Wyprawa po brązowe runo
Musiałem zdobyć ostatnio trochę naturalnego nawozu. Najlepsza byłoby jakieś duże zwierzę, wydedukowałem po lekturze kilku artykułów na Wikipedii. Wybór mój padł na rumaka należącego do naszej lokalnej amazonki, czyli Czarnej Marianny, która swój przydomek zawdzięcza nienagannie utrzymanemu kokowi na głowie wiadomego koloru. Czarna Marianna często jeździ na swoim koniu po okolicznych lasach, najczęściej w niedzielny poranek, czasem dojeżdża tak aż do kościoła. W tygodniu jednak wybiera się do miasta w sobie tylko znanym celu i konia nikt nie pilnuje. Plan wydawał mi się bardzo sprytny, może nie tak sprytny jak gangu Olsena, ale i okoliczności tego nie wymagały. Z wiadrem oraz małą saperką zakradłem się do stodoły, gdzie chciałem nazbierać trochę potrzebnego materiału biologicznego. Idąc jednak zbyt na żywioł przeliczyłem się i wchodząc przez okienko pod sufitem małej stajenki źle sobie to wyliczyłem i miast wylądować jak kot, to runąłem jak zwierze dalej spowinowacone z panterą. To koniec, pomyślałem uderzając głową w ubite klepisko.
Szybko się poderwałem, nie wiedząc właściwie czy byłem przez ten czas nieprzytomny, i ujrzałem konia. Koń, jaki jest, każdy widział chyba. Ten był czarny jako kok Marianny. Wiele słyszało się w okolicy o jego narowistości, o tym, że atakuje parobków Marianny, kiedy ci próbują go przypiąć do pługu lub osiodłać, że gryzie, kiedy tylko zbliża się ktoś z chomontem, że w ogóle straszne rzeczy. Wycofałem się niezbyt taktycznie do kąta, ale koń nie zachowywał się agresywnie — ot, leżał sobie i patrzył na mnie jak Bułka, kiedy oznajmiłem jej, że jestem zrobiony cały z dymu.
— Czym mogę służyć? — spytał niespodziewanie koń.
— Ty mówisz?
— Ba! że mówię, oczywiście. Też mi pytanie. Zapewne zastanawia cię, dlaczego nic ci nie zrobiłem, pomimo plotek na mój temat. — Potwierdziłem koniowi skinięciem głowy. — Widzisz, mam konto na Twitterze, dzięki czemu mogę śledzić parę osób, w tym Zbigniewa Hołdysa, ulubionego muzyka z czasów młodości, a on polecił Ciebie i tak się to zaczęło kręcić. Jak tu wlazłeś, to się domyśliłem, że to ty. Jak tak leżałeś z twarzą w sianie, pomyślałem, że mógłbym opowiedzieć ci pewną historię, osobnik taki jak ty na pewno doceni jej wartość poznawczą. — Obróciłem wiadro do góry nogami i usiadłem na nim. Koń również się poprawił i kontynuował: — Mało kto wie, ale przez kilka lat aktywnie blogowałem. Mogłem to robić bezkarnie, ponieważ nikt nie podejrzewał konia o coś takiego. Kiedy Marianna jechała do miasta, ja pakowałem się do domu, używałem jej telewizora, grzebałem w lodówce, uzależniłem się od kawy i papierosów, a wreszcie zacząłem blogować. Tak, prosty koń z — tu wymienił nazwę miejscowości — blogował. Dlaczego w czasie przeszłym? pewnie zadajesz sobie pytanie. Otóż to będzie tematem mojej opowieści. Zacząłem blogować w 2002 roku, kiedy wszystko to było w powijakach. Co prawda niektórzy pisali z zapałem już od roku, ale dotarłem na blogowisko później. Zacząłem używać blogów do różnych rzeczy: na jednym prowadziłem pamiętnik, na drugim pisałem opowiadania, na trzecim publikowałem przepisy kucharskie. Teraz się mówi na to CMS, ale 7 lat temu jak się chciało mieć stronę, to trzeba było zrobić plik HTML z treścią w środku. Blogi były na wyciągnięcie ręki dla ludzi, którzy mogli robić z nimi, co chcieli. I robili. Dodawali notki długie, dodawali notki krótkie, dodawali zdjęcia w notkach, przez co słowo blog zyskało w języku polskim tak szerokie znaczenie, iż bezsensem było używanie go zamiennie z „pamiętnikiem internetowym”. I tak sobie napierdalałem blogusia, że mi umknęły pewne istotne zmiany. Przegapiłem moment, kiedy powstały dedykowane fotoblogi i tym podobne rzeczy, kiedy pojawiło się mnóstwo nowych rzeczy, a pierwsza fala blogerów wróciła do swoich zajęć. Pojawili się ludzie jak ten głupek w kaszkiecie, który wulgarnie pisał o stosunkach damsko-męskich, a potem nagle pojawiła się specjalizacja i prosty koń, taki jak ja, nie mógł się już w tym odnaleźć, rozumiesz? Nagle było dookoła mnie mnóstwo blogów, ale wszystkie były inne niż na początku, kiedy gościnnie się odwiedzało kilka blogów więcej i pisało komentarze pod ichnimi notkami, dlatego, że i tak nie było gdzie indziej iść. Brzmi trochę kosmicznie, ale lubiłem tę swojskość, gdzie każdy znał każdego i gdzie się polowało stadnie na czyjeś ciekawe blogi. Nagle tego nie było. Nagle było mnóstwo blogów o IT, o tym jak zrobić stronę WWW, co gorsza ludzie pod tym zostawiali mnóstwo komentarzy. Osobni pisali o filmach, osobni o muzyce. Dawniej wszystko było w jednym miejscu. Poczułem, że czas się zbierać. Przegapiłem moment, kiedy z pasji trzeba było przejść na zawodowstwo i teraz jest już niestety za późno, rozumiesz. Teraz trzeba wykupywać reklamy i nie da się dotrzeć do wszystkich. I te mikroblogi: przez nie odpadło mnóstwo minimalistycznych blogów, gdzie ludzie pisali krótkie formy. Czasem ich ponosiło, teraz nie może; limit nie pozwala. Zostałem więc tylko przy kawie i papierosach. Czasem coś sprawdzę na Twitterze. Nie szukam żadnego rozwiązania, po prostu chciałem o tym komuś opowiedzieć. — Kiedy skończył, wygrzebał z siana paczkę mentolowych (nienawidzę mentolowych) i ustami otworzył ją, a następnie wyciągnął sobie jednego papierosa. — Masz ognia, ziom?
— Mam pewne obawy — odrzekłem, rozglądając się przy tym. — Wydaje mi się, że czuć tu metanem i że jak odpalę zapalniczkę, to wszystko wybuchnie. Widziałem takie filmiki na YouTube, że gość puszczał bąka, a drugi z zapałką mu przy…
— Weź nie pierdol! — zawołał koń. Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę z logiem listka marihuany i odpaliłem mu papierosa, cofając się jak najdalej, żeby nie czuć mentolu. — A wracając do mojego pierwszego pytania: czy mogę czymś służyć? Może nie jestem dżokejem, ale widzę, że wziąłeś ze sobą wiaderko, z tylnej kieszeni spodni wystaje ci saperka.
— Potrzebuję trochę nawozu.
— Nie mogę ci pomóc, jestem koniem.
— No właśnie, no!
— Sorry, ziom, ale Marianna zbiera całą moją kupę, rozumiesz, też ma ogród. — Zaciągnął się papierosem. — O Jezu, tego mi trzeba było.
Z tego wszystkiego to się najbardziej zdziwiłem, że konie tyle przeklinają. Miałem je zawsze za takie porządne zwierzęta.