Aubrey De Los Destinos prezentuje

Wyprawa do Andaluzji

Está justo detrás de este cerro — powiedział Raoul, mój przewodnik, który jeszcze w zeszłym tygodniu był kelnerem w małej włoskiej restauracji w Barcelonie. Miał białą marynarkę i przyjmował zamówienia od 12 do 23 z minutami (teoretycznie do ostatniego klienta). Wczoraj to rzucił, ponieważ zaproponowałem mu małą rekompensatę za zaprowadzenie mnie w pewne miejsce w Andaluzji.

Kilka dni temu ktoś wsunął mi pod drzwiami kopertę. Siedziałem w bujanym fotelu i pykając niespiesznie fajkę z malinowym tytoniem (okropieństwo, nie polecam) rozmyślałem o krótkiej historii stosunków Napoleona Bonaparte z markizem de Sade, przy czym nie chodziło mi bynajmniej o stosunki seksualne. Może opowiem o tym przy innej okazji. Nie słuchałem akurat żadnej muzyki, toteż usłyszałem papierową kopertę szurającą po drewnianym nielakierowanym parkiecie. Wstałem i bosymi stopami poszedłem do przedpokoju. Po ujrzeniu koperty nie traciłem więcej czasu, tylko dobyłem klamki i wyskoczyłem na klatkę schodową. Na zewnątrz niestety nikogo nie było. Nie zjeżdżał windą i nie zbiegał po schodach, nie czaił się również na półpiętrze aż zamknę drzwi. Wróciłem do mieszkania i bez odkładania fajki otworzyłem kopertę przy pomocy specjalnego noża. To, co było w środku, bardzo mnie poruszyło. Była to mapa z zaznaczoną lokalizacją Czarnej Chaty. Od roku 1990, kiedy ostatni raz znano jej położenie, zmieniła lokalizację i nikt w całym środowisku ezoterycznym nie miał pojęcia gdzie jest. I nagle to. Oczywiście mogła to być podpucha, ale pokusa była zbyt wielka. Spakowałem się i poleciałem do Hiszpanii pierwszym dostępnym lotem.

Po kilku godzinach w Andaluzji zrozumiałem dlaczego Sergio Leone zdecydował się na to miejsce podczas kręcenia „Dobrego, złego i brzydkiego”. Żar i gorąc i w ogóle nieprzyjemnie, chociaż Raoul zdawał się tym nie przejmować. Przez większość czasu jechaliśmy w milczeniu, głównie dlatego, że nie mówiłem po francusku hiszpańsku (po francusku w sumie też nie), ale okazało się to nie być konieczne — po pokazaniu Raoulowi mapy oraz zwitka pieniędzy pojął, czego potrzebuję oraz zdeklarował się, że jest w stanie uczynić zadość mojemu zadaniu. Przez pierwsze trzy godziny na pustyni w to wątpiłem, potem nie miało to już znaczenia. Raoul jednak wywiązał się z zadania i zaczął w pewnym momencie krzyczeć jak rozbitek, który po tygodniu dryfowania na tratwie zrobionej z kilku beczek powiązanych wodorostami ujrzał kawałek stałego lądu. Istotnie pośrodku małej kotliny znajdował się jakiś obiekt. Nie śmiałem nazywać go budynkiem, bardziej przypominał prowizorycznie sklecony blaszak. Popędziłem konia i podjechałem bliżej. Raoul podjechał po chwili, był wystraszony. — No vayas allí, es la casa del Mal! — zaczął wołać łapiąc mnie za ramię. Żywiołowo przy tym gestykulował, ale jak już wspomniałem jego język był mi obcym raczej. Odepchnąłem go i napiwszy się wody jąłem przeciskać się przez szpary w krzywo nachodzących na siebie blach falistych.

W środku było jednak inaczej. Przez chwilę było całkowicie ciemno, a po chwili ujrzałem światło w oddali. Ruszyłem w jego kierunku. Dotarłem do małej salki, której ściany były obite czerwonym materiałem. Może to była tapeta, ale przypominała welur. Właściwie były bordowe. Podłoga była twarda jak beton, choć gdzieniegdzie przysypana piaskiem z zewnątrz. Jedynymi meblami był okrągły stół rodem z kasyna, z blatem pokrytym zielonym suknem oraz dwa krzesła — pierwsze było bez poduszki, proste, dębowe drewniane krzesło, drugie zaś rzeźbione i z podłokietnikami. Nagle obok mnie stał mężczyzna w stroju lokaja, ale aż podskoczyłem na jego widok, taki był okropny: ubiór, co prawda, nie pozostawiał wątpliwości co do jego roli tutaj, może poza tym, że był ukurzony, jakby stał w jakimś magazynie, ale twarz była okropna; miał pokryte bielmem oczy i zaszyte usta, choć zachowywał się, jakby normalnie widział. Nawet się uśmiechnął lub przynajmniej próbował. Wskazał na stolik, ale kiedy ruszyłem tam, wstrzymał mnie ruchem ręki i pokazał na buty. Pojąłem, że mam je zdjąć. Kiedy to zrobiłem odstąpił i pozwolił mi dojść do stolika. Nie namyślając się długo usiadłem na tym skromniejszym krześle, zwłaszcza że było mi bardziej po drodze. Ze spowitego w mroku lewego kąta pokoju wyłoniła się postać, kobieca, jak szybko się zorientowałem. Miała bardzo jasną skórę i skórzany strój na sobie. Spięta gorsetem i czymś a la bolerko, w spodniach i wysokich butach wiązanych z tyłu prawie aż po pachwiny. Na głowie miała maskę, która odsłaniała tylko kawałek twarzy — ten z umalowanymi na intensywny czerwony ustami. Miała zasłonięte usta, nos oraz uszy. Pomimo tego poruszała się bez zachwiania, potknięcia czy mylenia drogi. Zdawała się iść dokładnie tam i tak jak chciała. Minęła mnie z lewej strony i zacząłem patrzeć za nie. Przeszła za mną i wyszła z prawej strony. Wtedy czekało mnie kolejne zaskoczenie — naprzeciwko mnie siedział osobnik. Przypominał kosmitę z podań ludowych: humanoid o obłych kształtach i dużych, czarnych oczach. Były jednak i różnice, osobnik nie miał ani ust, ani nosa. Patrzył na mnie i wydawało się, że przenika mnie do głębi niczym 40-stopniowy mróz. Pstryknął palcami i kobieta powiedziała stanowczym surowym głosem: — Andriej Zacharow, gospodarz. — Następnie położyła na stole szkatułkę, która nie wiem kiedy i nie wiem jak znalazła się w jej rękach. Andriej Zacharow Obrócił szkatułkę tak, że kiedy ją otwierał, zobaczyłem jej zawartość. Był tam rewolwer i jeden nabój. Dziewczyna w skórze podeszła do stołu, podniosła rewolwer, pokazała mi pusty bębenek, a następnie ostentacyjnie umieściła w nim nabój. Tak podała rewolwer Andriejowi Zacharowowi. Ten zręcznym ruchem zakręcił bębenkiem, a następnie zatrzasnął go, przytknął do głowy i nacisnął spust. Szczęknęło, ale broń nie wypaliła. Położył pistolet na stole i przesunął w moją stronę. Podniosłem rewolwer, zakręciłem i przystawiłem do głowy. Nacisnąłem spust i coś poszło nie tak…

To, co działo się potem, było bardzo dziwne. Jakbym latał, to znaczy bardziej nie czuł ciężaru własnego ciała. Podobne uczucie miałem kiedyś podczas medytacji. Nie wiem, czy była to nirwana czy tylko jakaś odjechana faza, ale czułem się jakbym nie był materialny. Z początku się bałem tego, ale każdy ruch wytrącał mnie z tego stanu, więc przyjąłem, że mogę w każdej chwili przestać. Ciężko mi powiedzieć co widziałem, ponieważ to nie była tego typu kategoria przeżyć. Nagle zacząłem się dusić, coś zaczęło mnie ściągać na dół. W następnej chwili leżałem na zimnej posadzce w kształcie kwadratu. Unosiliśmy się w jakiejś próżni. Nie widziałem nigdzie gwiazd na firmamencie, ale coś mi podpowiadało, że nie jestem w czarnym pomieszczeniu. Obok mnie stał Andriej Zacharow. Był nagi, choć nie miał narządów płciowych. Na stopach miał buty trekkingowe, z których wystawały grube, białe skarpety. Witaj, Aubrey, powiedział, a było to bardzo dziwne, ponieważ jego głos rozbrzmiewał w mojej głowie mieszając się z moim myślami. Wybacz, że cię musiałem wciągnąć w tę rosyjską ruletkę, ale inaczej nie byłbyś w stanie mnie usłyszeć, powiedział kucając. Witaj w limbo, drogi podróżniku. Żeby nie przedłużać, przejdę od razu do sedna sprawy, potrzebuję, żebyś odbył podróż do równoległej rzeczywistości i przyprowadził kogoś dla mnie. Ale jak to? spytałem, podejrzewam, że jesteś na tyle potężny by podróżować między światami i zabierać ze sobą inne istoty, bo pewnie nie tylko ludzi. Tak, zgodził się ze mną Andriej (moja śmierć zbliżyła nas do siebie), ale z przyczyn, których nie chcę ci wyjaśniać, wolałbym tego nie robić. Zamiast tego postanowiłem poprosić cię o pomoc. Zaśmiałem się w duchu i spytałem czy mam wybór. Właściwie nie, odparł pogodnym tonem — o ile coś takiego jest tu możliwe — ale to nie znaczy, że nie możemy zadbać o pewne formy. Co prawda podrzuciłem ci mapę z informacjami gdzie możesz mnie znaleźć, ale nie musiałem się zjawiać. Raoul również cię ostrzegał, żebyś nie wchodził do blaszaka. A jednak to wszystko zrobiłeś wbrew logice, gnany tym swoim przymusem odkrywcy, żeby wsadzić wszędzie swój nos. To tacy jak ty wymyślili seks analny, jeśli chciałbyś wiedzieć. Odparłem, że nie. Nieważne, machnął ręką. Poza przywróceniem cię do życia, co jest mi potrzebne, żebyś wykonał dla mnie zadanie pójdę ci na rękę i dam coś w rodzaju immunitetu. Dopóki będziesz tylko obserwatorem, możesz zstąpić do najgłębszych pokładów wszystkich piekieł, gdybyś jednak chciał coś działać, to moja ochrona nie zapewni ci bezpieczeństwa. Zgadzasz się? spytał. Tak, odparłem. Doskonale powiedział i znowu pstryknął palcami.

Obudziłem się w szpitalu. Przy łóżku siedziała jakaś ubrana na czarno kobieta, która odmawiała różaniec. W ogóle nie zwracała na mnie uwagę. Do pokoju weszła pielęgniarka, krzyknęła, po czym wybiegła. Wróciła z lekarzem, który mówił coś do mnie po hiszpańsku, ale tylko słuchałem i tak mądrze patrzyłem kiwając głową jak te takie pieski, co się w samochodzie na półce stawiało i one w czasie jazdy tak kiwały. Potem przyprowadzili jakiegoś studenta, który opowiedział, co działo się po moim wejściu do blaszanej budy w środku pustyni. Raoul siedział i czekał na mnie, aż usnął. Obudziła go czarna istota z samymi ustami i chyba wiemy o kim mówił. Była noc a on był przerażony i pewnie zobaczył, co chciał. Kobieta kazała mu zabrać mnie do szpitala. Raoul uciekł. Biegł do białego rana, kiedy to padł z wycieńczenia i wylądował w piasku, gdzie znaleźli go jacyć wariaci na quadach. Oni znaleźli też mnie. Nie było śladu po blaszaku, leżałem na piasku, mamrocząc coś pod nosem. Na szczęście nie mówili po polsku, ale według ich zeznań brzmiało to, jakbym udawał dwie osoby prowadzące rozmowę. Niestety, Raoul nie był w stanie nic potwierdzić. Wciąż był w kiepskim stanie, kiedy opuszczałem szpital, ale i tak wciąż nie mówiłem po hiszpańsku. Na lotnisku poszedłem się czegoś napić i obok mnie siadła rudowłosa kobieta w czerwonej sukience, wypiła koktajl owocowy i wstała, zostawiając kopertę na blacie. Na kopercie było napisane „AUBREY”, a w środku były szczegóły zadania od Andrieja.

Po powrocie dalej rozważałem o dyskretnych relacjach Napoleona i de Sade’a.