Aubrey De Los Destinos prezentuje

Śmierć w grze

Pamięci Shawna Woolleya.


Jan Izydor przekręcił wytrych w zamku, mechanizm w środku szczęknął i drzwi stanęły otworem. Ze środka uderzył go bliżej nieokreślony odór, podobny do tego, jak zepsute mięso kiedyś w piwnicy. Nie wiedział wtedy, co począć — zwymiotować czy stracić przytomność. Teraz nie było czasu na takie dylematy, Jan wskoczył do pokoju i zamknął drzwi. Na klatce schodowej nikogo nie było i również nikogo nie słyszał zbliżającego się, ale nie mógł wykluczyć jakiejś ciekawskiej sąsiadki obserwującej z nudów korytarz przez judasza. Jan sięgnął do plecaka, skąd wyjął chustę, jaką dostał przy zakupie dżinsów kiedyś i owinął wokół twarzy. Wyglądał teraz jak stadionowy zadymiarz, ale trochę łatwiej szło mu oddychanie. W pokoju panował nieziemski bałagan, wszędzie walały się jakieś papiery z notatkami, porozrzucane czasopisma komputerowe, opakowania po czipsach, pizzy oraz puste butelki po coca-coli. Na kuchennym kontuarze oddzielającym pokój od kuchni — choć był to czysto umowny podział, ponieważ obydwa stanowiły faktycznie jedno pomieszczenie — stały otwarte opakowania z resztkami chińskiego jedzenia. Wydawać by się mogło, że udało się Janowi znaleźć źródło smrodu. Osoba, która go wynajęła byłaby zachwycona takim wynikiem jego śledztwa. Niestety, przyczyną nieprzyjemnego zapachu były rozkładające się zwłoki młodego człowieka, który odstrzelił sobie tył głowy z małego rewolweru zakupionego tydzień wcześniej. Ciało na wpółleżało w fotelu przed stanowiskiem komputerowym z wielkim ekranem monitora, kończyny bezwładnie zwisały nad podłogą. Z prawej strony leżało narzędzie samobójstwa.

Michał Wanecki półtora roku wcześniej zaczął grać w „Swords of Destiny Online”, jedną z MMORPG-owych gier, jakie robiły się coraz bardziej popularne ostatnimi czasy. Gra z początku nie przykuwała jego wielkiej uwagi, przełom przyszedł pół roku później. Michała rzuciła dziewczyna. Wbrew pozorom, w przeciwieństwie do większości przypadków, nie miało to nic wspólnego z grą komputerową. Jan Izydor zagadał do niej kiedyś w przebraniu doradcy ubezpieczeniowego, wyciągając docelowo informację, że po prostu rozminęli się. Chodzili ze sobą od pierwszej klasy liceum i było świetnie, Agnieszka była przekonana, że to z nim kiedyś się pobierze i będzie mieć dzieci oraz przysłowiowy domek z białym płotkiem, ale wraz z pójściem na studia i zmianą środowiska a także nowymi znajomymi, jej widoki się zmieniły. Michał poszedł na studia techniczne, które go bardzo pochłaniały i nie miał dla niej czasu. Ich związek zaczął się rozchodzić w szwach i żadne nic nie robiło w kierunku poprawy tego. On nawet nie zauważył, że źle się dzieje. Pewnego słonecznego dnia Agnieszka umówiła się z nim na mieście, co było mu trochę nie po drodze, ponieważ miał do zrobienia ważny projekt, i oznajmiła, że to koniec. Michał był zaskoczony, nie spodziewał się tego. Założywszy, że jego związek z Agnieszką jest czymś już na stałe, nie myślał o nim ostatnio. Był tak zaskoczony, że nie wiedział, co powiedzieć. Nie powiedział nic. Ona sama zmyła się szybko, nie mogąc znieść napięcia. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, czy będzie wściekły, czy będzie płakał, krzyczał na nią, błagał by została. On jednak milczał. Milczał i patrzył na nią w osłupieniu. Wyglądał jak materac basenowy, z którego powoli schodzi powietrze. Widzieli się potem kilkakrotnie, żeby powymieniać się przedmiotami, ale za każdym razem Michał zdawał się być po prostu urażony. Jak mogłaś mi to zrobić, zdawała się mówić jego postawa. Ale nie potrafił poruszyć tego tematu.

Jan Izydor zbadał ten wątek, ponieważ jak udało mu się dowiedzieć, samobójcza śmierć często była bezpośrednio poprzedzona porzuceniem przez dziewczynę, zwolnieniem z pracy, wyrzuceniem ze studiów, czy czymś podobnym. Trop z Agnieszką był fałszywym tropem, choć jej nagłe odejście przyczyniło się do upadku zdolnego skądinąd studenta, jakim był Michał Wanecki. Najprawdopodobniej nie chcąc myśleć o rozstaniu, Michał rzucił się w wir nauki, zrobił kilka interesujących projektów, udało mu się dostać spore stypendium, dzięki któremu nie musiał iść w wakacje do pracy. Nie mając nic do roboty, zaczął grać więcej w „Swords of Destiny Online”, które wciągnęło go bez reszty. Koledzy ze studiów polecieli do Wielkiej Brytanii oraz Irlandii na sezonowe prace w gastronomii, usługach, przy produkcji oraz zbiorze owoców lub powrócili do rodzinnych wsi, zostawiając go w większości samego. Samego z grą. W październiku wrócił na studia, ale jego siła okazała się jego zgubą — mając opinię dobrego studenta nie musiał robić już tak dużo. Grał więcej.

W tym momencie na scenie pojawia się postać matki Michała. Pani Wanecka dostrzegła, że z synem dzieje się coś niedobrego, kiedy pomimo skończonych wakacji nadal zarywał noce, żeby grać w „tych rycerzy”. Próbowała wysłać syna na terapię, ale okazało się, że nałogowym graczom w Polsce właściwie nikt nie pomaga, a na drogich terapeutów na drugim końcu kraju nie było jej stać. Starania do zniechęcenia syna nie powiodły się i po dwóch miesiącach tej męczącej sytuacji Michał znalazł tanie mieszkanie z dostępem do Internetu i wyprowadził się tam. Był grudzień. Pani Wanecka dzwoniła codziennie do Michała, ale czuła, że staje się on coraz bardziej odległy. W jego głosie słyszała coraz mniej emocji. Jan Izydor miał ochotę jej wyjaśnić, że według ostatnich badań ludzie nadużywający komputera tracą zdolność empatii, co wynika z ograniczonych zdolności przerobowych ludzkiego mózgu, którego pierwszą funkcją jest gromadzić informacje. Nawet nie przetwarzać, ale gromadzić. Jeżeli jest ich dużo — a tak dzieje się, kiedy ktoś gra — mózg wyłącza swoje wyższe funkcje, czyli właśnie empatię. Nie powiedział jej tego, ponieważ nigdy jej nie spotkał osobiście. Nawet w przebraniu. Całokształt kontaktów z klientami załatwiał jego przedstawiciel, Piotr Kamieniecki. Absolwent prawa, który pomagał Janowi poruszać się w gąszczu zawiłych przepisów, do których Jan nie miał serca ani głowy. Potrafił przejrzeć ludzi bez problemu, z choćby fragmentów informacji, ale nie znosił bezsensownej w swoim mniemaniu machiny biurokracyjnej współczesnego świata, gdzie żeby załatwić najprostszą sprawę, trzeba było sterczeć godzinami w kilku kolejkach. O nie, tego nie znosił, ale na szczęście obrany zawód — prywatny detektyw — pozwalał mu tego unikać.

Matka Michała wynajęła Jana Izydora po tym, jak syn przestał odbierać telefon. Bała się, że całkiem zamknął się w swojej skorupie. Były powody do zmartwień — jej syn zawalił rok i z uwagi na wcześniejsze osiągnięcia pozwolono mu go powtarzać (za odpowiednią opłatą, naturalnie), ale on wydawał się w ogóle tym nie przejmować. Pani Wanecka obawiała się również o zdrowie Michała, gdyż miał on tendencję do tracenia na wadze i przy kiepskiej diecie mógł wychudnąć i stracić przytomność, i nikt by mu nie pomógł. Jan Izydor i Piotr Kamieniecki przystąpili do działania. Jan zajął się Agnieszką, do której trzeba było dotrzeć mniej formalnie, oraz poczytaniem trochę o problemie graczy komputerowych, natomiast Piotr zajął się kwestiami takimi jak zadłużenie (lub raczej jego brak) czy wykrycie zakupu broni. Jan Izydor połączył wszystkie kropki, jakie udało się im wspólnie zgromadzić, i nie spodobał mu się obrazek. Przez Piotra zasugerował, żeby powiadomić pogotowie, ale z jakiegoś powodu kobieta odmówiła. Zaproponował wtedy, że osobiście włamie się i sprawdzi, jak wygląda sprawa. Ludmiła Wanecka wyraziła na to zgodę. Wcześniej skontrolowali aktywność jego komputera w sieci, z której wynikało, że komputer działa non-stop od wielu miesięcy i że jest połączony z jednym z serwerów „Swords of Destiny Online”.

Jan Izydor sięgnął do plecaka i wyciągnął dwie gumowe rękawiczki. Nie chciał psuć materiału dowodowego policji. Z tego też powodu został w kurtce, pomimo iż było mu trochę gorąco. Wyjął też mały pojemniczek z maścią pod nos, jaką stosuje się czasami podczas przeprowadzania sekcji zwłok, a której silny zapach zabija wszystkie inne; chusta okazała się niewystarczająca. Cały czas ostrożnie stawiał kroki, żeby nie zgnieść niczego. Na szczęście jego żółw, Platon, nauczył go rozważnego stawiania kroków, nawet w ciemności. Po naciągnięciu rękawiczek narzucił z powrotem plecak na ramiona i przekręcił żaluzje, by wpuścić trochę światła do pomieszczenia. Półmrok panujący w pokoju był być może klimatyczny, ale znacznie utrudniał mu pracę, aczkolwiek nie wydobył żadnej nowej informacji ze sceny, jaką Jan ujrzał po wejściu. Nieświeże zwłoki obsiadywały małe muszki. Jan Izydor poczuł lekkie mdłości.

Jego dalsza obecność w tym mieszkaniu była w dużym stopniu zbędna, ponieważ udało mu się ustalić, co się stało z Michałem Waneckim, choć nie była to przyjemna historia. Po stokroć wolał przekazywać ludziom dobre wieści, ale nie zawsze się tak dało. Poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie, więc żeby zająć czymś umysł, podniósł jedną z kartek na biurku. Była na niej wypisana lista osób z gry, które zaatakowały Michała. Podniósł drugą. Znajdowały się na niej ceny broni, najniższa na rynku, najwyższa oraz uśredniona. Jan zbliżył się do monitora i poruszył myszą. Ekran włączył się i oczom Jana ukazała się sceneria „Swords of Destiny Online”, znana mu ze zrzutów ekranu, jakie znalazł w Internecie podczas swoich poszukiwań. W centralnym miejscu znajdowała się siedząca postać rycerza z krótkim komunikatem zapraszającym do zakupów. Michał przed strzałem w głowę ustawił jeszcze sklep, który był jednak prawie pusty. Być może ustawił na koniec preferencyjne ceny. Jan zaczął przeglądać kolejne papiery. Każdy w jakiś sposób odnosił się do gry. Listy miejsc, przedmiotów, strategii, notatki z większych bitew, jakie toczyły się co tydzień w sobotę o jakiś zamek w grze — wyglądało to tak, jakby Michał Wanecki przed ostatni czas nie żył niczym innym, jak właśnie swoją grą komputerową.

Najprawdopodobniej tak było.

Jan Izydor wyszedł. Na szczęście zamek był na zatrzask, więc nie musiał poświęcać czasu na zamknięcie mieszkania. W drodze na dół zdjął rękawiczki oraz chustę, w którą wytarł spod nosa maść o wielce gryzącej woni. Dopóki był w środku, nawet jej nie zauważał — spełniała swoją rolę — ale jak tylko zaczął oddychać świeżym powietrzem, zaczęła mu przeszkadzać. Po drodze minął jakąś starszą kobietę z psem, ale jego ubranie i wygląd — spodnie przypominające robocze, czarna kurtka, sprany podkoszulek, buty trekkingowe i włosy w nieładzie — mogły sugerować, że jest jakimś robotnikiem. Kobieta go zignorowała.

Na zewnątrz oparł się o ścianę i zaczął głęboko oddychać. Słońce powoli robiło się jesienne, ale będąc wysoko na niebie wciąż potrafiło trochę przygrać. Widział różne tragedie w życiu, ale tę cechował jakiś bezsens. Nie było w niej wielkiej namiętności, ani wielkich pieniędzy, nie było nic gwałtownego, ani obezwładniającej chemii tak charakterystycznej dla wszelakiej maści używek. Nic z tych rzeczy. Był tylko wirtualny świat ze swoimi wirtualnymi dobrami, których nie mógł wynieść poza ekran monitora, nie mógł zgrać nawet na dysk w postaci pliku. Michał poświęcił się rozwijaniu swojego wirtualnego alter-ego, które mógł oglądać pod postacią awatara rosłego rycerza z dużym mieczem i w lśniącej zbroi. Było to tak zajmujące, że dobrowolnie poddał wszystko — szkołę, znajomych, rodzinę — dla tej gry.

Czy próbował przestać i dlatego się zabił czy może samobójstwo nie było tak ściśle powiązane z grą, a wiązało się jeszcze z rozstaniem z Agnieszką, od którego wciąż uciekał? Tego Jan nie mógł wydedukować i chyba nie chciał. Czasami sprawa pochłaniała go bardziej niż chciał, ale tym razem mówił sobie „stop”. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer do Piotra.

— Powiedz klientce, że jej syn nie żyje. Samobójstwo, tak jak podejrzewaliśmy. Powiedz jej również, że raport z mojego pobytu tam postaram się napisać jeszcze dziś. A, i oznajmij jej, że tym razem zrzekam się wynagrodzenia.