Aubrey De Los Destinos prezentuje

Powrót Marilyna Mansona (zdarzyło się jutro)

Podróżując w czasie staram się unikać zbierania do naszych wszelkich informacji, ponieważ mogłoby to mieć kosmiczne konsekwencje. W istocie nikt nie jest w stanie powiedzieć jakie dokładnie, ale z racji na dziewiczość terenu nikt się nie pcha do sprawdzania tego. Tym samym te wszystkie szóstki w totolotka pozostają w sferze marzeń bezrobotnych alkoholików spod nieistniejących już budek z piwem. „To nie jest nasz los”, jak powiedział złodziej do błazna. Czasem jednak, jak w najlepszym dreszczowcu made in USA, coś idzie nie tak. Kupon totka przykleja się buta albo coś równie absurdalnego. Jak co wnikliwsi się domyślili, przydarzyło mi się coś takiego. Przyjechałem z wyrwaną stroną gazety. Mając na uwadze losy swoje, Was oraz naszych potomków, pobiegłem od razu pozbyć się tego toksycznego z punktu widzenia kontinuum czasowego materiału. Już ma ręka zdecydowanym ruchem zbliżała się do otwartego kominka, z którego buchał oczyszczający ogień, kiedy zrobiłem coś, co mogło kosztować życia milionów niewinnych ludzi. Spojrzałem na trzymany w ręku papier.

Na szczęście okazało się nie być tak groźnie, ponieważ miałem w ręce stronę z magazynu muzycznego. Z jednej strony była reklama najnowszej płyty Joe Cockera, na której miały się znajdować jego autorskie kompozycje, ale to jeszcze nie było tak miażdżące. Z drugiej była prawdziwa petarda. Artykuł o Marilynie Mansonie i jego powrocie. Jako dawny fan, który przeżywał „Mechanical Animals” każdym zakończeniem nerwowym, nie mogłem nie przeczytać dalej. Postanowiłem pójść dalej i opublikować artykuł tutaj. Ponieważ jest on tak nieprawdopodobny, to nie ryzykuję unicestwieniem wszechrzeczy.

Artykuł ma tytuł „Kolejny wielki rock’n’rollowy szwindel”:

W potrzasku

Myśleliście, że Mani, którego pomawiano o posuwanie tusz cielęcych i baranów na scenie wypadł z interesu? Nic z tego. Istotnie, artysta — wydawać się mogło — nie potrafił się odnaleźć w rzeczywistości XXI wieku, wydając kiepskie podróbki siebie samego i odcinając kupony od dokonań z lat 90. W międzyczasie zajął się produkcją absyntu, ożenił z jedną z bardziej niesamowitych kobiet show-biznesu (Ditą von Teese), którą następnie zostawił dla młodej siuśmajtki.

A jednak jego działalność artystyczna, zahaczająca również o malarstwo, nie przynosiła mu spełnienia. — Czułem, że po raz n-ty opowiadam to samo. Był praktycznie koniec pierwszej dekady nowego stulecia, a ja dreptałem w kółko. To było bez sensu, nie po to przeszedłem na drugą stronę — opowiada (zanim został muzykiem był dziennikarzem muzycznym). Wtedy zachorował i w gorączce wpadł na szatański pomysł.

Nawrócenie wielebnego

Marilyn Manson, który jeszcze w latach 90. tytułował się per „wielebny”, zgłosił się do znanego pastora, bez makijażu i w normalnym ubraniu, oznajmiając, że jest gotów wpuścić Jezusa do swojego serca. — Byłem sceptyczny, ale nie mnie było decydować czy intencje Briana [Warnera, bo tak naprawdę nazywa się Marilyn Manson — dop. dvs] są prawdziwe, przyjęliśmy go do naszej wspólnoty.

Wszyscy myśleli, że to żart, czekając aż Marilyn Manson pokaże gołą dupę lub coś podobnego, lecz szokujący prowokator zmienił się w ewangelizatora. Ubrany w proste, czarne ubranie, zakrywające wszystkie jego tatuaże, z krótkimi włosami zaczął opowiadać o roli Boga w swoim życiu. — Wiele lat walczyłem z Bogiem, lecz po to, by zrozumieć, że robiłem to, ponieważ pragnąłem bliskości z nim.

Być może to jego przeszłość, a być może skrywana przez ostatnie 10 lat charyzma, ale jego nauczanie przyniosło niesamowity skutek. Pogodził się nawet po raz kolejny z Trentem Reznorem. — Ten gość to świr, ale w takim pozytywnym znaczeniu, pamiętam jeszcze jak nagrywaliśmy pierwszą płytę jego — powiedział naszej gazecie Trent.

Worship

— Czułem jednak, że szerzenie Dobrej Nowiny przy pomocy samego słowa, nie mylić ze Słowem, jest niewystarczające. Postanowiłem sięgnąć po swoje zdolności muzyczne, nie zakopywać talentów w ziemii — opowiadał krótko potem Brian Warner o płycie „Powrót Syna Marnotrawnego”. — Nie było w tym nic z dawnego agresji i zagubienia. Postawiłem na proste aranżacje na gitarę akustyczną i maksymalnie uproszczone teksty, pomyślałem: koniec ze skomplikowanymi tekstami pełnymi odniesień, za którymi krył się zagubiony chłopiec, podczas gdy do ludzkiego serca prowadzi prosta droga.

Płyta od razu wskoczyła na listy przebojów, nowi fani i starzy nawróceni fani byli zachwyceni. — Ta płyta to gówno — powiedział Spooky Kid, właściciel małej wytwórni płytowej, a prywatnie przedstawiciel „starej gwardii”. — Tak, domyślam się, że znajdzie się pewna grupa ludzi, którym moja przemiana się nie spodoba, ale Ojciec nas wszystkich wspierał mnie w tych chwilach — odpowiada na ten zarzut Brian. — Dużo się modliłem za moich zagubionych fanów.

Powrót diabła

Ameryka padła na kolana przed nawróconym Brianem Warnerem i jego pogodną twórczością wielbiącą pana, wielu ludzi nazywało to największym cudem od czasów premiery książki Nicky’ego Cruza, znanego nożownika, który w więzieniu przyjął Chrystusa do swego serca. Tournee po Europie spotkało się z umiarkowanymi zachwytami, głównie wśród członków rozsianych tu i ówdzie zborów. Katolicy podeszli do jego twórczości i nawrócenia z dystansem. — No wszystko dlatego, że traktują to bardzo osobiście, gdyby to im się udało nawrócić Mansona na swoją denominację wtedy przedstawialiby to jako swój niewątpliwy sukces — stwierdza dr Juriusz Krokiet, socjolog.

W połowie grudnia ubiegłego roku zapowiedziano wielki koncert Briana Warnera, który zaprosił również starych fanów na to wydarzenie. Na dużym stadionie zebrali się protestanci, katolicy i inni chrześcijanie z całych Stanów, Ameryki Południowej, Europy, a nawet delegacja z Afryki. Pojawili się także i starzy fani. Specjalnie na tę okazję wykonano scenę według projektu artysty.

Brian Warner wykonał kilka utworów na rozgrzewkę, rozpalił ludzi, którzy z podniesionymi w górę rękami skandowali imię Jezusa i jego ojca, po czym oznajmił, że ma niespodziankę. Zszedł ze sceny, światła pogasły. Wszyscy oczekiwali w napięciu co będzie dalej. Nagle snop światła padł na Warnera, który wyszeptał: — Kiedy będziesz cierpiał wiedz, że cię zdradziłem. — Po tych słowach uniósł w górę pismo święte i przedarł je na pół. Jednocześnie zaczęła się gitarowa kakofonia dźwięków, która rozjuszyła tłum. Ludzie zaczęli napierać na przód, rozwścieczeni jego postępkiem. Stratowano i zadeptano 14 osób, w tym dwoje dzieci. Sam sprawca zamieszania ulotnił się wyjściem ewakuacjnym zamontowanym w scenie.

Co dalej?

— Nic mi nie mógł zrobić żaden sąd, ponieważ nie podburzałem do zamieszek. Trochę mi szkoda tych ludzi, którzy zginęli, ale to nie ja ich zadeptałem — zaczyna Marilyn Manson. Siedzimy w domku pod Paryżem, należącym do jego nowej narzeczonej, którą jest Ovidie, do niedawna francuska aktorka porno, obecnie człowiek-instytucja: pisze książki, reżyseruje, nagrywa muzykę do swoich filmów. — Chciałem pokazać, że ta cała miłość do bliźniego, o której tyle mówią, to mit. Jeżeli odstajesz, to wypadasz z gry. Poza tym wściekłość wywołana u nich była świadomością, że dali się oszukać. Zamiast nadstawić drugi policzek, stracili panowanie nad sobą. Jasne, przewidziałem to, miałem z nimi do czynienia od początku kariery, dlatego przygotowałem sobie drogę ucieczki.

— Ja wiedziałem od początku, że to ściema — powiedział nam Spooky Kid. Pytany o swój poprzedni komentarz rozłączył się.

Co dalej, Marilynie Mansonie? — No cóż, industrialne kawałki to już przeszłość. Odkryłem podczas mojego okrutnego żartu akustyczne brzmienia, wcześniej zdarzało mi się grać akustyczne wersje swoich piosenek czy covery, jak np. „Working Class Hero” z repertuaru Johna Lennona, ale teraz chcę pójść w tę stronę. Nawiązałem współpracę z pewnym zespołem klezmerskim i na razie sobie jamujemy. Nowa płyta może jeszcze w tym roku. Postanowiłem pomóc trochę mojej narzeczonej przy filmach. Trochę odpocząć po tych chrześcijańskich jazdach.

Kolejna ściema? Czas pokaże.

 

Diebels von Streif, 19 stycznia 2011

Fascynująca lektura. Jedno mnie tylko zastanawia: skąd u Mańka tyle krzepy, żeby przedrzeć Biblię na dwie części? Przecież to gruba książka jest.