Aubrey De Los Destinos prezentuje

Poprawa moralności przy użyciu infrastruktury

W pewne piątkowe popołudnie dostałem bardzo ciekawą depeszę. Jako człowiek trochę starej daty nigdy nie przekonałem się do telefonów komórkowych, a za zwykły nie płaciłem, więc mi go odłączyli. W efekcie szybkie skontaktowanie się ze mną było często kłopotliwe, choć równoważyła to zdolność szybkiego przemieszczania się, opartego na przejściach między różnymi wymiarami, choć zmodyfikowanego i tak naprawdę człowiek od razu wracał, więc jakby wcale nie wyjeżdżał, choć lądował w innym miejscu tego świata. W życiu nie byłem na pokładzie samolotu, a pociągami jeżdżę tylko towarzysko.

Depesza to dawny odpowiednik esemesa (do wszystkich młodych ludzi), co oznacza, że jest na papierze. Poczta Polska zarzuciła już taką usługę, ale nadawcy wiadomości, którą trzymałem w rękach, to nie przeszkadzało. Pod mój skromny drewniany domek na zadupiu podjechał czarny lśniący samochód na tablicach dyplomatycznych, ze środka wysiadł młody mężczyzna o ciemnej karnacji i spytał czy ja to ja. Potwierdziłem i wręczył mi depeszę, po czym wsiadł z powrotem do samochodu, po czym odjechał. Spełnił swoje zadania. Depesza była krótka:

Aubrey potrzebujemy Twojej pomocy bardzo pilnie. Pozdrawiam Recep Tayyip Erdogan

A zatem była to wiadomość od premiera. Tak podejrzewałem, kiedy ujrzałem przedstawiciela tureckiego konsulatu, że to może być on. Poznaliśmy się jakoś przypadkiem, kiedy włóczyłem się po mieście i nagle naszło mnie, że nigdy nie paliłem wodnej fajki. Znalazłem lokal z sziszą i tam siedział taki Turek, wyglądał jak dyplomata i okazało się, że jest to podróżujący po polsce incognito premier Turcji, którego też naszło na fajkę wodną, chociaż ze zgoła innego powodu — a takiego, że dużo jej palił i brakowało mu tego. Nabiliśmy sobie jaki owocowy wkład chyba (i jeszcze jakiś inny, bo niewiele pamiętam z tego posiedzenia). Rano obudziłem się z okrutnym kacem i wytatuowanym na ciele jakimś słowem po turecku. Do dziś nie wiem, co oznacza. Gdyby był to dalekowschodni piktogram, mógłbym podejrzewać, że to coś w stylu „kurczak z soją”, ale tak? „Kebab chrzczony”? Nie pasowało mi to do stylu, jaki Recep reprezentował. Od tamtej pory czasem dzwoniliśmy do siebie, raz spotkaliśmy się w Brukseli, ale nic więcej. I nagle coś takiego.

Ubrałem się w długie spodnie i koszulę oraz pełne buty, żeby nie drażnić autochtonów i przeniosłem się do Turcji. Wylądowałem na dachu jakiegoś wysokiego budynku, co było o tyle korzystne, że nikt mnie nie widział. Podręcznik podróżnika do piątego wymiaru zaleca tu maksymalną ostrożność. Zszedłem na dół i udałem się do siedziby rządu tureckiego. Strażnik nie chciał mnie wpuścić, ale nalegałem, by sprawdził, czy nie ma mojego nazwiska na liście osób na dany dzień. Było. Zabrano mnie do przestronnego gabinetu z biurkiem, kanapą, regałami pełnymi książek czy np. barku w kształcie kuli ziemskiej. Standard. Recep powstał, by mię powitać.

— Cieszę się, że tak szybko udało ci się dotrzeć — powiedział nie kryjąc zadowolenia. — Nie kryję swojego zadowolenia z tego faktu.

Następnie usiedliśmy i przy jakimś regionalnym napoju na bazie mleka odbyliśmy krótką rozmowę. Właściwie to on mówił. Dowiedziałem się, że prezydent Turcji, Abdullah Gül, obawia się o moralność swoich obywateli. — Jak mówi nasze powiedzenie, dobry Turek nie skręca w lewo, a nasi obywatele chcą być dobrymi Turkami, co powoduje bardzo karkołomne manewry podczas jazdy samochodem, ludzie miast skręcić w lewo jeżdżą ileś razy w prawo — powiedział, co wiem z relacji Recepa. Poprosiłem o chwilę do namysłu.

Udałem się do lokalu, który niewiele ma wspólnego z tureckimi tradycjami — choć na jakimś ogólnym poziomie skojarzeń tak — gdzie siedziało się na wielkich poduchach, a usługiwały europejskie kobiety ubrane jak odaliski. Tja… lokal był tylko i wyłącznie dla turystów, którzy nie zauważali, że wszystko tu trzeszczy jak w westernie produkcji japońskiej, gdzie dwójka bohaterów o imionach Axl i Rose występują w scenerii będącej połączeniem gotyckiej katedry z saloonem. A jednak to tutaj pracowała sobowtórka Dity von Teese, co było okazją nie do pogardzenia. Wyczaiwszy „jej” część sali zzułem ochoczo buty i zanurkowałem w poduchach. Dzięki temu manewrowi odkryłem, że poduch nie ma tak wiele, żeby podczas nurkowania nie dotrzeć do podłogi. Na szczęście Dita przyniosła mi trochę lodu. Uderzenie spowodowało dodatkowe ruchy mózgu, co z kolei okazało się bardzo pomyślnymi okolicznościami do wymyślenia rozwiązania problemu tureckiej infrastruktury. Najpierw jednak pozwoliłem zrobić sobie okład z lodu, gdyż podczas niego Dita się nachylała zatroskana, a ja sobie ziorałem. Wolałem nie dotykać, ponieważ straż lokalowa miała duże szable i bynajmniej nie były to atrapy. Kiedyś ucięli ręce człowiekami, który próbował macać jedną z odalisek.

Po tej strawie duchowej udałem się na ponowne spotkanie z Recepem.

— Mam pomysł — oznajmiłem wchodząc do jego gabinetu. — Trzeba wszystkie skrzyżowania zamienić na ronda.

— Jak to? — spytał zaskoczony Recep.

— Skoro dobry Turek skręca tylko w prawo, to rondo jest idealnym rozwiązaniem. Żeby wjechać na rondo, trzeba skręcić w prawo, żeby z niego wyjechać: tak samo. Zero skrętów w lewo, ponieważ oznaczałoby to wjechanie pod prąd, a to jest niezgodne z przepisami, czyli złe, a dobry Turek w ten sposób nie postępuje. Oczywiście, koszt będzie spory, ale rozumiem, że szeroko pojęte kwestie moralne są ważniejsze.

Recep serdecznie mi podziękował. — Serdecznie dziękuję — powiedział. Potem wróciłem do Polski, by z powrotem zasiąść na ganku i porozmyślać nad ciekawą kwestią, która zaintrygowała mnie w ostatnim okresie: jak ubrać się na koncert Marilyna Mansona.