Pirat drogowy
Tamten dzień był jakiś dziwny. W ogóle od początku. Oto Romeo, jego szef, jakiś znajomy oraz ja jechaliśmy samochodem drogą szybkiego ruchu, choć nie tak szybkiego, jak pozwalał sobie kierowca. Kierowca, czyli ten znajomy. Był trenerem czegoś tam. Couchem, tak się to teraz nazywa. Nasz couch nie zawsze był, kim był. Imał się w swoim życiu różnych rzeczy. Najbardziej znanym jego dokonaniem, choć cokolwiek anonimowym, było posłużenie za wzorzec dla lektora Jacka z programu czytającego komputerowy tekst. Podobno dla jaj pisał to w swoim CV. Jacek — tak go będę nazywał, ponieważ byłem na papierosie, kiedy szef Romea go przedstawiał — zajmował się którąś z odmian manipulacji. Tą mniej agresywną, raczej tą, która bezszelestnie podsuwa nieistniejące wspomnienia z dzieciństwa lub poklepując po plecach przekonuje, iż jesteśmy kumplami, dlatego zrobisz dla mnie jakąś rzecz, bo w przeciwnym wypadku będziesz odczuwał poczucie winy. Jacek był dobry w tym, co robił. Uczył tego. Budziło to we mnie osobliwą mieszankę podziwu oraz pogardy. Podziw za biegłoś, pogarda za stronę moralną, jak mniemam. (Tak naprawdę nie wiedziałem tego — wszystko powyższe wyczytałem z jego zachowania. Może poza tym lektorem z programu komputerowego, ale to się ewidentnie rzucało w uszy z kolei.) Lecz tego dnia Jacek spotkał swojego pogromcę.
Byłem w tamtym samochodzie kompletnie zielony w temacie jego drogowych dokonań. W ogóle — ja w samochodzie? No ale to inna bajka. Romeo tymczasem bardzo dobrze wiedział, że Jacek stracił prawo jazdy za punkty, a na robienie nowego nie miał czasu, tak był zagoniony. Jeździł więc bez, a w przypadku kontroli korzystał ze swojego bogatego doświadczenia w zakresie ludzkiej psychiki i odtwarzając odpowiednie scenki wymigiwał się od odpowiedzialności. W końcu weszło mu to tak w krew, że porzucił plan ponownego zdawania egzaminu. Pomimo brawurowej jazdy nie miał na swoje szczęście wielu kontroli. Poruszał się po stałych trasach, wiedział, gdzie są kontrole. Poza tym miał pieniądze, więc mógł się w razie czego wykupić. Raz przez ten czas musiał.
Tamtego dnia Jacek, szef Romea oraz sam Romeo byli gdzieś spóźnieni. Jacek jechał jak wariat, nie zjeżdżając poniżej setki podczas przejeżdżania przez liczne wioski. — A ty gdzie w ogóle jedziesz? — spytał mnie szef Romea. — Na konwent poświęcony UFO — odpowiedziałem. Więcej nie pytał. Nie miał szansy. Zatrzymała nas policja.
— Nie przejmujcie się — rzucił pewnym tonem Jacek zjeżdżając na pobocze. — Ja to załatwię.
Z radiowozu wysiadł policjant i podszedł do samochodu. — Dokumenty proszę — powiedział. Jacek podał mu papiery samochodu i dowód osobisty. — Prawo jazdy? — spytał policjant po przejrzeniu podanych mu dokumentów.
— Jeszcze nie odebrałem — powiedział Jacek. Policjant uniósł pytająco brew. — Już miesiąc czekam, a oni nie raczą wydać mi dokumentu! — zawołał nagle. Policjant odchylił się lekko do tyłu. — Przecież ja mam rodzinę na utrzymaniu! Żona nie pracuje, tylko zajmuje się dwójką małych dzieci. Ma pan dzieci? — spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Jak tylko policjant wykazał chęć odpowiedzenia, Jacek ruszył dalej: — Moja praca wymaga, żebym przemieszczał się, muszę prowadzić szkolenia. Próbował pan coś załatwić w urzędzie? Przecież to jakaś miazga jest, te pierdzistołki nie są w stanie załatwić prostej sprawy.
— Zdał pan egzamin? — spytał policjant.
— Tak, panie władzo — odparł Jacek, markując zrezygnowanie, jak sądzę.
— Proszę jechać — powiedział. — Tylko nie gnać tyle.
— Dziękuję, panie władzo. Widzę, że są jeszcze przyzwoici ludzie na tym świecie.
— Ty się do nich nie zaliczasz — mruknął pod nosem Romeo, otwierając drzwi.
— Co on robi? — spytał jego szef z przerażeniem. — Romeo… — zaczął w stronę swojego podwładnego, ale Romeo trzasnął drzwiami i ruszył za policjantem, który wracał do radiowozu. — Ja spieprzam stąd, póki mogę — powiedział Jacek odpalając silnik. Już zwalniał hamulec ręczny, kiedy szef Romea złapał go za rękę. — Lepiej nie. Pomyśl, jeżeli on powie, że nie masz wcale prawa jazdy, to zaczną cię ścigać, a tego nie chcesz. — Jacek zacisnął pięść i uderzył w kokpit samochodu. — Kurwa mać! Kto to w ogóle jest? Musieliśmy go brać ze sobą?
Romeo rozmawiał chwilę z policjantem, pokazując na samochód, w którym siedzieliśmy, uśmiechał się, na koniec podali sobie ręce. Wrócił i powiedział: — Zamieńmy się miejscami.
— Że co?
— Masz pełno w gaciach? — spytał Romeo, uśmiechają się wyzywająco. — A teraz posłuchaj mnie uważnie: jesteś piratem drogowym, który zagraża życiu innym uczestnikom ruchu. Może uważasz inaczej, ale w świetle prawa byłoby ci to trudno udowodnić. Zdobyłeś limit punków nie dlatego, że miałeś pecha czy dlatego, że ktoś się na ciebie uwziął. Jesteś ryzykantem. Pytanie tylko, czy świadomym czy nie. Jeżeli tak, to liczyłeś się z wpadką. Jeżeli nie, to jesteś żałosny. W jednym i drugim przypadku ryzykujesz również moim życiem, jeżdżąc jak kretyn leczący swoje kompleksy. Nie mam zamiaru tego więcej tolerować. Jednak rozumiem twoją sytuację, żona, dzieci i cała reszta tych bredni, więc nie zamierzam cię od tak sprzedać. Jeśli chcesz wiedzieć, to poszedłem spytać o drogę dojazdu do jakiejś miejscowości, którą widziałem na tablicy po drodze. Jeżeli jednak nie puścisz mnie za kierownicę, to wrócę tam i powiem gliniarzom, jaką szopkę tu odstawiasz.
— Nie wierzę własnym uszom — powiedział Jacek. Romeo chwilę czekał, po czym wysiadł i obszedł samochód dookoła. Dał Jackowi chwilę i otworzył drzwi. Nic podczas tego nie mówił. Policjanci przy radiowozie zaczęli się nam przyglądać. Jacek wysiadł i obszedł samochód dookoła. Romeo prowadził do końca, celowo jadąc maksymalną dozwoloną prędkością. To była jego wysublimowana rozrywka. Na codzień Romeo prowadził sportowy wóz, którym wlókł się tak wolno, jak tylko mógł, wkurzając wszystkich dookoła. Jacek co chwila tracił cierpliwość i pomstował na Romea, ponieważ wyliczył sobie czas podróży swoją prędkością, więc wiedział, że się spóźnią.
Wysadzili mnie gdzieś po drodze. Konwent okazał się nudny, Deniken przynudzał, a inni byli nielepsi. No cóż, nie liczyłem na wiele. Za to catering był lepszy niż zazwyczaj. Tak naprawdę chciałem spotkać się tam z jedną konkretną osobą i cel ten osiągnąłem, ale to nie historia na teraz. Wróćmy do naszego samozwańca. Spotkałem się z Romeem w małej knajpie w dzielnicy żydowskiej. (Tam można zaparkować łatwo, jak mnie oświecił.) — Mój szef mnie zwolnił po tym, jak ten pirat drogowy podziękował naszej firmie za współpracę — powiedział. Próbowałem go pocieszać, że właściwie postąpił, ale jak się okazało niepotrzebnie. — Tak, moje zachowanie samo w sobie i dla kogoś z zewnątrz mogło wyglądać na, jak to je ładnie nazwałeś, właściwe, ale moje intencje były zupełnie inne. Otóż chciałem przejechać się jego samochodem. Nie jechałem jeszcze tym nowy modelem i uznałem to za niepowtarzalną okazję, a sam z siebie raczej by mi nie dał poprowadzić.