Pattern
Czarna, sportowa toyota mknęła bezlitośnie przez mrok nocy. Kierowca z miną pozbawioną ekspresji dzielił swoją uwagę pomiędzy dudniące z głośników „From Paris to Berlin” Infernal oraz prowadzenie pojazdu. Pogoda była ładna, a samochód dobrze trzymał się nawierzchni. Droga prowadziła przez gęsty las. Jedyne, co mogło go spotkać, to jakieś zwierzę wyskakujące spomiędzy drzew prosto pod koła jego batmobilu.
Lecz mógł to być również motocyklista.
Kierowca zbliżając się do skrzyżowania, zwolnił odruchowo, ale wsłuchując się w muzykę, po prostu nie zauważył zbliżającego się motocyklu. Samo zdarzenie drogowe nastąpiło przy relatywnie małej prędkości i dźwiękowo przypominało uderzenie otwartą dłonią w pleksiglas o dużej powierzchni. Motocyklista musiał też mieć małą prędkość. Kierowca zatrzymał samochód dopiero kawałek dalej, sam zaskoczony tym, co się właśnie stało. Lekkość prowadzenia samochodu nie uległa pogorszeniu. W lusterku zaczął przyglądać się motocykliście, który zbiera się obolały z drogi. Kierowca wyłączył muzykę, ponieważ przeszkadzała mu w skupieniu się. Pierwsza myśl to: uciec. Wcisnąć pedał gazu w podłogę i odjechać. Ale mleko się już rozlało i trzeba szybko działać. Wysiadł z samochodu i niepewnym krokiem ruszył w stronę motocyklisty, który właśnie ściągał kask. Zgodnie z maksymą zasłyszaną niegdyś, że „każdy motocyklista jest seksowny dopóki nie zdejmie kasku”, wygląd mężczyzny okazał się rozczarowaniem. Stał bowiem teraz przed nim siwiejący blondyn w średnim wieku z kozią bródką.
— Zapłacisz za to! — zawołał. W jego głosie nie pobrzmiewała wściekłość, jak można by oczekiwać, lecz poczucie wyższości. Być może nawet moralne.
— Obawiam się, że nie ma takiej opcji — odparł kierowca toyoty. Jego pozorny spokój był tak naprawdę wynikiem osłupienia, lecz motocykliście to umykało.
— Dzwonię na policję — odparł motocyklista i odwrócił się plecami.
Ta improwizowana naprędce intymność rozmowy telefonicznej miała go dużo kosztować. Kierowca toyoty owinął swoją rękę wokół jego szyi, a drugą przycisnął z tyłu. Telefon wypadł mu z ręki i zaczął się szarpać. Kierowca samochodu wiedział jednak, co robi i zaparł się dobrze. Tańcowali tak chwilę, huśtając się z lewa na prawo, ale motocyklista z każdą chwilą słabł, aż w końcu zaczął tracić siły. W pewnym momencie nogi się ugięły pod nim i to był koniec. Nie dosłowny, ale bez oparcia nie miał już żadnych szans. Kierowca toyoty powoli zaczął zwalniać uścisk, na wypadek gdyby to był jednak tylko gambit. Było to wątpliwe, ale kiedy kogoś właśnie zabijasz, to lekka doza paranoi może okazać się zbawienna.
Usiadł z powrotem na drodze i dyszał przez chwilę, obserwując ciało leżące obok. Zabijanie ludzie zawsze przychodziło mu z pewnym wysiłkiem, jakby jego organizm bronił się przed tą czynnością. Nie miał jednak całej wieczności i w końcu wstał, a następnie rozejrzał się na boki czy nikogo nie ma. Upewniwszy się, że jest sam, napiął nagle wszystkie mięśnie, aż straciwszy równowagę, poleciał do przodu, na czworaki. Chwilę siłował się w tej pozycji. Ktokolwiek byłby świadkiem tego spektaklu, nie uwierzyłby własnym oczom, bowiem twarz osobnika uległa zmianie. Rysy zrobiły się przystojniejsze, a włosy lekko rozjaśniły. Choć trwało to wszystkiego zaledwie kilkanaście sekund, kierowcy toyoty wydawało się, że minęła z godzina. Dawno tego nie robił. Już kiedy myślał, że się ustatkuje, coś takiego: motocyklista.
Musiał go zabić, ponieważ nie zamierzał popełnić błędu sprzed sześciu lat. Oznaczało to jednak, że musi uciekać; jeszcze tego samego dnia wyjechać z kraju.
Miesiąc później siedział przy stoliku w kawiarni z widokiem na Morze Śródziemne i obserwował właśnie parę przy stoliku obok, kiedy większość jego pola widzenia zajął smutny pan w garniturze, który spytał uprzejmym tonem, czy może się dosiąść.
Tymczasem para przy stoliku obok naprawdę go zainteresowała. Mężczyzna był po trzydziestce i sprawiał wrażenie błądzącego po świecie typa, takiego, co to nigdzie miejsca nie zagrzeje. Był szczupły, a nawet trochę wysportowany. Na głowie miał czuprynę górującą nad przystrzyżonymi po bokach włosami, a także gęstą, zadbaną brodę. (Brody szczególnie budziły zazdrość niedawnego kierowcy toyoty, ponieważ on sam nie mógł jej zapuścić, albowiem podczas zmiany kształtu nie potrafił z nią nic zrobić. Jako paranoik, przygotowany na każdą okazję, był więc zawsze gładko ogolony). Mężczyzna patrzył na świat z mieszanką rozbawienia i pogardy. Miał na sobie dżinsy i czarny podkoszulek z symbolem Batmana. Ale mniejsza z nim. O wiele więcej ciekawości budziła w uciekinierze towarzyszka współczesnego nomada. Niewysoka, pulchna blondynka w typie Klaudii Kelly. Z jasnymi włosami opadającymi na ramiona oraz krótką sukienką nie pozwalała oderwać od siebie oczu. Usta umalowane miała bardzo wyraźnym kolorem: wiśnia albo karmazyn, z odległości ciężko było powiedzieć. Pomimo iż nie zachowywała się w wyzywający sposób, jej uśmiech był zapowiedzią frywolnie spędzonego czasu. Choć oczywiście kierowca toyoty mógł za dużo sobie tutaj dopisywać; tak to jest, kiedy ktoś się podoba. Prawdopodobnie jej brodaty towarzysz wstałby i przy pomocy pięści zasugerował poszukanie sobie innego stolika, restauracji, miasta, a może nawet kraju, ale pojawił się mężczyzna w garniturze.
— James Bondage, związany zasadami swojej agencji — powiedział kierowca.
— Niezupełnie. Pozwoli pan, że się przedstawię na początek. Jestem…
— Tym agentem Interpolu.
Mężczyzna ochrzczony Jamesem Bondagem wyprostował się.
— „Tym”? To dziwne. Wydawało mi się, że nie mieliśmy do tej pory przyjemności — zagaił podstępnie.
Niestety zbyt podstępnie.
— Znalazłeś mnie. Jak to mówią, ja znam twoje sztuczki, ty znasz moje, więc nie traćmy czasu.
James usiadł i machnął na kelnerkę.
— Znowu wyglądasz inaczej — powiedział James, nachylając się. — Ale nie widzę śladów operacji plastycznej.
— Bardziej interesujące jest, jak mnie mimo tego znalazłeś. I to po miesiącu.
James westchnął.
— Nie było łatwo, muszę przyznać. Tak naprawdę poddałbym się, ale zasugerowano mi skorzystanie z usług pewnego detektywa, który potrafi rozwiązywać nierozwiązywalne sprawy. W każdym innym przypadku odpuściłbym, ale nie w tym. Zbyt dużo już poświęciłem tej sprawie. Detektyw-konsultant po godzinie z dokumentacją na twój temat podał przybliżoną lokalizację oraz na co powinniśmy zwrócić uwagę.
— Po godzinie!
Kelnerka przyniosła kartę.
— Co tu warto zamówić?
— Makarony są okej, pizza też. Niektórzy chwalą sobie burgery, ale ja nie przepadam. Ale pozwól, że wrócę do tego: po godzinie?
— Mój konsultant zaklasyfikował cię jako „zmiennokształtnego”: tak określa osoby, które potrafią dobrze zacierać za sobą ślady. Powiedział, że nie można polegać na tych elementach, na których na ogół się polega, ale nadal będziesz lubił grube dziewczyny, facesitting i nie odmówisz sobie śledzenia polskiej polityki, jakkolwiek przaśnej i mało interesującej. Nazwał to twoim patternem. Przez miesiąc nasłuchiwaliśmy więc ruchu w sieci. Na szczęście w tym mikroskopijnym kraju jest dwóch dostawców internetu na krzyż, więc poszło w miarę gładko. Właściwie po trzech tygodniach cię mieliśmy, ale chciałem się upewnić. Niemniej znalezienie owego patternu zajęło mu godzinę.
— Pattern — zadumał się kierowca. — Ale dlaczego właściwie mi to mówisz?
James Bondage wydawał się zdziwiony.
— Jak to, dlaczego? Znalazłem cię i zaraz aresztuję. Moi ludzie otoczyli już lokal. Chciałem tylko najpierw mieć chwilę satysfakcji.
Kierowca zaśmiał się.
— Zabawne, że twój konsultant użył określenia „zmiennokształtny”.
— Dlaczego zabawne?
Kierowca wypił wodę ze szklanki, która stała przed nim, a następnie postawił ją przed Jamesem.
— Bo w istocie jestem zmiennokształtnym. Nie tylko w jego, które z racji na uznanie dla kunsztu nie nazwę wąskim, rozumieniu, ale również w wymiarze dosłownym. — I to mówiąc, przeobraził się w pucatego Anglika. Zawołał kelnerkę gestem, a kiedy podeszła, trochę zdziwiona, powiedział zupełnie innym głosem: — Poproszę szklankę wody.
— Czy tu siedział taki czarnowłosy mężczyzna? — spytała dziewczyna z przejęciem.
— Musiał iść coś załatwić, skarbie, ale bez obaw, jego rachunek jest kryty.
Dziewczyna wyraźnie odetchnęła z ulgą i wróciła po chwili z drugą szklanką. Zmiennokształtny wypił jej zawartość i postawił obok pierwszej.
— Weź te dwie szklanki i przebadaj DNA — powiedział do Jamesa. — Odkryjesz, że należy do dwóch różnych ludzi. I że żaden z nich nie był w Polsce na miejscu tego wypadku, w który chcesz mnie umoczyć. Będą mieli nawet różne odciski palców.
— Nie mówiłem nic o żadnych wypadku — zauważył z satysfakcją James.
— Nie słuchasz co mówię. A mieliśmy nie tracić czasu.
Milczeli chwilę. W końcu zmiennokształtny przerwał ciszę.
— Dlaczego właściwie tak ci na mnie zależy?
— Sześć lat temu…
„Ulubiony” błąd zmiennokształtnego. Był już wtedy chwilę w Warszawie i zdążył się ustawić, kiedy odwiedziła go osoba z przeszłości. W ramach szeroko pojętej samoobrony — niektórzy pewnie stwierdziliby, że bardziej swojego stylu życia niż siebie — po raz pierwszy w swojej historii postanowił nie ulotnić się, tylko utrzymać to, co udało mu się osiągnąć. Wymyśliwszy prawdopodobną historię tłumaczącą ułożenie ciała i strąconych przedmiotów, zadzwonił na policję i rozpoczął długę grę, którą cudem trochę wygrał: ktoś po stronie wymiaru sprawiedliwości musiał dojść do wniosku, że dalsze drążenie tematu tylko kosztuje, został więc wypuszczony na wolność. Miesiąc później James Bondage zaczął śledzić jego poczynania. Po roku zabawy w kotka i myszkę, zmiennokształtny zniknął z samą gotówką. Od tamtej pory jak tylko ziemia paliła mu się pod nogami, zmieniał kształt i uciekał. Jak zresztą robił też wcześniej. Tylko że niestrudzony agent Bondage go niestrudzenie śledził. I właściwie dlaczego?
— …mój kuzyn, który był prywatnym detektywem, śledził pewną starą sprawę. Pozornie nie miała sensu, ponieważ wyglądało to, jakby grupa niezwiązanych ze sobą osób prowadziła jedną działalność przestępczą. No, bardziej przekręty finansowo-gospodarcze, ale to wiesz. W końcu powiedział, że wie, kto to jest. Dwa dni później był martwy. Pozwoliłem lokalnym władzom prowadzić sprawę, ale zwiodłeś ich. Tylko że po kuzynie zostały całe akta sprawy. Fascynująca lekutra. No i ten jeden raz nie uciekłeś.
— To była odważne posunięcie — odpowiedział zmiennokształtny. — To było głupie posunięcie.
— Łapię ludzi od lat i jeżeli cię to pocieszy, to wielu przestępców popełnia ten błąd. Zbyt często niestety po wielu błędach kosztujących życie wielu niewinnych ludzi.
— Ale dlaczego on mnie szukał? — drążył dalej zmiennokształtny.
— Ponieważ jedno z twoich wcześniejszych wcieleń doprowadziło do śmierci jego przyjaciela z dzieciństwa. A jeżeli chcesz wiedzieć dalej, to ów przyjaciel pracował jako inspektor urzędu skarbowego, śledząc po godzinach, w ramach hobby pewne prawie nieuchwytne nadużycia podatkowe. Jak więc widzisz, ciągnie się za tobą armia cieni. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten nadużycia podatkowe też się wzięły z czyjejś śmierci. Czy w ogóle prowadzisz rejestr swoich ofiar?
Zmiennokształtny oparł się i spojrzał w niebo.
— Nie bardzo — powiedział po chwili. — Ani z dumą, ani ze wstydem. Jestem znacznie starszy niż prawdopodobnie podejrzewasz. Może to czas uczynił mnie obojętnym, a może zawsze taki byłem, ale nie poświęcam większości ludzi uwagi.
— To dlaczego w ogóle żyjesz?
— Ponieważ w krótkich okresach czasu potrafię coś tam przeżywać. Polubić kogoś. Ale potem się urywa i jakiś czas później nie pamiętam żadnych emocji z tym związanych. Pamiętam, że były, ale ich samych nie potrafię sobie odtworzyć. Poza tym co, miałbym popełnić samobójstwo? Drogi agencie Bondage, pamiętaj, że mam inną konstrukcję psychiczną i żyję z nią od dawna już, więc gdybyś chciał przyłożyć moją miarkę do swojej psychiki, to wyjdą ci bzdury.
— Dlaczego tak się otworzyłeś?
Zmiennokształtny zaśmiał się.
— Podszedłeś mnie jak rosyjski śledczy.
— Umiesz się zmienić w kobietę? — spytał James trochę konspiracyjnym, lub zawstydzonym, tonem.
— Umiem i kilkakrotnie to robiłem, ale wymaga to ode mnie więcej wysiłku. Ponadto jako kobieta muszę się bardziej pilnować i na ogół bardziej rzucam się w oczy.
— Jak to działa?
— Nie poddałem się nigdy żadnym badaniom. Cięliby mnie i brali próbki DNA i na koniec nic nie ustalili, a ja bym już nigdy nie zobaczył światła dnia. Nie wiem, czy jestem jakimś mutantem, czy to jakaś magia. Wiem, że nikt się ode mnie moją przypadłością nie zaraził. Pod tym względem jestem zagadką również dla siebie.
— Spotkałeś sobie podobnych?
— Kilku, ale nie było nigdy wspólnego gruntu pod kontynuowanie znajomości. Z jednym się nawet starliśmy raz. Była podówczas związana z pewnym inspektorem podatkowym, co może rzucać światło na początki naszej, to jest mojej i twojej, historii.
Zmiennokształtny wstał i trochę niepewnie ruszył do barierki oddzielającej go od morza. James zerwał się za nim, podobnie jak kilku mężczyzn w ciemnych spodniach i białych bluzkach polo. Nie wziąłby ich nikt za turystów. James Bondage wstrzymał ich gestem ręki. Stanęli więc tylko po bokach. Całe zajście zainteresowało niektórych ludzi w kawiarni. Zmiennokształtny jednak nie liczył na nic z ich strony.
— Otoczyliśmy teren — powiedział James. — Poddaj się, a obiecuję ci, że zostaniesz potraktowany sprawiedliwie.
— Nie możesz mi tego obiecać. Jeden telefon z góry i koniec wsparcia, a jak się nie podporządkujesz, to cię przeniosą na Antarktydę. Miałeś wziąć i zbadać te dwie szklanki, a zamiast tego marnujesz mój czas.
Zmiennokształtny powoli zbliżał się do barierki i obecnie się o nią opierał. Ludzie Bondage’a czekali na jego sygnał.
— Miałem plan wstać i wyjść po naszej rozmowie. Myślę, że z powodu tej zasadzki opowiedziałeś mi o patternie. Jedynej rzeczy, jaką na mnie miałeś. A teraz zacznę oglądać Arabelle Raphael zamiast Klaudii Kelly, throat fuck zamiast facesittingu i interesować się sytuacją na Bliskim Wschodzie zamiast polską polityką. Albo w ogóle czymś, czego ci nie opowiedziałem. Ale tak to jest, że odważne posunięcia często okazują się jednocześnie głupimi. — Wspiął się na murek i przeszedł na drugą stronę barierki. — I teraz mnie już nigdy nie znajdziesz.
To mówiąc, obrócił się i skoczył do wody poniżej. Wiedział, że jest dostatecznie głęboka. Widział zresztą kąpiących się poniżej Szwedów. Dawno się tak często nie zmieniał, był na szczęście trochę rozgrzany i w locie udało mu się przeistoczyć w Szwedoida. I tak by musiał zmienić tego pucatego Brytola. W pełnym słońcu na szczęście nie miał dużo ubrań, a z przyzwyczajenia zaczął nosić kąpielówki zamiast majtek już tydzień temu. Przepłynął kawałek dalej i wynurzył się pośród sobie (już) podobnymi. Następnie zaczął odpływać. Kątem oka widział ganiających w te i we wte agentów z Jamesem na czele, ale wyraźnie nie wiedzieli kogo gonić.
Morze tego dnia było bardzo spokojne, jak na przekór wydarzeniom w kawiarni, a słona woda bardzo dobrze wypychała do góry, więc na suchy ląd planował wyjść znaczny kawałek dalej. Żeby tylko sól tak nie szczypała w oczy.
Musi sobie teraz znaleźć nowy pattern.