Aubrey De Los Destinos prezentuje

Nieuchwytny

Wszystko zaczęło się, gdy Grażyna Waleczna przyszła do mnie i oznajmiła, że pisze artykuł o niejakim Kadowie, człowieku, który przez jakiś czas był kimś w rodzaju internetowego artysty — pisał opowiadania, rysował komiksy, wypowiadał się na różne tematy, jednym słowem: było go pełno wszędzie — a który pewnego razu po prostu zniknął. Przestał pisać, pousuwał konta emailowe i nikt nie wiedział, co się stało. Ponieważ jego dokonania zostały w sieci, obrósł w legendę w niektórych kręgach, jak to mówią. Redakcja, w której pracowała Grażyna miała trochę luzów i ktoś oddelegował ją do napisania artykułu o Kadowie. Bez trudu znalazła ślady jego działalności w sieci, poznała paru ludzi, którzy utrzymywali kontakt z Kadowem, ale nikt z nich nie potrafił powiedzieć, co się z nim stało.

— Wiesz, jak to jest — opowiedział jeden ze znajomych (słuchałem taśmy). — Gość bywał nieregularnie. To były inne czasy. Teraz każda aktywność jest rejestrowana. Kto się gdzie zalogował, gdzie był, czego słuchał. Teraz można by dokładnie sprawdzić, kiedy te aktywności się urwały. Ale wtedy… po przerwie się nie pojawił. Przerwa się przeciągła, a my wszyscy mieliśmy swoje zajęcia. Ludzie wciąż przychodzili i odchodzili. Pewnie, brakowało nam dowcipu Kadowa, był dość spostrzegawczy, jeśli chodzi o różne rzeczy. Fajnie się go czytało. Jak czytałaś jego bloga, to wiesz wszystko, co i ja. I nie sądzę, żeby ktokolwiek wiedział więcej.

Inne taśmy były w tym samym tonie. Grażyna chciała się wykazać tym ogonem, który napotkała w swojej karierze dziennikarskiej. Zapoznałem ją ze znajomym hakerem, który porobił swoje czary z IP, ale ustalił niewiele. Kadow korzystał z różnych IP, które zmieniały się na przestrzeni lat. Być może się przeprowadzał. W każdym razie nie miał żadnego „głównego” IP, które by gdzieś prowadziły. To znaczy: wszystkie pochodziły z naszego miasta, ale Kadow nigdy nie robił tajemnicy z tego, w jakim mieście mieszka.

Wydawało się, że artykuł będzie z gatunku wspominków i poszlak, kiedy nagle jeden z tych dawnych znajomych się odezwał i powiedział, że ma nowe informacje oraz że chce się spotkać. Grażyna nie posiadała się ze szczęścia, ale poprosiła mnie o obecność przy tym. Właśnie próbowałem zrobić swojego pierwszego w życiu skręta (ale spoko, tytoniowego) — tak podobno jest taniej — kiedy wpadła do pomieszczenia, obwieszczając to. Papieros się nie udał, a do kolejnego nie miałem nerwów już, więc poszliśmy. Znajomy Kadowa umówił się w knajpie w dawnej dzielnicy żydowskiej (obecnie żydowsko-knajpianej, można powiedzieć). Mieliśmy go poznać po okularach z czerwonymi szkłami. Zastaliśmy małego, wystraszonego (ale pełnoletniego) chłopca w spodniach z szeleszczącego dresu. Siedział i nerwowo rozglądał się na boki. Grażyna powiedziała mi na ucho zaraz po wejściu, że to nie ten, bo nie pasował jej głos, jaki usłyszała w słuchawce.

Siedliśmy do stolika, prawie przyprawiając czerwonookiego chłopaka o zawał. Spojrzał na nas wystraszony. — Co to ma być? — spytał. — Miała być tylko laska — dodał oburzony i wystraszony. Po chwili jednak powiedział: — A, pieprzyć to. Jest na dole. — Po tych słowach zdjął okulary i wyszedł, zostawiając je na stoliku. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do salki na dole. Grażyna poderwała się szybko i podążyła za mną. Zauważyłem, że zgarnęła okulary. Skrupulatne dziennikarstwo. Zeszliśmy po zawijających dookoła schodkach i znaleźliśmy się w półmroku małej salki, którą często wynajmowano na wieczory kawalerskie i tego typu okazje. Przy stole naprzeciw wejścia siedział mężczyzna. Ubrany był na czarno, a twarz zasłaniał mu windstopper. Dłuższe włosy zaczesane były do tyłu na grubej warstwie żelu. Widoczną część twarzy miał wysmarowaną jakąś sadzą chyba. Wskazał miejsca do usiąścia. — O co tu chodzi? — zdziwiła się Grażyna. Postanowiłem nie psuć jej niespodzianki.

— Jestem człowiekiem, który kilka lat temu poruszał się po sieci używając nicka Kadow — powiedział. Grażynę aż zatkało. Szybko sięgnęła do torebki po dyktafon. — Nie, proszę nic nie nagrywać. Inaczej w tej chwili wstanę i wyjdę. — Grażyna odłożyła dyktafon do torebki, pokazując, że jest niewłączony. — Znajomi powiedzieli mi, że węszysz i pytasz. Muszę przyznać, że dość imponującą robotę odwaliłaś. Pogratulować determinacji. Jeżeli redakcja, która ci to zleciła, nie zatrudni cię po tym, to nie przejmuj się. Oni popełnią błąd. Ale zapewne nie przyszłaś tutaj słuchać o sobie. Jeżeli dotarłaś do blogów i opowiadań, jeżeli rozmawiałaś z ludźmi, to wiesz już wszystko, co miałaś do dowiedzenia się o Kadowie.

— Dlaczego zniknąłeś pewnego dnia?

— Pewnego ranka obudziłem się i wiedziałem, że mnie to już nie bawi. Widzisz, nie robiłem tego dla pieniędzy ani sławy. W tamtych czasach nikt nie robił w Internecie jakiejkolwiek sztuki, żeby na tym zarobić. Monetaryzacja, jaka teraz jest na ustach wszystkich, wtedy nikomu nie przychodziła do głowy. Działalność w sieci wtedy była czystym hobby. Chodziło o dobrą zabawę. Jasne, czasami kogoś wydali, ale było to tak sporadyczne, że żaden normalny człowiek nie liczył na to. Zatem mogło chodzić przede wszystkim o dobrą zabawę. Pamiętam, kiedyś w „Idolu” pojawił się osobliwy zawodnik. Wyglądał, jakby się właśnie obudził. Odśpiewał jakąś rymowankę, może ludową, o problemach ze znalezieniem wychodka, czy coś takiego. Przerwali mu, bo nie umiał śpiewać, ale jednocześnie poprosili, żeby dokończył. Zainteresował komisję ciąg dalszy. Potem wyszedł. Kuba Wojewódzki powiedział wtedy: „Najgorszy typ artysty, całą frajdę zostawił dla siebie”. Bo faktycznie, wydawało się, iż pomimo, że nasz zawodnik śpiewać nie umie, to bawi się przednie. Oglądałęm to i pomyślałem, że to ma sens. Że będę pisał tylko, jeżeli mnie coś bawi. Rzecz w tym, że w pewnym momencie przestaje. Wtedy się zmywam. I tak było wtedy.

— Jak tego dokonałeś? — spytała Grażyna, a Kadow tylko patrzył, przekręciwszy lekko głowę, zupełnie jak pies, który słyszy jakiś odgłos po raz pierwszy. — Chodzi mi o to, że zniknąłeś bardzo skutecznie. Szczerze mówiąc, już odpuściłam, kiedy się ze mną skontaktowałeś. Czy możesz zdradzić mi tę tajemnicę?

— Mój sposób jest bardzo prosty w założeniach, choć bywa trudny w realizacji. Gdybym miał to streścić w jednym zdaniu, to brzmiałoby ono: jeżeli chcesz coś schować, musisz sprawić, żeby ludziom nie przyszło do głowy tego szukać. Jeżeli ktoś będzie szukał, to znajdzie. Jak ty. Jeżeli nikt nie będzie szukał, to nie muszę się jakoś bardzo maskować. Odkryłem to właściwie przypadkiem. Wcześniej robiłem takie numery, trochę jak Jezus, że pojawiałem się w jakimś znanym miejscu pod innym nickiem. Rozmawiałem z ludźmi chwilę, a oni odkrywali, kim jestem. Zmieniałem styl pisania, ale nie potrafiłem zrezygnować z dużych liter i znaków przestankowych. Nie potrafiłem również pisać głupio. Byłem więc demaskowany za każdym razem. Aż pewnego razu zrobiłem inaczej. Przyjąłem oczywiście inny nick — w tamtym miejscu nie wolno było mieć dwóch kont — ale nie przejmowałem się doborem języka. Trzymałem się jednej zasady: nie pisać nic o sobie. Nawet zmyślonych rzeczy. Udało mi się utrzymać w grze przez ponad rok. Po roku jednakże stało się to, o czym już dziś mówiłem — znudziłem się i sam się ujawniłem. Była mała afera i takie tam, nic poważnego. Najbardziej zabolało chyba ego administratora tamtego forum, człowieka z napięciem w pośladkach, który bardzo pilnuje swojego regulaminu. Mam na ten temat nawet swoją teorię, ale nieważne. Nauczyłem się wtedy, że tak długo pozostawałem w ukryciu, ponieważ nikomu nie przyszło do głowy, że mógłbym tam chcieć wrócić. I tak samo zrobiłem, porzucając wcielenie pod tytułem Kadow. Wtedy było to oczywiście łatwiejsze, nie to, co teraz, gdzie każde nasze pierdnięcie jest odnotowywane w Internecie. Wpatrywaliśmy się w sieć dostatecznie długo, by ona zaczęła wpatrywać się w nas.

— Zamierzasz wrócić? — spytała Grażyna, która była w takich emocjach, że nie do końca myślała. Filtrowała rzeczywistość, ale jej nie analizowała. Kadow znowu nie odpowiedział, tylko patrzył na nią. — Co? Czy ja właśnie… — nagle zrobiło jej się głupio. — Wróciłeś i działasz!

— Ustabilizowałem się i nie mam czasu na takie bzdury — odpowiedział, po czym wstał. — Czas na mnie. Odczekajcie 15 minut i wyjdźcie.

Kiedy wyszedł, Grażyna chciała za nim popędzić. Złapałem ją za ramię i ściągnąłem z powrotem na dół.

— Hej! Dlaczego?

— Uszanuj, że podzielił się z tobą tym, czym się podzielił. Zresztą sądzę, iż przewidział sytuację, że możesz chcieć wybiec za nim.

— I co zrobił?

— Nie wiem.

— No to skąd wiesz, że coś zrobił?

— Bo to mi pasuje do tego typu.

— Szkoda, że nie pozwolił mi nagrywać.

— Wszystko zapamiętałem, pomogę ci odtworzyć.

— Jak?

— Jestem cyborgiem.

— Akurat.

Wyciągnąłem z kieszeni swój dyktafon, który wciąż nagrywał. — Mam specjalne implanty, które pomagają mi funkcjonować w tym okrutnym świecie. — Grażyna rzuciła się na mnie, uściskała mnie mocno, po czym buchnęła dyktafon. Po tych słowach wybiegła na zewnątrz. Drzwi nie były zamknięte, więc wstałem i też wyszedłem. Grażyna stała na środku lokalu i rozglądała się. Zaczęła pytać obsługi, czy nie widzieli mężczyzny, który wychodził z dołu, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nikt nie wiedział, że ma. Wyjąłem paczkę fabrycznie pakowanych papierosów i zapaliłem jednego. Grażyna zdawała się już mnie nie potrzebować. Zaciągnąłem się dymem i poczułem, że coraz mniej mi smakują te fabryczne gówna. W tej właśnie chwili postanowiłem rzucić palenie w diabły. Spojrzałem jeszcze raz na paczkę i wielki napis „PALENIE ZABIJA”. Kiedyś miałem plan, żeby być nieśmiertelnym, a ten napis uświadamiał mi, że sam narażam swoje przedsięwzięcie. Postanowiłem działać od razu. Podałem papierosa najbliższej osobie i wyszedłem z lokalu, który był zlokalizowany w narożniku budynku, miał więc wyjścia z dwóch stron. Kątem oka rzuciłem na mężczyznę, któremu wręczyłem papierosa i ruszyłem w stronę przystanku tramwajowego.

Dopiero wieczorem mnie tknęło, że kątem oka zarejestrowałem, iż mężczyzna puścił do mnie oko. Dzięki zdolnościom mnemotechnicznym byłem w stanie przypomnieć sobie wszystko, lecz nie mogłem cofnąć czasu i zaobserwować więcej. Miałem więc Kadowa na wyciągnięcie ręki i puściłem go.

A zresztą, to nie był mój artykuł.