Aubrey De Los Destinos prezentuje

Mieszkanie na ostatnim piętrze

Martyna siedziała na stopniach klatki schodowej starej kamienicy. W rękach miała starą gitarę akustyczną, którą znalazła w piwnicy — należała jeszcze do jej nieżyjącego ojca — i zastanawiała się, jak się takie coś stroi. Miała, co prawda, kamerton, ale poza tym, że śmiesznie świdrował w uszach przy uderzeniu, nie potrafiła się nim posłużyć bardziej praktycznie. Nagle zorientowała się, że ktoś przed nią stoi. Podniosła głowę i ujrzała mężczyznę w dżinsach i czarnym podkoszulku; uwagę przykuwał postawiony na głowie irokez. Wyglądał trochę jakby mu nie przeszedł okresu buntu.

— To czysta fizyka — oznajmił, siadając obok niej. — Pokażę ci. — Przejął od Martyny gitarę oraz kamerton, a ona ku swojemu największemu zdziwieniu nie protestowała. Uderzył kamertonem o drewniany stopień na metalowej konstrukcji schodów. — Teraz trzeba naciągnąć tę strunę tak, żeby rezonowała podczas gdy kamerton wibruje. Następnie… — mężczyzna kontynuował tłumaczenie, ale nie słuchała go, ponieważ nie rozumiała niczego z tego, co opowiadał i pokazywał. Kiwała tylko głową ze zrozumieniem uśmiechając się przy tym. Kiedy skończył, powiedział: — Nic z tego nie rozumiałaś, prawda? Nie szkodzi, gitara działa. Umiesz w ogóle grać?

— Nie, to gitara, która należała do mojego ojca — odpowiedziała, sama dziwiąc się swojej otwartości.

— Pamiątka rodzinna — odparł ze zrozumieniem mężczyzna. — Nie wypada zatem zagrać na niej zaraz po nastrojeniu niczego radosnego.

Uderzył w struny, wydobywając z nich przejmujący dźwięk. Nagle gdzieś z góry dało się słyszeć jakiś jęk. Mężczyzna spojrzał zaciekawiony, podczas gdy Martynę przeszedł dreszcz po plecach. Mężczyzna nasłuchiwał chwilę w skupieniu, ale odgłos się nie powtórzył. Złapał znowu kilka strun i uderzył w nie, wydobywając z instrumentu dźwięk dosięgający Martynę gdzieś w środku, aż miała ochotę zapłakać. Przed oczami stanął jej ojciec. I prawie zapłakała, ale w odpowiedzi na akord znowu usłyszeli rozpaczliwy jęk z góry. Mężczyzna wstał i ruszył po stopniach do góry. Najpierw powoli, potem jednak jął przyspieszać. Martyna w pierwszej chwili patrzyła na to przerażona, po czym poderwała się i pobiegła za mężczyzną, który wciąż trzymał w ręce jej gitarę.

Dogoniła go na ostatnim piętrze. Na końcu wąskiego korytarzyka znajdowała się pracownia plastyczna, której od dawna nikt nie wynajmował. Miała zamiar zażądać zwrotu gitary, ale coś ją przystopowało. Stała tylko w milczeniu i również patrzyła na drzwi na końcu korytarza. Mężczyzna zagrał kolejny rzewny dźwięk, a zza drzwi dobiegł kobiecy jęk. Martyna z przerażenia złapała się ramienia mężczyzny. Jej nozdrza podrażnił ostry zapach jego wody kolońskiej. Mężczyzna chciał zrobić krok do przodu, ale wtedy złapała go mocniej.

— Musimy jej pomóc — powiedział bardzo poważnie.

— Zadzwońmy po policję — powiedziała błagalnie Martyna.

— Oni nie zajmują się takimi sprawami, niestety.

Wyrwał się jej i podszedł do drzwi, a następnie zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę. Drzwi stanęły otworem i Maryna ujrzała puste pomieszczenie z oknem, w którym szyby były zaklejone pożółkłą już folią. Mężczyzna wszedł do mieszkania, Martyna wbiegła tam za nim. Po prawej znajdowało się drugie pomieszczenie, w którym albo nie było okna, albo było czymś zasłonięte.

Wtedy trzasnęły drzwi za nimi.


Wodnik obrócił się za siebie tylko po to, by stwierdzić, że drzwi faktycznie się zamknęły. Zdziwiło go to, ponieważ nie czuł żadnego przeciągu. Wtedy zauważył coś, co go trochę przeraziło — był w innym pokoju, nie tym, do którego wchodził. Tamte drzwi były gładkie, te tutaj jak z początków XX wieku albo i starsze.

Nagle dziewczyna od gitary zaczęła krzyczeć w panice. Wodnik obrócił się z powrotem do pokoju i zrozumiał, co ją tak przeraziło. Na środku pomieszczenia, na starym i brudnym materacu leżała młoda kobieta o bladej skórze. Była naga i leżała na plecach. Kostki miała przywiązane do ud, a ręce związane ze sobą w ten sposób, że każda z dłoni była przy łokciu drugiej ręki. Nie mogła wstać, ponieważ miała wbite w ramiona metalowe haczyki, do których były podpięte łańcuszki przymocowane do materaca. Tak samo była uczepiona za uda. Usta miała zakneblowane czarną szmatą. Oczy były niezasłonięte i to było największe zaskoczenie, jakie spotkało Wodnika — kobieta była przytomna. Zauważywszy to, dostrzegł, że jej pierś powoli się unosi i opada podczas oddychania. Z oczu płynęły jej kiedyś łzy, zostawiając czarne ślady za sprawą spływającego makijażu; ślady były już dawno zaschnięte. Jej włosy były spięte w kucyka, za którego była dodatkowo przywiązana do materaca, tak że nie mogła ruszyć głową w żadną stronę.

— Matko boska… — powiedziała z przerażeniem dziewczyna od gitary.

Wodnik odstawił instrument pod ścianę, kucnął przy materacu i zaczął się przyglądać konstrukcji.

— Musimy ją uwolnić! — zawołała dziewczyna, szarpiąc go za podkoszulek. Teraz zauważył, że spod sztruksowych dzwonów wystają jej glany. Dawno nie miał na sobie glanów.

— Trzeba to zrobić delikatnie — powiedział Wodnik. — Muszę najpierw wykluczyć, że nie ma żadnej pułapki. Spójrz, na przykład, na to jak została zakneblowana. Użyto szmaty, co jest dodatkowym okrucieństwem, ponieważ materiał wchłaniała szybko całą wyprodukowaną ślinę, powodując narastające uczucie suchości w ustach oraz pragnienie. Tortura w torturze.

— Dobra, nie gadaj już, tylko oglądaj to — odpowiedziała dziewczyna i poszła do kąta.

Wodnik nie stwierdził, na szczęście, żadnych pułapek. Położył delikatnie rękę na ramieniu kobiety i ta podskoczyła, jakby go nie widziała wcześniej.

— Spróbuję cię uwolnić. Masz w ogóle świadomość tego, co się dzieje? — spytał, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.

Nagle usłyszał odgłos fujarki. Podniósł głowę i zauważył, że zmian jest więcej niż tylko inne drzwi — w pomieszczeniu nie było żadnego okna, lecz gładka, choć nadająca się już do malowania ściana. Co ciekawe, nie było również żadnej lampy, a pomimo tego w pokoju było jasno. To tylko utwierdziło Wodnika w przekonaniu, że trafili do jakiegoś przeklętego miejsca.

Po prawej stronie znajdowały się teraz podwójne drzwi, zza których słychać było fujarkę. Ktoś tam grał melodię, którą Wodnik intonował na korytarzu przy użyciu gitary dziewczyny, która kuliła się teraz w kącie wciskając głowę w gruby sweter. Wodnik wstał i ruszył w kierunku drzwi, kiedy dziewczyna zerwała się i zawołała:

— Nie! Nie otwieraj już żadnych drzwi. Weźmy tę kobietę i wyjdźmy.

Chciał jej wyjaśnić, dlaczego to raczej niemożliwe, według niego, ale nie czekając na nic wzięła gitarę i chciała wyjść. Otworzyła drzwi i wypadłaby w mroczną otchłań, gdyby Wodnik nie doskoczył do niej i nie wciągnął jej z powrotem. Gitara brzdąknęła podczas gdy dziewczyna upadła.

— Co to ma być?! — zawołała.

— Trafiliśmy do piątego wymiaru — wyjaśnił Wodnik. — Lub czegoś w tym stylu. Jedno mogę powiedzieć na pewno: tymi drzwiami się stąd nie wydostaniemy.

Zanim jednak je zamknął zaczął wpatrywać się w mrok za drzwiami. Był tak nieprzenikniony, że wyglądał jak lita ściana. Z ciekawości Wodnik wystawił rękę na zewnątrz. Na twarzy poczuł jakby lekki przeciąg, który wyssałby go na zewnątrz, gdyby był lżejszy, choć to akurat mogło być tylko złudzenie. Ręka sięgnęła w bezkresny mrok. Słyszał różne opowieści, między innymi o uczuciu zanurzania się ręki w zimnej cieczy, ale nic podobnego.

Zamknął drzwi, bojąc się, że wpatrując się zbyt długo w otchłań, da się jej zahipnotyzować i źle się to dla niego skończy. Spojrzał jeszcze raz na kobietę na materacu, ale dokładnie w tej samej chwili zza podwójnych drzwi popłynęła grana na fujarce melodyjka. Otworzył drzwi i jego oczom ukazał się widok bardzo osobliwy.

Pomieszczenie za drzwiami było identycznych rozmiarów, choć nie było tam tak jasno. Na środku podłogi rosło drzewo, które korzeniami wszczepiało się zarówno w podłogę, jak i sufit, co upodabniało je trochę do stalaktytu zrastającego się ze stalagmitem. Z korzenia pod sufitem zwisał za nogę blady mężczyzna, który w momencie otwarcia drzwi schował ręce za siebie. Druga noga była wolna, mężczyzna trzymał ją zgiętą za nogą, za którą wisiał. Miał na sobie tylko przepaskę biodrową, która wyglądała jak zrobiona z uschniętych, czarnych liści. Na oczach miał przepaskę.

Wodnik popatrzył na niego, następnie spojrzał na kobietę i pozycję, w której leżała, po czym powiedział do siebie: — Wisielec, no tak.

Dziewczyna od gitary ostrożnie wychyliła się zza drzwi i spojrzała z odrazą na wiszącego mężczyznę.

— Jego też musimy uratować? — spytała. — Wygląda trochę lepiej niż ta facetka w naszym pokoju — zauważyła.

— On jest przyczyną — wyjaśnił Wodnik. Rozejrzał się za jakimś kijem, ale pod ręką nie było absolutnie nic. Kopnął wiszącego chłopaka w żebra. — Halo! Pobudka. — Dziewczyna od gitary schowała się za Wodnika.

Młody mężczyzna zsunął opaskę z oczu. Miał świdrujące spojrzenie. Wodnik czuł się, jakby prześwietlał go na wylot. — Dla was też coś przygotuję — powiedział uśmiechając się chytrze.

Wodnik odwrócił się i wrócił do kobiety na materacu, a następnie zaczął ją uwalniać — najpierw z haczyków; kiedy złapał za napięte i mocno związane sznury, mężczyzna w drugim pomieszczeniu zachichotał.

— Ha ha! — zawołał wiszący mężczyzna. — Niech zgadnę, pewnie nie masz przy sobie noża, co? Dobrze wiesz, jak tu trafiła i że jej nie pomożesz.

Wodnik spojrzał na niego gniewnie. Jego wzrok powędrował w stronę gitary. — Daj mi ją — powiedział do dziewczyny, ale ta przycisnęła instrument do siebie. — Bez tego utkniemy tu na zawsze.


— Nie słuchaj go — powiedział nagle wisielec. — Jedno wasze słowo i puszczam was wolno, ale ona zostaje — to mówiąc wskazał na leżącą na materacu kobietę.

Martyna spojrzała na mężczyznę, który nastroił jej gitarę a potem przywiódł ją tu, ten jednak stał niewzruszony. Jego postawa powstrzymała ją przed zawołaniem, że chce stąd wydostać jak najszybciej. Podszedł do niej i wydarł jej gitarę z rąk. Stanął naprzeciw otwartych drzwi do drugiego pokoju i zaczął grać coś dłuższego niż pojedyncze dźwięki, jak wcześniej. Wisielec zaczął krzyczeć jak w obłędzie i zatkał uszy.

— Stop! Stop! — zawołał w końcu. Mężczyzna przestał grać. — Wygrałeś, bierz ją sobie, chociaż ty chyba nie bardzo wiesz, co robisz, prawda?

— Ratuję ją — odpowiedział niewzruszony mężczyzna.

— Jak myślisz, jak tu się znalazła? Porwałem ją? Nie bądź dziecinny.

— Więc dlaczego zgadzasz się ją teraz wypuścić?

— Bo cię to zaboli.

Wisielec naciągnął opaskę z powrotem na oczy, a następnie pstryknął palcami.

Znowu byli w mieszkaniu u Martyny w kamienicy. Złapała gitarę i wybiegła na korytarz. Wtedy zauważyła, że w miejscu materaca leżą kości układające się w szkielet w pozycji, w jakiej leżała kobieta „po tamtej stronie”. Martyna podeszła do drzwi, ale nie wchodziła już do środka. Mężczyzna kucnął przy kościach i obserwował je chwilę w milczeniu, po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi.

— Co to w ogóle było? — spytała Martyna. — Co tam się stało? Dlaczego tam teraz leży kościotrup?

— Wisielec — odpowiedział mężczyzna.

— Widziałam.

— Dwunasta karta w Arkanach Wielkich.

— „Arkanach Wielkich”? To jakiś okultyzm?

— Tarot. Dla niektórych to pewnie okultyzm. Wisielec może oznaczać, między innymi, osobę, która jest bierna; nie podejmuje działań, tylko czeka na przebieg wydarzeń. — Mężczyzna usiadł na podłodze. Wyglądał na wyczerpanego. — Widzisz, człowiek zwisający z drzewa był kimś w rodzaju demona, chyba. Na pewno mrocznym jestestwem. Ma wiele wcieleń, ale wisielec nie jest jednym z nich. Przyjął taką postać, żeby coś przekazać. Dlatego powiedział, że jej nie uratuję. W swej bierności nie oczekiwała pomocy, żadnego wyzwolenia. Nie prosiła o to. Musiała tkwić tam długo, na tyle długo, że w tym świecie dawno by umarła. Dlatego znaleźliśmy tylko kupkę kości.

— On się jakoś nazywa, ten wisielec? — spytała Martyna.

— Tak, ale lepiej żebyś nie znała jego imienia. Idź do domu, a ja powiadomię odpowiednie władze, że mają tu kościotrupa niewiadomego pochodzenia. Jakby co, to udawaj, że nie masz o niczym pojęcia. I tak już nie można jej pomóc. Skurczybyk miał rację. A ja popełniłem grzech pychy.