Aubrey De Los Destinos prezentuje

Metoda Stanisławskiego

Piotr Kamieniecki wszedł do biura Jana Izydora, swojego szefa. Sandra robiła porządki z papierami.

— Dalej jest tam? — spytał Piotra.

Sandra zrobiła minę pt. nie wiem, co on kombinuje i wróciła do swojego zajęcia. Piotr nigdy się nie dowiedział, gdzie Jan ją znalazł. Pewnego dnia Piotr przyszedł do pracy i Sandra już tam była, pracując jakby robiła to od dawna. Była samotną pracoholiczką i Piotr był pewien, że jedno jest ściśle powiązane ze sobą, chociaż nie potrafił powiedzieć, które z czego wynikało i jak na siebie wpływało. Sandra ubierała się jak studentka czwartego roku, która przyjechała uczyć się do miasta ze wsi lub mniejszego miasta. Ubiór był częściej efektem kompromisu ze stanem portfela niż kobiecej zachcianki. Poprzecierane dżinsy i grube swetry, do tego okulary w rogowej oprawce i włosy upięte w coś, co było wzorowane na koku — tak mniej więcej wyglądała codziennie. Czasami nie miała na sobie okularów, a i kolory swetrów się zmieniały, ale były to dość drobne zmiany. Sandra albo się nie malowała, albo miała bardzo dyskretny makijaż, nie potrafił tego rozróżnić. Była rzutka i zorganizowana, choć nie miała poczucia humoru, co trochę ją łączyło z Janem. Trochę, ponieważ nie obrażała się jak on, tylko ignorowała wszystkie żarciki, jakby nie zostały wypowiedziane. Po dwóch tygodniach Piotr olał sprawę uznając, że nie dotrze do tej dziewczyny. Czasami wyobrażał ją sobie w postaci ośmiornicy, która przy pomocy wszystkich macek wykonuje swoją pracę w niesamowitym tempie.

Piotr przeszedł przez krótki korytarz prowadzący z gabinetu do mieszkania Jana. Biuro i mieszkanie znajdowały się w dwóch budynkach, które prawie stykały się ze sobą na ostatnim piętrze narożnikami. Jan nakazał wybudować przeszklony tunel łączący obydwie części. Obydwa mieszkania, jak i przeróbka były bardzo kosztownym przedsięwzięciem, ale odkąd Piotr znał Jana, ten miał nieprzeliczone ilości pieniędzy. Fakt faktem, że agencja zarabiała na siebie ze sporą nawiązką i to pomimo relatywnie małej liczby spraw, jakie brali, i jednego detektywa, który je rozwiązywał z niewielką pomocą Piotra (prawnik, na ogół w terenie) oraz Sandry (archiwistka, pracownik stacjonarny), ale skąd Jan miał je wcześniej — tego Piotr nie wiedział. Przechodząc przez tunel ze szklaną podłogą nie patrzył nigdy w dół. Raz tak zrobił i stracił przytomność. Ocknął się na kanapie. Od tamtej pory patrzył przed siebie.

Na wszelki wypadek Piotr zajrzał do sypialni, ale Jana tam nie było. Wszystko było poukładane, jakby nikt tam chwilowo nie mieszkał. A zatem był tam. Miejscem, którego nazwy woleli z Sandrą nie wymawiać, był pokój przylegający do sypialni, raczej niewielki, w którym Jan „przygotowywał” się do śledztwa. Przygotowanie to polegało na nie myciu się i przebywaniu cały czas w tym pokoju. — Jeżeli chcesz być niewidzialny, musisz sprawić, żeby ludzie nie chcieli Cię widzieć. Musisz być tak odrażający, żeby ostatnią rzeczą, jaką chcieliby, to żebyś ich zauważył i zaczął o coś prosić. W istocie przenoszę pragnienie niewidzialności ze mnie na nich. Różnica jest taka, że ja respektuję ich pragnienie a nawet jest mi ono na rękę — opowiedział zniesmaczonemu Piotrowi, kiedy pierwszy raz robił taki manewr. Na szczęście obecnie był to dopiero trzeci raz. Piotr myślał, że się przyzwyczai, ale albo Jan osiągał coraz większą biegłość albo Piotr jednak nie mógł się przyzwyczaić. Zamknął oczy, jakby to miało pomóc, i nacisnął klamkę. Uderzył go skondensowany smród, aż się zatoczył. — Obok drzwi! — zawołał Jan, pokazując, że chodzi jeszcze o korytarz. Piotr ujrzał metalową butlę wraz z maską tlenową. Złapał ją i założył. Tak wszedł do środka. Jan wskazał na stojący na środku taboret, który wyglądał na czysty. Umeblowanie pokoju było skromne i składało się z łóżka i prowizorycznego stołu składającego z dwóch palet robiących za nogi oraz stolnicy. Piotr się zdziwił widząc stolnicę. Skąd on ją wziął? pomyślał. Na ścianie był wielki ekran dotykowy z wbudowanym komputerem, który służył Janowi do kontaktów ze światem. Widok Jana operującego monitor był osobliwym obrazkiem do plakatu, który swego czasu robił furorę: „Nigdy nie wiesz, kto jest po drugiej stronie monitora”.

Usiadł ostrożnie na metalowym taborecie i postawił obok niego skórzaną aktówkę. Jan kucał w kącie, ubrany w jakieś łachmany — pouciągane bawełniane dresy i dziurawy podkoszulek. Włosy miał w nieładzie i był nieogolony. Piotr mógł ze swojego miejsca stwierdzić, że pomysł Jana doskonale się sprawdza. Otworzył teczkę i wyjął dokument.

— Zaginięcie? — spytał Jan.

— Tak — odpowiedział Piotr. — Skąd wiedziałeś?

— O tej porze roku najwięcej ich ginie. Tych od bogatych rodziców, którzy nie muszą się niczym martwić.

— Nasz poszukiwany nie jest typem utracjusza. To raczej mól książkowy, który nigdy nie wyściubił nosa z domu. Nie musiał. Zawsze miał indywidualny tok nauczania, również na studiach, rodzice wszystko opłacali. Był ich jedynym synem…

— Jest — wtrącił Jan.

— Tak, jest ich jedynym synem, którego mieli późno, więc tym bardziej mu dogadzali i tym bardziej się teraz martwią. Postanowili wynająć najlepszego człowieka, czyli ciebie. Są bardzo chętni do współpracy, niestety niewiele wiedzą. Będziesz mógł zobaczyć jego pokój.

— Komputer.

— No, to jest ciekawe, ponieważ on właściwie nie używał komputera. Korzystał z jakiegoś jednego, wspólnego i podobno niewiele. Głównie przesiadywał nad książkami. Zgłosili zaginięcie policji, ale policja przyjęła zgłoszenie i tyle. Nasz zaginiony nie miał przyjaciół, nie miał wrogów, rzadko opuszczał swój dom. Nie zdradzał ostatnimi czasy zaniepokojenia czy czegoś w tym stylu. Jadł jak zawsze. Spał w normie. I nagle zniknął — skończył streszczać sprawę Piotr.

— Im bardziej nagłe zniknięcie bez śladu, tym więcej przygotowań za tym stoi — powiedział Jan. — Możliwe, że przygotowywał się od wielu miesięcy. Ale nie uprzedzajmy faktów, jak mawiał Bogusław Wołoszański. Nie chcę sobie psuć mojego kamuflażu, więc będziesz moją sondą. Wrócisz do mieszkania państwa Korszyńskich i porobisz dla mnie zdjęcia jego pokoju, a także zainstalujesz trojana na ich komputerze pod pretekstem przejrzenia jego poczty elektronicznej lub aukcji na Allegro. Podejrzewam, że robił jedną z tych dwóch rzeczy. Informacje pozyskiwał z innych źródeł. Ja w tym czasie poszukam czegoś na temat jego rodziny. Chcę mieć ponadto wykaz książek, które czytał w ostatnim czasie. Czas start.

Piotr z początku pracy spierał się na temat swoich kompetencji, ale szybko pojął, że jest dla Jana człowiekiem od wszystkiego, a najwięcej od bycia łącznikiem pomiędzy nim a światem zewnętrznym, załatwiał za niego wszystkie formalności, chodził po urzędach i spotykał się z klientami. Jan uważał widywanie się z klientami za zbędną rzecz, która tylko przeszkadza mu w śledztwie. — Ludzie nigdy nie są szczerzy, a fakty potrafię sobie wyciągnąć z twoich przekazów — mawiał. Jego przenikliwy umysł potrafił poskładać do kupy wszystkie szczątkowe informacje, jakie zdobywali we dwóch w toku sprawy. Czasami Sandra im pomagała, kiedy trzeba było wykonać żmudnych przeszukiwań sieci lub podręcznej biblioteki, które nużyły Jana. Tutaj też miał swoją zasadę: — Albo znajduję coś w ciągu 12 minut albo jest bardziej ukryte i wtedy do akcji wkracza systematyczna Sandra, której jest wszystko jedno, co robi. Czasami mam wrażenie, że jest jakimś robotem. — Piotr wstał i wyszedł. Całe jego ubranie było prześmierdnięte. Westchnął. Nie mógł tak iść do klienta. W tym momencie zaczął dzwonić telefon. Popatrzył na wyświetlacz: Jan. Odebrał.

— Sandra ma dla ciebie drugi garnitur. Zostaw jej ten, to odeśle go do pralni — powiedział i się rozłączył. Piotr nawet nie zdążył się przywitać.

Piotr potrafił docenić tę dbałość o szczegóły, jak chociażby butlę i czysty taboret. Przebrał się i wrócił z aparatem do mieszkania, gdzie wykonał wszystkie polecenia swojego pracodawcy.

Nie musiał wracać do biura, ponieważ aparat przesyłał wszystkie zdjęcia na serwer Jana, który miał zrobioną aplikację tworzącą trójwymiarowy model pomieszczenia na podstawie zdjęć. Jan rozejrzał się po pomieszczeniu, które nie wyróżniało się niczym szczególnym. Na obszernym biurku walało się mnóstwo książek, niektóre były pootwierane, ale nigdzie nie było żadnych notatek. Dziwna rzecz, jak na kogoś, kto prowadził jakieś swoje badania. Jan przerzucił się na komputer, ale skopiował sobie stamtąd tylko pocztę elektroniczną. Hieronim Korszyński nie używał Internetu, co było rzadko spotykane u młodych ludzi w dzisiejszych czasach. Przejrzenie maili zajęło mu krótką chwilę, ponieważ kontaktował się tylko z kilkoma osobami, a wszelka korespondencja była lakoniczna. Wysłał imiona i nazwiska korespondentów Hieronima Sandrze z poleceniem sporządzenia ich dossier: kim byli, czym się zajmowali itd. To samo kazał zrobić z autorami i tytułami widocznych książek. Sandra przesyłała mu na bieżąco co istotniejsze wiadomości. Kiedy Piotr wrócił Jan miał już ogólny pogląd na sprawę.

Skontaktowali się za pomocą telefonu. Piotr nie chciał przebierać się w trzeci garnitur.

— No i co ze sprawą? — spytał Piotr. — Klienci czekają na werdykt.

— Powiedz im, że postanowiłem odbarzyć ich swoją łaską — powiedział Jan, a Piotr nie był w stanie rozpoznać po tonie, ile w tym żartu a ile powagi. Każde proporcje były możliwe. — Jest coś nietypowego w tej sprawie, skoro nie potrafię jej rozwiązać stąd. Hieronim na pewno zrobił to celowo, bo uprzątnął wszystko po sobie plus kilka innych poszlak. No i miałem rację, będę mógł wykorzystać mój kamuflaż. — Piotr prawie widział twarz Jana wyszczerzoną w uśmiechu „a nie mówiłem?”. — A teraz schowaj się, bo zaraz idę na miasto i mogę znowu Cię skazić.

 

Ciąg dalszy nastąpi…