Aubrey De Los Destinos prezentuje

Lustro

Wyjrzałem zza rogu kamienicy. Policjanci stali przed bramą i obserwowali ulicę ze znudzonymi minami. Gdybym się tam napatoczył teraz, zaczęliby robić problemy. Postanowiłem dostać się do budynku w inny sposób. Ściana nie była gładka, tylko miała różne załomy, w które mogłem wsunąć palce i wspiąć się po niej. Tak jak mnie kiedyś uczył człowiek, który wspina się bez zabezpieczeń na różne budowle. — Nigdy nie używam gumek — powiedział kiedyś przed wejściem. Wystarczyło dostać się na pierwsze piętro na klatkę schodową. Okna na szczęście było drewniane i stare, trącone lekko nogą stanęło otworem. Wylądowałem miękko na korytarzu i ruszyłem piętro wyżej. Nie znałem szczegółów, ale wyczuwałem, że wyżej coś się dzieje. Pod drzwiami mieszkania stał kolejny umundurowany policjant.

— Czego pan tu szuka? — spytał.

— Jestem umówiony z człowiekiem, który jest w środku.

— Czyli niby kim? — spytał policjant z niedowierzaniem, kiedy uchyliły się drzwi i ze środka usłyszałem, jak ktoś mówi znudzonym głosem: — W porządku, wpuść go. — Policjant pokręcił trochę nosem i spojrzał na mnie z jakąś złością, ale w końcu ustąpił.

Wchodząc do mieszkania dostrzegłem, że w progu ktoś wysypał sól. Potem ktoś przerwał usypaną ścieżkę. Kucnąłem i poprawiłem ją, żeby była jedna. Zamknąłem drzwi. Po przejściu krótkiego przedpokoju wszedłem do niewielkiego pokoju, pośrodku stał Maciej Muchoborski, który jest detektywem policyjnym czy kimś takim. Nie znam się na ich stopniach. Ubrany był jak zawsze, czyli na czarno: spodnie, koszula wypuszczona na nie, półbuty i płaszcz. Włosy miał zaczesane do tyłu w większości, choć kilka kosmyków opadało mu po bokach głowy. Sprawiał wrażenie zamyślonego. Obserwował pomieszczenie, zmarszczywszy brwi. Jakby czegoś szukał. Nie chodził po pokoju, tylko spoglądał to w jedną, to w drugą stronę. Pokój był wysoki, choć raczej niewielki, mieściło się w nim łóżko, nocna szafka przy oknie i toaletka z lustrem. W prawo odbijał korytarz. Poszedłem nim. Za pierwszymi drzwiami po lewej znajdowała się biblioteka z mnóstwem książek na regałach sięgających do sufitu. Na środku pomieszczenia był mały okrągły stolik i krzesło. O jeden z regałów oparta była drabina pozwalająca sięgać po wyżej postawione książki. Za biblioteką była kuchnia, ciasna i zaniedbana. Zwróciłem tylko uwagę, że w oknach również były usypane bariery z soli. Wróciłem do pokoju z łóżkiem.

— Gdzie jest łazienka? — spytałem. — Ukradli, prawda?

Maciej obrócił się i spojrzał na mnie z jakimś wyrzutem w oczach. Wydawało mi się, że chce powiedzieć coś nieprzyjemnego lub pouczającego, ale po chwili wewnętrznej walki tylko się zaśmiał.

— Jesteś niepoważny.

— Takk.

Wtedy zauważyłem, że na łóżku leży ciało. Było nieprzykryte, więc widziałem, że to ciało młodej dziewczyny. Miała rozerwaną klatkę piersiową, jakby coś wydostało się ze środka. Pewnie tak właśnie było. Na ścianie za łóżkiem ktoś napisał krwią „POMÓŻCIE MI”. Makabryczne znalezisko, pomyślałem. Spojrzałem na Macieja. — Powiedz, co wiecie.

— Zadzwoniła do nas emerytka mieszkająca piętro wyżej. Wracała z zakupami i ujrzała otwarte drzwi, a w środku to. Przyjechaliśmy. Zabezpieczono teren. Zero śladów walki, jeszcze nie pobrali odcisków palców, nawet nie pozwoliłem zabrać ciała, ponieważ coś zauważyłem, Aubrey. Podejdź do lustra. — Podszedłem i ujrzałem siebie w czarnych poprzecieranych dżinsach i skórzanej kurtce, spod której wystawał kaptur bluzy. Miałem jakieś nieobecne spojrzenie. — Pod kątem i pod światło — dodał Maciej. Zaszedłem z boku i ujrzałem imię jakiegoś demona wypisane jednym z zapomnianych języków. Był to jeden z popularniejszych wśród okultystycznych wannabies, ale sposób w jaki napis został naniesiony na szkoło wykluczał udział domorosłych pseudosatanistów, którzy wycinali sobie scyzorykami różne hasła na rękach, a potem wrzucali zdjęcia swoich dzieł na Facebooka lub Naszą Klasę.

Wtedy ujrzałem coś odbijającego się w lustrze. Ruszało się koło łóżka. Zerwałem się i skoczyłem tam, ale nic nie złapałem. Pod łóżkiem również niczego nie było. Spojrzałem jeszcze raz na lustro. — Musisz wyjść na chwilę — powiedziałem do Macieja. Popatrzył na mnie zaskoczony. — I najlepiej, żebyś nie zadawał żadnych pytań.

— To miejsce zbrodni — odparł po chwili, jakby nie mógł znaleźć racjonalnego wyjaśnienia dla swojej prośby.

— Rozumiem — odparłem. — Nie będę ruszał niczego, ale chcę sprawdzić pewien nadprzyrodzony trop, w związku z którym mnie wezwałeś, i wolę to zrobić bez… no, bez niewtajemniczonych.

Maciej chwilę stał i widziałem, że się waha, ale w końcu wyszedł. Stanąłem przed lustrem, ale nic niezwykłego się w nim nie pojawiało. Jeżeli siedział w nim demon, to miałem kilka opcji. Mógłbym wejść w nie — świat w lustrze jest mały i sięga tak daleko, jak to, co odbija (z dowolnego kąta) — ale demon mógł wyskoczyć z niego i ja mógłbym nie zdążyć uciec. Bałem się tego z powodu kolejnego wariantu: rozbicia lustra. Demon wróciłby do swojego wymiaru, z którego został przyzwany. To właśnie robi się podczas ezgorcyzmu: więzi złego ducha w lustrze i tłucze je. Ja bym pewnie umarł, ale tylko zgaduję. Zresztą bez sensu. Chodziło mi o porozmawianie z nim, nie walkę. Zapukałem w lustro. Nic. Darowałem sobie zaglądanie, co jest z tyłu. Jest ściana. No dobra, jednak zajrzałem. Nie musiałbym o tym pisać, ale kiedy odwiesiłem je z powrotem i wróciłem, on stał i patrzył na mnie. Miał brązową skórę, rogi i skrzydła. Oczy tylko były czerwone. Spojrzał na mnie — ja się wtedy nie odbijałem już w lustrze — i powiedział:

— Czego chcesz?

— Złapać tego, który to zrobił. — Starałem się mówić cicho, żeby nie było słychać za drzwiami.

— Zostałem przyzwany — odparł.

— Kto cię przyzwał? — spytałem.

— Nie mogę tego ujawnić — powiedział. — Chcę stąd wyjść, a nie mogę. Ten dureń posypał wszędzie solą.

Odwróciłem się w stronę łóżka i przyjrzałem dziewczynie. Wcześniej było to zbyt brutalne i wolałem nie zauważać szczegółów. Okej, to jeszcze raz. Po pierwsze ubiór. Miała na sobie kusą sukienkę i pończochy. Na nogach szpilki. Prostytutka? Może myślałem stereotypowo, ale pomyślałem, że ktokolwiek ją tu przyprowadził, mógł jej za to zapłacić. Myślała, że machnie szybki numerek, a tymczasem stało się inaczej. Ten, który przywołał demona…

— Jak ty właściwie się nazywasz? — spytałem.

— Henryk — odpowiedział demon, spoglądając w stronę drzwi. — Może mógłbyś mi pomóc?

Przywołał Henryka, wcisnął go w lustro i wyszedł. Wcześniej posypał solą, która jest barierą nie do przejścia dla nieczystych sił. W ten sposób Henryk nie mógł wyjść. Wróciłem do dziewczyny. Henryk wyskoczył jej z jamy ciała. Na nocnej szafce obok łóżka stał kieliszek z jakimś czerwonym płynem. Wyciągnąłem z kieszeni chusteczkę higieniczną i podniosłem kieliszek, a następnie powąchałem jego zawartość. Wino. I to nie byle jakie. Zakręciłem kieliszkiem. Na ściankach tworzyły się grube, gęste nacieki. To oznaczało wino lepsze jakościowo. Tylko co to znaczyło? Odstawiłem kieliszek. Mógł ją odurzyć czymś dosypanym do wina. Jeżeli było wytrawne, to prawdopodobnie miało dla niej paskudny posmak. A drugi kieliszek? Nie było. Wspiąłem się na łóżko i przyjrzałem się napisowi. Istotnie była to krew, co wykluczało autorstwo dziewczyny. Krew pojawiła się po jej rozerwaniu. Wróciłem do lustra.

— Odkryłeś sól i wpadłeś w panikę. Może masz klaustrofobię, nie wiem, nieistotne. Wymaziałeś na ścianie ten napis i zostawiłeś otwarte drzwi. Ktoś wezwał policję. Chciałeś przesiedzieć w lustrze i pozwolić policji posprzątać sól, skurczybyku — powiedziałem. Mina mu zrzedła.

— I tak przeczekam.

— Mogę wrócić z egzorcystą.

Henryk zaczął się zbliżać i w pewnym momencie doszedł do tafli, a następnie przeszedł na drugą stronę. Wyglądał od pasa w dół jak faun — miał włochate nogi i kopyta, a także ogon. Góra wszakże pretendowała do bycia gargulcem. Tak to z tymi demonami jest. Henryk prychnął i podszedł do mnie, stukając kopytami. Obszedł mnie dookoła wąchając i oznajmił: — Jesteś chroniony, nie mogę ci nic zrobić, ale dopóki zostajesz obserwatorem. Ktoś ważny nadał ci immunitet. — Popatrzył na mnie z udawanym i przesadnym uznaniem.

Andriej Zacharow — odpowiedziałem i spotulniał. — Nie wiem czy w przypadku jego osoby będzie rozważana kwestia, że przyprowadziłem egzorcystę. To mało aktywne działanie z mojej strony.

— No dobrze — odparł Henryk. Łamał się. — Tylko że chyba nie wolno mi wydać kogoś, kto mnie przywołał.

— Zostawił ci instrukcje na ten temat?

— No nie, ale…

Cesarzowi, co cesarskie, bogu, co boskie — wtrąciłem.

— Co?! — zawołał Henryk. Widać było, że chce mnie uderzyć, ale się powstrzymuje. Byłem w końcu nietykalny. Czasami było to fajne. Nie, czasami nie miało to gorzkiego posmaku; raczej tak powinienem powiedzieć.

— Faryzeusze chcieli kiedyś zagiąć Jezusa i spytali o kwestię podatków. Czy jest za płaceniem, czy nie. I on odpowiedział…

— Wiem, co odpowiedział! Jak śmiesz podpierać się Biblią, psubracie! — zawołał wkurzony Henryk. Śmiesznie mu oczy zapłonęły. — Jesteś niepoważny!

— Już to dziś raz słyszałem. Przecież nie zarzucisz Jezusowi, że kłamał. Mechanizm przez niego opisany sprawdza się i tutaj. Osobnik, który cię przyzwał, nie jest poszukiwany za szeroko pojęty okultyzm, tylko morderstwo dziewczyny. Ziemskie prawo szuka go za ziemskie przestępstwo. Ani ja nie naruszam zasad swojej nietykalności, ani ty — przyzwania. No, to jak będzie?

— Wypuścisz mnie, jeśli ci powiem?

— Przez okno. Policji nie interesuje demon. Nie mają na to paragrafów ani środków.

— Alojzy Glaubenstein — odpowiedział Henryk.

Podszedłem do okna, otworzyłem je i zmiotłem sól na rękę i wyrzuciłem przez okno. Nie chciałem chłopakom brudzić śladów bardziej niż do tej pory. Henryk wspiął się na okno i wyskoczył z niego. Machał skrzydłami, ale nic to nie dawało, spadał tak samo szybko. Nie uderzył w podwórze z hukiem — jak się obawiałem, gdyż ściągnęłoby to uwagę policjantów przed bramą — tylko w ostatniej chwili rozpłynął się w powietrzu. Rozwiało go niczym dym.

Do pokoju wszedł Maciej. — Co się stało? — spytał trochę zaniepokojony. Policjant, który stał za nim, zaglądał mu przez ramię. Dałem znak, żeby wszedł do środka. Maciej wszedł i zamknął drzwi. Spojrzał na mnie wyczekująco.

— Alojzy Glaubenstein, on ją tu przyprowadził — powiedziałem pokazując na dziewczynę. Zamknąłem okno. — Udało mi się nie nabrudzić. Zbadajcie wino w kieliszku, ale to miejsce zbrodni nie będzie sprawiało wiele sensu właśnie z racji na nadprzyrodzony czynnik.

— Myślę, że możesz mi zdradzić, co tu się stało. Nie powiem nikomu. Zresztą, jak twierdzisz, nie miałoby to sensu. Nikt by mi nie uwierzył.

— Przywołał demona i zostawił go tu. Może coś mu się stało. A demon się próbował stąd wydostać. Otworzył drzwi, ale wiesz, one nie mogą zrobić kroku nad solą.

— Solą?

— Takie tam demonicze dziwactwa. Sam pewnych rzeczy uczę się na pamięć. Demon uciekł, ale i tak byście z nim nic nie zrobili. No nic, zmywam się. Powodzenia ze śledztwem. Gdybyś miał jakieś dziwne szczegóły, daj znać.

— Jasne. Najwyższa pora wpuścić tu gości od odcisków palców — powiedział Maciej zastanawiając się nad czymś. — I wymyśleć, skąd dowiedziałem się o Alojzym Glaubensteinie.