Kolacja z Jeleniem
Siedzieliśmy u mojej znajomej Magdy, która zajmuje się tropieniem ludzi jaszczurów i innych spisków, jednocześnie wychowując siódemkę dzieci i prowadząc dom. Utrzymuję znajomość z nią, ponieważ pośród całej dostępnej prasy (również tej internetowej) oraz literatury jest znamienita większość śmiecia. Od czasu rozmowy z Iluminatem oraz późniejszej pogoni za osobnikiem z ogonem wykazywałem większą czujność, ale przebijanie się przez wszystkich Denikenów z ich teoriami było ponad moje siły. Miałem też inne rzeczy na głowie. Magda odwalała kawał dobrej roboty odsiewając największe bzdury, z których ja odsiewałem dalsze 3/4 i w ten sposób wiedziałem, o co kaman w tym świecie pełnym pazernych koncernów farmaceutycznych i takich tam. Akurat pod klatką spotkałem Jelenia, który paląc swojego ostatniego papierosa kontestował przeciwko temu światu. — Ponieważ nie jest on tak okrutny, jak poprzedni, to i kontestacja łagodniejsza, już nie ścigam możnych tego świata, by wypatroszyć ich przy pomocy jakiejść dalekowschodniej broni. Przeszedłem na bierny opór — opowiedział pomiędzy dwoma zaciągnięciami. Spytałem go, czy jest głodny, a kiedy odparł, że nie miałby nic przeciwko jakiejś przekąsce, zabrałem go ze sobą do Magdy. Po sprawdzeniu go specjalnym urządzeniem zakupionym na Allegro czy przypadkiem Romek nie jest jaszczuroludem (reptylianinem) zgodziła się na jego obecność na obiedzie.
Podano bardzo zdrową, naturalną żywność, kiełki z sojowymi parówkami z zestawem sałatek oraz surówek, który spożyliśmy ze smakiem, następnie goście dyskutowali na przeróżne tematy, choć krążące wokół tych, którym hołdowała gospodyni. Jak mówiłem, jestem nowy w temacie, więc niespecjalnie się udzielałem. Ogólnie nie lubię się udzielać. Bywam bardzo towarzyską osobą, ale moja wizyta tam nie miała dla mnie towarzyskiego charakteru, więc w milczeniu słuchałem ludzi i obserwowałem ich. Byli szczerzy w swoich postawach i w swoich słowach, kiedy omawiali mniejsze lub większe nieścisłości w oficjalnych przekazach. Nie wszyscy byli wielkimi gorliwcami próbującymi łapać jak najwięcej spiskowych srok za ogony. Część koncentrowała się na pojedynczych kwestiach. Aczkolwiek patrząc na całość można było zgodzić się z wrażeniem, jakie zaszczepił mi stary Iluminata spotkany w restauracji — że poprzez wzajemny szacunek dla swoich sprzecznych niejednokrotnie teorii zaśmiecali zbiór wiedzy. Dlatego właśnie zainteresowanie teoriami spiskowymi wymagało takiego odsiewania i dla ludzi z zewnątrz wydawało się paranoicznym bełkotem. To się dopiero nazywa strzelić sobie w stopę!
Wtedy Magda wypaliła z pytaniem, które zmieniło trochę charakter dyskusji i zapoczątkowało nadchodzącą tragedię. Magda spytała: — Czy byliście bici w dzieciństwie? — Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Ludzie niechętnie przyznawali, że „coś tam dostawali w dzieciństwie”. Wtedy jedna z kobiet, która prosiła o anonimowość opowiedziała swoją historię, o matce, która ją biła w atakach wściekłości, a na drugi dzień kupowała prezent na przeprosiny. — Do dziś, gdy słyszę od niej o prezencie, to zdejmuje mnie paraliż.
— Bo źle to robiła — odparł rzeczowo znajomy, którego imienia nie zapamiętałem. — Mój ojciec nigdy nie bił mnie na gorąco, czekał do następnego dnia i dopiero wtedy wymierzał karę. To o wiele lepsze rozwiązanie — powiedział z niezachwianą pewnością siebie.
— Tak sądzisz? Czytałam ostatnio, że to najgorsza forma karania, z racji na swoją systematyczność i chłód można ją porównać do tresury — stwierdziła Magda.
Jej rozmówca stracił pewność siebie. — Fakt, pamiętam, że to był wielki stres, kiedy następnego dnia ojciec mówił „Pozwól do mnie chwilę”, ale właściwie to bardziej klapsy były. Nie, myślę, że nie byłem bity.
— Przed chwilą cię jeszcze bił — odezwał się niespodziewanie Jeleń, nie przerywając jednak jedzenia. Cały czas wydawał się niezainteresowany przebiegiem rozmowy.
Mężczyzna poczuł się chyba atakowany. Gdyby miał sierść, to by mu się zjeżyła. Nie miał i uczestnicy dyskusji tego nie zauważyli. Ja siedziałem sobie zboku, więc wychwyciłem to. To istotny moment jakiejkolwiek wymiany zdań, ponieważ z grubsza wtedy się ona kończy. Zjeżony osobnik okopuje się na swoim stanowisku i zaczyna go bronić i nie ustąpi ani na jotę. W Internecie to umarł w butach, na żywo bywa na ogół lepiej, można przerwać impas, ale też z rzadka dochodzi do rękoczynów, a nawet urazów ciała. Raz na ruski ktoś zginie. Oj tak, polemika to nie jest lekki kawałek chleba. Zapewne mógłbym wyjść z tym podczas kolacji i wyłożyć im, co się właśnie dzieje, ale bóg (którykolwiek) mi świadkiem, że sądziłem, że na pyskówce się skończy.
— Pan ma dzieci? — spytał mężczyzna Jelenia.
— Nie, ale miałem dużo młodszego rodzeństwa i po śmierci ojca pomoc w ich wychowaniu spadła na moją matkę i mnie — odpowiedział Jeleń, kończąc jeść.
Mężczyzna chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Liczył na coś krótszego, w stylu samego „Nie”, lecz się przeliczył. W tej sytaucji zwrócił się ponownie w stronę Magdy: — Nie wierzę, że można wychować dzieci bez klapsów.
— Mnie się udało — odparła Magda.
— I nigdy nie masz ochoty przylać swoim dzieciom?
Magda chciała zaprzeczyć i nawet zaczęła kręcić głową, ale Jeleń, który siedział ze splecionymi nad talerzem dłońmi się włączył. — Ale za co, przepraszam? — spytał.
— Nie zrozumiesz, koleś — rzucił protekcjonalnie mężczyzna. — Sam powiedziałeś, że nie masz dzieci.
— Spróbujmy — zaproponował Jeleń.
— Czasami inaczej się nie da. Wracam zmęczony z pracy i mam się użerać z dzieckiem? — spytał i widzą, że Jeleń chce zabrać głos, uprzedził go i kontynuował: — Ja np. byłem bity i wyrosłem na porządnego człowieka, więc nie sądzę, żeby…
Niestety nie dokończył, ponieważ Jeleń najpierw odwinął mu, wywracając z krzesłem, a potem rzucił się na niego i zaczął okładać pięściami po twarzy. Z tego, co dane było mi potem poznać Jelenia, to mógłby go zatłuc na śmierć, a on mu wtedy nawet nie złamał nosa. Większość ciosów pozorował, wyrządzając tym samym być może nawet większą szkodę, ponieważ zaszczepił w mężczyźnie przeświadczenie, że jest jak ten aktor kopanego kina akcji, którego leją cały film, a on ma tylko wargę rozciętą. Następnym razem postawi się na osiedlu jakiemuś kozakowi i odczuje to boleśnie.
— Jak rozumiem, nie masz nic przeciwko temu, że cię pobiłem — powiedział Jeleń, kiedy skończył go okładać. Nadal jednak siedział na nim okrakiem i patrzył na niego wściekle. — Rozumiesz, że czasem inaczej się nie da. Przyszedłem tu głodny i zmęczony i nie chciało mi się słuchać twojego pierdolenia.
— To nie to samo! — zawołał mężczyzna i od razu zaczął się zasłaniać, lecz Jeleń wstał i ruszył w stronę przedpokoju. Mężczyzna poczuł się bezpieczniej, a co za tym idzie pewniej. — To są moje dzieci i…
— Są twoją własnością?! — krzyknął Jeleń.
— No nie, ale jestem ich ojcem, więc…
— Nie kończ, lepiej nie kończ — przerwał mu Jeleń. — Bo inaczej ja też z tobą skończę. Spadam — oznajmił na koniec, po czym wyszedł.
Kurtkę ubrał już na klatce. Przeprosiłem Magdę i zgromadzonych, i wyszedłem za nim. Znowu palił papierosa pod klatką.
— Bierny opór, co? — spytałem siadając na schodach.
— Masz rację, to było zbędne — stwierdził Jeleń. — Pewnie on to odreaguje na swoich dzieciach. W końcu o nie poszło, a na mnie się nie ma jak odegrać. Wiesz, włócząc się po tym świecie poznałem adeptów zen, którzy pokazali mi jak medytować. Zobaczyłem ten zaklęty krąg cierpienia, który bierze się właśnie stąd: ja pobiłem jego, on wleje dzieciom, dzieci komuś tam w szkole albo jemu po latach i tak się to kręci. Nie chcę tak. A zmienić można tylko siebie. — Spojrzał w górę schodów. — Może wrócę tam i go przeproszę.
— Lepiej nie — powiedziałem. — Przynajmniej nie teraz.
— Racja. To teraz Magda nie zaprosi mnie już na obiad — powiedział trochę rozbawionym tonem.
— Myślę, że każdy, kto sprzeciwia się biciu dzieci, w głębi duszy odczuwa coś takiego czasami, że chętnie by wtłukł jakiemuś upartemu osłu (osłowi? spytałem, lecz Jeleń nie wiedział), ale w końcu się powstrzymuje. Nie wiem, czy to przypadek Magdy, ale może nie potępi Cię z góry na dół.
— A powinna.