Historia Jelenia
Roman Jeleń urodził się jako najstarszy syn Eugeniusza oraz Krystyny. Ojciec jego był tokarzem na kombinacie, matka tkaczką, która po ślubie poświęciła się prowadzeniu domu i wychowaniu dzieci. Jeleń miał siódemkę rodzeństwa: czterech braci i trzy siostry. Było więc co robić. Oczywiście dzieci, które podrosły pomagały matce przy tych, które nadchodziły i tak się interes kręcił. Jako proletariusze nie mogli liczyć na solidne wykształcenie, szczególnie przy tej ilości dzieci. Nie byli w stanie ich policzyć, więc nie mogli mówić o liczbie dzieci, pomimo iż ich liczba mieściła się na dwóch dłoniach (jeżeli te nie należały do drwala).
Roman od najmłodszych lat był uczony praktycznych rzeczy, potrafił naprawić wszystko i wszędzie, dość szybko zaczął zarabiać w ten sposób drobne kwoty. Ponadto ojciec wprowadził go w tajniki produkcji rodzinnego bimbru, który cieszył się lokalnie pewną popularnością. Kiedy miał 13 lat po raz pierwszy poszedł na usyp — wspinał się na jadące pociągi z węglem, które następnie otwierał powodując zsypywanie się węgla na tory i pobocze, węgieł był od razu zbierany przez innych. Proceder nie do wykrycia i nie do wytępienia. W międzyczasie matka nauczyła go czytać, rachunków nauczył się sam podczas obracania pieniędzmi.
Ich egzystencja nie była może pozbawiona wad i niebezpieczeństw, ale tym bardziej odczuli śmierć Eugeniusza Jelenia. Roman miał wtedy 17 lat i na niego spadł ciężar utrzymywania rodziny. Częściej chodzili na usyp, pędzili więcej bimbru, zajmowali się złomiarstwem i przebieraniem wysypisk śmieci — niesamowite ile dobrych rzeczy ludzie wyrzucają — co pozwalało im utrzymać dotychczasowy poziom życia.
Wtedy w ramach walki z przeludnieniem rząd zgodził się na walkę z przeludnieniem poprzez odstrzał ludzi. Wymagana była zgoda polowanego, ale wymyślono sprytny wybieg: jeżeli komuś uda się przeżyć, będzie miał opłacone wszystkie długi. Jeżeli nie to też. Do momentu śmierci Grzegorza, brata Romana, tylko 15 osobom się to udało. Liczba zabitych szła w tysiące. Nie zrażało to jednak ludzi.
Pewnego dnia Krystyna Jeleniowa wyszła po węgiel do komórki i dostała wylewu. Paskudna sprawa. Paskudna szczególnie w sytuacji, kiedy przy pełnej sprawności rodzina Jeleniów wychodziła na zero. Opłata za szpital, w którym postawiono ją na nogi, plus kilkumiesięczna rehabilitacja, zadłużyła panią Krystynę. Jeden z młodszych braci Romana, Tomasz, zdecydował się wziąć udział w polowaniu i poległ. Później Roman dotarł do informacji, z których wynikało, że uwolnienia są tak naprawdę sfingowane dla uśpienia czujności ludzi. Dług został jednak uregulowany. Życie za życie.
Mniej więcej w tym momencie ludzie mówiąc „Jeleń” mieli na myśli jego. Eugeniusz w opowieściach ludzi został „Starym Jeleniem”, resztę wymieniano z pełnego imienia i nazwiska. Górna warstwa społeczna nie miała o nim pojęcia, tymczasem w dolnych warstwach Jeleń stawał się symbolem walki z „ludobójcami”. Sprawa tak długo utrzymywała się poza świadomością rządzącej kasty, ponieważ służby porządkowe — coś w rodzaju policji — które były pomiędzy jednymi i drugimi utrzymywały jego istnienie w tajemnicy. Najpierw z powodu niedowierzania, potem dlatego, że wstyd było im przyznać, że tak długo ignorowali kwestię Jelenia.
Pewnego dnia Grzegorz Jeleń oznajmił swojemu bratu, że z powodu długów karcianych zaciągnął pożyczkę, którą postanowił spłacić udziałem w polowaniu. Jeleń — już od dawna nie używał imienia Roman, nawet jego własna rodzina, nie licząc matki — zdenerwował się i nakrzyczał na brata. Opowiedział mu o tym, że nie ma szans w starciu z dobrze uzbrojonymi myśliwymi. Niestety nie udało mu się uzbierać brakującej kwoty i Grzegorz poległ podczas polowania. Jeleń chciał pomóc swojemu bratu uciec, ale Herman Grubke, największy psychol spośród tych wszystkich barbarzyńców, był szybszy. Zastrzelił Grzegorza na placu zabaw.
Jeleń postanowił zemścić się i pojmał Grubkego, a następnie po krótkiej wymianie zdań starli się w deszczu. Herman nie miałby szans. I pomimo iż początkowo Jeleń był przepełniony gniewem, to kiedy kilkoma ciosami położył Hermana Grubke, a ten zaczął płakać i błagać o litość, coś w Jeleniu pękło. Miał przygotowane wcześniej ostre narzędzie wzorowane na dalekowschodniej broni białej, które postanowił wykorzystać. Zostało wykute według jego projektu. Leżało przykryte szmatami obok prowizorycznej areny, na której Jeleń zmiażdżył Hermana. Kiedy ten się poddał i nie sprawiał wrażenia kogoś, kto ma zamiar dłużej stawiać opór, Jeleń sięgnął po ostrze i stanął nad Hermanem, który już nie próbował się bronić, tylko zakrywał rękami.
— Wtedy prawda uderzyła mnie niczym ciężarówka w autobus wiozący nastoletnią Fridę Kahlo — powiedział mi kilka godzin później Jeleń. — Zrozumiałem, że to zabójstwo będzie tylko zemstą. Wydaje mi się, że Grubke powiedział coś takiego podczas swojej próby ratowania swojej dupy. Nie słuchałem wtedy, ale kilka godzin wcześniej podczas oczekiwania na to, aż ta banda morderców się upije, naoglądałem się ich dość i wiedziałem jedno: jest ich wielu. To był tylko jeden z klubów, jakich wiele było w naszym kraju. Co więcej, nie tworzyli jednej spójnej organizacji. Zlikwidowanie jednej grupy nie wpływało na resztę. Nagle ujrzałem prawdziwą twarz zła i nie należała ona do Hermana Grubke. Była rozmyta totalnie i kompletnie, należała do wszystkich ludzi. Zło de facto nie było żadną siłą, lecz sumą takich działań ludzkich jak kłamstwo, chciwość, nienawiść czy strach. Zło okazało się więc nie do pokonania, ponieważ zawsze pojawi się jakiś świr, który będzie miał za nic starannie wypracowany pokój. Zabijając Grubkego stałbym się częścią tej siły. Poza tym z punktu widzenia abstrakcyjnego zła Grubke nie był nawet płotką. Nie chciałem tego, nagle poczułem wielki wstręt do siebie tylko dlatego, że miałem taką możliwość. Ludzie dookoła chwilę skandowali, żebym zrobił porządek z grubasem, ale musieli dostrzec, że coś się zmieniło, ponieważ ucichli. Dałem znak, że przechodzimy do planu B.
Plan B był przygotowany na okoliczność, gdyby Grubke okazał się walczyć wytrwale. Plan B był minilabiryntem bez żadnego wyjścia mającym sprawić, że Grubke poczuje się jak jedna z jego ofiar. Miał dobiec do ślepego zaułku, w którym Jeleń zabiłby go przy pomocy swojej szabli. Plan B jednak uległ modyfikacji i Grubke, co prawda, myślał, że się wywinął spod śmiertelnego ciosu na arenie — Jeleń zamierzył się na niego, ale chodziło tylko o zmotywowanie go, by rzucił się do ucieczki — niemniej kiedy dobiegł zziajany do końca pułapki został ogłuszony, a następnie rozebrany do naga i wyrzucony na obrzeżach miasta, skąd musiał wrócić samemu. Jeleń liczył, że może to go ruszy. Martwy nie zrozumiałby niczego, poza tym stanowiłby pretekst do wszczęcia akcji odwetowej.
Objawienie, jakiego doznał Jeleń na skąpanej w deszczu arenie nie dało mu jednak spokoju. Poczuł się jak zwierzę w rzeźni, wciśnięte w ciasny boks, które nie może wykonać żadnego ruchu i nagle dociera do niego, że się nie wywinie od śmierci. (Tak jak czuli się inni, którzy znikali z ulic i kończyli w puszkach z „bysiorem”. Było to tak absurdalne podczas opowieści Hermana Grubkego, że Jeleń wyparł to ze świadomości, ale powoli się to do niej przebijało.) Lecz Jeleniowi nie chodziło o śmierć, lecz przytłaczającą świadomość wszechobecnego zła wnikającego w każdą dziedzinę życia, w każdy zakamarek jego świadomości. Zapragnął się wyrwać stamtąd, z tego przeklętego świata. Ze świata, gdzie je się innych ludzi i poluje na nich w najbardziej barbarzyński ze sposobów.
Jego życzenie zostało spełnione. Po wywiezieniu Hermana na obrzeża miasta, Jeleń czując przepełniającą go bezsilność, to jedno z najgorszych uczuć, wybiegł na deszcz i zaczął w nim biec. Biegł aż nie znalazł się w lesie, gdzie zaczął krzyczeć. Wyzywał wszystkich i wszystko. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się terenowy samochód. Drzwi się otworzyły i ze środka wysiadła kobieta w skórzanym stroju, który odsłaniał tylko kawałek jej ciała — ten z umalowanymi agresywną czerwienią ustami. Zaprosiła go do środka. W samochodzie siedziała jakaś wystraszona dziewczyna i dziwaczny osobnik, który miał tylko parę wielkich, czarnych oczu. Nie miał otworów nosowych, ust ani uszu. Jeleń nie zdążył o nic spytać, kiedy osobnik wbił paznokcie w krtań wystraszonej dziewczyny i nagle ona przemówiła charczącym zniekształconym głosem. Zrozumiał, że to przemawia tajemniczy osobnik. Spytał go za pośrednictwem miotającej się i krwawiącej dziewczyny czy na pewno chce opuścić ten świat i trafić do tego spełniającego jego warunki. Jeleń był w szoku, nie wiedział z czym ma do czynienia, ale zgodził się; być może ten osobliwy spektakl złamał go do reszty. Nie chciał już uciekać, skoro na największym znanym mu odludziu spotkał tego… to coś.
Kobieta w skórze kazała mu wysiąść i wojskowa limuzyna odjechała, równie szybko znikając Jeleniowi z oczu jak się pojawiła. Kwadrans później ja się pojawiłem, korzystając z koordynatów, jakie znalazłem w teczce podrzuconej mi w bufecie na lotnisku w Hiszpanii przez tajemniczą rudowłosą piękność. Zabrałem Jelenia do mojego świata tak jak stał — w starych dżinsach, kurtce wojskowej i podziurawionym swetrze. Na miejscu poszliśmy się czegoś napić i coś zjeść. Po posiłku Jeleń opowiedział mi swoją historię, a kiedy skończył narzucił na siebie kurtkę, podziękował za posiłek i zabranie go tu, po czym wyszedł w mrok nocy. Chciałem go spytać czy się jeszcze zobaczymy, ale pewnie on sam tego nie wiedział. Spytał mnie tylko czy na pewno nie poluje się tutaj na ludzi, a ja odparłem, że na pewno nie w ten sposób, co w jego rzeczywistości równoległej, oraz że na pewno — poza paroma afrykańskimi plemionami — nie jada się u nas ludzi. To mu wystarczyło. Nie chciał noclegu. Nie znając tu nikogo, nie wiedząc nic o tym świecie, wyszedł na spotkanie z nim. To jest dopiero podróżnik, pomyślałem z podziwem. Nijak ma się do mojego komfortowego trybu podróżowania.
Pozostawało tylko pytanie bez odpowiedzi: co knuje Andriej Zacharow?