Chatka na plaży
W połowie sierpnia przyjechała do domku na plaży para. Mieli po dwadzieścia kilka lat. Na ogół chatkę — bardziej to określenie pasowało — wynajmowały grupy małolatów, by w spokoju odurzać się mniej lub bardziej legalnymi środkami i/lub zakosztować swych ciał, nieodkrytych jeszcze dla rozpustnych namiętności. Czasami, z rzadka, przybywali tutaj surferzy, w grupach po 2-3 osoby, ale fala w tym miejscu była raczej niska i nie dawała pola do popisu. Potrzeba było wyjątkowych okoliczności pogodowych, żeby taki przyjazd miał sens. Chatka była drewniana i bardzo nieszczelna. Raz na kilka lat na wiosnę jakaś niezidentyfikowana grupa tłukła okna; lub grupy, nie sprawiało to wrażenia bardziej zorganizowanych w czasie działań. Prędzej włamywali się tam zimą bezdomni, którzy woleli to niż spanie pod gołym niebem, ale ci dbali o chatkę, przez co właściciel z nimi nie walczył, zaopatrzał nawet obiekt w kilka narzędzi pomagających w drobnych naprawach. Chatka była w całości wykonana z drewna przy użyciu starych metod, choć bez wielkiego kunsztu, co owocowało szczelinami między deskami. Szczelinami, przez które wiatr świstał czasami całą noc, nie pozwalając spać ludziom w środku, ale mało kto wynajmował chatkę, by w nim spać. W zimie musiało być jeszcze gorzej, ale chatka nie powstała z przeznaczeniem na tę porę roku. Drewno i drochę szkła. Całe wyposażenie stanowiły: materac służący za łóżko, kilka lamp naftowych, choć na zewnątrz był generator prądu, więc jeśli ktoś wziął ze sobą kanister benzyny, to mógł skorzystać z elektrycznego światła i kilku gniazdek. Trochę lepiej urządzony był kącik kuchenny, z małą kuchenką na gaz, czajnikiem, trzema emaliowanymi garnuszkami, paroma sztukami powyginanych (a następnie poprostowanych) sztućców, kilkoma poubijanymi talerzami z jakiejś fabryki z czasów komunizmu.
Para dwudziestokilkulatków przywiozła ze sobą parę sprzętów. Ktoś musiał ich uprzedzić, ponieważ chłopak oprócz plecaka przytaszczył pełen kanister benzyny. Mieli kilka urządzeń na prąd. Komórki — takie czasy — pomimo braku zasięgu jakiejkolwiek sieci miały również inne zastosowania: jak choćby zegar czy budzik, lecz również przenośny odtwarzacz muzyki oraz aparat fotograficzny. Dziewczyna przywiozła ze sobą małą kostkę-głośnik, do którego wpinało się iPoda starego typu, kostka była niewielka, ale potrafiła skutecznie wypełnić chatkę muzyką. Przywieźli ze sobą książki: ona do nauki fotografii, on celował w beletrystykę. Żadne z nich nie miało laptopa, toteż nie spędzali dni na oglądaniu filmów, tylko czytaniu, słuchaniu muzyki, przyrządzaniu improwizowanych posiłków oraz uprawianiu seksu, przeważnie na materacu, choć korzystali również z podłogi oraz plaży. Chatka była świadkiem nie takich rzeczy. Rozmawiali bardzo niewiele, głównie na tematy bieżące. Prawie nie wychodzili na zewnątrz, tylko raz kąpali się w morzu. Snuli się obok siebie jak duchy, aczkolwiek pomiędzy nimi coś wisiało. Coś bardzo niedookreślonego, ledwie wyczuwalnego, jak niewyraźny kontur nocą.
Obydwoje mieli swoje plany, z którymi tutaj przyjechali. Ona chciała go przekonać, że już jej nie kocha, on ją — że kocha i to bardzo. Ich drogi przecięły się już wcześniej, kilka lat wcześniej. Nie wyszło. Uciekł. Ona przeszła depresję. Spotkali się przypadkiem po latach. Postanowił zawalczyć jeszcze raz. — To się nie uda — powiedziała. Postanowił jej pokazać, że to nieprawda. W tym celu wynajęli na miesiąc chatkę nad morzem. Postanowił zagrać vabanque.
Nie rozmawiali dużo, ponieważ poprzednim razem zużyli przysługujące im słowa. Były wyznania miłości i zapewnienia o wspaniałej przyszłości, wielkie, trochę szalone plany na wspólne życie. Opowiedzieli sobie wszystko bardzo drobiazgowo, a potem zostało to zaprzepaszczone. Teraz nie mogli się chwycić tego sposobu. Słowa były złe, nie prowadziły donikąd. Musiał pokazać swoje uczucie oraz swoją determinację w inny sposób. Nie mogąc rozmawiać stał się mistrzem obserwacji. Nauczył się robić kawę w jej sposób i poruszać się tak, żeby nie wpadać na nią, lecz także wpadać, kiedy chciał się o nią otrzeć. Ona nie protestowała. Przyjmowała wszystko, co robił, nie wyrażając przy tym ani zachwytu, ani jego braku. Wydawała się idealnie neutralna. Tak naprawdę była w sobie zamknięta. Chciała, ale się bała. Poprzedni raz był dla niej bolesny i pomimo, iż uczucie przetrwało gdzieś na dnie, to zostawiło mnóstwo blizn w jej sercu. Widziała, że się zmienił i że się stara, i właściwie wierzyła w szczerość jego intencji i uczuć, ale uraz był silniejszy, wciąż powstrzymywał ją przed rzuceniem się w wir tego uczucia.
Polem, na którym się najbardziej otwierała, był seks. Trzeba przyznać, że sporo eksperymentowali, oprócz książek o fotografowaniu oraz odtwarzacza mp3 przywiozła ze sobą kilka gadżetów erotycznych. On śmiał się w duchu, że będzie próbuje odzyskać uczucie poprzez seks. Na ogół mężczyźni odbywają drogę w drugą stronę. Z początku wydawało mu się, że ich relacje na tym polu cechuje jakaś dzikość, że pochłania ich jakiś ogień namiętności, ale po pewnym czasie, który obfitował w coraz bardziej wyszukane praktyki, to złudzenie minęło — zaczął skłaniać się ku stanowisku, że ich seks jest raczej mechaniczny. Wsadzić-wyjąć-wsadzić-wyjąć i tak w kółko. Jak w hardcore’owym filmie pornograficznym, w którym aktorzy nawet nie udają większej rozkoszy, co najwyżej jęcząc w sztuczny sposób. W istocie nie oddawała mu się bardziej w łóżku niż poza nim, kiedy przemieszczała się po chatce w luźnych ubraniach i włosach upiętych w krótki kucyk. Oddawała swoje ciało, ale jej myśli nadal kryły się za pancerzem. To nic, stwierdził chłopak, muszę uzbroić się w cierpliwość.
Dawał więc z siebie coraz więcej, ale nie otrzymywał wiele w zamian. Wciąż to samo zainteresowanie ze strony dziewczyny — a właściwie coś na granicy zainteresowania — powodowało, że podbijał stawkę, dwojąc się i trojąc, próbował zrobić kawę idealną i poruszać się bezszelestnie po chatce, kiedy ona czytała, co nie było proste, ponieważ deski skrzypiały przy każdym kroku, ale wszystkie jego starania rozbijały się o mur, który wybudowała. Starał się nie tracić cierpliwości, ale rosło w nim nowe uczucie. Może nie była to frustracja, jak początkowo sądził, ale bezsilność. Czuł, że cokolwiek zrobi, będzie to na nic. Nie będzie złym posunięciem, lecz nie będzie również dobrym. Znalazł się w sytuacji patowej. Próbował to nadrabiać na seksualnym polu zgadzając na coraz wymyślniejsze pomysły swojej kochanki, ale gdzieś w tym momencie coś w nim pękło. Obudził się pewnego dnia obok niej i stwierdził, że już nic nie czuje. Cokolwiek w nim siedziało i cokolwiek do niej czuł — o ile mu się nie zdawało — odeszło. Czuł się pusty jak wydrążone drzewo. Uznał, że czas się zacząć powoli zbierać, zwłaszcza, że lato było już wspomnieniem, przechodząc w ciepłą, ale jednak jesień. Wiatr się wzmagał i coraz częściej padał deszcz, który przeciekał do środka. Wtedy jednak stało się coś niespodziewanego.
Ona postanowiła się otworzyć. W jednej chwili, można rzec, zamienili się rolami. Teraz to on snuł się po chacie bez słowa unikając jej pełnych nadziei spojrzeń. W końcu zaczął czytać książki, które ze sobą przywiózł. Teraz to ona robiła kawę, próbując dotrzeć do niego z radosną nowiną, że jednak przekonał ją do swojego uczucia, do siebie, że jest gotowa spróbować z nim jeszcze raz. Widział to i czuł się z tym coraz gorzej. Nie mógł po prostu powiedzieć „Dobra, wracamy”, tylko musiał powiedzieć jej prosto w twarz, że po raz kolejny nic z tego nie wyszło. O, ironio, porzuca ją, choć nawet nie byli oficjalnie parą. Wciąż kładła nacisk na ten fakt i choć było to raczej podkreśleniem jej obaw, to było dla niego ciągłym pstryczkiem w nos. Czuł się trochę winny, winny tego, że teraz przestał odczuwać to coś, co kazało mu tu przyjechać, kazało starać się i nie porzucać początkowej determinacji. Nie potrafiło mu przejść przez gardło, że wyczerpał się jak paluszek. Jego bierność motywowała dziewczynę do większych starań. Sytuacja zaczynała się robić groteskowa. W końcu udało mu się powiedzieć, że brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony zmęczył go i że być może potrzebuje trochę czasu. — Ile potrzebujesz dni? — spytała przeświadczona, że to chwilowe. Chciał w to wierzyć, ale nie było tej wiary wiele. Właściwie to chciał dobić uczucie, które w końcu w niej obudził. Obliczył, ile według niego może wytrzymać. — Pół roku — odpowiedział, na co ona wydała bliżej nieartykułowany krzyk i wyszła trzaskając drzwiami. Nie miał siły zatrzymać jej. Jak siedział na podłodze po turecku, tak został. Nie miał nawet siły krzyknąć. Sytuacja od wielu dni była dla niego tak nieznośna, że teraz odczuwał ulgę. Ulgę i drobne ukłucia poczucia winy, że nie martwi się o nią. Raczej nic jej się nie powinno było stać, chociaż nie mógł wykluczyć, że utonie podczas pływania albo że pójdzie do lasu i wpadnie do jakiejś dziury. Nie bał się, że ktoś ją napadnie. Nie o tej porze roku. Właściciel uprzedził go, że koło października mogą się pojawić bezdomni, ale na razie była cisza i spokój.
Po kilku godzinach siedzenia drętwo i słuchania smętnej muzyki, która była nastawiona jeszcze przed kłótnią, wstał i zaczął się pakować. W jego ruchach nie było nic gwałtownego — była ta sama mechanika, z jaką obcował przez ostatnie tygodnie z dziewczyną. Wszystko szło gładko, aż nie dotarł do otwartego opakowania imbiru. Dziewczyna przywiozła je ze sobą wraz z gadżetami i nawet otworzyła, ale potem o tym zapomnieli. Spojrzał na torebkę i opadł z sił. Był to symbol tego wszystkiego, czego nie zrobili. Nie zrobili i nie zrobią. W jakiś sposób sparaliżowało go to. Nie potrafił jej spakować ani wyrzucić. Nie potrafił przejść z nią do porządku dziennego. Obrócił głowę i rzucił na paczuszkę z przyprawą koszulę. Sprzątnie to na końcu.
Pojawiła się rano, kiedy był gotowy do wyjścia. Nie sądził, że ją zobaczy. Nie traktował tego jak ucieczki. Po prostu coś się skończyło. Stanęła w drzwiach i powiedziała: — Zobaczymy się za dwa tygodnie albo więcej się już nie zobaczymy. — W pierwszej chwili nie wiedział, czy to jest pytanie, czy tylko oświadczenie, ale jej oczekujące z nadzieją spojrzenie skłoniło go do odpowiedzi. — To koniec — powiedział.
Spakowała się szybko. Jej mina już nic nie wyrażała. Dokonała ostatecznego wycofania się. Właściwie czuł się tam zbędny, ale skoro już nie udało mu się odejść przed jej powrotem, to razem zamknęli domek i ruszyli w kierunku lasu i wątłej dróżki prowadzącej do najbliższych przejawów cywilizacji. Od jego odpowiedzi na jej propozycję nie wymienili ani słowa. Na szczęście potrafili funkcjonować bez nich. Godzinę później wsiedli w dwa różne autobusy.
Więcej się nie spotkali.