Batman i dziewczyna na moście
Batman był tamtego lata w Pradze. Wynajęty do małego projektu na trzy miesiące, który rozciągnął się do pół roku. Estymacje projektów z reguły tak kończą. Najlepiej od razu pomnożyć razy dwa. Tylko że wtedy projekt zająłby dwanaście miesięcy? Piękno rekurencji. Po skończonym projekcie odkrył, że jest środek lata i że nigdzie mu się nie spieszy. Postanowił zostać jeszcze tydzień albo dwa. Albo dwa miesiące. Nie zakładał żadnej liczby, bo wiedział, że tym, co go stąd wyrwie, będzie kolejny projekt w innej części Europy, a może nawet dalej. Pozwolił więc chwili trwać. Tamtej nocy popił z grupą Estończyków, a następnie zaczął się włóczyć po przerzedzonym mieście. Chciał wyjść i się tylko przewietrzyć, ale dał porwać się sile, której nie potrafił nazwać, a którą najlepiej opisywała scena z filmu, którego nigdy nie potrafił zrozumieć; poszczególne elementy nie zazębiały się gładko, a zdawały wręcz przeczyć sobie nawzajem, ale nie w sposób, który pozwalałby owe sprzeczności wskazać i nazwać. Wspomniana scena przedstawiała głównego bohatera, z klatki piersiowej którego wychodziła galaretowata glista, która ciągnęła go w miejsce, w którym miał się za chwilę stawić. Według niektórych interpretacji było to widzenie przyszłości, ale to nie miało sensu, bowiem oznaczałoby, że bohater znalazł się w miejscu, bo się w nim znalazł. Był to częsty problem filmów o podróżach w czasie i Batman nie zamierzał poświęcać mu więcej czasu. Ta scena jednak została w nim na dobre. Zostawiając za sobą grupę dobrze zrobionych już Estończyków, prowadzony galaretowatą glistą, zaczął kluczyć po wąskich uliczkach Pragi. Tak też w końcu znalazł się na moście. Tam właśnie spotkał Marikę.
Siedziała na kamiennym murku mostu i tępo wpatrywała się w zimną toń Wełtawy. Batman zatrzymał się, gdyż dostrzegł, że dziewczyna bynajmniej nie podziwia światła odbijającego się w tańcującej poniżej drobnymi falami tafli rzeki. Jego obecność nie umknęła jej uwadze. Odwróciła się z wrogim spojrzeniem, ale nie zdradzał żadnych objaw wahania, czy podchodzić, czy nie, tylko stał nieruchomo, obserwując ją, wrogość ustąpiła więc ciekawości. Alkohol rozprowadził równomiernie ciepło po jego organizmie, ale to oznaczało, że lekki chłód zaczyna ogarniać całe jego ciało zamiast atakować w pierwszej kolejności kończyny. W efekcie drżał lekko z zimna. Skakała czy nie, chciał przejść bez korzystania z innego mostu. Postanowił więc zakończyć jej przedstawienie.
— A jednak nie skoczyłaś jeszcze — powiedział w końcu.
— Słucham? — spytała zdziwiona.
Rozmawiali po angielsku. Jej akcent zdradzał, że nie jest to jej ojczysty język, ale nie miał głowy do analizowania tego aspektu głębiej.
— Siedzisz na krawędzi mostu, ale nie skaczesz. Być może szukasz powodu, by skoczyć, a być może powodu, by nie skakać. W każdym razie masz wątpliwości, a jak mówi buddyjska mądrość: jeżeli są wątpliwości, to tak naprawdę nie ma żadnych wątpliwości. Nie skacz — zakończył, starając się nie nadać swojemu głosowi zbyt rozkazującego tonu. Celował w motywacyjnego coacha i odniósł wrażenie, że mu się to uda…
— Jesteś pijany? — spytała dziewczyna, w pierwszej chwili chyba oburzona, a w następnej rozbawiona.
No tak, alkohol. Zdał sobie sprawę, że upośledza jego ocenę sytuacji, jak również podejmowane działania. Głupio by wyszło, gdyby skoczyła dopiero po jego staraniach. Nikt by się nie dowiedział, ale w obecnym stanie mu to umykało. Potem się z tego śmiał przed samym sobą.
— Jak się nazywasz? — spytała.
— Batman — odpowiedział i od razu tego pożałował. Miał bowiem na sobie jasnoniebieskie dżinsy oraz czarny podkoszulek z symbolem… Batmana. — Naprawdę znajomi tak na mnie mówią — dodał szybko i w momencie postanowił zagrać tą kartą. — To długa historia i chętnie ją opowiem, ale nie tu.
Dziewczyna obróciła się przodem do nieg, zostawiając rzekę za sobą. Nadal mogła jednak w każdej chwili przechylić się do tyłu.
— To słodkie — powiedziała.
— Że mam nick po Człowieku-Nietoperzu? — spytał.
— Że próbujesz odwieść mnie od samobójstwa — wyjaśniła z poważną miną. — Tak naprawdę nie rozważałam tego. To znaczy rozważałam, ale nie w żaden zdesperowany sposób. Po prostu: jak moi bliscy by to przeżywali? Widziałam kiedyś na jakimś serialu podobną scenę do naszej. Starszy mężczyzna powiedział do niedoszłej samobójczyni, że w jakimś stopniu zabijamy się zawsze na złość żyjącym, by kogoś tam zranić. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale zastanawiałam się właśnie, jak bardzo zraniłoby to moich rodziców.
— Nie przepadasz za nimi, co? — spytał, nie siląc się już na żadne sztuczki.
— Co mnie zdradziło? — odezwała się zadziornie.
— Nic, ale jako Batman instyktownie wyczuwam mrok — wygłosił jak najpoważniej potrafił.
Dziewczyna parsknęła ze śmiechu.
— Żarty żartami, ale możesz się przekonać — powiedział niespodziewanie dla niej.
Na jej twarzy pojawiła się obawa. Czyżby pomyślała, że chce ją popchnąć w dół?
— Możesz zniknąć teraz i obserwować ich reakcje — wyjaśnił.
— Pomyślą, że się urwałam — odparła, zbywając go machnięciem ręki. — Co zresztą zrobiłam. Po raz kolejny.
— Nie pomyślą, ponieważ rano znalezione zostaną tu twoje rzeczy. Telefon komórkowy, portfel, bluza z kapturem oraz buty ułożone równo jak koło łóżka. Ale ciebie tu nie będzie. Brak pożegnalnego listu doprowadzi ich do szału, nie będą bowiem wiedzieć, dlaczego to zrobiłaś. Ułożenie przedmiotów nie pozwoli im jednak myśleć o tym jak o wypadku — wyłożył jej plan Batman. — Naturalnie nie będziesz nigdzie ujawniać swojej obecności. Nawet w sieci: żadnego logowania się czy sprawdzania wiadomości, nic.
— Nie chcę zostawiać tu mojego telefonu — odburknęła. — Mam tu za dużo informacji, które nie chciałabym, żeby wpadły w czyjekolwiek ręce.
— To dobre modus operandi również dla samobójczyni. Dlatego zniszczymy telefon. Ale będzie musiał tu zostać.
— „Zniszczymy”? Czuję się, jakbyś podjął za mnie decyzję.
Batman poczuł się o wiele bardziej trzeźwy niż na początku rozmowy. Równało się to lepszym zdolnościom konwersacyjnym. Odwracaniu kota ogonem.
— Nonsens. Widziałem ten błysk w oku. A że nie powiedziałaś tego słowami?
— No dobra — złamała się ostatecznie. — A potem co?
— Możesz przenocować u mnie, a rano się zobaczy.
— Przenocować u ciebie? Często tak zaciągasz dziewczyny do swojej pieczary?
— Wbrew obiegowej opini to ja odwiedzam pieczary.
Zaśmiała się. I to było to. Kobieta rozbawiona to kobieta zdobyta. Reszta była formalnością. Zeszła z murka i zdjęła buty — na szczęście było względnie ciepło, a do jego miejsca nie było daleko — które następnie ułożyli równo obok siebie. Zupełnie jak ktoś, kto wydłuża samobójstwo, bo stara się znaleźć. Hesitation marks. Telefon zmiażdżyli kamieniem. Batman wiedział, że istnieje szansa odczytania danych z telefonu, ale zataił tę wiedzę przed Mariką. Podejrzewał, że nikt się w to nie będzie bawił. Bluza z kapturem wyglądała jak odrzucona do tyłu przez osobę stojącą na kamiennym murku mostu. Reszta była milczeniem. Również w soszjal mediach. Marika miała się nie logować do Facebooka, do poczty — nigdzie. Tylko to, co mogła sprawdzić bez logowania się, było dozwolone. Czas miał pokazać, czy udźwignie to brzemię. Na szczęście nie ryzykowali wiele. A on to już w ogóle nic.
Nie dotarli jeszcze do celu, a już wyciągnęła z niego historię jego pseudonimu. Batman zaczął się zastanawiać, kto tu kim manipuluje. Postawiła mu ultimatum: to albo będzie jęczała przez całą drogę z powodu zimnego chodnika.
W gruncie rzeczy nie uważał nigdy tej historii za jakąś wybitną. Zaczęło się banalnie, jak wiele ciekawszych historii: był na imprezie i trochę się upił. Na pewno nie najbardziej w swoim życiu. Miał na sobie podkoszulek z symbolem Batmana, jak dziś — choć był to inny podkoszulek — i przypomniał sobie, że w czasach kiedy blog.pl nie należał do Onetu i nie był postawiony na WordPressie, był taki blog, batman.blog.pl. Nigdy go nie czytał, choć kojarzył wariant kolorystyczny podstawowego szablonu, z jakim tworzyły się nowe blogi. O jego istnieniu dowiedział się z linków na innym blogu, należącym do znajomego geja. Oryginalny Batman najprawdopodobniej również był gejem. W każdym razie, link prowadzący do jego bloga podpisany był „Batman. Przeleci was wszystkich”. Zabawne, co sobie przypomina umysł ludzki w stanie upojenia. Batman przeleci was wszystkich. Wstał i chwiejnym krokiem wspiął się na stół w kuchni, skąd wydarł się: — Jestem Batman i przelecę was wszystkich! — I to wystarczyło, żeby ten właśnie superbohater przylgnął do niego. Oczywiście był to bardzo dobry superbohater. Mógł mu się przecież trafić Arm-Fall-Off-Boy. Gdyby z kolei na imprezie było bardziej obyte kulturowe towarzystwo, to przypięliby mu raczej łatkę Franka Bootha. W zaistniałej sytuacji zakupił kilkanaście dodatkowych podkoszulków z symbolem nietoperza i odcinał kupony. Lata później tylko garstka starych znajomych go tak nazywała, choć dla niego samego było to wewnętrzne imię na użytek własny. Rzadko przedstawiał się w ten sposób nowym ludziom, bo za dużo było potem opowiadania. Dzisiaj był jednak pijany i jego zimna kalkulacja zawiodła go. A może ją wyrzucił do rzeki. Ponieważ historia nie była ciekawa, opowiadając ją przez lata, rozwijał ją o kolejne szczegóły. Aż się ostatecznie znudziła i wrócił do wariantu najbliższego faktycznym wydarzeniom. Zawsze jednak zmieniał jakiś detal. Myślał o tym jak o swoistym znaku wodnym, choć nigdy nie zaszła potrzeba skorzystania z niego. Również tym razem przekręcił jeden detal.
— Pijackie historie — skwitowała jego opowieść nadal rozbawiona Marika. Było w jej tonie i w jej spojrzeniu coś rozmarzonego, jakby przypominała sobie jakieś swoje historie. Prawdopodobnie tak było.
Właściwie już świtało, kiedy siedli w ustawionych naprzeciwko siebie fotelach w dużym pokoju. Ona z zieloną herbatą z torebki, on z kakao. Alkohol się ulatniał i wkrótce miała go opuścić pijacka odwaga, musiał więc czym prędzej przejść do finalnego punktu tej zwariowanej nocy. Nie miał tylko pojęcia, jak się do tego zabrać. Miał jeden strzał i to wcale nie taki pewny. Wolał nawet nie rozważać fiaska.
— Skoro już nie żyjesz… — zaczął i od razu miał ochotę odgryźć swój język i wrzucić do Wełtawy, żeby nie dopuszczał się więcej takich bzdur. Było jednak za późno. A najgorsze, że się zawahał. Tutaj leżało źródło jego poraż…
— Chcesz się pieprzyć? — spytała Marika tonem, którego nie potrafił zinterpretować inaczej jak tylko pełne zrozumienie. Zaoferoał jej pomoc w zranieniu rodziców oraz nocleg, więc miał prawo oczekiwać czegoś w zamian. A może po prostu lubiła się pieprzyć. Znaczy się, seks.
Zebrał się w sobie. Potrzebna mu tylko pewność siebie, nic więcej.
— Myślałem o analu — powiedział trochę jednym tchem. W duchu modlił się, żeby tylko on słyszał drżenie swojego głosu. To częsty błąd na rozmowach o pracę lub podczas wygłaszania prelekcji: przeświadczenie, że głos drży, i następująca po tym utrata pewności siebie. Drży, ale w sposób słyszalny tylko wewnątrz czaszki.
Marika zaśmiała się.
— Agent z ciebie — powiedziała. — A co jeżeli odmówię? — spytała przekornie.
Droczyła się.
— Wtedy każde z nas pójdzie spać do swoich łóżek. Zaoferowałem pomoc bez żadnego warunku. Nie chciałbym, żebyś czuła jakąś presję w związku z okolicznościami.
— Nie czułbyś się stratny?
— Przeżyłbym. Poza tym gramy tutaj long game z twoimi rodzicami. Jestem ciekaw jak to się potoczy. Podsumowując, miewałem gorsze bilanse na koniec dnia.
Zerknęła w stronę okna.
— Chyba na początek dnia.
Nie odpowiedział na to nic. Może to zmęczenie, a może też była pod wpływem czegoś, ale jej język ją zdradzał. Wychwycił, że użyła wcześniej w swoim pytaniu trybu przypuszczającego. Znaczy się, podjęła już decyzję.
— No dobra. I tak nie zakładałam innego wariantu tego wieczoru. Poza tym, jak sam powiedziałeś, skoro już nie żyję… Myślałam tylko, że się wykąpię wcześniej, ale tak dokładnie i tak nie planowałam się myć — powiedziała, wstając.
Z racji na lato oraz niedawne samobójstwo miała na sobie tylko dżinsy i biały podkoszulek na ramiączkach. Ruszyła powoli w stronę jego fotela. Po drodze zaczęła rozpinać guziki spodni. Najpierw główny, potem dwa następne. Nie wiedział, czy nie miała na sobie majtek, czy zsunęła je ze spodniami, ale przez rozchylony rozporek nie widział żadnych. Z kciukami wsuniętymi za spodnie popatrzyła na niego z góry. Nie reagował, wprawiony obrotem wydarzeń w swoisty stupor. Porzuciła dżinsy i zdjęła najpierw koszulkę, odsłaniając drobne piersi. Była bardzo szczupła, prawie że chuda. Kiedy jej ręce były w górze zajęte zrzucaniem podkoszulka, mógł dokładnie zobaczyć żebra widoczne pod cienką warstwą ciała. Chciał wstać, ale przycisnęła go stopą z powrotem do fotela. — Cyk cyk cyk — strzeliła językiem, kiwając jednocześnie palcem. Usiadła na nim okrakiem, ujęła jego twarz w dłonie i zaczęli się całować. Produkowali bardzo dużo śliny, która wyciekła mu kącikami ust i zaczęła spływać po twarzy. Oderwali się od siebie na chwilę. Batman szybkim ruchem nieomalże zdarł z siebie T-shirt. Marika wycofała się. Stojąc przed nim zsunęła spodnie do samej ziemi bez zbędnych ceregieli. On sam połowę uwagi poświęcił na zdjęcie swoich spodni. Został w samych bokserkach. Znowu na nim usiadła. Tym razem chwyciła palcami jego sutki i nie puszczała. Jego ciało przeszył intensywny impuls. Od dawna już ból był dla niego przede wszystkim mocniejszym doznaniem. Wbił palce w oparcia pod dłonie i przyglądał się Marice, która z kolei przyglądała mu się z fascynacją. Puściła jego sutki, oparła się rękami na jego kolanach i podniosłszy się do góry, oplotła jego szyję nogami, przyciskając swoją waginę do jego twarzy. Wygięła się do tyłu i pociągnęła go ze sobą na podłogę. Wtedy postanowił przejąć kontrolę. Rozplótł jej nogi — tylko przez chwilę się opierała — i położył się na niej, przyciskając ją do podłogi. Chwycił ją za nadgarstki jedną ręką, a drugą chwycił pod brodę. Makijaż pod jej oczami był rozmazany, upodabniając go do zaschniętych łez. Chwilę szarpała się, ale poddała się. Wtedy ją puścił i wstał. Nadal leżała na podłodze, czekając. Wyszedł do sąsiedniego pokoju i wrócił z garścią kondomów oraz lubrykantem. Zdjął bokserki, odsłaniając penisa we wzwodzie. Marika podniosła się i ustawiła w pozycji na czworakach. Wypięła tyłek, rozchylając zapraszająco pośladki. Batman nie żałował lubrykantu, bo wiedział, że to dobra inwestycja w udany stosunek analny. Wygładzając prezerwatywę po naciągnięciu jej na siebie, trochę od niechcenia masował powoli jej łechtaczkę. Kiedy przestał, cała jego dłoń była mokra. Wtarł Marikę w swoją skórę i przeszedł do rzeczy. Zmęczenie odrobinę wydłużyło dojście do finału. Tuż przed orgazmem wbił palce w jej chude biodra i nie puścił, aż nie skończył. Wysunął się z niej szybko, zdjął kondom i zawinąwszy w kawałek papieru toaletowego, rzucił w kąt. Położył się na parkiecie i oddychając ciężko, patrzył w sufit. Marika położyła się obok niego. Pomimo egoizmu, z jakim ją potraktował, na policzkach miała wypieki. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Rozglądając się po pokoju, obrócił w pewnym momencie głowę w drugą stronę i ujrzał przed sobą jej zrzucone wcześniej spodnie. W środku dostrzegł pełne, czarne majtki z koronką wzdłuż paska.
Związek, który wykluł się z wydarzeń tamtej nocy, przepełniony był perwersyjnymi eksperymentami. Przez kilka następnych tygodni próbowali kolejnych pozycji, pomieszczeń, konfiguracji oraz gadżetów. Marika miała dryg do takiego stylu życia. Miał okazję wypróbować wiele rzeczy, o któych czytał, o których opowiadali mu różni koledzy lub które widział na nagraniach dostępnych w Internecie, ale nie był to najbardziej namiętny okres w jego życiu. Z drugiej strony nie był już nieopierzonym dwudziestolatkiem. Bardzo podobał mu się ten animalistyczny — żeby nie powiedzieć mechaniczny — seks. Jednocześnie śledzili gorączkowe poszukiwania zorganizowane przez jej rodziców, apele policji, czy ktoś coś nie widział, a nawet poczynania dwóch detektywów, którzy kręcili się po okolicy. Marika przez cały ten czas skrywała się w pieczarze nietoperza, jak niezłomnie nazywała jego lokum. Korzystała z dużego balkonu, ale poza tym nie miała styczności ze światem zewnętrznym. Jak kilkakrotnie powtarzała, dobrze jej zrobiło to całkowite odcięcie się od niej samej. W bezpiecznej przystani jego mieszkania nie musiała być sobą, nie musiała być nikim. A więc nie była.
Pewnej soboty wyszedł do sklepu po jedzenie i po powrocie postanowił jej nie budzić. Podczas śniadania czytał doniesienia z Polski. Jego uwagę przykłuł artykuł o prawicowym publicyście Pietrze Salomonie, posługującym się pseudonimem El Grucha, który adoptował już czwarte dziecko. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, w końcu całej prawicy dobro dzieci leżało na sercu, gdyby nie fakt, że był to tak zwany „chazanek” — jedno z tych ciężko niedorowiniętych dzieci, które zostały urodzone, ponieważ lekarz prowadzący ciążę miał własną teorię na temat świętości każdego życia ludzkiego, nie licząc może życia matki, i różnymi formalnymi zagraniami uniemożliwił przeprowadzenia dozwolonej prawem aborcji. Po narodzinach dziecka wszyscy ci lekarze wycofywali się, umywając naprędce ręce w drodze na pogadankę o wyznawanych wartościach gdzieś w małej salce katechetycznej. El Grucha nie podzielał tych metod, ale łączyło go z owymi lekarzami przeświadczenie o świętości każdego życia. W sytuacji, kiedy matka nie czuła się na siłach zajmować takim dzieckiem, on wraz małżonką adoptował je, a następnie zapewniali mu jak najlepsze warunki. Czasami na kilkadziesiąt dni, czasami na kilka lat. Batman na ogół nie miał wysokiego mniemania o przedstawicielach prawicy, szczególnie polskiej, ale postawa tego człowieka autentycznie go ujmowała. Nie było w jego działaniach nic z pustych słów czy politycznego awanturnictwa. W tym momencie Batman przestał czytać. Coś do niego nagle dotarło. Zrozumiał, co się przed chwilą stało. Odłożył budżetowy tablet z Windowsem 10 i jął nasłuchiwać. Cisza. W mieszkaniu panowała cisza większa niż zwykle. Wstał i powoli, jakby chcąc odroczyć ten moment jak najbardziej, poszedł do sypialni. Była pusta. Na idealnie zaścielonym łóżku leżały zwinięte w kulkę koronkowe stringi. Jego ulubione. Marika opuściła go. Wiedział, że ten moment nadejdzie i ostatni tydzień cechowało swoiste zwiększenie dystansu, którego znaczenie jednak trochę bagatelizował, ale i tak było to dla niego zaskoczeniem. Nie żeby mógł czy chciał to powstrzymać lub nawet spowolnić.
Żadna glista z jego piersi nie nakazała mu działania.
Wspomnieniami wrócił do ich pierwszej nocy i pierwszego stosunku analnego. Pierwszego i ostatniego. Batman nie przepadał bowiem za analem. O wiele bardziej cenił sobie gorącą wilgotność podnieconej cipki. Tamtej jednak nocy chciał sprawdzić, czy będzie umiał namówić przypadkowo spotkaną dziewczynę do seksu analnego. I to było jego zwycięstwo. Sam stosunek był już tylko dodatkiem.
Nawet nie wiedział, w którym momencie usiadł na łóżku. Spojrzał zaskoczony na swoje dłonie. Nieświadomie międlił jej majtki. Odłożył je, wstał i przeciągnął się z charakterystycznym chrupnięciem karku. Zawsze przyprawiał tym ludzi o ciarki. A zatem nowy rozdział, pomyślał z nadzieją o przyszłości. Miał kilka ofert pracy z Europy — jedną nawet z Turcji — i zamierzał wybrać coś dla siebie. Siedząc już przy stole przypomniał sobie swoje pierwsze doznanie erotyczne w życiu. Było to w liceum. Był czerwiec i rozmawiał z dwoma dziewczynami z klasy równoległej. Siedzieli na trawie. W pewnym momencie wstali. On pierwszy. Jedna z dziewczyn straciła równowagę i byłaby upadła. Złapał ją w ostatniej chwili, a jego ręka zatonęła w jej miękkim brzuchu. Ta aksamitna miękkość prześladowała go przez wiele następnych tygodni. I teraz mu się przypomniała. Czy powinien gonić wspomnienie doznania nie do powtórzenia? Oczywiście. Jeśli chodziło o realizację, to koleżanka miała obecnie męża, dzieci i dzięki wegańskiej diecie była chuda do granic nieatrakcyjności, nie była więc żadną opcją, jedynie iskrą zapalającą. Zresztą i tak nie planował wracać do Polski. Ale po chudym ciele Mariki przyda mu się odrobina odmiany. Poszuka sobie jakąś krągłą dziewczynę na miejscu. Najlepiej blondynkę w typie Klaudii Kelly.