Starzejący się fandom
Dzięki kontaktowi z Madame Cętek, znanym medium, udało mi się pozyskać treść wpisu z bloga z 2030 roku. Fragment zaczyna się od słów: „Drogi blożku, dzisiaj rano musiałam zrobić coś na iPhonie 17GCD, więc poszłam poradzić się ojca, jak się tego używa, bo on kiedyś podejrzał, jak dziadek to robi. Co za staroświeckie urządzenie” (zdanie zostało przetłumaczone na zrozumiały w 2013 roku język; młodzież nigdy nie pisała z użyciem tak przystępnego słownictwa).
Czytałem jakiś czas temu, że ciekawa rzecz dopada produkty Apple'a — demografia. Wygląda na to, że po wieszczeniu przez niektórych końca Apple'a co rozliczenie kwartalne, faktyczne zagrożenie nadchodzi ze zgoła niespodziewanej strony. Jak to powiedział kiedyś Juliusz Cezar: „Największy wróg czai się tam, gdzie się go nie spodziewasz”. Wrogiem okazał się nie być Samsung i jego apetyt na patenty ani Android i jego swobodny dostęp do pornografii (long live the tittytainment!), tylko prosta wymiana pokoleń. iPhone jest dla nowego pokolenia telefonem rodziców, został ustawiony w jednym rzędzie z mokasynami, pulowerem i samochodem kombi. Taka sytuacja. W zdeprecjonowanym przez heavy fandom ruchu firma Apple postanowiła sięgnąć po tańsze, bo plastikowe, a przy okazji i kolorowsze, modele. Tonący brzydko się chwyta. Brzydko, czyli w tym przypadku mało estetycznie. Gdyby Steve to widział.
Ale nie jestem żadnym ogrodnikiem, żeby koncentrować się na Apple'u. Podobny problem, z tego, co obiło mi się o oczy, ma Facebook. Młodzież masowo przestaje korzystać z portalu. I to przestaje w dość perfidny sposób. Ma tam konto i zagląda, ale nic nie publikuje, bo wszyscy rodzice już tam są i czytają. Często warunkiem, który stawiają chcącym dołączyć do fejsowych szeregów pociechom, jest: „Będziesz mieć mnie w znajomych, pociecho”. Pomijając już protekcjonalny ton, nie przypadło to za bardzo do gustu młodzieży. Mamy więc do czynienia z rosnącą armią ludzi, którzy nie dokładają się do treści. A przecież trzeba mieć dużo postów znajomych, żeby przetykać je reklamami. Jestem pewien, że tego Mark Zuckerberg nie przewidział, kiedy walczył o kolejne setki milionów użytkowników. Można powiedzieć, że zawalczył bardzo skutecznie, aż go ten sukces ugryzł w tyłek. Przed oczami staje mi ogień tak intensywny, że zużywa cały dostępny zapas tlenu i zaczyna gasnąć. (Z drugiej strony, to blog technologiczny, więc może piękniejszym wizualnie obrazkiem byłby wybuch statku kosmicznego w próżni). Na razie na starczej zadyszce Facebooka korzysta Twitter, którego rodzice nie ogarniają. Jednak pomysłów na wyjście z tego impasu póki co brak.
Nie chodzi tutaj tylko o opozycję starzy-młodzi. O ile w przypadku Facebooka mógłby to być ten przypadek, to gdzie miałoby się to objawić w przypadku Apple'a? A, i tutaj przypomnijmy sobie popularną jeszcze jakiś czas temu ekologię. Było wielkie parcie na ekologię, ponieważ ktoś wymyślił, żeby uczynić bycie ekologicznym modne. I to działało. O ile część ludzi jest ekologiczna, bo czuje taką potrzebę, bo chce żyć w zgodzie z naturą czy ceni sobie własne zdrowie, tak współczynnik modności działał motywująco na innych (tak, to o tobie, Patricku Batemanie). Reklamy pełne były produktów „eko”. Teraz tego nie widuję. Nacisk raczej kładzie się chociażby na energooszczędność, a to już argument trafiający bardziej do portfela. Ekologia sama w sobie stała się po prostu niemodna. To nie jest problem w przypadku ubrań, ponieważ niemodna się może zrobić kolekcja albo kolor, ale jeżeli na modną kreuje się całą firmę, to w pewnym momencie może się to nieprzyjemnie odbić.
Można też sięgnąć po rozwiązanie znane z Google+ — serwis nigdy nie zrobił się modny i większość ludzi od początku nic tam nie umieszczała, więc nie mają teraz problemu, tak jak Apple, któremu grozi rychłe bankructwo (sorry, nie mogłem się powstrzymać). Jako że zjawisko jest stosunkowo nowe, trzeba będzie dopiero wypracować rozwiązania. Nie widzę jednak powodów, dla których by się to miało nie stać. Teraz obserwujemy po prostu moment, w którym na wierzch wypływa brak przygotowania na tę sytuację (swoją drogą, to bardzo zabawne momentami). Wchodzimy w nowy etap technologiczny — kiedy trzeba umieć zaoferować swój produkt różnych grupom demograficznym naraz — ale pozostaje mieć nadzieję, że wszyscy wyciągną naukę z tej porażki. Widoki są dobre, jako że historia zna takie przypadki: na przykład pierwsza fala punka wypaliła się w 1978 roku (po tym, jak zaczęła się w 1977), a jednak gatunek potem wrócił w kolejnych odsłonach i mamy takie zespoły jak The Clash, Die Toten Hosen czy Blink-182. Nie udało się to niestety space disco, przedstawicieli którego to gatunku próżno szukać na półkach z nowościami ['].
Aubrey
PS Dopóki Apple nie odzyska przychylności naszych pociech, sugeruję przestać nazywać się fanboyami. Macie, panowie, nieraz grubo po trzydziestce, jak nie lepiej, i jedyne słowo kończące się na ”-boy”, jakie do Was pasuje, to oldboy. Teraz jesteście fanmanami. Gdyby jednak Apple'owi się jednak nie udało, to czeka Was bycie fanoldmanami.