2013-09-21

Nadchodzi balkanizacja Internetu

Dilma Rousseff, prezydenta Brazylii, wyszła ostatnio z inicjatywą uniezależnienia się od „amerykańskiego” internetu. Co popchnęło ją w tym kierunku? Włamanie NSA (No Such Agency) do państwowego przedsiębiorstwa naftowego Petrobas. Decyzja została przyjęta ze zrozumieniem, ale nie o tym miałem. Moim zdaniem pokazuje kierunek, w którym zmierza rozwój Internetu od jakiegoś czasu. I tym się dzisiaj zajmę. Ale, jak mawiał Bogusław Wołoszański, nie uprzedzajmy faktów.

W nocy z 27 na 28 stycznia 2011 roku rząd Egiptu odciął swoich obywateli od Internetu. W ten sposób chciano uniemożliwić skrzykiwanie się ludzi oburzonych wynikiem wyborów prezydenckich. Opinia publiczna na świecie była zdziwiona, że tak się da — wyciągnąć wtyczkę „od Internetu”. Protestanci w Egipcie nie załamali rąk i zorganizowali sobie alternatywne sposoby dostępu do sieci globalnej; używano między innymi połączeń modemowych (dzięki uprzejmości francuskiego operatora). Coś mi podpowiada, że nie bez wpływu na decyzję egipskich decydentów były wydarzenia z Iranu.

To tam dwa lata wcześniej protestujący właśnie przeciwko wynikom wyborów skrzykiwali się za pomocą Twittera i tam też relacjonowali przebieg wydarzeń (to dość wcześnie, jak na polskiego Twittera, ale może część czytających pamięta, jak „wszyscy” w ramach poparcia dla protestujących przekolorowywali sobie awatary na zielono). Pamiętam te zachwyty, jaki ten Internet wspaniały, ponieważ pozwala prawdzie ujrzeć światło dzienne. No, wtedy pozwolił, ale najbardziej chyba dzięki elementowi zaskoczenia.

Po tym jak Egipt pokazał, że się da, pojawili się następcy, którzy podczas Arabskiej Wiosny Ludów mieli niewątpliwie kilka okazji. Najpierw Libia w lutym 2011 — tutaj Internet „znikał” kilka razy, w każdym przypadku było jakieś sensowne wyjaśnienie typu „padło nam akurat zasilanie”. W tamtym czasie raptem jakieś 6% Libijczyków miało dostęp do Internetu, więc nie było to tak odczuwalne, zarówno dla ludności, jak i samych działań przeciwników Kaddafiego, ale widocznie reżim wolał nie ryzykować. There's no kill like overkill. Potem były jeszcze Syria, Tunezja, Arabia Saudyjska oraz Bahrajn. I pomyśleć, że Internet miał być siecią, która przetrwa atak nuklearny. Ale wracając do pomysłu Brazylii —

Między tworzeniem własnego internetu a wyłączaniem internetu w swoim kraju — wydaje się — nie ma aż takiego związku, ale przyjrzyjmy się obawom, jakie towarzyszą pomysłowi Brazylii. Odcięcie swojej części Internetu od ogólnej sieci z jednej strony zabezpiecza ją przed atakami z zewnątrz, ale z drugiej pozwala rządowi takiego kraju bardziej ją kontrolować. Międzynarodowość sieci raczej na pewno nie jest na rękę wielu podmiotom, ale potrzeba mocnego pretekstu do takich działań (chyba że jest się Chinami lub Rosją — wtedy jest łatwiej). W krajach Arabskich była to lokalna Wiosna Ludów, dla Brazylii będą to ataki NSA, część krajów zapewne sięgnie po argument z terroryzmem, z kolei w Wielkiej Brytanii zachodzą do tego od strony ochrony dzieci przed pornografią (wcześniej dzieci nie wiedziały o istnieniu pornografii czy faktu, że jak się rozbierze ludzi to potrafi to być ciekawy widok) i „przy okazji” paru innych stron. Zaczyna mi się wyłaniać z tego dość jednoznaczny obraz. Internet długo był poniżej radaru i nie budził większych obaw u rządzących światem, bo co to za zagrożenie ze strony nerdów w koszulach flanelowych, potem zaś jego nagły wybuch pozostawił ich trochę bezradnymi, ale i to się kończy. Internet przestał być aż tak niezrozumiałą materią. Fachowo nazywa się to Bałkanizacją Internetu (inne nazwy to: cyberbałkanizacja i splinternet — split+internet). Właśnie jesteśmy świadkami jej początków.

(Tymczasem w wielkich wytwórniach muzycznych i filmowych stare pryki pamiętające złote czasy VHS już zacierają ręce, bo to ułatwi regionalizację. Na razie muszą ograniczać się do komunikatów typu „Ta treść jest niedostępna w twoim kraju” — dzięki czemu wszyscy możemy się od czasu do czasu poczuć jak mieszkańcy Narnii — ale ludzie obchodzą to, jak chcą. Niektórych to boli. Tutaj może dojść do ciekawych tarć z firmami, które ciągną na ogólnoświatowości — jak na przykład Facebook czy Twitter. Może się jeszcze okazać, że za wcześnie nam zamknęli Blipa).

W tym wszystkim dojdzie do ciekawej rzeczy. Obecnie ludziom myli się, czy pisać „internet” czy „Internet”, jakby to było to samo. W pewnym sensie tak właśnie było — do tej pory mieliśmy jeden internet o nazwie Internet (to trochę tak, jakby był telewizor z jednym tylko kanałem), ale teraz powstaną kolejne. Przynajmniej tutaj będzie łatwiej.

Aubrey

PS Dzisiaj nie przewidziałem żadnego post scriptum.