Zlecenie na Wodza Zagnieżdżonego Scope'a
[Wersja w oryginalnej pisowni dostępna TUTAJ]
Wyszedłem z łazienki zawinięty jedynie w ręcznik i stanąłem na środku pokoju i ujrzałem starszego mężczyznę ubranego w nieco znoszony, choć nadal elegancki garnitur i przyglądającego mi z mieszanką niepewności oraz jakiegoś skrytego uczucia, którego nie potrafiłem w pierwszej chwili rozpracować.
— Tak?
Mężczyzna zmieszał się.
— Ja ze stowarzyszenia.
— I tak wchodzi pan jak do siebie?
— Najmocniej przepraszam, lecz pukałem, ale nikt nie otwierał, więc pozwoliłem sobie włamać się do mieszkania szanownego pana, żeby nie stwarzać sytuacji, w której mamy niepożądanych świadków.
Stałem na środku pokoju, nadal owinięty ręcznikiem i ociekający wodą, i wydawać by się mogło, że powinienem czuć się z tego powodu niezręcznie, ale było dokładnie na odwrót i to mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby chciał się zapaść pod ziemię; i myślę, że gdyby nie siedział za stołem, to by faktycznie mi tu padł; i przez chwilę trzymałem go w tym położeniu, ale potem przeszedłem do rzeczy.
— Jakiego stowarzyszenia?
Pytanie zbiło go w pierwszej chwili z pantałyku, jakby pozbawione było najmniejszego sensu, ale szybko odzyskał rezon.
— Stowarzyszenia przez wielkie S.
— Ach, Stowarzyszenia.
— Tak jest.
— Kopę lat.
Mężczyzna zaśmiał się niezręcznie.
— Tak wyszło i cóż poradzić.
— Na ogół odwiedzał mnie jednak ktoś inny w sprawach Stowarzyszenia.
— No, i ja właśnie w tej sprawie.
— Och?
— Wódz Zagnieżdżony Scope został aresztowany przez agencję.
— Przykra sprawa.
— Jak najbardziej, ale Wódz Zagnieżdżony Scope wie dużo, a właściwie to nawet za dużo i obawiamy się, że zacznie puszczać farbę, co stworzy zagrożenie dla naszej działaności.
Usiadłem na krześle naprzeciwko niego i oparłem się o oparcie i zacząłem przetwarzać, co mi właśnie powiedział, podczas gdy on czekał na moją reakcję i tak zabawnie nachylał się i nachylał do przodu, jakbym mówił za cicho.
— Chcecie więc, żebym go stamtąd wyciągnął.
Mężczyzna opadł z powrotem na krzesło i zrobił niezręczną minę
— No, nie do końca.
— Czyli?
Mężczyzna wziął głęboki wdech i sięgnął pod marynarkę, pod którą trzymał w ręce pakunek, który z ciężkim sercem położył na stole i odwinął materiał, w który był zawinięty, i oczom mym ukazał się pistolet, a dokładnie glock.
— Chcemy, żeby go pan zabił.
Pozostałem niewzruszony.
— Nie wiem, co musieliby mu zrobić, żeby zaczął sypać.
Mężczyzna spuścił wzrok.
— Są sposoby.
— To prawda i nie twierdzę, że nie ma, ale nie mam pojęcia, jak można by go złamać, bo to najtwardszy zawodnik jakiego znam.
— To nieistotne, ponieważ decyzja została już podjęta przez zarząd, a pan został jedynie wybrany do wykonania zadania.
Miałem ochotę mu odpowiedzieć, żeby sobie wsadził, ale bałem się, że uszanuje moją decyzję i zwrócą się do kogoś innego.
— Do tej pory zajmowałem się raczej innymi rzeczami.
Mężczyzna zapieklił się
— Osobiście czytałem pana profil i wynika z niego niezbicie, że jest pan do tego zdolny, więc proszę nie próbować się z tego wymigać.
— Ależ nie śmiałem.
— No.
— Więc dlaczego ja?
— Prawda jest taka, że jest niewiele sposobów na dostanie się do agencji i pan najlepiej się ku temu nadaje.
Pokiwałem głową
— Ale nie chcę pistoletu.
— Jak to?
— Myślę o uduszeniu go gołymi rękami.
— Absolutnie wykluczone, z racji na ryzyko walki wręcz, w której Wódz Zagnieżdżony Scope jest biegły.
— No dobra to gdzie jest ta agencja?
Zadając to pytanie, pojąłem, iż prawdopodobnie nie chodzi o jakąś tam agencję, a Agencję przez duże A, ale nie interesowało mnie to na tyle, żeby dopytywać go o szczegóły, jako że i nigdy nie dopytywałem się o nie Wodza Zagnieżdżonego Scope'a.
— Kojarzy pan taki duży zielony budynek?
— Groszkowy zielony czy taki bardziej sprany, jak polskie moro?
— Groszkowy zielony.
— W takim razie kojarzę.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaciekawiony.
— No, to teraz muszę spytać, czy taki bardziej sprany, jak polskie moro, też pan kojarzy?
— Też kojarzę, ale to nie o ten budynek przecież chodzi.
Mężczyzna wystraszył się albo wręcz spanikował, ale ciężko było po nim powiedzieć.
— No nie, nie, nie o ten chodzi.
Wstałem.
— Przebiorę się teraz.
— Teraz?
— Teraz.
— Sprokurowaliśmy panu ubranie strażników pracujących w Agencji.
— To potem mi się przyda.
— Wymyśliliśmy, że przebierze się pan za strażnika i wejdzie do środka głównym wejściem.
— Mam lepszy plan.
To powiedziawszy, zrzuciłem ręcznik, stojąc przodem do mężczyzny, dzięki czemu mogłem zobaczyć ten lubieżny błysk w jego oku, który widziałem już wcześniej, a następnie odwróciłem się i przeszedłem koło telewizora, na którym wyświetlony był ekran startowy retro konsoli do gier, którą odpaliłem zanim zacząłem brać prysznic, a którą będę musiał teraz wyłączyć, nie zagrawszy w „Shadowrun” we wersji z Segi Mega Drive, i doszedłem do szafy, z której wyjąłem bokserki oraz skarpety oraz ciemnoniebieskie dżinsy oraz czarny podkoszulek i zacząłem się powoli ubierać, zerkając kątem oka na mężczyznę, który miał po wszystkim rumieńce, jakby w międzyczasie nacierał się po policzkach dwoma połówkami przekrojonego buraka.
— Idziemy.
Mężczyzna z trudem próbował się opanować
— Mogę tu na pana zaczekać.
— Idziemy.
— No już dobrze.
Nałożyłem na siebie kurtkę, która wyglądała jak zajumana instalatorowi kablówki, a której używałem często do dostawania się w różne miejsca i nawet miała jakieś logo, które wyglądało jakby trzech pijanych projektantów złożyło je do dosłownej kupy podczas całonocnej libacji, a które mimo wszystko przywodziło na myśl firmę świadczącą usługi kablówkowe, bowiem projektanci może i byli pijani, ale byli też zajebiści w swoim fachu.
Mężczyzna spojrzał na mnie i doznał olśnienia.
— Miałem zadzwonić w sprawie Internetu, bo mi go, wie pan, przerywa ciągle.
— Przykra sprawa.
— Ano, przykra.
Wyłączyłem telewizor, choć zostawiłem konsolę, i upewniłem się, że pistolet jest prawidłowo zabezpieczony, żeby nie odstrzelić sobie pośladka, i schowałem go za pasek spodni i pogasiłem pozostałe światła i wziąłem klucze oraz ubranie strażnika z Agencji i wyszliśmy obydwaj na korytarz, tylko po to, żeby wpaść na dwóch młodych mężczyzn, którzy patrzyli na nas z naiwną nadzieją w oczach oraz z uśmiechami, które sprawiały, że nie sposobna było traktować ich poważnie.
Jeden z nich trzymał plik ulotek na temat czasów ostatecznych, a drugi zrobił pół kroku w naszą stronę.
— Czy chcieliby panowie poznać prawdę o czasach ostatecznych?
Spojrzałem na mojego obecnego agenta prowadzącego.
— Tak chcieliśmy uniknąć niepożądanych świadków, a trafili się nam najgorsi w rozdaniu.
Mężczyzna zasłonił twarz kapeluszem, który trzymał w dłoni, i zaczął zbiegać z krzykiem po schodach, podczas gdy młodzi mężczyźni spojrzeli na mnie w pierwszej chwili nieco wystraszeni, a potem tylko zaciekawieni, choć może też trochę niepewni.
Postanowiłem nie trzymać ich w tym stanie, bo i pora nie była wcale taka młoda.
— Źle znosi czasy ostateczne.
Mężczyźni, jeżeli w ogóle nie chłopcy, odetchnęli z ulgą
— A czy pan chociaż nie zechciałby poznać prawdy o czasach ostatecznych?
— Ani trochę, bo widzicie, że mój kolega tutaj poznał i jak się zachowuje, i mi to do niczego niepotrzebne tak biegać po schodach z krzykiem tak, że dziękuję, ale tam na końcu korytarza mieszka taki typ, co lubi z wszystkimi debatować, to on powinien was godnie podjąć.
— Dziękujemy.
Zostawiłem ich za sobą bez żalu i zszedłem po schodach i wyszedłem na ulicę i ruszyłem dziarskim krokiem, którym przeszedłem kilka ulic, aż nie dotarłem do zielonego budynku, ale zamiast robić jakieś podchody do niego, to obszedłem go dookoła i stanąłem przed barem, który się tam znajdował, a który niegdyś był miejscem spotkań miejscowych artystów oraz dziennikarzy, jak również ludzi, którzy jedynie aspirowali, ale wszystko to spotkało swój smutny koniec, kiedy właściciel przegapił istotny moment rozwoju każdego baru.
Jak sam opowiedział mi jakiś czas później:
— Generalnie interes szedł dobrze i ściągali kolejni ludzie, którzy ściągali jeszcze kolejniejszych, aż w końcu pojawili się naziści i jakoś zaraz na początku przyszło do mnie dwóch stałych bywalców i powiedzieli, żebym się lepiej pozbył tych nazistów, ale odpowiedziałem im, że mój bar to miejsce dla wszystkich, ponieważ jestem za wolnością słowa i za wolnością ekspresji i jeżeli tylko się zachowują, to ja nie mam z nimi problemu i niedługo potem ci dwaj bywalcy zniknęli, a zamiast tego pojawili się kolejni naziści i nadal się dobrze zachowywali i chwalili kuchnię i ceny piwa, ale wtedy zorientowałem się, że już połowa baru to właśnie naziści, a pozostali po prostu przestali przychodzić i niestety na tym etapie nie mogłem wiele już zrobić, więc stwierdziłem, że sprzedam interes póki jeszcze jest jakaś tam reputacja, ale kilku pierwszych potencjalnych kupców w lot wyczuło pismo nosem i wycofali się, a w międzyczasie już wszyscy nie-naziści byli wybyli i zostałem z barem pełnym nazistów, którzy na koniec odkupili ode mnie bar za grosze, a ja teraz mieszkam u córki w szopie na narzędzia, a sporo ludzi się do mnie nie odzywa, a ja przecież chciałem tylko zrobić wszystkim dobrze.
Bar co prawda zachował swoją oryginalną nazwę i nawet szyld przetrwał, choć nowi właściciele udekorowali go swastykami, ale wszyscy jęli nazywać go po prostu Nazi Barem, która to nazwa przypadła właścicielom oraz bywalcom do gustu i sami zaczęli się tak nazywać, czyniąc tym samym nazwę z szyldu reliktem starych czasów.
Lokal interesował mnie jednak z innego powodu.
Otóż w jednym z pomieszczeń na górze była dziura w ścianie, którą można było się dostać do schowka na miotły w sąsiednim lokalu, przez co poprzedni właściciel miał sporo problemów, ponieważ nie mógł tego od tak załatać, bo zwróciłby na siebie uwagę ludzi po drugiej stronie, czego bardzo nie chciał, i tak właśnie się poznaliśmy — za pośrednictwem Wodza Zagnieżdżonego Scope'a zresztą — bo właściciel wynajął mnie, żeby mu z tym pomóc i koniec końców ogarnęliśmy to tak, że zrobiliśmy fałszywą ścianę z dykty i zamontowaliśmy ją tam w nocy, kiedy biura były puste, bo wszyscy spali, a nikt nie pracował na nocną zmianę.
Ruszyłem w stronę wejścia krokiem, jakby cały budynek należał do mnie, i co prawda barczysty bramkarz zaczął robić ruch w moją stronę, ale skinąłem na niego głową jakbyśmy się znali i przeszedłem nie niepokojny.
W środku panowała istna Gehenna i było gorąco oraz duszno i grała głośna muzyka gitarowa z wokalem, który się gdzieś gubił, a ludzie próbowali rozmawiać, przekrzykując się strasznie, i choć skinheadów było najwięcej, to obowiązywał ubiór zróżnicowany, dzięki czemu nie wyróżniałem się w tłumie.
Postawszy chwilę w wejściu, ruszyłem na górę, gdzie były pokoje przerobione na loże.
Nad wejściem do pierwszego pokoju wisiał szyld o treści NIGGER ROOM, gdzie przez otwarte podwójne drzwi zobaczyłem odkupione skądś stoliki w kształcie ludzi trzymających szklane blaty na plecach, ale figury przemalowane były na ciemnobrązowo, z wyjątkiem ust, które były czerwone, a na ścianach wisiały ryciny przedstawiające głowy ludzkie z podpisami, jak rozpoznawać głowę Chada, a jak głowę przegrywa, ale gdyby nie ten wystrój, to można by pomyśleć, że odbywa się tam spotkanie jakiegoś klubu debaty, bo ludzie w różnym wieku perorowali na przemian i nawet rozpoznałem tam sąsiada, do którego wysłałem młodych mężczyzn sprzed moich drzwi, co oznaczało, że musieli pocałować klamkę, ale gdybym wiedział, że typ tutaj debatuje, to nikogo bym mu nie podsyłał, a już szczególnie młodych ludzi o umysłach chłonnych niczym gąbki.
— Wchodzisz czy co?
Obróciłem się i ujrzałem na korytarzu przypakowanego byczka w czerwonym podkoszulku z czarną swastyką w białym kole, który patrzył na mnie nieco nieufnie, ale potem spojrzał na moją kurtkę.
— Instalacja o tej godzinie?
Skinąłem głową na pomieszczenie na końcu korytarza, gdzie znajdowała się fałszywa ściana, a byczek powiódł wzorkiem za moim skinięciem, a potem spojrzał na mnie i znowu na drzwi i z powrotem na mnie i uśmiechnął się, jakbym powiedział do niego coś szyfrem.
— Nocna instalacja, orrajt!
To zawoławszy na cały korytarz, wszedł do pokoju o nazwie na N, a ja ruszyłem do drzwi na końcu, na których była jakaś plakietka, ale była mała i dopiero, kiedy dotarłem do samych drzwi, to przeczytałem, co na niej jest.
— Darkroom.
Usłyszał mnie stojący obok chłopaczek, który palił e-papierosa z zasadniczo znudzoną miną, ale moje słowo wyrwało go z zamyślenia i nasze spojrzenia się spotkały na chwilę, ale popatrzył od razu na ubranie, które miałem w rękach.
— Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tam wnosił ubranie.
— Ręczniki się skończyły.
— A, chyba że tak.
Chłopaczek wrócił do palenia, a ja otworzyłem drzwi i zaglądnąłem do środka, ale oczywiście była ciemność, że oko wykol i robiłem już krok do środka, kiedy ktoś mnie złapał i wciągnął do środka.
— Weź, bo przeciąg robisz.
W środku nie było muzyki, tylko odgłosy ciał ludzkich w postaci pocałunków oraz szeptów oraz klapsów oraz mlaskania i nawet poczułem, że jakaś ręka obejmuje mnie w biodrze, ale wyrwałem się do przodu, bo nie było na to czasu i doszedłem do kanapy na, której było chyba trzech mężczyzn splątanych w materię ludzkich ciał i stanąłem ostrożnie najpierw na podramienniku a potem na oparciu i kopnąłem ścianę która wgięła się tak śmiesznie i doszedłem do wniosku, że musiało to być wszystko z powodu wilgotności regularnie panującej w pomieszczeniu.
Powiększyłem dziurę jedną ręką, a drugą wrzuciłem tam strój strażnika a następnie sam wskoczyłem do środka i już z drugiej strony zagiąłem deliktanie ścianę z powrotem, żeby się nie rzucała w oczy.
Nikt mnie w związku z tym nie niepokoił.
Anyway.
Schowek na miotły został od mojej ostatniej wizyty przerobiony na magazyn materiałów biurowych, co odnotowałem w głowie i przebrałem się w strój strażnika, a następnie złożyłem swoje ubranie w kostkę i odłożyłem pistolet na półkę i sprawdziłem, że drzwi nie są zamknięte na klucz, więc wyszedłem i wtedy zorientowałem się, że nie dostałem żadnej mapy ani wskazówki na temat tego, gdzie może być przetrzymywany Wódz Zagnieżdżony Scope.
Akurat przechodził jakiś gryzipiórek oraz pierdzistołek, który przyspieszył kroku na mój widok, więc gwizdnąłem na niego i zatrzymał się w pół kroku, jakbym przyłapał go na czymś i odwrócił się i spojrzał na mnie.
— No wiem—
— Nie obchodzi mnie to.
— Nie?
— Zgubiłem się, a mam zrobić transfer jednego więźnia.
Gryzipiórek spojrzał na ubrania.
— Ach, to dlatego.
— Gość jest wyższy ode mnie i trochę starszy i ma długie włosy i wciąż wyraża się z pogardą na temat cywilizacji białego człowieka.
— Ach, tak, to kojarzę.
— Gdzie go mogę znaleźć?
— Jest w pokoju 207.
— Dziękuję.
— Bardzo trafnie go pan opisał.
— Dziękuję.
— Długo się znacie?
— W życiu nie widziałem go na oczy, ale przed przyjściem tutaj zapoznałem się z aktami jego sprawy.
— Aha.
Rozmowa robiła się coraz bardziej bezsenowna, więc postanowiłem ją skończyć.
— Nie był pan zmieszany z jakiegoś powodu wcześniej, bo może warto by do tego wrócić?
Mężczyznie zrobiło się na powrót głupio i zmył się w try miga, a ja znalazłem pokój 207, ale nie miałem klucza, lecz na szczęście tuż obok drzwi stał ubrany tak samo jak ja strażnik, który spojrzał na mnie pytająco, a może wręcz wyczekująco, więc postanowiłem bezzwłocznie zaimprowizować.
— Transfer.
— Jaki transfer?
— Więźnia z 207.
Strażnik spojrzał na zegarek.
— Myślałem, że jeszcze z nim nie skończyli, ale jest już za późno, żeby dzwonić i potwierdzać, więc może wrócisz rano?
— Rano to oni chcą go mieć u siebie.
Strażnik zmrużył oczy.
— U siebie, czyli gdzie?
— Otworzyli nową komórkę dla trudnych przypadków, jak ten tu.
Strażnik obejrzał się na oczy.
— Bo ja wiem.
— Co?
— Znaleźli na niego sposób i zaczął sypać.
— Za wolno, a tam mają specjalną aparaturę, żeby było szybko.
Strażnik westchnął
— No, nie wiem, no, nie wiem.
— Ja też nie wiem, ale nie płacą mi za wiedzenie, tylko za zabranie go stąd na cito.
— To nowe miejsce nazywa się Cito?
— Tak.
— Heh, to jak moja babcia czasami mówiła, ale nie pamiętam, co to znaczyło, bo chyba jej nawet nie spytałem o to.
Strażnik nagle zamilkł i rozejrzał się na boki.
— A nie będzie z tego problemów?
— A gdzie tam.
Strażnik pociągnął nosem.
— No dobra, to otworzę drzwi i niech się więzień przebierze.
Nagle spojrzał na moje ubranie i wziął delikatnie w palce metkę od dżinsów.
— Ale chwila, bo to jest rozmiar L, a on to co najmniej XL, jeśli nie XXL.
— Takie mi dali.
— Zawsze to samo z nimi.
— Co poradzisz, jak nic nie poradzisz?
Strażnik machnął ręką i otworzył mi drzwi, a ja wszedłem do środka, gdzie było twarde łóżko, niczym nie zasłane i kibel w kącie i tyle właściwie, a na łóżku siedział Wódz Zagnieżdżony Scope w więziennym drelichu oraz z twarzą w dłoniach.
Wódz Zagnieżdżony Scope podniósł spojrzenie, kiedy drzwi się zamknęły, a na jego twarzy odnotowało się zdziwienie.
— Zwidy już mam z tych tortur, albowiem widzę starego przyjaciela.
— Gówno masz, a nie zwidy.
Nagle jego wzrok nabrał jasności.
— Ciebie przysłali, żeby mnie zabić?
— Tak.
— Sadyści albo żartownisie z nich, albo i jedno, i drugie.
— Albo nie przemyśleli tego, bo nie zamierzam cię zabijać.
— Pewnie dali ci pistolet.
— Tak.
— Pewnie bez tłumika.
— Tak podwakroć.
— W takim razie pozbywają się nas obydwu, bo przecież narobisz takiego huku, że ciebie też zastrzelą.
— Nie, jeżeli mamy tu coś do powiedzenia.
— A mamy?
— Opracowałem plan ucieczki, ale musimy się spieszyć, bo się cały harmonogram trzyma się na słowo honoru, a tego nie ma wiele w tych podłych czasach.
Wódz Zagnieżdżony Scope wstał i przeciągnął się.
— No, to jedziemy z koksem, jak za dawnych lat!
Przyłożyłem palec do ust.
— Ćśśsiszej.
Podałem mu kupkę z ubraniami.
— Co to?
— Moje ubranie, ale będziesz je niósł jak więźniowie, których eskortują na filmach.
— A moje?
— Dla ciebie dostałem pistolet.
— A, też prawda.
— Niestety, muszę wyprowadzić cię w tej piżamie, ale sam się potem przebiorę.
— Taki to pożyje.
Zapukałem do drzwi i strażnik uchylił drzwi.
— Mam wątpliwości, czy nie będzie z tego problemów i może jednak przyjechałbyś wcześnie rano, co?
Wskazałem kciukiem na Wodza Zagnieżdżonego Scope'a, który stał za mną z miną pozbawioną zachwytu.
— Już mu obiecałem.
— Kurde, no dobra.
Strażnik otworzył drzwi i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie strażnik pokazał na ubranie.
— Nieprzebrany?
— Za małe było.
— Wiedziałem.
— Dzięki za wszystko.
Strażnik uśmiechnął się dobrotliwie.
— My, wolontariusze, musimy się wspierać.
Ruszyliśmy korytarzem z powrotem do magazynu materiałów biurowych, a Wódz Zagnieżdżony Scope szedł przede mną, jakbym go eskortował, kiedy nagle zza rogu wyłonił się jakiś przełożony strażników, co wywnioskowałemz z faktu, że miał na pagonie więcej znaczków.
— A co tu się dzieje i kto to autoryzował?
Sytuacja była trudna, ale przede wszystkim postanowiłem zachować spokój, co pozwoliło mi rozejrzeć się po otoczeniu, w którym generalnie niewiele było, bo to był korytarz, ale ujrzałem w oddali mężczyznę, który wysłał mnie wcześniej do pokoju numer 207, a który trochę się zbliżał w naszą stronę, a trochę stawał, jakby się jednak wahał, więc zacząłem analizować, czy coś nie jest inaczej, kiedy zobaczyłem, że ma jakieś wybrzuszenie w kieszeni marynarki.
Tymczasem przełożony strażników mnie szturchnął.
— No?
— Zastanawiam się.
— Nie ma nad czym i proszę mi tu w tym momencie podać, z jakiej jesteście jednostki.
— Zastanawiam się, czy ten człowiek tam na pewno ma uprawnienia do posiadania broni palnej.
— Jaki człowiek?
Przełożony strażników obrócił się, a gryzipiórek wyciągnął z kieszeni pistolet, który zostawiłem w magazynie z materiałami biurowymi, i wycelował z niego do przełożonego strażników, ale trzymał ten pistolet bokiem, jak wannabe bandziory na filmach gangsterskich, co aż zainspirowało Wodza Zagnieżdżonego Scope'a do zabrania głosu:
— On zdecydowanie nie ma uprawnień do posiadania broni palnej.
W pierwszej chwili pomyślałem, że gryzipiórek ma broń w dłoni, ponieważ tłumił w sobie jakiś mobbing czy coś i zaraz zacznie strzelać do wszystkich i wszystkiego, jak pracownik usańskiej poczty, ale on się uśmiechnął, jak pierwszy lepszy heheszek.
— Popa, jestem gangsterem!
I zaczął wymachiwać pistoletem, jak na jakiejś sekwencji z filmu akcji i w tym zamieszaniu nacisnął spust i albo umiał odbezpieczyć broń i z jakiegoś głupiego powodu to zrobił albo ja również nie powinienenm posiadać uprawnień do posiadania broni palnej, ale w każdym razie pistolet wystrzelił i trafił przełożonego strażników w najbardziej niefortunny splot nerwów w okolicach ramienia i wszędzie zaczęła sikać krew, a strażnik sprzed drzwi numer 207 zaczął biec w naszą stronę, jak i inni również zaczęli się zbiegać.
Wódz Zagnieżdżony Scope cmoknął na poły z uznaniem, a na poły z politowaniem.
— Paraliż ręki gwarantowany.
— Idziemy.
Złapałem Wodza Zagnieżdżonego Scope'a i pobiegliśmy trochę dookoła do magazynu, gdzie zacząłem się szybko przebierać.
— Przypomniałeś mi teraz, że był taki fircyk w Stowarzyszeniu, co zawsze przynosił ubrania na misję i niby się zasiadywał, a tak naprawdę oglądał sobie, jak agenci się przebierają; i ciekawe, co on teraz porabia, bo musi być już stary w chuj.
— W starym piecu diabeł pali.
Wódz Zagnieżdżony Scope śmiał się do siebie cały czas na wspomnienie dawnych lat, ale spoważniał w odpowiedzi na moją odpowiedź.
— Jego przysłali do ciebie?
— Może mają braki kadrowe.
— No, to już jest po ludzku oburzające, żeby on ciebie wysyłał za mną.
Spojrzeniem dałem mu znać, iż pora porzucić ten temat, co Wódz Zagnieżdżony Scope uczynił bez dalszej zwłoki.
— Okej, to teraz zrobię przejście do ciemnego pokoju, a stamtąd wyjdziemy do klubu, gdzie będziesz zachowywał się jakby nigdy nic, a następnie wyjdziemy na ulicę i rozpłyniemy się jak we mgle.
— Jedziemy z koksem.
— Jak za dawnych lat.
Odgiąłem ponownie ścianę i przeszedłem drugą stronę i chyba nadępnąłem komuś na część ciała we wzwodzie, co jednak spotkało się z pozytywnym odbiorem, i przeciągnąłem za sobą Wodza Zagnieżdżonego Scope'a, który również przeszedł tą samą trasę i teraz już byłem pewien, że podeptaliśmy osobę na kanapie, więc nachyliłem się, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.
— Czy wszystko w porządku?
— Tak, i nie przestawajcie wchodzić przez dziurę w ścianie.
— Nigdy.
Wyprostowałem się i złapałem Wodza Zagnieżdżonego Scope'a za rękę i ruszyłem do drzwi i okazało się, że dobrze zapamiętałem kierunek, więc wyszliśmy na zewnątrz i niby nie było jasno na korytarzu, ale i tak nas trochę oślepiło.
— Strasznie tam ciamkali.
Uciszyłem Wodza Zagnieżdżonego Scope'a i wtedy też wrócił mi wzrok i okazało się, że dosłownie jesteśmy otoczeni przez nazistów, na czele których stał byczek z wcześniej.
— Co to ma być?
Spojrzałem na Wodza Zagnieżdżonego Scope'a i na jego twarz i przyszedł mi pomysł jak z tego wybrnąć.
— Potrzebowałem pomocy przy instalacji kablówki, więc zadzwoniłem po mojego pomocnika, który jest nielegalnym imigrantem.
Naziści odchylili się jak z odrazą, po czym wrócili do poprzednich póz, a byczek zabrał głos:
— Nie życzymy sobie tutaj takiego elementu; i to jeszcze w piżamie przyszedł inżynier.
— Najmocniej przepraszam.
— Wypierdalać zanim wam spuścimy wpierdol.
— Naturalnie.
Ruszyliśmy do wyjścia, a naziści zaczęli napierać na nas po drodze, żeby sprowokować nas do walki, jak mniemam, ale udało nam się zachować spokój, choć nie byłem pewien Wodza Zagnieżdżonego Scope'a, ale też utrzymał fason, aż postanowiłem go pochwalić na zewnątrz.
— Byłeś dzielny na tej ostatniej prostej.
— Wiesz, kiedy mnie torturowali, to wiedzieli, że śmieję się bólowi w twarz, więc musieli podejść mnie inaczej i zaczęli mi puszczać filmy z Marvel Cinematic Universe i początkowo to było tylko słabe i dociągnąłem do pierwszych Avengersów, ale potem zaczęło się robić coraz gorzej i gorzej i, co wydaje mi się teraz zabawne, to że właściwie to było złe od początku, ale im więcej było tych filmów, tym bardziej było to widoczne, no i zacząłem czuć, że w końcu pęknę, więc zacząłem im streszczać środkowe filmy, bo wiedziałem, że pierwsze to pamiętają, bo pewnie do szkoły jeszcze wtedy chodzili, a ostatnie są jeszcze świeże, ale środkowych to nikt normalny nie pamięta, no i pojąłem z opowiadania tych fabuł i rozwiązań problemów, jakie tam proponowali, że przemocą i tym, że natłukłbym im tam wszystkim na tym korytarzu, to bardzo naiwne jest.
Z jego doboru słów wywnioskowałem, że pobyt w areszcie odcisnął jednak na nim swoje piętno.
— Czyli w Stowarzyszeniu chcieli cię zabić nadaremno.
Wódz Zagnieżdżony Scope zamyślił się.
— Już od jakiegoś czasu myślałem zrezygnować, ale czułem, że nie poradzą sobie beze mnie, ale w tej sytuacji będą musieli.
— Pomóc ci gdzieś dotrzeć?
— Mam safe house po drugiej stronie budynku.
— Jak to po drugiej stronie budynku?
— Dawniej było tam biuro rachunkowości i mieli nadmiarowy pokój, który sobie wynająłem i operowałem stamtąd i kiedy ten fajny bar na dole zamienił się w nazi bar, to udało mi się podpuścić Agencję, żeby wynajęli pomieszczenia przez ścianę, dzięki czemu przez lata mogłem podsłuchiwać ich narad przez szklankę przyłożoną do ściany i śledzić ich poczynania, a oni się nigdy nie zorientowali.
— Nie przestajesz zaskakiwać.
— Biuro rachunkowości dawno się stamtąd wyniosło i wynająłem od nich całość i mam tam teraz safe house, gdzie mam nawet mały zestaw preppersa, więc skitram się tam na parę tygodni i poczytam i odświeżę umysł i będę jak brzytwa.
— Okej.
Wódz Zagnieżdżony Scope położył rękę na moim ramieniu.
— Ale tobie bym się radził zmyć.
— E tam, wysłali mnie na misję samobójczą i wróciłem żywy i jestem przekonany, że były już takie przypadki w historii, a zresztą zostawiłem konsolę włączoną na „Shadowrunie”.
(To nie była prawda oczywiście, bo konsola włączona była na ekranie startowym, ale to by nie przekonało Wodza Zagnieżdżonego Scope'a).
Wódz Zagnieżdżony Scope trawił chwilę moje słowa i widać było, że się waha, aż w końcu nie wytrzymał.
— Wersja SNES czy Mega Drive?
— Mega Drive.
— No, to moja bardziej ulubiona.