wilk pogodzenia
przyłożyłem kartę do zamka hotelowych drzwi i odpowiedziało mi ciche piknięcie a następnie odgłos odblokowywanego zamka. wszedłem do pokoju i zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na podłogę. nagle zamarłem. coś było nie tak. zacząłem analizować otoczenie ale w pierwszej chwili nic nie rzucało się w oczy. telewizor ustawiony był na youtube grający nijakie dance'owe przeróbki starych przebojów i obecnie serwował 'riders on the storm'. było to główne źródło światła w pokoju. na środku stały dwa fotele w których siedzieliśmy z moim znajomym kiedy kazał się zsikać wynajętej dziewczynie w spodnie. potem kazał mi wymyślić ciąg dalszy--
wtedy zauważyłem że na sofie leży torebka i wyrwało mnie to z rozmyślań o przeszłych wydarzeniach. mój wzrok powędrował w kierunku drzwi prowadzących do pokoju w którym znajdowało się łóżko. znajomy z uporem maniaka odmawiał nazywania tego pomieszczenia sypialnią ponieważ kojarzyło mu się to z domem a to była koncepcja z którą nie chciał mieć nic do czynienia. wynajmował ten pokój hotelowy od wielu już lat ponieważ nie chciał się przywiązywać do niczego
drzwi były prawie zamknięte ale przez wąską szczelinę wokół dostrzegłem czerwone światło. w pokoju na szczęście był gruby dywan więc moje kroki nie wydawały odgłosu i jedynym co mogło mnie zdradzić był płaszcz rzucony na fotel. zacząłem powoli zbliżać się do drzwi. krok za krokiem. ostrożnie i cicho. stanąłem blisko drzwi i oparłem się rąkami o futrynę żeby nie stracić równowagi i polecieć do przodu a następnie przyłożyłem ucho do drzwi. wydawało mi się że usłyszałem ciche plaśnięcie. drzwi nie miały zamka a więc i nie miały dziurki od klucza przez który mógłbym zajrzeć do środka
drzwi uchyliłem powoli ale do końca. pokój ciężko tonął w czerwieni od żarówek powkręcanych w lampkach nocnych. z kolorem współgrała wysoka temperatura która sprawiała że atmosfera w pomieszczeniu była lepka. jedyna biała żarówka była w lampie stojącej która akurat leżała wywrócona na bok i tylko od czasu do czasu mrugała światłem na chwilę. obok łóżka stała kobieta w lateksowym gorsecie który ledwo utrzymywał ogromnych rozmiarów piersi i ze szpicrutą w ręce a przed nią klęczał mój znajomy którego rozpoznałem po długich włosach. na nadgarstkach i kostkach miał skórzane kajdany spięte metalowym x-em z tyłu co zmuszało go cały czas do przyjmowania niewygodnej pozycji. stojąca nad nim kobieta wymierzyła mu lekki policzek
"no już. bierz do buzi"
znajomy odwrócił głowę na bok i dostrzegłem że ma twarz na wysokości ogromnych rozmiarów penisa. domina uderzyła go końcówką szpicruty w pośladek a ja w migającym białym świetle zauważyłem że ma już mocno zaczerwienione zarówno pośladki jak i łopatki
kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się
"czekaliśmy na ciebie"
znajomy popatrzył na mnie z rozpaczą w oczach
"pomóż mi"
zaśmiałem się
"kiedy gaśnie światło w pomieszczeniu nawet twój własny cień cię opuszcza"
zjazd numer 19
obudziłem się zlany potem. usiadłem na łóżku i przetarłem czoło dłonią którą wytarłem w prześcieradło. była dziewiąta rano a na zewnątrz było już milion stopni a klimatyzacja nie działała chociaż doskonale widziałem wystające ze ściany urządzenie. zebrałem się. ubrałem dżinsy i biały podkoszulek oraz buty robocze stylizowane na kowbojki i wyszedłem z pokoju. oddałem klucz do pokoju na recepcji i poszedłem do restauracji obok parkingu. po drodze zobaczyłem dwie dziewczyny na parkingu które miały na sobie bluzki odsłaniające pępki oraz szorty tak krótkie że odsłaniały po połowie pośladka. dziewczyny stały przy drodze i próbowały złapać stopa. w pewnym momencie jedna z nich ujrzała mnie i pokazała drugiej i popatrzyły na mnie najpierw jak na zboczeńca a potem z politowaniem. całkiem straciłem nimi zainteresowanie i już bez przeszkód dotarłem do restauracji. tam wziąłem naleśniki z syropem klonowym oraz czarną kawę która była dość słaba i w pierwszej chwili westchnąłem z tego powodu ale potem pomyślałem że i tak miałem odstawić kawę więc w pewnym sensie wszechświat pomagał mi to osiągnąć
kiedy skończyłem na mój telefon przyszła krótka wiadomość tekstowa
ZJEDZ LUNCH W BUTTERFLY GAG DINER
zapłaciłem i wyszedłem z restauracji i udałem się do wynajętego samochodu do którego wsiadłem i odpaliłem silnik. w radiu lokalna stacja zaczęła grać piosenkę country 'byłaś tylko drzazgą gdy zjeżdżałem po poręczy życia'. ustawiłem na nawigacji punkt docelowy na polecony lokal gastronomiczny i ruszyłem
droga ciągnęła się przeniemożebnie ale na szczęście przy otwartych oknach i osiąganej prędkości nie było tak gorąco. pustynny krajobraz za oknem w połączeniu z muzyką country tworzyły dość nijaką mieszankę
dojechałem na miejsce w sam raz na lunch. była to typowa w tym miejscu i czasie jadłodajnia: nieco zapomniana i nosząca ślady dawnej świetności. nad ciągnącym się przez całą szerokość oknem był neonowy znak przedstawiający knebel motylkowy. był środek dnia więc neon był wyłączony. wszedłem do środka i siadłem przy stoliku. co powinienem zamówić? czy to w ogóle miało znaczenie?
w tym momencie podeszła do mnie kelnerka z plakietką na którym było imię mariposa. ubrana była trochę jak francuska pokojówka tylko w biało-niebieskich kolorach zamiast czarno-białych. miała rude kręcone włosy i zaczerwienione policzki. musiała mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. podała mi menu i uśmiechnęła się i wróciła za kontuar kręcąc biodrami po drodze. menu nie było bardzo bogate i składało się z pozycji o nazwie lunch. przywołałem kelnerkę
"co to jest ten lunch?"
"posiłek"
"ale jaki?"
"szef kuchni codziennie wymyśla rano"
"i co dziś wymyślił?"
"nie wiem ponieważ jest pan pierwszym gościem dzisiaj"
rozejrzałem się dookoła i stwierdziłem że poza mną nie ma nikogo więcej i nagle poczułem się bardzo samotny we świecie
"no dobrze. niech będzie"
kelnerka skłoniła się i odeszła a po chwili wróciła z talerzem jakiejś brei. podejrzewałem że to wszystko jest częścią przedsięwzięcia i że nie mam wyboru więc zacząłem jeść. breja na szczęście smakowała o wiele lepiej niż wyglądała. na gotowaniu znam się jak na markowych samochodach więc nie bardzo potrafiłem powiedzieć co jem poza tym że było to oparte na kukurydzy. dodatkowo było to zapychające co mnie ucieszyło bowiem nie wiedziałem ile jeszcze będę dzisiaj jeździł
rachunek przyszedł w mahoniowej szkatułce w kształcie opakowania po kasecie vhs. poziom odwzorowania detalu był dość imponujący. otworzyłem pudełko i na małej wystawce był rachunek. sięgnąłem do kieszeni po pieniądze ale miałem je wciśnięte do kieszonki błędnie nazywanej kondomiarką podczas gdy tak naprawdę służyła ona do bezpiecznego transportu małego samorodka złota żeby nie wypadł podczas jazdy konnej albo szarpaniny w saloonie. musiałem się więc przekręcić nieco i szturchnąłem o coś. okazało się że pod blatem przyklejony był kluczyk samochodowy. wsadziłem należność wraz z małym napiwkiem a następnie wstałem do wyjścia. mariposa podeszła do stolika i podniosła pudełko bez sprawdzania zawartości. wydawało mi się że był to nowy element ale tym razem miała rozpiętą bluzkę i w efekcie wyeksponowany dekolt. spojrzała na mnie znacząco
"będzie coś jeszcze?"
"nie. dziękuję"
ominąłem ją i wyszedłem na zewnątrz. oprócz mojego samochodu stały tu jeszcze dwa pojazdy: jednym z nich był furgon z emblematem butterfly gag diner a drugim kanciaste volvo którego marka zgadzała się z oznaczeniem kluczyka jaki został mi przekazany w szkatułce. wsiadłem do niego i rozejrzałem się po wnętrzu ale pobieżne zajrzenie do schowków nie zaowocowało niczym. wtedy otworzyłem osłonkę na oczy po stronie kierowcy i na moich kolanach wylądowała mała kartka z notesu na której napisane było
JEDŹ DALEJ PRZED SIEBIE
uruchomiłem samochód i wyjechałem z parkingu na drogę. pojazd był stary i nie prowadził się najlepiej a do tego nie działało w nim radio choć może to było lepsze od kolejnych przebojów w stylu 'dzięki bogu oraz greyhound już pojechała'. jechałem gdzieś z niecałą godzinę kiedy skończyło mi się paliwo. samochód zakrztusił się oraz zgasł. na szczęście akurat zdarzyło się to obok małego parkingu pośrodku niczego. wysiadłem z samochodu i postanowiłem dalszą drogę kontynuować z buta tylko najpierw przepchnąłem samochód na parking. kluczyk zostawiłem w stacyjce. w drodze zorientowałem się że zostawiłem kurtkę na tylnym siedzeniu wypożyczonego samochodu i pomyślałem że prawdopodobnie już do niego nie wrócę a szkoda bo to była fajna kurtka ale z drugiej strony to była tylko kurtka. kupię sobie nastepną
za kolejną godzinę dotarłem do zjazdu numer 19. nic mi to nie mówiło ale postanowiłem spróbować. wspiąłem się drogą prowadzącą w górę i dotarłem do bramy na jakieś pastwisko tylko że po drugiej stronie nie było pastwiska tylko pustynia z małymi kępkami jakieś odpowiednio zdeterminowanej roślinności. w oddali był wiatrak. całkiem nie wiedziałem co niby mam robić więc pomyślałem że równie dobrze mogę tam podejść. wiatrak okazał się być dalej niż mi się wydawało a na miejscu nie było niczego ciekawego. ot wiatrak. w oddali i trochę niżej dostrzegłem jednak coś co mnie autentycznie zainteresowało: budka telefoniczna. pośrodku niczego. olewając szukanie jakiejś drogi zszedłem po zboczu i dotarłem do budki. była mocno ukurzona ale kiedy podniosłem słuchawkę to usłyszałem w niej sygnał. słuchałem przez chwilę tego pikania i doszedłem do wniosku że najprawdopodobniej się odwodniłem z tego wszystkiego. wtem zauważyłem numer przypisany do budki telefonicznej i z miejsca go rozpoznałem bowiem był to numer którego wódz zagnieżdżony scope użył sześć lat wcześniej do skontaktowania się ze mną w nagłej potrzebie a to oznaczało że nagle i niespodziewanie byłem blisko
wyszedłem z budki i serpentyniastą drogą wbiegłem na najwyższy punkt w okolicy żeby zobaczyć lepiej teren. na szczycie było wielkie drzewo z wiszącą na grubej linie oponą oraz ławka. zlokalizowanie domu było formalnością
dwadzieścia minut później dotarłem pod drewnianą chatę i stanąłem za drzewem skąd zobaczyłem wodza zagnieżdżonego scope'a wychodzącego z chaty a za nim jakąś kobietę. poszli kawałek dalej w pole a ja postanowiłem przetestować usługę za którą zapłaciłem i wyszedłem zza drzewa a następnie ruszyłem przed siebie bez oglądania się i czajenia. dotarłem do chaty i wszedłem na ganek i otworzyłem drzwi i wszedłem do środka gdzie udałem się do kuchni i usiadłem przy stole
godzinę później do kuchni wszedł wódz zagnieżdżony scope i nawet mnie nie zauważył. otworzył lodówkę z której wyjął karton mleka i nalał sobie do szklanki i zaczął ją pić wpatrzony w pole za oknem. obserwując go tak zauważyłem jakie w istocie jest to rosłe chłopisko. do kuchni weszła kobieta którą widziałem wcześniej. obydwoje byli ubrani w luźne i trochę nijakie ubranie które mogło się pobrudzić podczas pracy na zewnątrz ale ona wydawała się o wiele bardziej zmęczona niż wódz zagnieżdżony scope. podeszła do niego a on się nachylił do przodu i wtedy pocałowała go w czoło i powiedziała
"nie siedź za długo"
wyszła z pomieszczenia i nasłuchiwałem jak wchodzi po schodach na piętro i zamyka za sobą jakieś drzwi. miałem zabrać głos kiedy wódz zagnieżdżony scope ubiegł mnie
"nie zauważyłem cię w pierwszej chwili. doceniam że nie wciągnąłeś henrietty w swoją gierkę. co tu robisz? albo nie. najpierw: jak mnie znalazłeś?"
"wynająłem agencję holistyczną la place'a. podajesz im kogo chcesz spotkać i oni to organizują. wysyłają cię w jedno miejsce a następnie dzieje się jakaś przypadkowa rzecz a potem następna i następna i w efekcie niby to przypadkiem spotykasz tę swoją osobę"
wódz zagnieżdżony scope cmoknął z uznaniem (chyba)
"ta agencja jest mi znana ze słyszenia"
"powiedziałem im że nie zależy mi tyle na przypadkowości co na czasie i już następnego dnia byłem w trasie. najpierw spałem w jakimś motelu a potem wylądowałem w tej przedziwnej jadłodajni gdzie podali mi tę papkę"
"butterfly gag diner?"
"tak. a co?"
"córka kuzynki tam pracuje jako kelnerka. próbowaliśmy ją wyciągnąć już dawno temu bo kuzynka twierdzi że to front dla burde--"
spojrzał na mnie
"co?"
"było ruchane?"
"nie i właśnie dlatego--"
"a jak ta kukurydziana breja?"
"skąd o niej wiesz?"
"myślisz że kucharz wymyśla codziennie?"
na chwilę wpadłem w lekki stupor
"była spoko"
"to ciekawe"
"dlaczego?"
"bo normalnym ludziom nie smakuje"
postanowiłem przejąć z powrotem dyskusję
"następnie podrzucili mi kluczyk do samochodu w którym w pewnym momencie skończyła się benzyna więc zacząłem iść i iść i trafiłem do budki telefonicznej której numeru użyłeś sześć lat temu"
wódz zagnieżdżony scope zbladł
"mogło tak być"
"a stamtąd trafiłem już tutaj"
wódz zagnieżdżony scope podszedł do stołu i obrócił krzesło oparciem do mnie a następnie usiadł
"to teraz przejdźmy do sedna sprawy: po co?"
sedno sprawy
westchnąłem bo niby spędziłem trochę czasu i małą fortunę żeby tu dotrzeć ale jednak temat był dla mnie dość delikatny. siedliśmy w bujanych fotelach na ganku. wódz zagnieżdżony scope miał w ręce słoik z jakimś ciemnym napojem który popijał małymi łykami i za każdymi razem otrzepywało go jak nastolatka po pierwszym w życiu łyku tequili. było w owym napoju coś złowieszczego co nakazało mi nie wnikać w jego skład. księżyc w pełni oświetlał bardzo dobrze ganek i teren przed nami
"umówiliśmy się z moim znajomym którego imienia tu nie wymienię"
"ten którego ja nazywam z przekąsem najbogatszym człowiekiem na świecie?"
"tak"
"no więc umówiliśmy się również ze znaną aktorką transeksualną ale on tego detalu akurat nie wiedział więc kiedy się spóźniałem zaproponował jej żeby zaczęli beze mnie i szybko czekało go zaskoczenie. ale nie uprzedzajmy faktów. miała lateksowe ubranie i w ogóle musiała mu nieźle zawrócić w głowie bo całkiem sie nie zorientował że kazała mu się rozebrać i spięła w nadgarstkach i kostkach z tyłu a następnie próbowała zmusić do seksu oralnego a musisz wiedzieć że jeśli chodzi o rozmiar to zawstydziłaby nie niejednego z nas a wszystkich"
wódz zagnieżdżony scope wtrącił z pogardą:
"powinna przy okazji oddać na niego mocz"
"na to wszystko ja wszedłem jak właśnie odmawiał wzięcia do buzi. co ciekawe to że jednak się zgadzał na całą tę zabawę ponieważ był już równo ochłostany i na mój widok autentycznie poprosił o pomoc. raczej oczekiwałbym że wstanie i wyjdzie albo zacznie jej rozkazywać. być może z powodu że dał się w to wmanewrować ale nie było w nim śladu jakże typowej dla niego buty i arogancji. kiedy więc zwrócił się do mnie to pomyślałem że chcę podkręcić jeszcze piłkę. byłem ciekaw jak daleko mogę go posunąć poza jego granice. rzuciłem tekstem który miał mu odebrać nadzieję i podszedłem do niego i złapałem jego głowę i zacząłem nadziewać usta na jej penisa. pomimo iż nie był z tego powodu zadowolony to poprzestał na biernym oporze nawet kiedy się krztusił"
"to bardzo pouczająca dykteryjka ale do czego to zmierza? wkurzył się i coś zrobił tej dominie i teraz musisz pozbyć się ciała? wydał na ciebie wyrok śmierci i chcesz się ukryć w rezerwacie indian?"
"nie. dogadaliśmy się do tej niefortunnej nocy. przychodzę z czymś innym. otóż to było wszystko bardzo zabawne ale nic nie czułem"
"jak to nic nie czułeś?"
napiłem się spory łyk tequili
"seksualnie. przez cały ten czas nie uzyskałem erekcji. kiedy mój znajomy zmył się cierpieć swoje poniżenie pod prysznicem namówiłem naszego gościa żeby mnie wychłostała. i dalej nic. oto miałem przed sobą t-dziewczynę z którą chciałem spotkać się od dawna i nic"
"tak bywa kiedy oczekiwania są duże"
"znam ten stan doskonale i to nie było to. wtedy się bardzo chce a organizm odmawia posłuszeństwa. ja tymczasem stałem tam niewzruszony"
"sam nie wiem"
"po drodze tutaj widziałem dwie dziewczyny w bardzo krótkich szortach i pozostawiły mnie obojętnego. tak samo z kelnerką w tej dziwnej jadłodajni"
wódz zagnieżdżony scope przez cały czas bujał się w swoim fotelu ale teraz nagle się zatrzymał
"mariposą?"
"tak i już o tym rozmawialiśmy"
"faktycznie. no więc wracając do tematu to są takie momenty w życiu mężczyzny że libido się usypia"
niezwykle kontent z siebie wódz zagnieżdżony scope wrócił do bujania się w fotelu
"to już kilka tygodni w czasie których czekałem na samoistną poprawę"
"bywa i tak"
nie wiedziałem już co mógłbym mu powiedzieć
"tam w hotelu u mojego znajomego to była mariana córdoba"
tym razem wódz zagnieżdżony scope nie tylko przestał się bujać ale podniósł głowę i spojrzał na mnie
"ta co niby umarła a potem się okazało że wyjechała do urugwaju?"
"argentyny"
wódz zagnieżdżony scope wstał
"no dobra. w takim razie musimy odwiedzić jedną osobę ale to już nie dzisiaj. mam nadzieję że pamiętasz jak się jeździ konno"
wyszedł zostawiając mnie samego na ganku. zdałem sobie sprawę że nie ustaliliśmy gdzie mam spać. pomyślałem o mojej kurtce która by mi się teraz przydała zamiast leżeć bezużytecznie na tylnym siedzeniu wynajętego samochodu zaparkowanego przed butterly gag dinner. odczekałem aż krzątanina w domu ucichła i również wszedłem do środka gdzie zlokalizowałem sofę w salonie oraz ręcznie tkaną narzutkę. po całym dniu podróżowania zasnąłem prawie natychmiast
obudziła mnie muzyka z trzeszczącego radia i zapach kawy. wódz zagnieżdżony scope oraz henrietta jedli obiad
"która godzina?"
henrietta wstała pomimo iż miała jeszcze trochę na talerzu i wyszła z pokoju. wódz zagnieżdżony scope odczekał aż byliśmy sami
"pospało się ale wczoraj wyglądałeś jak chodząca śmierć. powinieneś pić więcej. zjedz bo musimy się zbierać"
wskazałem głową na drzwi którymi wyszła henrietta
"co z nią? jakaś trauma?"
wódz zagnieżdżony scope zaśmiał się dobrodusznie
"nie wszystkie historie tego świata będą ci znane"
"okej"
w czasie kiedy jadłem wódz zagnieżdżony scope przygotował konie. przyglądająłem się detalom ascetycznie urządzonej kuchni i zastanawiałem czy powinienem mu pomóc ale po tylu latach poprosiłby mnie gdyby potrzebował. skończyłem i wyszedłem. mój towarzysz drogi siedział już w siodle. na ławce obok stodoły znalazłem ponczo i kapelusz które nałożyłem na siebie i również wdrapałem sie na konia. ruszyliśmy
pierwszy odezwał się wódz zagnieżdżony scope
"kilka tygodni powiadasz"
"będzie z pięć"
"całkiem nieźle to znosisz. jesteś ze swoim stanem jakiś taki pogodzony"
"bo tak naprawdę odczuwam z tego powodu ulgę. przynajmniej przez przez pierwsze cztery tygodnie czułem się lekki i wyzwolony i de facto dotarło do mnie jak bardzo męczyłem się ze swoimi żądzami kiedy nie zawsze mogłem znaleźć ich ujście. to było wręcz jak fizyczny ból. i nagle nie ma. prawie jak w piosence gali. ale w ostatnim tygodniu dopadła mnie jakaś pustka i przez dwa dni siedziałem na kanapie i gapiłem się w wyłączony telewizor. trzeciego dnia postanowiłem coś z tym zrobić"
"to się zaczęło podczas tamtego wieczoru w hotelu?"
"nie. wtedy zmiana już była zaszła a wcześniej nie miało miejsce nic traumatycznego"
wódz zagnieżdżony scope nie pytał już o nic więcej i w milczeniu dojechaliśmy do średnich rozmiarów chaty zbudowanej z kijów i skór zwierzęcych. chatynka otoczona była płotem i w zagrodzie biegały kurczaki. nad ogniskiem wisiał metalowy garnek w którym gotowała się jakaś zupa. obok garnka spał pies aczkolwiek widać było że jego nos nieustannie pracuje wchłaniając zapachy przygotowywanej potrawy. zsiedliśmy z koni i uwiązaliśmy je. wódz zagnieżdżony scope otworzył furtkę i weszliśmy do środka gdzie podeszliśmy pod chatę która nia miała drzwi tylko wiszący kawałek skóry. pies obudził się i podniósł pysk ale tylko zamerdał ogonem na widok mojego kompana i wrócił do spania. mój przewodnik uchylił skóry i zajrzał do środka i prawie od razu na zewnątrz wyszedł stary pomarszczony indianin i przyjrzał się najpierw wodzowi zagnieżdzonemu scope'owi a potem mnie
"o co chodzi?"
"mój przyjaciel potrzebuje diagnozy. albo i nie ale jest silne podejrzenie że tak"
szaman wskazał żebym wszedł do środka. wódz zagnieżdżony scope też próbował ale ten go wstrzymał gestem
"tylko klienci i wtajemniczeni"
wódz zagnieżdżony scope był wyraźnie niezadowolony z tego powodu ale uszanował decyzję starego indianina bez szemrania i podszedł do garnka gdzie nachylił się nad zupą i wdychał ją z apetytem. wszedłem do środka i w czasie potrzebnym moim oczom na przystosowanie się do ciemności. w środku pachniało dymem który unosił się z płaskiego paleniska pośrodku które wypełnione było dogasającym żarem. usiadłem na kawałku skóry pod którym była chyba jakaś poduszka. szaman usiadł naprzeciwko mnie po drugiej stronie paleniska
"myślałem że wódz zagnieżdżony scope jest wtajemniczony"
szaman parsknął
"tylko czystej krwi mogą być wtajemniczeni"
"okej"
szaman podniósł smartfon z podłogi i sprawdził coś na nim a następnie odłożył go na miejsce. zaczął nabijać fajkę jakimiś paprochami i chyba grzybami. w końcu wręczył mi ją
"dość już rozmawiania. dymek nam pomoże dotrzeć do sedna sprawy"
nic już nie mówiłem tylko zacząłem zaciągać się fajką na przemian z indianinem a potem tylko ja ponieważ on zaczął odmawiać ale pomyślałem sobie że hej przynajmniej więcej dla mnie. przez dłuższy czas wydawało mi się że nic się nie dzieje ale potem dostrzegłem że na wewnętrznej stronie skór robiących za ściany są obrazy które się poruszają. wstałem i podszedłem do ściany obok drzwi na którym było drzewo oraz kobieta i mężczyzna. kobieta miała pełne biodra i pełne piersi i burzę włosów a mężczyzna figurę odwróconego trójkąta z jego umięśnioną klatką piersiową i szerokimi ramionami. byłem zafascynowany technologią jakiej wykorzystywali ci indianie. dotknąłem powierzchni żeby sprawdzić czy animowane obiekty są wypukłe ale wyraźnie czułem że mam pod palcami nieoprawioną skórę. pomyślałem że jesteśmy całe stulecia za nimi a przecież oni mieszkają tylko w namiotach. wtedy zorientowałem się że animacja jest dość krótka i powtarzana w kółko: kobieta i mężczyzna stali nieopodal dużego drzewa. przesunąłem się na sąsiednią ścianę i tam kobieta podchodziła do drzewa na którym wisiały owoce. na trzeciej ścianie zza drzewa wyłaniał się wąż i na czwartej stacji oplatał kobietę i urywał jej głowę po to by na piątej stacji zająć miejsce głowy a z ogona uformować członkomackę którą na szóstej stacji wykorzystywała do penetracji analnej mężczyzny i ciężko było z animacji powiedzieć czy on się broni czy raczej czerpie z tego nieopisaną przyjemność. stacja siódma przynosiła ponurą konkluzję bowiem mężczyzna przmieniał się w jaszczuroluda z trójkątnymi oczami i łuską to raz pokrywającą ciało to zanikającą. tak dotarłem do ósmej stacji którą były drzwi do chaty. zaintrygowało mnie jasne światło na zewnątrz więc odchyliłem skórę i okazało się że na zewnątrz jest kosmos. nieopatrznie zrobiłem krok naprzód i wypadłem w próżnię. chwilę machałem moimi nogami ale nic to nie dawało więc przestałem. obróciłem głowę i zobaczyłem że chata oddala się bardzo szybko. teraz miałem jednak o wiele większy problem czyli temperaturę. byłem sam w kosmosie bez tego puszystego skafandra jaki mają na ogół kosmonauci. według wiedzy potocznej w próżni panuje zero absolutne czyli minus dwieście siedemdziesiąt trzy i piętnaście setnych (273,15) stopnia ale w takich warunkach nic się nie porusza. na szczęście próżnia ma około trzech stopni więcej (270,40) więc nie było tak źle. wracając jednak do mojego problemu to nie chodziło o to że jest mi zimno a wręcz przeciwnie. było mi gorąco. próżnia nie jest dobrym ośrodkiem do przewodzenia temperatury i w efekcie mój organizm nie mógł się termowentylować. powoli zaczynałem się gotować. obecnie czułem się jak pod kołdrą ale zdawałem sobie sprawę że będzie tylko gorzej. niespodziewanie zorientowałem się że zbliżam się do gwiazdy która coraz bardziej rosła i rosła a mnie robiło się coraz bardziej gorąco kiedy nagle tknęła mnie myśl że
"jednak mogłem oddychać"
przebudzenie nie było nagle lecz wyglądało jak powolny powrót i kiedy w końcu byłem w pełni po stronie jawy to czułem się jakbym od dawna był przytomny. stałem gdzieś pośrodku pustkowia. nie miałem na sobie żadnego ubrania. w końcu zlokalizowałem chatę i ruszyłem w jej kierunku. po drodze zbierałem części garderoby. na miejscu był wódz zagnieżdżony scope który siedział z miską zupy i śmiał się do mnie
"żebyś się widział w nocy. szkoda że nie wolno to nagrywać bo byś był hitem internetu"
poczułem że mnie strasznie suszy. wziąłem miskę i nalałem sobie rosołu jak się okazało. byłem tak głodny że była to najsmaczniejsza zupa na świecie. wtedy zauważyłem że na jedzenie nie czatuje pies a zamiast tego siedzi dość daleko od nas i patrzy na mnie wystraszony
"a temu co?"
"nie chce powtórki z nocy"
zastanowiłem się dobrze przez chwilę czy chcę pytać o szczegóły
"co się stało w nocy?"
"oddałeś na niego mocz"
"okej"
zjadłem dwie miski zupy. wtedy z namiotu wyszedł szaman i siadł na trzecim wolnym zydelku obok garnką. złapał mnie za kolano i potrząsnął nogą. zaśmiał się do tego triumfalnie
"chyba wiem co ci dolega"
"świetnie. chyba. co mi dolega?"
szaman wstał i ruszył w stronę namiotu
"nie wiedziałem czy wrócisz w porę więc powiedziałem wszystko wodzowi zagnieżdżonemu scope'owi a że nie lubię się powtarzać to musisz już jego wypytać bo zresztą i tak nie ma tego wiele"
wódz zagnieżdżony scope odwiązał konia i wspinał się na niego. narzuciłem ponczo i założyłem kapelusz a następnie podążyłem w jego ślady. wyjechaliśmy na wyniosłość drogi kiedy naszym oczom ukazał się las a chata szamana znikła za horyzontem kiedy mój kompan w końcu się odezwał. ja sam miałem porządny zjazd ponarkotyczny połączony z przeżarciem zupą więc nie inicjowałem żadnego tematu
"szaman powiedział że byłeś jego najciekawszą sprawą od lat. nie zdziw się ale powiedział że zabierze twój przypadek na sympozjum szamanów. oczywiście twoje imię nie będzie podane"
"nie przedstawiałem mu się"
"no w każdym razie powiedział że wygląda jakbyś miał klątwę rzuconą na siebie ale zdjętą? tylko że to powinno działać chyba na odwrót nie? w sensie kto by robił coś takiego i po co?"
miałem już odpowiedzieć że się nie znam kiedy mój zamroczony umysł został trafiony piorunem
"o kurwa. wiem"
whiskey w słoiku
najbogatszy człowiek na świecie może i miał bad tripa podczas tamtej nocy w hotelu ale ponieważ pomogłem zatuszować sprawę to powiedział że mi będzie winien jedną rzecz w zamian. monetyzacja przysługi przyszła dość szybko. pośród wielu rzeczy jakie mój znajomy posiadał był również prywatny samolot który był zawsze gotowy do lotu. ot dodatkowe korzyści z bycia bogatym. jeden szybki telefon i siedzieliśmy z wodzem zagnieżdżonym scopem w samolocie do europy. co prawda mogłem swoją sprawę załatwić sam ale mój kompan lubił odwiedzać europę a rzadko kiedy miał okazję więc zabrałem go ze sobą
"wiedźma?"
uniosłem ręce w geście bezradności
"nie wiem ale to jedyne co przyszło mi do głowy. najwyżej wrócimy do szamana"
"to niemożliwe"
"dlaczego?"
"przyjmuje tylko raz"
"okej. w takim razie wtedy będę się martwił jak ten zaułek okaże się ślepy"
"no weź opowiedz coś o niej"
"no więc miałem kiedyś dziewczynę która była czarownicą. chociaż raczej powinienem powiedzieć że byłem z dziewczyną która była czarownicą. co to właściwie znaczy mieć kogoś?"
"niby tak się mówi ale masz rację że są mniej i bardziej eleganckie sposoby wyrażenia tego"
"tak więc byliśmy przez jakiś czas ale to był związek na odległość i tak naprawdę nie wypalił. moja konstrukcja psychiczna wymaga ciągłej stymulacji i tygodniowe przerwy nie pomagały przy czym kiedy mówię tygodniowe to mam na myśli cztery i pół dnia rozłąki. i tak nasz związek rozsypał się po raz pierwszy. zeszliśmy się ponownie po kilku latach i znowu nie wypaliło. nie mogłem przestać o niej myśleć i zawsze wracała w moich myślach i w końcu się odezwałem ale pomimo bardziej sprzyjających warunków nie udało się nam osiedlić w tym samym mieście nie mówiąc już o mieszkaniu. nie mogę jej winić że za drugim razem była trochę nieufna i wolała grać bezpiecznie. niemniej wszystko poszło z dymem za drugim razem. postanowiłem wtedy nigdy więcej się do niej nie odzywać bo tylko sprowadziłbym na nią więcej cierpienia a na co to? ale jeżeli miałbym gdzieś szukać klątwy to tam bo inaczej to ktoś zapłacił za klątwę"
wódz zagnieżdżony scope zaśmiał się ale wyraźnie do czegoś co sobie przypomniał
"słyszałem kiedyś taką historię że kobieta pozwała do sądu wróżbitę ponieważ wynajęła go by rzucił klątwę na kochankę jej męża ale minęło ileś tygodni a na kochankę nie spadły żadne plagi. w efekcie poszła do sądu oskarżając go o oszustwo finansowe. to miało miejsce na jakiejś małej wyspie w europie"
"jak się tak zastanowić to najlepszy sposób ugryzienia tego: oszustwo finansowe"
najbogatszy człowiek na świecie nie poprzestał na udostępnieniu samolotu ale również załatwił nam transport na lądzie. lśniący czarny mercedes zabrał nas pod ostatni znany adres mojej byłej dziewczyny ale na miejscu okazało się że niedawno się wyprowadziła. jej matka mnie na szczęście nie poznała mnie i podała mi nowy adres
"stuttgart"
na szczęście samolot nadal był gotowy bo powiedziałem mojemu obrzydliwie bogatemu znajomemu że muszę odbyć tylko jedną rozmowę. obsłudze samolotu nie robiło to wielkiej różnicy ponieważ ogólnie mało latali więc mieli okazję się wyszaleć. po przylocie nie czekał już na nas żaden pojazd ale taksówki też dają radę. znaleźliśmy odpowiedni budynek ale była już dwudziesta trzecia i wódz zagnieżdżony scope przekonał mnie że wizyta nielubianego eksa o tej godzinie mogłaby ocierać się o najście szczególnie w oczach niemieckiej policji więc zrobiliśmy odwrót do pobliskiego hotelu. tam mój towarzysz drogi zaproponował upić się ale chciałem być trzeźwy następnego dnia więc poszedłem do pokoju podczas gdy wódz zagnieżdżony scope został w hotelowym barze
obudziłem się o szóstej rano i wymknąłem się z hotelu a następnie poszedłem pod jej dom gdzie czekałem do siódmej rano kiedy wyszła pobiegać. stanąłem na jej drodze ale tak żeby zauważyła mnie z odległości. biegła dość wartko ale nagle mnie zobaczyła i jakby para z niej zeszła. spochmurniała i doczłapała do mnie a następnie odezwała się beznamiętnym tonem
"myślałam o tobie ostatnio"
"ja być może właśnie w tej sprawie"
zaproponowałem że jeżeli chce to możemy umówić się gdzieś wieczorem ale nie chciała czekać. poszliśmy do pobliskiego parku i usiedliśmy na ławce
"co cię sprowadza?"
"zajmujesz się nadal czarami?"
popatrzyła na mnie z mieszanką niedowierzania i pogardy
"żarty sobie robisz?"
"zajmowałaś się tym"
wyglądała na wyraźnie zażenowną tematem rozmowy
"to było lata temu i przez chwilę"
"więc nie rzuciłaś na mnie klątwy?"
"o czym ty w ogóle mówisz?"
nie czekała na odpowiedź tylko wstała i chciała odejść ale w geście rozpaczy złapałem ją za rękę
"czekaj"
posłała mi bardzo lodowate spojrzenie
"zaraz zacznę krzyczeć że chcesz mnie zgwałcić"
"przyjaciel zabrał mnie do szamana który powiedział że rzucono na mnie klątwę albo raczej zdjęto ją ale w efekcie . . . no powiedzmy że w efekcie to wygląda raczej jakby klątwę na mnie rzucono i bardzo przepraszam że niepokoję cię ale nie daje mi to spokoju i jeżeli nie masz z tym absolutnie nic wspólnego to sobie pójdę"
przestała ciągnąć do przodu i puściłem ją choć brałem pod uwagę że to zmyłka i zacznie uciekać ale na szczęście nie zaczęła. zamiast tego zamyślona opadła na ławkę. patrzyła w dół i wyglądała jakby odtwarzała w swojej głowie jakiś film. potem spojrzała na mnie jakby jej było głupio albo przykro
"przepraszam. chyba"
"nie jestem zły i właściwie to nic specjalnie nie czuję ale jestem ciekaw co się stało i czy mogę z tym coś zrobić"
znowu milczała dłuższą chwilę ale tym razem układała sobie w głowie. w końcu spojrzała na mnie i chwilę się trwała w zawieszeniu wędrując wzrokiem gdzieś u góry
"jak dobrze wiesz po naszym pierwszym rozstaniu przeżyłam załamanie nerwowe. cały ten okres zlewa mi się w pamięci i do dziś nie wiem czy wszystko co się wtedy zdarzyło faktycznie miało miejsce. najpierw byłam pogodzona z twoim odejściem i chciałam twojego dziecka. potem chciałam się zabić. gdzieś po drodze chciałam żebyś jednak wrócił. wydaje mi się że wtedy mogłam przygotować zaklęcie żebyś mnie szaleńczo pokochał. i wróciłeś. ale tym razem znowu nie wypaliło. drugim razem nie przeżyłam tego tak bardzo. moje serce było wtedy martwe jak kamień i pomimo iż nasz krótkotrwały powrót trochę je rozgrzał to w momencie kiedy mnie w ten dość podły i tchórzliwy sposób zostawiłeś wszystko odeszło. kamień na powrót. w końcu pozbierałam się i ułożyłam życie na nowo już nie niepokojna przez ciebie więcej. i przechodząc do twojej klątwy to w zeszłym miesiącu przeprowadzałam się i przeglądałam rzeczy w piwnicy żeby zdecydować co wyrzucić. wśród nich był słoik z cieczą przypominającą z koloru whisky i jak tylko podniosłam słoik to coś mnie tknęło ale zbyłam to uczucie i wyrzuciłam go bez odkręcania. tymczasem teraz zdałam sobie sprawę że to było zaklęcie rzucone na ciebie"
"whiskey w słoiku"
wzruszyła ramionami jakby jej było trochę głupio
"myślę że raczej się zbił"
"zdarza się i tak. no nic. przez chwilę miałem trochę zabawy w życiu i za to dziękuję. żegnaj"
nie odpowiedziała nic tylko wstała i pobiegła w drugą stronę. nie odprowadzałem jej tym razem wzrokiem. zrobiłem to wiele lat wcześniej
znalazłem rozwiązanie zagadki ale znalezienie rozwiązania mojej sytuacji było cały czas przede mną. z jednej strony odczuwałem ulgę że sprawa się wyjaśniła ale z drugiej byłem jakiś taki pusty w środku. taki też dotarłem do pokoju hotelowego który był na tyle duży żeby mieć pokój dzienny i dwie osobne sypialnie gdzie siadłem na kanapie i bez myślenia o czymkolwiek konkretnym obserwowałem pokój. jakiś czas później w drzwiach swojej sypialni stanął wódz zagnieżdżony scope który wyglądałby jakby grubo balował przez całą noc co pewnie zresztą było zgodne z prawdą. miał na sobie podziurawiony podkoszulek bez rękawów i spodnie dresowe które prawdopodobnie pamiętały wojnę w zatoce perskiej jeżeli nie wietnamie choć to by sugerowało że były odziedziczone i wolałem jednak nie iść tym tokiem myślenia. ociężałym ruchem wtoczył się do salonu i usiadł w fotelu
"sorry że zaspałem ale możemy zaraz się zbierać na spotkanie z twoim przeznaczeniem"
"już byłem"
wódz zagnieżdżony scope zrobił zdziwioną minę jakby nie przewidywał wcześniej takiego scenariusza
"tak? a. okej. jak poszło?"
"okazało się że to była ona ale nie odzyskam tego co straciłem"
wódz zagnieżdżony scope wstał i wyszedł do swojej z sypialni z której wrócił ze słoikiem cieczy która wyglądała jak--
"udało mi się przemycić trochę whisky w bagażu"
zaśmiałem się
"dzięki ale whiskey w słoiku już tu nie pomoże"
"to co teraz?"
"czas podjąć nowe decyzje wpływające na życie. ale najpierw--"
wstałem i podszedłem do okna żeby spojrzeć na miasto na zewnątrz
"ALE NAJPIERW CO?"
"muszę kupić nową kurtkę"
(zjazd 19 oraz fragment tułaczki inspirowane są grą 'exit 19' a reszta powinna być łatwiejsza do znalezienia)