Aubrey De Los Destinos prezentuje

Wyprawa na drugą stronę

Hołd złożony stylistyce vaporwave, płaskoziemcom oraz walking simulatorom

1

Wchodząc, Auxiliadora ujrzała dwóch osobników siedzących przy stole. Pierwszy wyglądał jak niczym niewyróżniający się człowiek, ubrany w beżową kurtkę, spodnie oraz buty. Jego fryzura wyglądała „normalnie” — tak to zapamiętała, ale miałaby potem problem z opowiedzeniem komukolwiek, jak de facto wyglądała. Drugi osobnik był ludzkich rozmiarów lalką zbudowaną z prostych figur geometrycznych: stawy w kształcie kul, górne części kończyn w kształcie walców, a dolne — stożków, całkowicie pozbawionych dłoni oraz stóp; korpus był nieco bardziej skomplikowany i przypominał ludzki, zaś głowa miała kształt najbardziej zbliżony do człowieka, nawet jeżeli w efekcie osobnik wyglądał jak manekin. Jego oczy świeciły chłodnym odcieniem niebieskiego, prawie że białego; poza tym były płaskie jak i reszta twarzy. Minąwszy stojącą obok drzwi lampę z kloszem w kształcie kapelusza, dotarła do stolika.

Usiadła naprzeciwko dwóch osobników i rozejrzała się po lokalu, który wyglądał jak zrobiony w całości z drewna: nie tylko ściany, podłoga i sufit, ale również kontuar za nią oraz meble — wszystko wyglądało jak z jedynie oheblowanego na gładko drewna. Budynek nie posiadał żadnych otworów okiennych, jedynie drzwiowy. Choć w pomieszczeniu nie było żadnego widocznego źródła światła, na jego środku znajdował się krąg światła, który nagle przechodził w półmrok, w którym tonęły ściany.

Mężczyzna zupełnie niezapadający w pamięć przyjrzał się strojowi Auxiliadory, która przede wszystkim stawiała na praktyczne aspekty swojego stroju, miała więc na sobie bojówki i krótką kurtkę wojskową w kolorze spranego granatu. Całości dopełniały wysoko wiązane buty oraz krótkie, czarne włosy.

Dawszy się poznać, przeszła do konkretów.

— Panowie, zaprosiłam was tutaj, ponieważ mam do wykonania zadanie specjalne i mój broker ustalił, że najbardziej się nadajecie do tego zadania. Ponieważ możemy się nie znać, pozwolę sobie przedstawić najpierw rolę każdego z nas, żeby nie było niespodzianek, a potem przejdziemy do zlecenia, które mam dla was.

Mężczyzna w beżowej kurtce uśmiechnął się w wystudiowany i nic nieznaczący sposób.

— Proszę bardzo.

Jego postawa na chwilę zbiła Auxiliadorę z tropu, chociaż dossier przygotowane przez Wollfe’a, jej brokera, dokładnie opisywało, czego powinna się spodziewać.

— Zacznę może od siebie, ponieważ nie wiem, ile mój pośrednik wam przekazał. Nazywam się Auxiliadora Vasquez, z tych Vasquezów, i jestem przewodniczącą Instytut Rozwoju Pomiędzy.

Mężczyzna wtrącił w tym momencie:

— Potocznie znanym po prostu jako Instytut.

— Przejdźmy może do ciebie. Siegfried Monti, o którym mówi się, że posiada całą dostępną temu światu wiedzę. Znany z opanowania i spokoju. Twoja stawka jest wysoka, ale tam dokąd się udajemy, powinna zwrócić się w stu procentach.

Mężczyzna skłonił się przy stole.

— Do usług.

Auxiliadora zwróciła się w stronę drugiego osobnika.

— Marwan Pulsar, jesteś najlepszym znanym pilotem, który wykonał wiele lotów poza obręb Miasta.

Choć nie spodziewała się odpowiedzi, Marwan zabrał głos.

— Tak.

— Powinien być tu jeszcze trzeci osobnik, ale z jakiegoś powodu tu nie dotarł.

— Pozwolę sobie nie zgodzić się.

Auxiliadora zamarła, a jej wzrok powędrował w stronę drzwi. Również Siegfried i Marwan obrócili się w tamtym kierunku. Ku jej wielkiemu zdziwieniu stojąca obok lampa z kloszem w kształcie kapelusza nie była wcale lampą. Poczuła, że cała pąsowieje ze wstydu, że dała się tak nabrać. W krąg światła bez jakiegokolwiek odgłosu wstąpił mężczyzna w kapeluszu i ponczo. Jego skóra wydawała się szara w tym świetle. Podszedł w kierunku stołu, choć bardziej przypominało to jednostajne płynięcie w powietrzu.

Auxiliadora odzyskała rezon.

— A oto i Duch, który został mi polecony przez wspólnego znajomego. Niewiele wiem o tobie, ale podobno tam, gdzie się udajemy, możesz być pomocny.

Duch usiadł przy stole bez słowa. Lekko skłonił się głową, a jego usta wygięły się w lekkim grymasie uśmiechu.

Głos zabrał Siegfried:

— Dokąd się udajemy?

Auxiliadora westchnęła. Kiedy wyobrażała sobie tę rozmowę, wydawało jej się to o wiele prostsze.

— W czasach kiedy ta kraina nazywała się jeszcze Zazębnią, miała o wiele inny kształt: była ciągnącym się w nieskończoność pasem. Możliwe było podejście do jej krawędzi i spojrzenie w ciągnący się w nieskończoność mrok. Istniała wtedy teoria, że można przejść na drugą stronę. Działo się to dawno temu i niestety nie udało mi się znaleźć nikogo, kto by mógł o tym opowiedzieć. W tym właśnie celu uformowałam ten zespół: udamy się tam osobiście. Jakieś pytania?

Siegfried uniósł rękę, jak uczniak w szkole, po czym od razu zaczął mówić:

— Wszelkie dostępne informacje wskazują na to, że Pomiędzy ciągnie się w nieskończoność.

Z jakiegoś powodu bała się, że jej ekspedycja zostanie odrzucona.

— Tak i jest to bardziej ekspedycja badawcza. W przeciwieństwie do większości twoich klientów potrzebuję przede wszystkim twojej wiedzy.

— Bardzo ciekawe i odświeżające zlecenie.

— Cieszę się. Czy wszyscy się decydują podjąć zadania?

Wszyscy trzej odpowiedzieli naraz:

— Tak.

Niespodziewanie Marwan dodał od siebie:

— Pewnikiem dolecimy.

— Świetnie, zatem spotkajmy się na lądowisku w doku Marwana.

2

Wyglądało na to, że Auxiliadora była pierwsza. Trochę ją to zirytowało. Wiedziała, że byli umówieni na konkretny czas, ale liczyła, że cała trójka również zjawi się tyle samo wcześniej. Uważała takie zachowanie za mało profesjonalne. Starała się jednak nie dać zdominować swojemu perfekcjonizmowi. Pracowała nad tym już od jakiegoś czasu i postanowiła wykorzystać sytuację jako ćwiczenie. Jęła przyglądać się pojazdowi — pewnikowi — który bardzo przypominał swojego właściciela i był bardzo prostą bryłą geometryczną. Składał się z prostopadłościanu, do którego z przodu „doklejony” był ostrosłup. Gwoli prawdy, wypadało jednak przyznać, że to Marwan wyglądał jak jego pojazd, bowiem wszystkie pewniki tak wyglądały.

Obeszła pojazd dla pewności i postanowiła usiąść na ławce pod ścianą, którą dostrzegła kątem oka, ale jej uwagę przykuł leżący obok schodów do pewnika Marwan. Właściwie nie sam Marwan, a stos brył, które się na niego składały.

— Leży tak, odkąd tu jestem.

Na te słowa aż podskoczyła. Obejrzała się i dostrzegła, że na ławce pod ścianą siedzi Duch.

— Od dawna tu jesteś?

— Chwilę już. Jeżeli cię wystraszyłem, to przepraszam. Dawno nie opuszczałem swojego miejsca i nie jestem przesadnie wylewny. Cały czas zapominam, że jestem na swój sposób niewidzialny. To stąd przydomek Duch. Nie wybierałem go sobie. Nadano mi go.

Usiadła obok niego na ławce.

— Nie zawsze taki byłeś?

Spojrzała na niego. O ile jego głowa była dość dobrze widoczna, tak ręce zdawały się półprzezroczyste, a nogi jeszcze bardziej. Stopy były de facto niewidzialne. Dopiero teraz zauważyła, że Duch ma gołe ręce i nogi. Prawdopodobnie miał na sobie jedynie ponczo oraz kapelusz.

— Nie zawsze. Dawniej miałem bardziej ludzką formę, ale zostałem zamknięty w odosobnieniu na bardzo długo i z braku innych zajęć zacząłem nieprzerwanie medytować. Kiedy zostałem wypuszczony, okazało się, że zaszła we mnie ta zmiana.

W porcie pojawił się Siegfried. Poruszał się powoli, sprawiając wrażenie, jakby się skradał. Jego ruchy były pewne i miękkie, jakby ostrożne. Kiedy stanął przed nimi, Auxiliadora dostrzegła czerwone plamy na koszuli.

— Czy to krew?

Siegfried spojrzał z namaszczeniem na swoją koszulę, po czym całkiem niezmieszany zapiął kurtkę akurat tyle, żeby nie było widać plam.

— Przepraszam, ale musiałem coś załatwić przed wyruszeniem. Nie miałem już jak się przebrać.

Auxiliadora poczuła się trochę nieswojo, ale z drugiej strony wiedziała, kogo wynajmuje.

— N-no dobrze. Czekamy tylko na…

Nie skończyła, bowiem wewnątrz pojazdu zaiskrzyło i w górę wzbił się jasny snop energii, który prawie od razu zanurkował w dół i wpadł w stos elementów składowych ciała Marwana. Najpierw zapaliły się oczy na twarzy, a potem całość zaczęła się składać do kupy i podnosić. Dopiero teraz Auxiliadora dostrzegła, że jego elementy nie mają żadnych mechanicznych połączeń.

Siegfried nachylił się do Auxiliadory i szepnął:

— Dawniej nazywał się Marwan Narwal, ale zmienił imię po konwersji w istotę energetyczną.

Auxiliadora spojrzała na niego z pewną niepewnością, ponieważ dystans i sposób, w jaki się do niej zbliżył, naruszał jej przestrzeń osobistą, a jednocześnie zupełnie nie potrafiła określić, kiedy się to stało. Nagle był za blisko. Miała nadzieję nigdy nie spotkać go po zakończonej wyprawie.

— Ciekawe.

Marwan zdawał się tego nie słyszeć. Podszedł — pomimo iż nie miał stóp i stożki jego nóg wisiały nad podłogą, to poruszał się jakby je miał — i spytał:

— Gotowi?

Następnie bez czekania na odpowiedź ruszył po schodkach do pojazdu. Pozostali podążyli za nim. Wnętrze pojazdu było prawie dokładnie takie, jak można było się spodziewać: gładkie powierzchnie i jednolity kolor. Jedynym wyjątkiem były trzy wygodne fotele, z miękkim obiciem i poduszkami. To wymieszanie stylistyk rozbawiło Auxiliadorę. Z przodu były dwa fotele, a z tyłu — naprzeciwko wejścia — jedno. Auxiliadora spojrzała na Ducha.

Nagle Siegfried się odezwał:

— Wezmę fotel z tyłu.

To mówiąc, obrócił się w stronę Auxiliadory, jakby chciał zbadać jej reakcję. Okazało się to błędem, ponieważ w tym czasie Duch usiadł w tym fotelu. Nie chcąc pozostawiać nic losowi, Auxiliadora usiadła na przednim bliżej wyjścia. Liczyła na to, że jeżeli Siegfried będzie czegoś próbował, to Duch go powstrzyma. Marwan udał się do dziobu pojazdu, w którym znajdowała się kolejna bryła, która przypominała Auxiliadorze siedzisko motocykla, a następnie objął go jak motocyklista swój pojazd.

— Odlatujemy.

Pewnik zaczął się wznosić w kierunku otwartego sufitu pomieszczenia. Pojazd nie wydawał żadnego odgłosu i poruszał się bardzo płynnie. Po wzniesieniu się ponad budynek zawisł na chwilę, pozwalając dostrzec pasażerom panoramę Miasta. Centralnym punktem, który górował nad wszystkim innym, była przypominająca piramidę budowla z wielką elipsoidą zwisającą nad szczytem. Tam właśnie rezydował Cyryl, twórca i zarządca Pomiędzy. Budynek w istocie nie był piramidą, a bardziej wieloma warstwami graniastosłupów skierowanych w kierunku elipsoidy. Tuż pod lewitującą bryłą był pusty komin. Według niektórych Cyryl siedział w elipsoidzie, a według niektórych poniżej, a sama bryła była jedynie czymś w rodzaju soczewki, przez którą obserwował Miasto. Sama elipsoida zasługiwała na dodatkową uwagę, bowiem była kompletnie czarna. W przeciwieństwie do normalnej powierzchni tworzącej Pomiędzy, ten obiekt nie odbijał żadnego światła. W istocie, gdyby nie fakt, że wszyscy z pasażerów widzieli elipsoidę z innych punktów Miasta, mogliby pomyśleć, że patrzą na płaski obiekt. Wokół budynku była strefa pozbawiona budynków i w którą nie można było wlatywać — nikt więc nie wiedział, co znajduje się w kominie pod elipsoidą — a zaraz potem zaczynała się strefa wieżowców, które przechodziły w wysokie budynki, a następnie niskie, aż w końcu naturalnie zanikało. Miasto nie miało żadnych obwarowań ani granic, ponieważ nie groziła mu żadna inwazja. Na horyzoncie malowały się trójkątne góry, otaczające krainę dookoła, choć mądrość uliczna mówiła, że góry były jedynie złudzeniem.

Zapatrzeni w miasto, nie zauważyli, że od dziobu pojazd zaczyna zarastać, tworząc ściany oraz sufit nad nimi. Kiedy ich zakryło, siedzieli tak chwilę. W końcu Auxiliadora nie wytrzymała.

— Kiedy będziemy lecieć?

Marwan obrócił się w jej stronę.

— Lecimy.

— Niesamowite, zupełnie tego nie czuć.

Marwan skoncentrował się na kierowaniu pojazdem — i to pomimo braku jakichkolwiek okien — prym w dyskusji postanowił więc przejąć Siegfried.

— Pojazdy, którymi normalnie można poruszać się po mieście, używają swoistych silników odrzutowych, które nadają pojazdom prędkość, a co za tym idzie, podlegają zasadzie inercji. Zasadę tę można zawrzeć w prostym wierszyku: „Tramwaj ruszył z całych sił, popadali wszyscy w tył. Tramwaj stanął, co za cud, popadali wszyscy w przód!”.

Auxiliadora przerwała mu:

— Co to jest tramwaj?

Niespodziewanie odpowiedział Duch:

— To bardzo stary typ pojazdu. Poruszał się po torach, podobnie jak pociąg, ale był mniejszy i transportował ludzi w obrębie miasta jedynie.

— Co to jest pociąg?

Siegfried zagwizdał. Auxiliadora chciała zaprotestować, ale już poczuła, że pąsowieje.

— Może to był zły przykład. Wracając jednak do pewnika, to jest to zupełnie odmienna forma transportu, zwana ślizganiem. Pojazd jest natychmiast wprawiany w ruch i w miejscu zatrzymywany. W efekcie nie czuć tego.

Duch wtrącił:

— Nie jestem pewien, że to najlepsze wyjaśnienie.

Auxiliadora zawahała się, czy się odzywać.

— Inny sposób podróżowania, okej.

Siegfried nie dawał za wygraną.

— Co ciekawe, to to, iż jest to bardzo kosztowny energetycznie sposób, ale myślę, że Marwan robi za baterię. To zresztą jedyny sposób na opuszczenie Miasta. Marwan, jak daleko zdarzało ci lecieć od miasta?

— Daleko. Ale zaraz pobiję swój rekord.

Siegfried zwrócił się do Auxiliadory:

— Lecimy na północ, prawda?

— Taki kierunek wskazali moi researcherzy. A co?

— Nic. Tak naprawdę w Pomiędzy nie ma kierunków, ponieważ nie ma żadnego bieguna, względem którego działałby kompas. Północ jest tylko umownym kierunkiem używanym do rysowania map Pomiędzy.

Duch dołączył:

— Nie różni się to wiele bardziej od tego, co było znane na Ziemi. Fakt, kompas wyznaczał kierunek, ale decyzja, żeby umieścić północ u góry, była już arbitralna.

Siegfried spojrzał z uznaniem na rozmówcę.

— W istocie. W istocie. Skąd wiesz tyle o Ziemi?

Duch nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się zawadiacko.

Nagle Marwan poderwał się na równe nogi. Co prawda, ślizg, jakim poruszał się pewnik, nadal zapewniał brak bezwładu, ale Auxiliadora odczuła, że zmienił się kąt nachylenia, w jakim lecieli. Innymi słowy, samolot obniżał lot.

— Marwan, co się dzieje?

— Awaria.

— Jaka awaria?

— Zakłócenie energetyczne. Muszę lądować jak najszybciej. Zapiąć pasy. Będę otwierał dach.

Istotnie, dach zaczął się otwierać, odsłaniając niebo tak samo czarne jak wszędzie. Kąt spadania nie był ostry. Co ciekawe, pojazdem nie trzęsło na boki, jak podczas turbulencji. Po prostu ślizg miał inny kierunek. Uderzenie o podłoże było już jednak odczuwalne. Wtedy pewnikiem lekko obróciło i już driftem wytracili prędkość. Jak tylko prędkość spadła do zera, Auxiliadora odpięła pas i wyskoczyła na burtę, żeby ocenić sytuację.

— Raport. Straciliśmy skrzydło, poza tym pojazd nie wygląda na uszkodzony. A także… nie widać Miasta.

Siegfried wyskoczył na burtę z drugiej strony.

— Nigdy nie sądziłem, że zobaczę coś takiego.

Duch również się wypiął z pasów i wstał.

— Auxiliadora, Marwan.

Auxiliadora spojrzała na ich pilota, który wyglądał jakby zasłabł. Zachwiał się i w ostatniej chwili podparł się o swoje siedzisko pilota.

— Marwan, co się dzieje?

— Tracę ener…

Nie dokończył, ponieważ nagle zgasł i fragmenty jego ciała runęły na podłogę pewnika. Duch zaśmiał się.

— A to dopiero.

Siegfried spojrzał na Ducha zaintrygowany.

— Co?

— Powiedzmy, że przestudiowałem coś, co w końcu nazwałem schematami. Są to najbardziej prawdopodobne ścieżki rozwoju wydarzeń w danym momencie. Zacząłem to robić bardzo dawno temu, podczas całonocnego oglądania telewizji i powtarzających się tam rozwiązań fabularnych. Zacząłem myśleć, że być może tak samo dzieje się w życiu. Koniec końców moje podejrzenie okazało się prawdziwe, choć musiałem nanieść wiele poprawek na moją teorię. Nie twierdzę, że wiem, co się stanie. Porównałbym to do sztuki walki, gdzie zawodnik uczy się prawdopodobnych kontr na jego ciosy; albo szachów, gdzie większość otwarć jest właściwie odtworzeniem jakiegoś schematu i dopiero przy mniejszej liczbie ruchów zaczyna się prawdziwa rozgrywka. I wracając do twojego pytania, będziemy musieli teraz nieść Marwana ze sobą, a on będzie balastem, którego nie możemy porzucić.

Siegfried parsknął ze śmiechu.

— Nie możemy? Myślałem, że właśnie to zamierzamy zrobić.

— Jesteśmy na nieznanym terenie i potrzebujemy pomocy wszystkich. Nie wiemy, czy stan Marwana jest tymczasowy, czy permanentny. Nie wiemy, czy tu wrócimy.

— …nie wiemy, dokąd iść.

— To akurat jest jasne.

Do dyskusji włączyła się Auxiliadora.

— Czyżby? Przejąłeś dowodzenie nad grupą?

Duch, który cały czas sprawiał wrażenie zrelaksowanego czy nawet lekko rozbawionego, nagle spoważniał.

— Nigdy.

— No więc?

— Rozważmy opcje.

— Proszę bardzo.

Auxiliadora starała się brzmieć spokojnie, ale tak naprawdę nie miała pojęcia, co robić. W efekcie wkładała sporo wysiłku w utrzymywanie postawy, jakby jednak wiedziała. Niezmącony spokój Ducha, niepokojący spokój Siegfrieda i martwy spokój Siegfrieda nie ułatwiały jej tego.

Na szczęście Duch nie miał zapędów do przejmowania dowodzenia nad grupą.

— Spostrzeżenie numer jeden: nie wiemy, jak daleko jesteśmy od miasta. Spostrzeżenie numer dwa: nie wiemy, czy Marwan leciał cały czas w tym samym kierunku, czy może w pewnym momencie dokonał skrętu. Poruszanie się ślizgiem nie jest odczuwalne jak normalne latanie i mogliśmy tego nie zauważyć. Spostrzeżenie numer trzy: horyzont.

Auxiliadora i Siegfried rozejrzeli się. Ku jej zaskoczeniu, w kierunku, w którym skierowany był dziób pewnika, góry na horyzoncie otwierały się, jakby byli w dolinie.

— To znaczy, że coś tam jednak jest.

Od razu pożałowała słowa „jednak”.

— Tak albo nie. Jeżeli złudzenie jest prawdą, to nadal pozostaje pytanie, dlaczego tam jest inne. Każdy żyjący w mieście wie, że góry są dookoła. A tutaj nie są.

— Uważasz, że powinniśmy tam iść?

Nagle do dyskusji włączył się Siegfried, przy czym brzmiał, jakby był zazdrosny.

— Co ci podpowiadają twoje schematy?

Duch przyglądał się chwilę swojemu rozmówcy bez żadnej widocznej reakcji, po czym rzekł:

— Powinniśmy iść już.

— A Marwan? Jak go mamy ze sobą zabrać?

— Zarówno ty, jak i organizatorka naszej wyprawy sprawiacie wrażenie kogoś, kto stawia przygotowanie na pierwszym miejscu. Spodziewałbym się, że któreś z was jest w posiadaniu worka lub siatki, do której możemy go zapakować i nieść. Sądząc z twojego pytania, będzie to Auxiliadora.

Auxiliadora westchnęła i zdjęła plecak, żeby wyjąć z niej siatkę.

3

Koniec końców Duch zaoferował się nieść „ciało” Marwana. Złapał siatkę oburącz i przewiesił sobie przez ramiona jak plecak. Auxiliadora chciała się zaoferować, ale musiała przyznać, że pakunek był bardzo ciężki. Siegfried po prostu odmówił, jako że nie zgadzał się z pomysłem Ducha.

Auxiliadora obserwowała go, jak szedł i był to doprawdy ciekawy widok. Kiedy przyglądała się stopom, wyraźnie widziała, że stawia krok za krokiem, ale patrząc na górę wydawało się, że płynie jednostajnie, jakby nie przekładał ciężaru z nogi na nogę.

Odkąd ruszyli, Duch milczał. Auxiliadora nie chciała się odzywać, ponieważ cały czas nie czuła się pewnie jako dowódca wyprawy, którym była. Bycie przewodniczącą Instytutu okazało się nie całkiem przygotować ją na wyprawę z grupą niebezpiecznych indywiduów. Z jednej strony rada była, iż to Duch przejął władzę, a nie Siegfried, ale z drugiej strony odczuwała to jako porażkę.

Zostawiwszy pewnika za sobą i podążając tępo wpatrzeni w iluzoryczny bądź nie horyzont, nie od razu zauważyli, że sceneria uległa zmianie. Choć na pozór wydawać się to mogło dziwne, ponieważ poruszali się po płaskiej powierzchni o jednostajnym kolorze i horyzoncie, który praktycznie się nie zmieniał.

Był to Siegfried, który zauważył nowy element.

— Patrzcie, powierzchnia ma jakieś kreski.

Auxiliadora podeszła do jasnozielonego odbarwienia, które ciągnęło się równolegle do ich kierunku. Kucnęła i dotknęła powierzchni dłonią bez rękawiczki, ale odbarwienie nie zostawiało nic odczuwalnego: nie było ani wypukłe, ani nie miało innej temperatury, ani nie zmieniała się faktura powierzchni — nadal była ta ksamo gładka z daleka i lekko szorstka w dotyku. Auxiliadora wstała i rozejrzała się na boki:

— Tam jest prostopadła linia.

Podbiegła do drugiej linii. Pomimo iż myślała o tym linia, to tak naprawdę wizualnie element był dość szeroki — mógł ją z łatwością pomieścić, kiedy na nim stała — i rozmyty po bokach. Z jakiegoś powodu jednak pomyślała, że to jest linia, tylko powinna być oglądana z wysoka.

Siegfried stanął nad nią.

— To wygląda jak jakaś siatka. Jak na mapach.

Auxiliadora wskazała kierunek, z którego przyszli.

— Dodatkowo ta linia nie pojawia się tutaj, lecz wygląda jakby zaczęła się chwilę temu. Czy mogliśmy ją przeoczyć? Co sądzicie?

— Nie wiem. To wszystko jest jakieś dziwne. Chlubię się tym, że posiadam całą dostępną wiedzę tego miejsca, ale to… to jest dla mnie obce.

Niespodziewanie Duch się odezwał:

— To też nam co nieco mówi o sytuacji, w której się znaleźliśmy.

Siegfried spojrzał na niego nieco pokorniej niż poprzednio.

— A ty co myślisz?

— Myślę, że powinniśmy iść. Mając tę siatkę, łatwiej nam będzie utrzymać kierunek podróży.

Wszyscy zgodzili się bez słowa i ruszyli wzdłuż równoległej linii. Z początku wydawało się to Auxiliadorze trochę głupie, ale w miarę poruszania się odkryła, że może odliczać prostopadłe linie do mierzenia postępu. Nie chcąc się zgubić w rachunkach, nie podejmowała żadnej rozmowy z towarzyszami. Z jednej strony było jej trochę głupio, z drugiej odczuwała ulgę, że nie musi rozmawiać z Siegfriedem. Nie potrafiła tego nazwać, ale coś w jego sposobie bycia zniechęcało go do jakichkolwiek kontaktów z nim. W zaistniałej sytuacji wydawał się również zbędny, ponieważ ani jego wiedza, ani inne talenty nie miały tu zastosowania. Aczkolwiek wyruszając w nieznane, ciężko wiedzieć, co będzie potrzebne.

Kiedy byli przy 947 prostopadłym znaczniku, Auxiliadora zorientowała się, że linie nie są już tak rozmyte i znajdują się w bliższej odległości od siebie niż wcześniej. Westchnęła.

— Całe to liczenie na nic, kiedy siatka się zacieśnia. I znowuż nie wiem, czy to stało się teraz, ale raczej działo się powo…

Nie dokończyła, ponieważ Siegfried powiedział głośno:

— Nie wierzę własnym oczom.

Auxiliadora była w pierwszej chwili zła na to niegrzeczne zachowanie, ale szybko podążyła za palcem, którym Siegfried wskazywał przed siebie. Daleko na horyzoncie majaczył mały punkt. Wyglądał na pojedynczy budynek. Dopiero w drugiej chwili przyłapała się na tym, jakie poczyniła założenie. W Pomiędzy jedynymi obiektami, które wyrastały nad idealnie płaską powierzchnię, były budynki. Czy i teraz tak było?

Przyspieszyła kroku. Dystans między liniami faktycznie zmniejszał się i wkrótce robili linię co krok. Wyglądało na to, że na tym etapie zagęszczanie się skończyło. Postanowiła omówić to z towarzyszami podróży:

— Czy to oznacza, że jesteśmy na czyimś terytorium?

Siegfried zrobił grymas niezadowolenia, podczas gdy Duch się zamyślił, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem. W końcu wskazał na obiekt przed nimi.

— Wkrótce się dowiemy.

Obiekt rósł z każdym krokiem. W pewnym momencie Auxiliadora była w stanie wyraźnie powiedzieć, że mieli przed sobą coś na kształt świdra. Zważywszy na — mocno szacowany — dystans, świder musiał być ogromny.

Kolejną rzeczą, jaką dało się zauważyć, były góry za horyzontem. Szczelina między nimi powiększała się w miarę zbliżania do ogromnego świdra. Zupełnie jakby coraz bardziej wychodzili na zewnątrz.

Piesza podróż była męcząca i w efekcie nikt nie odczuwał potrzeby rozmowy. Najbardziej imponował Auxiliadorze Duch, który bez żadnej skargi niósł Marwana przez cały czas. Niby byli na otwartej przestrzeni, a jednocześnie byli więźniami swojej sytuacji. Auxiliadora zaczęła się zastanawiać, po co ludzie w ogóle latali poza Miasto.

Świder miał cechę nietypową dla zabudowań z Miasta — nie był oparty na prostokątnej podstawie. Była to decyzja Cyryla prawdopodobnie podyktowana jakąś wygodą, ale Miasto składało się z budynków o dość prostych bryłach. Najbardziej nietypowego kształtu były pochylone ostrosłupy tworzące „piramidę” w centrum. Tutaj nie tylko podstawa była zbliżonym do okręgu wielokątem, ale i sam budynek miał bardziej złożoną strukturę. Przypominał trochę mackę ogromnego stworzenia, wyjącą do góry w bliżej nieokreślonym geście. Już z daleka widać też było, że jest innego koloru niż substancja tworząca Pomiędzy: miast ciemnej zieleni, liczne kontury świdra miały ciemnoszary poblask. Auxiliadora poczuła się nieswojo.

Kiedy w końcu stanęli przed świdrem, górował nad nimi złowieszczo. Auxiliadora poczuła się mała i nic nie znacząca, szczególnie po tych niezliczonych obszarach pustki, które musieli przejść, żeby tu dotrzeć. Nie byłaby zdziwiona, gdyby obiekt był wysokości piramidy Cyryla. Zawijający dookoła gwint służył za kładkę, po której można było wejść na górę.

Auxiliadora westchnęła ciężko.

— Domyślam się, że nie ma innego sposobu.

Pozostali zgodzili się z nią w milczeniu i zaczęli iść. Najpierw Siegfried jako straż przednia, następnie Auxiliadora jako dowódca, a na koniec Duch, który z Marwanem na plecach mógł stanowić potencjalne zagrożenie, gdyby poleciał do tyłu; powiedział, że nie chce ryzykować tego schematu.

Z początku robienie pełnego okrążenia zajmowało sporo czasu, ale w miarę wspinania się wyżej i wyżej, odcinek robił się coraz krótszy. Byli gdzieś w połowie, kiedy Auxiliadora zauważyła Miasto w oddali. Było małe, ale za to pulsowało światłami. Z racji na specyfikę Pomiędzy światło nie rozchodziło się łuną nad Miastem, tylko było odcinane przez niebo na krawędzi. Za każdym razem ją to ujmowało wizualnie. Średnica świdra się zmniejszała, więc wychodzili coraz szybciej. Na ostatnim odcinku przyszło spowolnienie, ponieważ stożek zamienił się w walec. Auxiliadora zaczęła iść bliżej ściany, ponieważ do tej pory spadając, wylądowała by gwint niżej, a teraz dystans się zwiększał; być może nawet poleciałaby na sam dół. Wolała o tym nie myśleć.

Aż w końcu dostrzegła, że gwint przed nią urywa się i zaraz wyjdą na szczyt.

4

Na szczycie znajdowało się coś na wzór altany — graniastosłup o oktagonalnej podstawie i ośmiu kolumnach na narożnikach, które wyrastały z nieco mnie regularnego przekroju świdra. Tym, co przykuło uwagę Auxiliadory, to znajdująca się na środku rzeźba, która została wykonana z dokładnością, jakiej tutaj nie widziała. Rzeźba przedstawiała jakąś figurę ludzką, która musiała sporo przejść: osobnik był bardzo chudy, nie miał włosów, jego oczy przewiązane były opaską, a usta…

— Czy on ma zszyte usta?

Siegfried podszedł, przyjrzał się postaci beznamiętnie i odpowiedział:

— Tak.

Osobnik miał na sobie jedynie ciasne spodnie i trzewiki. Wydawało się, że patrzy na kogoś stojącego przed nim i wyciąga doń ręce. Pomiędzy nie charakteryzowała obecność sztuki w dużych ilościach i Auxiliadora poczuła się poruszona tym, co widziała. Było coś rozpaczliwego w postawie osobnika, którego uwieczniono tu dla…

— Właściwie, po co tu to jest? Polecieliśmy tak daleko, jak się tylko dało, a następnie szliśmy nie wiem ile i wspinaliśmy się na samą górę. To na pewno nie jest jakaś wystawa.

Siegfried odpowiedział:

— To bardzo dobre pytanie. Nawet nie wiem, kto to niby ma być. Nie ma żadnej tabliczki ani nic.

Niespodziewanie odpowiedział Duch:

— To Streitvoll.

Auxiliadora oraz Siegfried obejrzeli się na niego. Pierwsza odezwała się Auxiliadora:

— Kto?

Duch nie wyglądał, jakby miał zamiar się odezwać. A może wiedział, że temat podejmie Siegfried, który odpowiedział szybko, jakby bał się, że nie zdąży pierwszy:

— Oryginalny twórca Zazębni.

Duch pokręcił głową.

— Nie do końca.

— Skąd wiesz, jak wyglądał Streitvoll?

— Poznałem go.

— Ale że co, osobiście?

— Tak.

— A-ale…

— Tak, kręcę się po okolicy od bardzo dawna.

Myśli krążyły po głowie Auxiliadory jak szalone. Czuła, że sytuacja wymaga od niej, by coś zrobiła, a ona nie potrafiła nawet ustalić, co się dzieje. Spojrzała na Ducha.

— Czy jesteś tu z zadaniem specjalnym?

— Na pewno nie świadomie. Ktokolwiek ci mnie polecił, nie kontaktował się ze mną i nie zlecał mi niczego.

— Dlaczego miałabym ci wierzyć?

— Nie wiem, co mogłoby cię przekonać. Z drugiej strony sytuacja nie wymaga szybkiego określenia sojuszników i wrogów.

Auxiliadora wskazała na rzeźbę.

— I co to wszystko ma znaczyć niby?

— Nie wiem. Po powrocie sporządzisz raport, w którym wszystko opiszesz.

Siegfried nie brał udziału w ich wymianie zdań. Zamiast tego kucnął przed figurą Streitvolla i przyglądał jej się.

— On zginął, prawda?

Duch odpowiedział:

— Tak głosi wersja oficjalna, ale nie widziałem tego osobiście, więc nie jestem gwarantem tej wykładni.

— A jeżeli zaklęli go w ten sposób?

— Wygląda na wykonanego z tego samego materiału, co wszystko.

Do dyskusji włączyła się ponownie Auxiliadora.

— Okej, w takim razie wykonał to ktoś, kto go wtedy znał?

Duch mruknął z uznaniem.

— To bardzo dobre pytanie. Rzeźby nie pojawiają się znikąd.

— Może trafiliśmy tu przypadkiem po katastrofie pewnika, ale może nie i może zostaliśmy tu jakoś zwabieni. Po co?

Siegfried pomachał przecząco rękami.

— Zwabił jak?

— Przerwa w górach? A potem siatka? A potem świder? Nie wiem, może to przypadek, ale nie wiemy na pewno.

Auxiliadora w podnieceniu nie zauważyła, że właściwie krzyczy. Siegfried uniósł dłonie w geście obronnym.

— W porządku. To, co mówisz, nie jest pozbawione logiki. Zresztą im dalej jesteśmy od Miasta, tym mniej się w tym wszystkim orientuję.

Duch stanął na krawędzi i patrzył w horyzont. Miasto wyglądało wspaniale z tej wysokości, ale Duch patrzył w przeciwnym miejscu. Podeszła do niego z ciekawości i jeszcze zanim zdążyła zadać pytanie, wskazał na horyzont i powiedział:

— Wygląda na to, że twoja wyprawa koniec końców się udała.

Nie od razu to zauważyła, ale wtedy zdała sobie sprawę, że zwróciła na to uwagę już podczas wspinania, jednak z jakiegoś powodu odrzuciła. Kawałek dalej — przynajmniej z odległości końca świdra, więc mogło to być de facto nie tak niedaleko — płaska powierzchnia kończyła się i dalej rozpościerała się… pustka? Zarówno powierzchnia, jak i niebo przechodzące w otchłań pod nimi były tego samego koloru i może dlatego linia podziału jej umykała długo, a potem ze zmęczenia jej podświadomość tego po prostu nie uznała.

— Idziemy?

Duch uśmiechnął się.

— Najpierw skończmy tutaj. Nie chcielibyśmy się wracać w te i we wte.

Auxiliadora spuściła głowę. Podeszła do rzeźby.

— Racja. Co tu jeszcze mamy do zrobienia?

Jak w odpowiedzi na to pytanie, Duch poczuł ruch na plecach. Obrócił się szybko w stronę krawędzi. Auxiliadora zobaczyła, że oczy Marwana zapłonęły na nowo i w następnej chwili jej oczy oślepił błysk elektrycznego wyładowania, i wszystkie elementy Marwana wyrzuciło w powietrze, gdzie się połączyły. Marwan wylądował na niewidzialnej stopie, kolanie i niewidzialnej dłoni, z drugą ręką w powietrzu. Auxiliadora aż parsknęła ze śmiechu, widząc to. Marwan rozejrzał się na boki i wstał.

— Co się dzieje?

— To ty nam powiedz. Zgasłeś po katastrofie pewnika.

— Co?! Pewnik miał katastrofę?

— Co ostatniego pamiętasz?

— Lecieliśmy.

— Okej. No więc w pewnym momencie powiedziałeś, że awaria i wstałeś, i powiedziałeś, że zakłócenie energetyczne i następnie rozsypałeś się.

Marwan znowu zaczął się rozglądać, tym razem jednak dalej.

— Co to za miejsce? Nie jesteśmy w Mieście.

— Po rozbiciu się, podczas którego Pewnik stracił jedno skrzydło, postanowiliśmy iść w kierunku, w którym góry na horyzoncie rozstępowały się.

— Nie ma żadnych gór. To iluzja, żeby twórca Pomiędzy czuł się bardziej swojsko.

— A jednak góry się rozstępowały. Powiedz mi, co się mogło stać?

— Wyczerpałem się. Wygląda na to, że założyłem krótszy dystans. Ciało, którego obecnie używam, potrafi akumulować energię w ilości, która pozwala mi opuścić Miasto, które mnie normalnie zasila, a następnie wrócić. Tym razem jednak się przeliczyłem.

Do dyskusji włączył się Duch.

— Ciekawszym pytaniem będzie zatem, dlaczego jesteś z nami z powrotem?

Marwan zamarł na chwilę. Kiedy odzyskał rezon, mówił bardzo powoli, ostrożnie dobierając każde słowo.

— To znaczy, że jest tutaj źródło energii analogiczne do tego, jakim jest Miasto. Zarówno jeśli chodzi o moc, jak i możliwość jej pobierania.

Auxiliadora nie wytrzymała.

— Czy to on?

Wskazała na Streitvolla, ale Marwan przyglądał mu się chwilę, jakby nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

— Postrzegam wszystko przez pryzmaty energii. Ty, Duch czy Siegfried, wszyscy emanujecie energią. Domyślam się, że to, co pokazujesz, reprezentuje jakąś figurę ludzką, ale to coś nie ma energii.

Duch się odezwał:

— Co zatem?

Marwan rozłożył ręce na boki.

— To, ten obiekt.

— Czy powiedziałbyś, że to ten sam typ energii, co w mieście?

— Nie, ale nie potrafię określić, co je różni.

Auxiliadora powiedziała:

— Trochę nie wiedzieliśmy, czy byłeś w twoim ciele, czy w pewniku. Przy lądowniku zdawałeś się wyskoczyć ze statku.

— Jestem telepatycznym robotem, więc mogę być w obydwu, aczkolwiek, kiedy ciało zgasło z braku energii, zostałem w nim uwięziony. Dziękuję, że mnie ze sobą zabraliście.

Duch powiedział:

— To niestety chyba koniec twojej podróży, ponieważ wydostając się z siatki, w której cię niosłem, porwałeś ją.

Auxiliadora zbladła.

— Mamy iść na piechotę do Miasta?

— Jeżeli taka będzie potrzeba.

— Nie.

— Co poradzisz? Nic nie poradzisz.

— Nie.

Duch wzruszył ramionami.

— Zresztą teraz prawdopodobnie i tak idziemy zobaczyć krawędź.

— Nie, nie, nie. Chcę najpierw znać plan powrotu.

— O ile nie spadniemy, to będziemy musieli iść.

— To niemożliwe!

— Dlaczego?

— W tę stronę mieliśmy siatkę i w drodze powrotnej też będziemy mieli przez jakiś czas, ale potem możemy się zgubić. Ludzie mają tendencję do skręcania w jedną stronę. Możemy się minąć z Miastem i dojść do krawędzi z kolejnej strony. Zawsze tego uczą, żeby nie polegać na sobie w takich sytuacjach.

— Opracowałem sposób chodzenia, podczas którego nie przenoszę ciężaru z nogi na nogę i mogę iść faktycznie prosto.

Marwan powiedział:

— Mogę wam wyznaczyć kierunek z góry. Do waszego powrotu nie mogę się i tak stąd ruszyć.

Auxiliadora westchnęła ciężko.

— Nie ma innej opcji, prawda?

Duch pokręcił głową.

— Nie sądzę. Bardzo, bardzo nie sądzę.

Auxiliadora westchnęła trochę lżej.

— No dobra, to chodźmy zobaczyć krawędź.

5

Droga na dół nie wydawała się ani trochę krótsza. Po prawdzie Auxiliadora miała ochotę kilka razy skoczyć. Cieszyła się, że nie będą wracać już na górę. Tak jak przewidziała, krawędź była bardzo daleko. Podobno poza Pomiędzy ludzie odczuwali zmęczenie. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Musieliby rozbijać obozowiska co jakiś czas chyba. Siegfried starał się zachować spokojną twarz, ale widziała, że jest równie podekscytowany, co i ona. Duch z kolei zdawał się być obojętny.

A jednak, kiedy stanęli w bardzo bliskiej odległości, zdjął ją paraliżujący strach. Stała jak wryta, bojąc się, że jeśli podejdzie za blisko, to noga jej się poślizgnie i poleci w dół. Ciekawiło ją, czy powierzchnia, na której stoją, jest cienka, gruba, a może krawędź będzie się ciągnęła w bezdenną otchłań? Siegfried, pomimo iż powoli i zachowawczo, powoli zbliżał się do krawędzi. Kiedy stanął przy krawędzi i spojrzał w dół, Auxiliadora nie wytrzymała i spytała:

— I jak to wygląda?

— Rzekłbym, że trochę rozczarowujące. Przepaść jest tego samego koloru, co wszystko inne.

— Jak gruba jest powierzchnia, na której stoimy?

Siegfried kucnął i chciał dotknąć bocznej ściany, ale niespodziewanie pod jego ręką pojawiło się podłoże. Mały kwadrat, który wyrósł z krawędzi.

— Co jest?

Siegfried wstał i obejrzał się zdziwiony na Auxiliadorę i Ducha. Kucnął znowu i spróbował dotknąć krawędzi bocznej w innych miejscach, ale za każdym razem powodował tylko stworzenie kolejnego kawałka podłoża. Z jakiegoś powodu uspokoiło to Auxiliadorę na tyle, że sama postanowiła podejść. W przeciwieństwie jednak do Siegfrieda nie kucnęła, tylko stanęła na kawałku, który został stworzony. Następnie przeniosła nogę nad pustkę. Robiła to bardzo powoli i straciła równowagę, ale podłoże tworzyło się również nad nogą, która była jeszcze w powietrzu, więc wylądowała bezpiecznie. Czy to ze zmęczenia, czy ze stresu, ale nagle Auxiliadora poczuła przypływ może nie tyle odwagi, co braku strachu. Zaczęła biec.

Najpierw prosto, potem slalomem, aż się potknęła i upadła. W pierwszej chwili pomyślała, że umrze, ponieważ przez ułamek sekundy miała pod sobą jedynie czarną otchłań, ale w ostatniej chwili utworzyło się pod nią podłoże. Usiadła i poczuła się bardzo niepewnie. To by było na tyle, jeśli chodzi o przypływ odwagi.

— To trochę żenujące, ale muszę poprosić kogoś o pomoc. Nie wrócę sama.

Siegfried zrobił krok w tył.

— Nie ufam temu podłożu na tyle.

Auxiliadora poczuła, że oblewa ją zimny pot. Wtedy właśnie Duch zrobił krok naprzód. Wyszedł poza obrys krawędzi znanego świata, a następnie — bez żadnego rozbiegu — kucnął i skoczył, lądując na alejce kawałek od Auxiliadory. Wylądowawszy, złapał się krawędzi wiszącej w próżni ścieżki. Auxiliadora otworzyła usta ze zdziwienia:

— A-ale jak?

— Jestem duchem dla materii tego świata. Ale nie pytaj dlaczego, bo nie wiem.

Podszedł do niej i podał jej rękę. Razem wrócili utworzoną przez nią ścieżką. Po przekroczeniu krawędzi upadła na kolana i zaczęła macać podłoże.

— Nigdy nie sądziłam, że tak się można cieszyć z powrotu na to pustkowie.

Podszedł do nich Siegfried.

— Co robimy?

Auxiliadora postanowiła się otrząsnąć. Chciała uważać, że nadal jest dowódcą tej wyprawy. Wstała i otrzepała ubranie.

— Wracamy.

— Ale jak?

Spojrzała na Ducha.

— Będziemy szli. Duch potrafi iść prosto, a Marwan pozwoli nam wyznaczyć kierunek. Nie wiem, co właściwie tu odkryliśmy, ale pozbieram to do kupy i sporządzę raport. Następnie Instytut podejmie dalsze decyzje.


Hiszpania, 2 marca — 16 kwietnia 2019