Symbioza
Chłopcy z tylnej uliczki
Tom wszedł w ślepą uliczkę. Na końcu, obok drewnianego płotu stała grupa mężczyzn. Większość ubrana była w dżinsy, podkoszulki lub bluzy i ocieplane kamizelki, ale jeden z mężczyzn miał blezer i kaszkiet. Rozprawiali o czymś głośno, gestykulując zamaszyście rękami i przekrzykując się. Tom wyciągnął papierosa i pstryknięciem zapalniczki dał znać o sobie.
Mężczyźni nagle zamarli i obrócili się, by ujrzeć szczupłego nieznajomego w czarnym płaszczu. Podeszli do niego i otoczyli w sposób uniemożliwiający wydostanie się poza swój krąg. Przekazali sobie serię porozumiewawczych spojrzeń i mężczyzna w kaszkiecie skinął głową drugiemu w kolejności. Ten — rosły i o kształcie głowy przywodzącym na myśl grubo ciosany kawałek drewna — podszedł do Toma i patrząc nań z góry, zapytał o coś po włosku. Tom spojrzał na niego do góry, ale nic nie odpowiedział, trzymając w ustach tlącego się papierosa. Gdyby dmuchnął w niego dymem, sprowokowałby go, a wolałby tego uniknąć. Kupował czas swojemu wspólnikowi.
Za ich plecami, jeszcze bardziej niepostrzeżenie niż Tom, wyrosła kolejna postać. Nieco niższa od mężczyzny, który zadał Tomowi pytanie, ale o wiele bardziej ubita, z umięśnioną szyją widoczną spod kombinezonu roboczego. Zakapior ponowił swoje pytanie, dodatkowo uderzając lekko Toma wierzchem dłoni w ramię. Tom chwycił papieros dwoma palcami i wyjął go z ust, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale w tym momencie dało się słyszeć pełen bólu krzyk, więc tylko powoli wypuścił dym z ust. Cała grupa odwróciła się, by ujrzeć fontannę krwi wydobywającą się z rozerwanego na pół ciała od pasa w górę najdrobniejszego spośród nich. Część mężczyzn wzdrygnęła się z odrazą na ten widok.
Michael tymczasem zaatakował kolejnego członka gangu, skręcając mu jedynie kręgosłup — w ciszy spowodowanej widokiem fontanny krwi chrupnięcie było słyszalne niezwykle wyraźnie. Druga śmierć wybudziła resztę ze stuporu i przeszli do ataku, rzucając się chmarą na Michaela, ale ten był od nich szybszy i sprawniejszy. Po kolei zdejmował oponenta za oponentem, czasami nawet dwóch naraz. Padali jak muchy.
Korzystając z zamieszania, mężczyzna w kaszkiecie próbował się ulotnić, ale Michael wyrwał się na moment z resztek głównej grupy, złapał go za blezer i wciągnął do walki, uderzając mężczyzną dwóch innych.
Kiedy skończył, skrytymi w cieniu oczami Michael spojrzał na Toma. Ten odjął papieros od ust i obydwaj spojrzeli na niego; część była niedopalona. Tom uśmiechnął się z uznaniem — Michael robił się coraz sprawniejszy. Tom zgasił papierosa palcami, a następnie schował do papierośnicy. Obrócił się i ruszył do wylotu uliczki.
Historia mego stwórcy
Urodził się jako Tomasz, w innym miejscu, tysiące kilometrów dalej. Z wczesnego dzieciństwa wspomina emocjonalny chłód i niezaspokojone łaknienie bliskości. Jego rodzice najczęściej zostawiali go samemu sobie i odkąd pamiętał, potrafił sobie znaleźć zajęcie. W domu było pełno książek i dość często słuchano — głównie za sprawą ojca — różnorakiej muzyki, ale nie potrafiło to zapełnić emocjonalnej pustki. Matka oddała się prowadzeniu firmy, a ojciec zdawał się nie dostrzegać emocjonalnej strony ludzi. Kiedy Tomasz był mały, przychodziła do niego babcia ze strony ojca, ale zmarła, kiedy miał sześć lat. Po prostu nie przyszła pewnego dnia, więc spytał mamę, co się stało, a ta odpowiedziała mu czysto informacyjnym tonem. Po tym wydarzeniu popadł w rozpacz.
Kiedy poszedł do szkoły, nie potrafił nawiązywać znajomości, nie potrafił się bawić z innymi dziećmi, więc po początkowych niepowodzeniach zaczął trzymać się z boku. Dzieci zaczęły mu dokuczać i trochę znęcać się nad nim, ale siniaki zwróciły uwagę jego matki, która poszła do szkoły, a potem do rodziców dzieci, które go najgorzej traktowały, i rozpętała takie piekło, że przez resztę podstawówki miał coś w rodzaju nietykalności. Paradoksalnie, oznaczało to jeszcze mniej interakcji z innymi. Wewnętrznie chciał krzyczeć aż do zdarcia głosu, ale nie potrafił — coś go blokowało.
Miał dziesięć lat, kiedy pewnego zimowego wieczoru, który spędzał sam, próbując zagłuszyć telewizorem ciszę mieszkania, usłyszał pukanie w balkonowe drzwi. Na balkonie był chłopiec, mniej więcej w jego wieku. Był wychudzony, brudny, ale poza tym nie sprawiał wrażenia dzikiego. Tomasz otworzył drzwi i wpuścił go do środka, zastanawiając się, co powie rodzicom. Wątpił, że pozwolą mu go zatrzymać. Tak poznał Michała.
Michał nie był zwykłym dzieckiem. Miał długie, zielone włosy i był bardzo spokojny. Tamtego wieczoru kucnął przy kaloryferze i pozostał w tej pozycji przez co najmniej godzinę, obserwując, jak Tomasz układa z torów kolejowych całe miasto. Był bardzo skupiony na tym zajęciu, ale nie dołączył do zabawy. Tomasz poczuł się jakiś lżejszy na duchu, kiedy skończył budować sieć torów. Z owego błogostanu, którego — jak zdał sobie sprawę po latach, w retrospekcji — nie odczuwał odkąd jego babcia przestała go odwiedzać, wyrwał go odgłos klucza przekręcanego w zamku. Nagle poczuł ogarniający go chłód i blokadę myślenia. Im bardziej nie wiedział, co zrobić, tym bardziej czuł się zblokowany. Z tego momentalnego zamroczenia, które zdawało się trwać całą wieczność, wyrwał go Michał, który położył mu dłoń na ramieniu. Tomasz spojrzał na niego i wiedział. Wiedział, że będzie dobrze. Odetchnął z ulgą. Michał przyłożył palec do ust i wszedł pod łóżko.
Tamtego dnia rodzice Tomasza nie znaleźli Michała. Nie znaleźli go również w żaden następny dzień przez kolejne lata. Przez wiele miesięcy Michał nie opuszczał jego pokoju i z czasem zaczął się bawić, choć szło mu to niezbornie, jakby nie rozumiał podstawowych koncepcji. Tomasz był jednak cierpliwy i w końcu zaczęła być widoczna poprawa. Przyniosło mu to wiele satysfakcji, a ich wspólny czas zyskał na jakości.
Ten własny, bardzo osobisty przyjaciel wpłynął kojąco na Tomasza. Ta zionąca w nim pustka zapełniła się, a w efekcie zaczął się otwierać na inne dzieci. W ramach wkupienia się w ich łaski, dawał im przepisywać zadania domowe i w miarę możliwości pomagał na sprawdzianach. Nagle stał się lubiany. Schował jakąkolwiek urazę i dzielił się również z jego oprawcami z początków podstawówki. Uznał, że nie stać go na zemstę w jakiejkolwiek postaci. Nie został najpopularniejszą osobą w szkole, ale poruszanie się po ludzkiej sieci, na jaką składała się podstawówka, okazało się o wiele łatwiejsze.
Nowi koledzy namówili go na udział w oazach, ponieważ miała to być niezła odskocznia od "tego wszystkiego". Zajęcia prowadził młody ksiądz z gitarą i panowała tam luźna atmosfera. Tomasz już na tym etapie życia wiedział, że nie jest wierzący, ale zgodził się dla towarzystwa. Będąc innego temperamentu niż większość członków oazy, nie dołączył aktywnie do śpiewania — udało mu się wynegocjować, że będzie grał na tamburynie — ale polubił tamtejsze poczucie wspólnoty. Polubił jako obserwator.
Miał trzynaście lat, kiedy ksiądz prowadzący oazę poprosił go o zostanie na chwilę po zajęciach i zaprosił do swojego pokoju na zakrystii. Okazało się, że są sami w całym budynku. Tomasz zupełnie nie potrafił powiedzieć, jak to się stało, że znalazł się na łóżku przygnieciony przez dorosłego mężczyznę. Miał już sporo wyobrażenia na temat seksu, więc wiedział, do czego zmierza sytuacja, ale odkrył, że jest zupełnie nieprzygotowany na nią. Nie wiedział, jak zaprotestować. Leżał więc tam sparaliżowany ze strachu. I wtedy przyszło wybawienie.
Blade palce zacisnęły się mocno na ramionach księdza, który zdążył już rozebrać się do spodni, a następnie szarpnęły go do tyłu, rzucając na biurko i strącając stos książek z półki. Tomasz podniósł się i na wpółleżąc zaczął rozglądać się po pokoju. Z rogu pokoju za księdzem, z cienia — niedoszły oprawca Tomasza postanowił zbudować trochę klimatu — wyłonił się Michał. Tomasz wiedział, że to był Michał, choć wyglądał całkiem inaczej: jego włosy sczerniały, oczy niknęły w mroku pustych oczodołów, a jego sylwetka zrobiła się atletyczna. Ksiądz pozbierał się i wstał, skupiając całą swoją uwagę na Tomaszu. Jąkając się, zapytał, co się stało. Następnie otrząsnął się z pierwszego szoku i zaczął opowiadać, że rozumie, że Tomasz się wystraszył, ale że nie musi i że wszystko będzie dobrze. Tomasz nadal leżał w tej samej pozycji na łóżku i przyglądał mu się, więc ksiądz poczuł się pewniej i stał się agresywny, po raz kolejny zmieniając śpiewkę i tym razem odgrażając się, że będą konsekwencje tego zachowania. To mówiąc, obrócił się, żeby pokazać porozrzucane książki i dostrzegł Michała. — C-co? — wyjąkał i zaczął robić krok wstecz, ale Michał kucnął i rzucił się na niego jak drapieżny kot. Wbił swoje palce w jego klatkę piersiową i rozerwał na pół. Ksiądz nie zdążył nawet krzyknąć. Upadł na podłogę i wykrwawiał się w konwulsjach.
Tomasz chciał wstać, ale Michał powstrzymał go ruchem ręki, pokazując na krew na podłodze. Wtedy Tomasz dostrzegł, że Michał ma na sobie jego ubranie: niebieskie dżinsy i — pomimo że był październikowy wieczór — jedynie żółty podkoszulek. Był boso. Michał obszedł broczącego księdza i otworzył drzwi do pokoju. Tomasz obszedł jeszcze większym łukiem miejsce kaźni i wyszedł na zewnątrz. Był w czymś w rodzaju szoku, ale jednocześnie był bardzo spokojny. Wyszedł z zakrystii i nie niepokojony przez nikogo wrócił do domu, gdzie nie przyznał się rodzicom do niczego. Ostatnie trzy lata ukrywania Michała przed nimi okazały się przygotować go doskonale do tego.
Ciało księdza znaleziono jeszcze tego samego wieczoru i pomimo iż odpytano wszystkich uczestników oazy o wydarzenia tamtego dnia, to bestialstwo, jakiego dopuścił się Michał, sprawiło, że żadne dziecko nie było nawet brane pod uwagę jako podejrzany. Po prawdzie, cała sprawa została zamieciona pod dywan i w ciągu następnych lat Tomasz wysnuł teorię, że w pokoju księdza znaleziono inkryminujące go materiały i że "dla dobra wszystkich" postanowiono nie drążyć. Zanim jednak stopniowo wysnuł tę teorię, żył w wielkim strachu, że jednak ktoś ustali, że był w tym pokoju wtedy i zacznie zadawać pytania i przyciśnięty, Tomasz nie będzie w stanie utrzymać swojej gry.
Incydent zmienił również Michała, który co prawda wrócił do swojego niewinnego wcielenia chłopca o zielonych włosach, ale jakby zamknął się w sobie. Powrócili do wspólnych zabaw dopiero dwa lata później, kiedy Tomasz całkiem otrząsnął się z traumy po tym wydarzeniu.
Londyn wzywa do podziemi
Po skończeniu liceum próbował studiować, ale nie znalazłszy motywacji, odpadł pod koniec pierwszego roku. Nawet nie przystąpił do egzaminów. Jego ojciec zdawał się być tym trochę zmartwiony, nawet jeżeli z powodu potencjalnego braku perspektyw na przyszłość, a jego matka była wprost rozczarowana. Oznajmiła mu w korytarzu, nawet nie podczas jakiejś zorganizowanej w tym celu pogadanki, że skoro nie studiuje, to ma sobie znaleźć pracę, ponieważ ona go utrzymywać nie będzie. Miał wszelkie możliwości, żeby odnieść sukces i jeżeli z nich nie korzysta, to musi się wyprowadzić. Tomasz przyjął to ze spokojem — dawno zostawiwszy za sobą strach o cokolwiek. Uznał, że łatwiej będzie mu znaleźć jakiekolwiek zajęcie, ponieważ w razie wyprowadzki również musiałby znaleźć pracę, tylko bardziej płatną.
Po krótkiej przygodzie jako pracownika kina najął się w barze, gdzie był trochę barmanem, trochę kelnerem, a trochę wszystkim innym, ze sprzątaniem toalet włącznie. Praca była ciężka, ponieważ nie do końca miał do niej predyspozycje, ale nadal było to lepsze niż pusty dom. Jeden z jego kolegów wyjechał do roboty do Anglii, gdzie — napisał potem w mejlu — robi to samo, tylko za lepsze pieniądze, a ludzie sympatyczniejsi. Wpadaj, Tomek, co się będziesz kisił w tym smutnym jak pizda kraju? napisał. Pomysł nawet nie wydał się Tomaszowi szalony. Ponieważ głównie pracował, a mało wydawał — i nic na swoje utrzymanie, ponieważ jego rodzice okazali się słowni i pozwalali mu mieszkać i nie dorzucać się do rachunków — więc udało mu się nieco odłożyć. Kiedy oznajmił rodzicom, że wyjeżdża z kraju, po raz pierwszy w życiu odniósł wrażenie, że matka okazała coś w rodzaju uznania. Wątpił, że wierzyła w jego powodzenie, ale potrafiła docenić ryzyko. Na lotnisko go jednak nie odwieźli, ponieważ miał lot w środku dnia.
Pochodził z wielkiego miasta, ale nie przygotowało go to na ogrom Londynu. Było to zdecydowanie miejsce, którym można się było zachłysnąć. A jednak Tomasz — a właściwie Tom, ponieważ wraz ze zmianą miejsca postanowił zaadaptować nową personę — nie zachłysnął się za bardzo miejscem. Podobnie jak w Polsce, rzucił się w wir pracy, potrafiąc wyłączyć swoje ego i skoncentrować się na celu, jakim było zarobienie wystarczającej ilości pieniędzy, żeby być niezależnym. W przeciwieństwie do wielu rodaków za granicą, wiedział bardzo dobrze, że jeżeli mu się nie powiedzie, nie dostanie od rodziców nawet na bilet powrotny do ojczyzny. W pewnym sensie nie miał dokąd wracać. Z jednej strony, być może dołujące, jak usłyszał od kilku ludzi, z którymi podzielił się szczegółami swojej sytuacji, ale on osobiście traktował to głównie jako motywację. Jego ciężka praca opłaciła się i już po kilku miesiącach był w stanie wyprowadzić się ze współdzielonego mieszkania na własne śmieci. Z naciskiem na śmieci — nowe mieszkanie było ciasne, w gorszym standardzie i dalej od miejsca pracy, ale Tom wolał to od dzielenia się przestrzenią.
Jego matka rzadko kiedy dzieliła się z nim czymkolwiek, ale zdarzało jej się wygłaszać krótkie porady na temat biznesu. Jedną z takich rzeczy, o której usłyszał jeszcze będąc w podstawówce i wiele raz potem, była dywersyfikacja źródeł przychodu. Praca w barze przynosiła dochody, w tym napiwki (a może przede wszystkim), ale uznał, że o ile nie zacznie piąć się po drabinie kariery, czyli nie zostanie kierownikiem lokalu — na co się nie zapowiadało — to miało to bardzo niestabilny charakter. Już teraz zaharowywał się długimi godzinami pracy, ale wiedział, że w młodym wieku może sobie na to pozwolić. Młodość jednak przeminie. Dlatego z góry nie odrzucił propozycji, jaką złożył mu jeden ze stałych bywalców baru — elegancki mężczyzna koło pięćdziesiątki, który tak często zajmował stolik w rogu, że wkrótce był to jego stolik. Kilkakrotnie Tom był świadkiem, jak ochroniarz-kierowca jegomościa grzecznie acz stanowczo wyjaśniał innym ludziom, żeby zwolnili stolik. Na otarcie łez była zawsze kolejka ale'a. Tom chciał z początku wkroczyć do akcji, ale właściciel pubu powiedział, żeby zostawił to tak, jak jest. Pewnego razu, tuż przed zamknięciem, mężczyzna stanął przy barze, wręczył Tomowi wizytówkę — na której nie było nic poza numerem telefonu — i powiedział, że obserwuje go już od jakiegoś czasu i że ma dla niego ofertę, i żeby zadzwonił.
Sytuacja byłaby bardzo podejrzana, również gdyby Tom nie oglądał mężczyzny od miesięcy podejmującego przy "swoim" stoliku młodych mężczyzn, ale uznał, że może to oznaczać więcej pieniędzy. Jego brak korzeni sprawił, że nie miał żadnych obiekcji natury moralnej. Zadzwonił i przedstawił się jako "chłopak z baru" i dowiedział się, żeby przyjść o podanej godzinie w podane miejsce. Pod wskazanym adresem znalazł prywatny dom szeregowy, którego salon na parterze był przerobiony na biuro. Ochroniarz-kierowca znudzony palił papierosa w ciasnym ogródku otoczonym murem, podczas gdy Tom rozmawiał z gospodarzem. Mężczyzna opowiadał zagajającym tonem, że miał okazję zaobserwować przez ostatnich kilka miesięcy, że Tom jest dyskretną osobą, która nigdy nie wtrącała się w nie swoje sprawy. Tom był również, podkreślił jego rozmówca, dość zgrabnym i ładnym chłopcem, a dla takich zawsze znajdzie się interesujące zajęcie. Propozycja wyglądała następująco: istnieje pewien ekskluzywny klub, którego bywalcy lubią specyficzny typ przedstawień, o bardzo erotycznej naturze. Dziewczęta, chłopcy i wszystko co pomiędzy miało swoje zaszczytne miejsce na ich scenie. Wszystko oczywiście, podkreślił mężczyzna, zgodnie z prawem, żadnych nieletnich i tak dalej. Tom, najwyraźniej, spełniał warunki do najnowszego typu przedstawienia. Jego pozbawiony emocji styl był wręcz doskonały. W ramach przedstawienia Tom miałby wyjść na scenę i onanizować się tam aż do szczęśliwego finału, po czym schodziłby ze sceny. Następnie, dla dodatkowej motywacji, mężczyzna przedstawił finansową gratyfikację. Tom oparł się wygodnie, żeby kupić sobie chwilę czasu, po czym oznajmił, że potrzebuje parę dni, żeby się nad tym zastanowić. Oczywiście, odparł profesjonalnym tonem mężczyzna, ale niech nie przeciąga tego za bardzo, ponieważ oferta jest ograniczona czasowo.
Tom wyszedł i wrócił do domu, doskonale wiedząc, że przyjmie ofertę. Nie chciał jednak sprawiać wrażenia desperata. W istocie, pieniądze były tak dobre, że mógłby spokojnie porzucić pracę w barze. Mógłby, ale nie zamierzał — chodziło o dywersyfikację przychodów, nie zastąpienie obecnych. Występy dla ekskluzywnego klubu były nieoficjalnie i płacone pod stołem, więc choćby dlatego potrzebował oficjalnego źródła dochodu. Do tego, pomimo iż nadal opłacalne, odbywały się rzadko. Mężczyzna powiedział, że średnio dwa razy w miesiącu. Odczekał dwa dni, jak po randce, i zadzwonił z potwierdzeniem. Postawił tylko jeden warunek: może zrobić na scenie różne rzeczy, ale dotykanie go przez kogokolwiek nie wchodzi w grę. Warunek został przyjęty bez szemrania.
Początki były dziwne. Został co prawda zapowiedziany jako nowy nabytek teatru — tak sami siebie nazywali: teatrem — ale średnio to pomogło. Pierwszym razem pół godziny zajęło mu osiągnięcie pełnego wzwodu, a potem szybko doszedł. (Wszystkie pierwsze razy są takie same, pomyślał wtedy, rozczarowany trochę banalnością życia). Show odbywało się w dworku z dala od miasta, gdzie zawożono i odwożono go samochodem, a on musiał mieć przez całą drogą czarny worek na głowie. Scena była niskim podwyższeniem zbudowanym w obszernej, dwupoziomowej bibliotece, gdzie obserwatorzy siedzieli wokół w mroku i jeszcze dodatkowo w maskach, więc nie szło nikogo rozpoznać; szczególnie, że sami występujący skąpani byli w mocnym świetle. Scena obita była karmazynowym materiałem i gdzieniegdzie świeciło czerwone światło. Pierwszy występ został przyjęty pozytywnie, chociaż Tom dostał polecenie, żeby następnym razem mieć ciało ogolone z wszystkich włosów. Klient płaci, klient wymaga.
Występy były rzadko (co dwa, trzy tygodnie), więc trochę zajęło mu zaobserwowanie różnych prawidłowości, jakie miały miejsce w teatrze. Dopuszczano się tu bardzo ekstremalnych rzeczy — jedna kobieta dosłownie faszerowała swój odbyt ogromnymi dildo, a inna pozwalała się chłostać aż do utraty przytomności z bólu na scenie — ale wszystko to odbywało się w atmosferze szacunku. Tak jakby. W każdej chwili performer mógł oznajmić, że nie posunie się dalej albo że chce z tym z skończyć. I było to szanowane, ale miało też swoją cenę: raz odszedłszy, nie miało się możliwości powrotu. Jesteśmy jak dobry klub piłkarski, żartował często przy tej okazji dyrektor całego przybytku. Jedyna presja, jaką wywierano na ludzi, była finansowa — im dalej się ktoś posunął, tym lepiej zarabiał, a niejednokrotnie były to pieniądze, jakich nie dostaliby pracując w swoich normalnych zawodach.
Tom dwa razy zgodził się na rozszerzenie swojego repertuaru. Kiedy już uzyskał biegłość w osiąganiu erekcji nieomalże na zamówienie i utrzymywanie jej przez dłuższy czas, pojawiło się kolejne żądanie: skryci w cieniu wokół sceny sponsorzy zażyczyli sobie, by rozpoczynał od penetracji swojego odbytu korkiem analnym. Dostał wtedy instrukcję, jak zadbać o to, żeby podczas przedstawienia nie wystąpił "incydent kałowy" oraz jak ćwiczyć rozciąganie mięśni. Dostał jednak przykaz, by nie poćwiczyć za bardzo, ponieważ ma wyglądać, że się trochę męczy przy tym, a także, że widzowie będą wiedzieć, kiedy występ jest w całości sfingowany. Na środku sceny znajdowała się drewniana kwadratowa kolumna. Wraz z urozmaiceniem jego repertuaru do kolumny przyczepiane było czarne dildo w anatomicznym kształcie — Tom najpierw się pochylał, nadziewał na nie, a następnie kontynuował jak wcześniej. Po kilku tygodniach takich występów kazano mu dodatkowo się zacząć ubierać w dobrze skrojoną bordową sukienkę, perukę oraz buty na obcasie.
Wtedy przyszła ostatnia zmiana: miał połączyć na scenie siły z kimś jeszcze. Tom podejrzewał, że w pewnym momencie zaproponują coś, po czym będzie miał zrezygnować. Występował już od 15 miesięcy i widział to wcześniej — prędzej czy później każdy rezygnował. Jedyną osobą spośród tych, które były przed Tomem i nadal się trzymały, była dziewczyna uzależniona od bólu, która dzielnie spieniężała swoją parafilię. Pytanie więc nie było "Czy?", lecz "Kiedy?". Najpierw jednak wysłuchał propozycji. Wprowadzali do teatru nową dziewczynę, która była bardzo niedoświadczona i potrzebowali jego pomocy. Zaproponował, że może się zgodzić na rozwinięcie obecnego spektaklu i kończyć nie na podłogę, ale na nią. Odezwiemy się, usłyszał. Wrócił do domu i postanowił pożegnać się z zatrudnieniem, ale dwa dni później dostał krótką wiadomość tekstową, że jego propozycja została przyjęta. Wraz z rozwinięciem scenariusza dostał nowy strój: skórzane czapsy, uprząż, bransolety z ćwiekami oraz skórzaną maskę z suwakiem na ustach. Był to jedyny raz, kiedy zaproszono go do teatru poza godzinami występu; siedzieli jednak w gabinecie z zamkniętymi okiennicami, prawdopodobnie żeby uniemożliwić rozpoznanie jakiegoś obiektu za oknem. Nie żeby Tomowi na tym zależało. Ograniczenie narzucone przez Toma nie wydawało się w pierwszej chwili do pogodzenia, ale jego statyczny, nieomalże dostojny styl bycia na scenie miał wciąż grono wielbicieli. Dziewczyna, która miała dołączyć, była bardzo młoda — choć pełnoletnia, jak szybko dodał dyrektor — i właśnie jej niewinność chcieli zaoferować widzom. Postanowili powoli ją wciągnąć w bardziej wyuzdane rzeczy, ale na początek wystarczy, kiedy Tom będzie się masturbował przed nią klęczącą, górując i budząc przestrach. Tom przystał na to, proponując dodatkowo, żeby zawsze oglądała go w masce, co powinno dodatkowo zbudować aurę tajemniczości i może nawet grozy.
Dziewczyna faktycznie była młoda i niedoświadczona i wszystko wskazywało na to, że tym w dużym stopniu wygrała. Była dość gruba i miała tendencję do chowania się i zakrywania, co jest trudne, kiedy jest się nagim i na scenie w świetle reflektorów. Dyrektor nie powiedział nigdy Tomowi, jaki dokładnie jest scenariusz — kazał mu robić to, co zawsze — ale Tom zaczął najpierw podejrzewać, a potem tak to grać, jakby był jakimś starożytnym bóstwem, któremu bachantka składa w ofierze siebie. Ich współpraca okazała się ciekawa. Zgodnie z planem, nigdy nie widziała go bez maski i nie mieli kontaktu poza sceną (nawet nie wiedział, jak się nazywa do sztuki), ale dzięki temu wytworzyli swoją własną, organiczną dynamikę znajomości. Z początku była bardzo spięta i kończył na jej twarzy z obowiązkowo zamkniętymi oczami, czasami na dekolcie, ale wraz z kolejnymi tygodniami rozkręcała się: zaczęła rozsmarowywać jego nasienie po swojej twarzy, a potem, kiedy zaczęła otwierać usta do finału, wypluwała na siebie mieszankę ze śliną. Z początku unikała jego spojrzenia czy w ogóle patrzenia na niego, ale z czasem robiła się coraz śmielsza. Pewnego razu prawie cały czas patrzyła mu w oczy, uśmiechając się zadziornie. Kiedy skończyli, Tom wiedział, że to był jego ostatni występ. Nie zamierzał iść ani kroku dalej i akceptował konsekwencje swojego postanowienia.
Przez następne pięć tygodni nie dostawał żadnej wiadomości, a mężczyzna przy narożnym stoliku zdawał się go ignorować lub unikać — podsyłając innych z zamówieniami — ale w końcu, w pusty i leniwy poniedziałek, podszedł do baru i zamówił dwa shoty, z których jeden wskazał Tomowi, a następnie podziękował za współpracę i powiedział, że to byłoby na tyle i żeby Tom nie próbował się kontaktować z nimi czy szukać innych wykonawców, a już w szczególności widzów ich przedstawień. Innymi słowy, nie było tematu. Tom uniósł kieliszek jak do toastu i wychylił na raz. W pierwszej chwili pomyślał, że miewają z tym czasami problem i stąd ta wizyta, ale potem przypomniał sobie wydarzenie z tygodnia wcześniej. Był w banku i z pomieszczenia dla personelu wyszedł mężczyzna w garniturze; z otaczającej go aury Tom wywnioskował, że był na poziomie dyrektora albo podobnym. Nagle ujrzał Toma i go wcięło. Tom akurat patrzył w tym kierunku i nie przestał. Mężczyzna zakręcił się zdezorientowany, spuścił głowę i wrócił do swojego pomieszczenia. Tom pomyślał wtedy, że być może został właśnie rozpoznany jako chłopak ze sceny. Zastanawiało go, czy pamiętał go z pierwszego okresu, a może kiedy nosił sukienkę. Gdyby widział go tylko w masce, nie rozpoznałby go. I oto tydzień później miał dyskretną pogadankę na ten temat. Postanowił zmienić bank po tym.
Robił zdecydowanie nieobyczajne rzeczy dla zarobienia pieniędzy — co powiedziałaby jego matka? zastanawiał się kilka razy bez większego zaangażowania — ale najmilej wspominał współpracę z grubą dziewczyną, ponieważ osiągnęli wysoki poziom porozumienia bez używania słów. Czuł, że coś mu to przypomina, coś z dzieciństwa, ale nie potrafił tego uchwycić. Było jak uciekający nad ranem sen.
Zabójca we mnie
Czy był to jego dzień pracy czy wolny od pubu, spał zawsze do tej samej godziny — do południa. Tamtego dnia podniósł się na łóżku i zauważył, że nie jest sam. W fotelu przy małym, okrągłym stoliku obok okna leżał przeraźliwie wychudzony Michał. Miał sięgające pasa długie włosy, a na sobie jedynie znoszone i trochę za duże slipy. Podniósł zmęczone spojrzenie na Toma i nagle Tom wiedział. Wiedział wszystko.
Wstał i podszedł bliżej i usiadł na rogu łóżka i jął się przyglądać swojemu przyjacielowi z dzieciństwa. Pierwszą rzeczą, o którą spytał się w duchu, było, skąd się tu wziął. Ale jasnym było, że Michał nigdy go nie zostawił. Pomimo iż Tom nie myślał o nim przez wiele lat, zupełnie jakby nigdy nie istniał, jakby nie uratował go przed księdzem i przed... Aż przyłożył dłoń do ust, jakby obawiając się, że wypowie to na głos. Michał uratował go przed tą rozpaczą, która trawiła go jako dziecko. Uratował go — wszystko to nagle docierało do niego z taką jasnością, jakby wyrwał się po latach ze szponów silnej iluzji — uratował go, żywiąc się jego smutkiem, jego strachem, jego rozpaczą, jego łaknieniem bliskości. Wegetował na nim, jak pasożyt, jednocześnie czyniąc odpornym — nawet jeżeli przez obojętność — na cały świat. Teraz jednak umierał, ponieważ Tom nie miał w sobie już ani grama tych negatywnych uczuć.
Opadł do tyłu i patrząc w sufit zastanawiał się, co dalej. Czy ta cała pożywka dla Michała opuściła Toma na dobre i nie potrzebuje go? A może za jakiś czas wróciłaby ze zwielokrotnioną siłą? Czy chciał to ryzykować? Czy poradziłby sobie, gdyby nagle wypełniły go te wszystkie uczucia, których już nie znał i w gruncie rzeczy nie pamiętał? I co mógłby zrobić?
Ksiądz.
A raczej zabójstwo księdza. Przypomniał sobie uczucie uskrzydlenia, przypominające euforię, które odczuwał jeszcze przez wiele tygodni po krwawej śmierci księdza. Euforię przemieszaną ze strachem, że jednak go znajdą i któregoś dnia policja zapuka do drzwi. Podniósł się z powrotem, żeby spytać Michała, czy to by mu pomogło, ale znowu był sam w pokoju.
Po raz pierwszy od lat niecierpliwił się, kiedy skończy się praca i będzie mógł wyjść. Zastanawiał się, czy to aby nie było pożegnanie i Michał umarł tego ranka (czy cokolwiek istoty takie jak on robią), ale nie czuł się inaczej niż normalnie. Podpytał kolegów w pracy, gdzie można znaleźć miejsce, w którym koczują narkomani. W pierwszej chwili chciał wybrać koczowisko bezdomnych, ale uznał że ci są mniej winni swojej sytuacji niż uzależnieni od narkotyków. Nie było w tym logiki, bardziej porównałby to do pokrętła radia: kręcił nim, aż sygnał nie był czysty. W ten sposób odkrył sam przed sobą, że bezdomni są bardziej niesprawiedliwym celem. Dochodził też aspekt praktyczny: gdyby jakimś cudem Michał opuścił go rano na dobre, Tom uznał, że będzie miał więcej szans uciekając przed ludźmi wyniszczonymi różnymi substancjami niż przed tymi, którzy musieli sobie radzić na co dzień. Po rozliczeniu kasy, posprzątaniu i zamknięciu baru złapał taksówkę i kazał zawieźć się w miejsce obok, również trochę podejrzane — na tyle, by nie zadawać pytań, ale nie na tyle, żeby taksówkarz zaczął kwestionować jego ocenę rzeczywistości. Stamtąd Tom przeszedł na piechotę do opuszczonego magazynu, w którym mieli mieć bazę narkomani.
Byli tam. Leżeli na brudnych materacach, starych paletach lub po prostu foliowych workach na betonowej podłodze i patrzyli raczej niemrawo na niego. Wyjął papierosa i zapalił go. Oto twoja szansa, Michaś, powiedział do siebie w głowie. Dopali papierosa i wraca. Był w połowie, kiedy usłyszał odgłos, którego nie potrafił zrazu opisać, ale po odwróceniu się zidentyfikował jako czaszka rozbijana o beton. Większość obecnych w hali osób nie zareagowała w żaden sposób na to, pogrążona w swoich stanach świadomości. Kilka osób patrzyło zaciekawionych na wydarzenie. Tymczasem Michał zaczął zdejmować kolejne osoby, które w większości przypadków się nie broniły. Dopiero zamordowanie kolejnej z osób wywołało atak paniki jego partnerki i ta zaczęła się drzeć wniebogłosy. To wybudziło kilka śpiących ludzi. Wtedy Tom zauważył, że Michał się zmienia podczas zabijania: robi się wyższy, bardziej atletyczny, a jego włosy robią się krótsze i czernieją. Największe wrażenie robiły jednak oczy, które przechodziły od białych — Michał nie miał źrenic, co jakoś nigdy nie zastanowiło Toma — do całkowicie czarnych. Ten pierwszy raz trwał długo, ale Tom sam odczuwał jakby nabierał sił, więc nie protestował. Uznał, że następnym razem będą bardziej wybredni, a teraz liczyło się podładowanie baterii jego — zamyślił się na moment — partnera. Kiedy wszyscy byli już martwi, Michał stanął nad Tomem, górując nad nim, i spojrzał z wdzięcznością. Tom uśmiechnął się i pokazał dawno skończony papieros. To wtedy narodziła się ich osobista tradycja, że Michał ma się wyrobić w trakcie papierosa. Nie było przewidzianych żadnych kar ani nagród, więc osiągnięcie stało się nagrodą, a jego brak — karą samymi w sobie. Tom postanowił też odświeżyć wizerunek swojego towarzysza i zaczął nazywać Michaelem.
Od tamtej pory Michael po prostu bywał. Razem oglądali różne programy (głównie filmy i seriale dokumentalne) albo po prostu siedzieli w jednym pomieszczeniu, słuchając muzyki binauralnej. Tom nie mógł sobie przypomnieć, czy Michael nigdy nic nie mówił, czy tylko on o tym zapomniał. Czasami pojawiał się również w pracy, ale tylko obserwował z kąta. Michael miał dwa stany: albo obserwował wszystko w milczeniu, albo właśnie zabijał mniejszą lub większą grupę ludzi.
Rzeź w obozie dla narkomanów została odkryta kilka dni później i wszczęto śledztwo oraz prasa się trochę kręciła wokół tematu, a politycy zarówno prawej, jak i lewej strony szukali odpowiedzi na pytanie kogo bardziej o to obwinić: system czy samych ludzi. Tom przy tej okazji zastanawiał się nad naturą Michaela i czy ten zostawia odciski palców albo ślady DNA, ale nawet jeśli, to miałby je raczej inne niż Tom, więc były to co najwyżej rozważania do porannej kawy.
Pozostawało pytanie, na jak długo każdy taki wybryk wystarczy. Nawet gdyby Michael nie zostawiał po sobie żadnych śladów, to Tom również musiał tam być, a on, nawet najbardziej ostrożny, był już w pełni fizyczną osobą, którą technicy od miejsc zbrodni mogli namierzyć po specyficznym błocie na butach albo włosie, który spadł mu z głowy na płaszcz, a z płaszcza na podłogę. A ludzie ginący w dużych ilościach na raz zawsze wzbudzą spore zainteresowanie, zarówno władz, jak i prasy. Tom próbował przeprowadzić eksperyment, żeby sprawdzić, jak daleko mogą się od siebie być, ale Michael znikał i pojawiał się bliżej; a kiedy Tom kazał mu zostać w jednym miejscu, Michael myślał, że chce się go pozbyć i zaczynał panikować. Biorąc to wszystko pod uwagę, Tom musiał wymyślić jakiś sposób na usatysfakcjonowanie krwawych żądzy Michaela, a jednocześnie nie dać się aresztować. Pobyt w więzieniu wolał mieć jako plan B na późniejszy etap życia i raczej nie w żadnym europejskim kraju, a gdzieś w Meksyku lub Ameryce Południowej, gdzie nie ma dobrego monitoringu i więźniowie są z grubsza zostawieni sami sobie.
Po siedmiu miesiącach nadeszła potrzeba kolejnej ofiary z krwi i Tom wybrał się do dzielnicy, gdzie po zmroku nikt szanujący się po prostu nie bywał i krążył aż nie został otoczony w zaułku. Tym razem Michael prawie zdążył przed końcem papierosa, ale też ofiar było mniej. Ale też były bardziej wymagające. Okazało się, że Michael (z niewielką pomocą Toma) zdjął gang, z którym Scotland Yard nie mógł sobie poradzić od wielu miesięcy, więc wytworzyła się legenda ludowa o tajemniczym mścicielu. Tom podejrzewał, że przynajmniej część policjantów skupiła się na wykluczeniu udziału konkurencji i potem nie drążyła za bardzo. Ale to nie był plan na dłuższą metę, nawet jeżeli miałoby to się dziać co pół roku. W końcu ktoś połączy wszystkie kropki w obrazek.
Po półtora roku występowania w teatrze oraz po dwóch grupowych rzeziach praca w pubie wydawała się nudna i jałowa. Po raz pierwszy nie tylko od przyjazdu do Anglii, ale w ogóle odkąd zaczął pracować, Tom musiał się zmuszać do pracy. Akurat przyszła zima i dni były krótkie i ciemne i bardzo go to dobijało. W tych warunkach sam zaczął wyglądać kolejnej akcji. Trochę go to niepokoiło, ponieważ zdawał się nie mieć tego pod kontrolą i nie lubił tego. Postanowił, ku niezadowoleniu Michaela, spróbować to przeczekać i unikał wszelkich ryzykownych sytuacji. Któregoś dnia szef spytał go, czy na pewno wszystko w porządku, bo wygląda trochę słabo. Tom odparł, że to fatyga i że zaczął myśleć o jakichś wakacjach, ale szef odparł, że nie o tym mówi i spytał wprost, w jakie narkotyki wpadł. Wiedząc, że negowanie nie ma sensu, Tom wybrnął w zawiły sposób z rozmowy, choć nie z problemu. Przyjrzał się sobie w łazience — faktycznie wyglądał jak członek pierwszej grupy, którą Michael zmasakrował.
Tego wieczoru wyszedł powłóczyć się po mieście, ponieważ czuł, że nie zaśnie i w takiej sytuacji wolał nie być w swojej sypialni. Michael obstawiał, że spotkają kogoś, kto będzie mógł posłużyć za ofiarę, ale Tom unikał tych zaułków. Balansował na granicy tych miejsc, próbując wzbudzić adrenalinę bez ofiar, ale jak tylko zrobił sobie przerwę na kawę, poczuł, że to bardzo tymczasowe. Siedząc i tępo patrząc się w siedzenie przed sobą, gdzie jeszcze przed chwilą siedział zielonowłosy Michael, usłyszał nagle rozmowę dwóch mężczyzn. Omawiali palący problem młodego gangu, który zagraża ich operacji. Tom podniósł wzrok, żeby ich zlokalizować, ponieważ wyraźnie słyszał, że mówią szeptem, i stwierdził, że siedzą na drugim końcu lokalu, a za nimi — skryty za wysokim oparciem siedzeń dzielących przestrzenie dwóch stolików — siedzi Michael. W następnej chwili siedział naprzeciwko Toma i robiąc ponaglające miny jął wskazywać na gangsterów. Tom westchnął. Tak, to był dobry plan, przynajmniej w tych okolicznościach: mieliby okazję zabić kogoś, a jednocześnie ktoś inny wziąłby za to odpowiedzialność. No i byli w połowie dziewiątego miesiąca bez ofiary i Tom czuł, że nie pociągną długo dłużej.
Kiedy stanął obok stolika, wprawił dwóch mężczyzn koło czterdziestki w lekkie zaskoczenie, ale głównie chyba wyglądając jak na głodzie narkotykowym. Jeden z nich kazał mu spadać, bo mają tu ważniejsze sprawy, ale Tom odpowiedział na to, że może zająć się ich problemem natychmiast. Trochę się spięli i rozejrzeli wokół, ponieważ widział, że widzieli go wcześniej, więc wiedzieli, że nie mógł ich słyszeć bez wsparcia. Ich zainteresowanie wystraszyło właściciela kawiarni, który ruszył na poły wkurzony, a na poły przerażony, ale Tom wyciągnął rękę, żeby go powstrzymać i ściszonym głosem oznajmił, żeby podali mu adres, a on się zajmie problemem i przyjdzie następnego dnia po pieniądze. Zaraz po wypowiedzeniu tego zdał sobie sprawę, jak brzmi. Mężczyźni jednak szybko spojrzeli po sobie, gestem głowy odprawili właściciela kawiarni i kazali Tomowi usiąść z nimi, a następnie zaproponowali kawę. Zaczęli go podpytywać, dla kogo pracuje i skąd o nich wie, ale odparł, że nie pracuje dla nikogo i że akurat siedział tutaj. Zaczął odzyskiwać swój spokój. Już nieco bardziej uporządkowanym językiem przedstawił zalety ich współpracy: mieli niczego nie ryzykować, ponieważ nic ich nie łączyło; w ramach pierwszej robótki mieli zapłacić trochę mniej i całość po robocie, jeżeli będą zadowoleni. Następnie opowiedział, że miał robotę, ale ostatnio źródło wyschło i dzisiaj włóczy się trochę bez celu. Mężczyźni poprosili go, żeby przesiadł się na chwilę do innego stolika, a oni to omówią. Tom uznał, że nie ma siły uciekać i dał znać Michaelowi, że gdyby nagle znaleźli się w niebezpieczeństwie, to ma przyzwolenie zająć się gangsterami oraz ewentualnymi świadkami, co niestety oznaczało właściciela kawiarni. Sobie z kolei obiecał nie doprowadzać siebie albo Michaela nigdy więcej do takiego... głodu? Mężczyźni ruszyli do wyjścia, a po drodze położyli mu serwetkę z adresem na blacie stolika.
Po raz pierwszy mieli wykonać zlecenie na kogoś, więc lepiej byłoby zadbać o brak świadków. Tom wyłączył telefon i wyjął baterię, głównie dlatego, że tak widział na filmach, ale niczego w ten sposób nie ryzykował. Następnie ruszył na piechotę pod wskazany adres. Tam był kolejny pub, ale dochodziła już czwarta nad ranem, więc był zamknięty. Od frontu było ciemno, ale obszedł budynek, wspiął się na płotek z tyłu i dostał na niewielki dziedziniec, lądując niestety na kuble na śmieci, czym ściągnął na siebie zainteresowanie mężczyzn siedzących na zapleczu pubu. Zapalono światło z tyłu i cała grupa stanęła jak wryta na widok Toma. Jeden z mężczyzn spytał wulgarnie, co to ma być, podczas gdy kolejny zaczął się śmiać. Zgodnie jednak uznali, że kara za najście się należy. Tom, starając się zachować godność osobistą, poprosił o papierosa, którego dostał wraz z pudełkiem zapałek. Widział już wyłaniającego się w rogu Michaela. Tylko pamiętaj, bez rozrywania na strzępy, zdążył go poinformować, kiedy zaczął się festiwal skręcania karków. Działo się to tak szybko, że tylko Tom był w stanie zrozumieć, co się dzieje. Ostatnia z ofiar, chudzielec w dresie, zdążył zauważyć Michaela i nawet wydobyć z siebie: — C-co? — ale odpowiedź była krótka i rzeczowa. W życiu Tomowi papieros nie smakował tak dobrze. Błogostan spłynął na niego tak wielki, że prawie usiadł tam, ale Michael przywołał go do porządku.
Następnego dnia pojawił się w kawiarni, jakby nigdy nic. Na obsłudze była tym razem jakaś dziewczyna, wnosząc z jej rysów, córka mężczyzny obecnego dwanaście godzin wcześniej. Tom, zrelaksowany i spokojny, ruszył może nieco wręcz nonszalancko przez lokal i stanął przy stoliku mężczyzn. Jeden z nich — wyglądali naprawdę różnie, ale Tom nie potrafił powiedzieć, który z nich jest bardziej szefem; może żaden — jeden z nich oznajmił, że wykonanie im się spodobało i że będą mieć kolejne zlecenie, ale też że jest to ostatni raz, kiedy spotykają się osobiście. Tom najwyraźniej miał rozmach, który budził podziw, ale zbytnio przykuwał uwagę. Mogą mieć dla niego coś raz na trzy, może cztery miesiące, jeżeli go to urządza. Tom zgodził się i zaproponował, że jeżeli ich to urządza, to w pubie, w którym pracuje, bywa pewien stały bywalec, który być może sprawdziłby się jako kurier między nimi. Dodatkowo Tom zażądał, żeby zawsze dostawać ustawki z dużą liczbą ofiar — choć szybko poprawił się, że "celów", to jeden z gangsterów spojrzał nań z uznaniem — oraz że zawsze będą ginąć wszyscy, więc żeby zadbali o brak świadków. Dodał, że zrozumie, jeżeli oznaczać by to miało mniej zleceń. Ku jego uldze, i tym razem nieco wygórowane warunki zostały przyjęte.
Wieczorem szef z pubu chciał go zwolnić bez podawania powodu, ale w tym momencie wszedł regularny bywalec stolika w rogu, blady jak ściana, podszedł do szefa, wziął go na stronę, gdzie chwilę rozmawiali, co chwila łypiąc na Toma. Kiedy szef wrócił, Tom spytał go, o czym mówił, bo im przerwano, ale szef odparł tylko, że pomylił się wcześniej i że nieważne. Tom został w pubie, ale po raz kolejny w życiu stał się nietykalny. Mężczyzna od narożnego stolika przekazywał mu koperty od gangsterów — z adresami oraz pieniędzmi — ale poza tym schodził mu z drogi, jak tylko mógł. Jego szef tylko "wpadał z wizytą" w jego dni.
Tom dostał zlecenie dosłownie kilka razy, ale wystarczyło to, by z nawiązką zaspokoić potrzeby Michaela oraz dodatkowo zapewnić sobie zabezpieczenie finansowe. Jego działalność długo umykała londyńskiej policji metropolitarnej, ale w końcu zaczęli węszyć. Dowody byłyby poszlakowe i ograniczające się do tego, że był w miejscach rzeźni, ale jego przełożeni woleli nie ryzykować. Tom zastanawiał się, czy będą próbowali go zlikwidować, ale otaczająca go aura tajemniczości — być może! — sprawiła, że postanowili wyjść z propozycją. Jego szefowie współpracowali z mafią, prawdziwą, włoską mafią z okolic Neapolu i dogadali się, żeby dokonać transferu Toma na południe Włoch, gdzie kontynuowałby swoją działalność mniej niepokojony przez policję.
Nie miał wielu osobistych rzeczy, dogadał się jedynie w kwestii przetransportowania pieniędzy, których spora część była nieoficjalna i w papierowej postaci. Kosztowało go to 20% całości, ale poszło gładko. Spakowany w jedną torbę podręczną wsiadł do samolotu i odleciał zanim brytyjska policja była w stanie ustalić jego faktyczną rolę. We Włoszech już nie planował legalnej pracy. Poleciał na Sycylię z przesiadką w Rzymie, a stamtąd dostał się promem z powrotem na kontynent. Zszedłszy z terminalu, oficjalnie rozpłynął się.
Żyjąc na krawędzi
Pojawienie się Michała nauczyło Tomasza trzymać porządek u siebie w pokoju, żeby dać matce jak najmniej powodów do inspekcji. Usłyszał kiedyś przypadkiem, jak przy okazji innego tematu opowiedziała swojej koleżance, jaki to jest porządny i że to chyba zaskakujące, bo pewnie coś ukrywa i może "świerszczyki". Nie zrozumiał, o co jej chodziło i dopiero koledzy w szkole mu wytłumaczyli. Parę lat później, kiedy świerszczyki nie były już tylko anegdotą opowiadaną koleżankom jego matki, Tomasz znalazł się w idealnej sytuacji, ponieważ mógł stworzyć coś w rodzaju banku lub depozytu, w którym przechowywał kolegom ich materiały, zapewniając jakość usług, której dziupla w drzewie [sic!] nie dawała. Z jednej strony zyskał sobie ich przychylność, a z drugiej samemu korzystał z ich dobrodziejstw. Win-win.
A potem przyszedł Internet. Z racji na pracę jego matki, w domu był potężny komputer z szybkim i nieograniczonym Internetem, co jak na tamte czasy było czymś. Nagle miał dostęp do całego szeregu zdjęć i nie musiał przejmować się składowaniem ich w szafie. Dość szybko nauczył się różnych technik zacierania śladów na komputerze. Tomasz również jako pierwszy w okolicy miał nagrywarkę płyt CD, dzięki czemu dorabiał sobie do celowo skromnego kieszonkowego nagrywaniem ludziom wokół muzyki oraz właśnie pornografii. Wszystko oczywiście dyskretnie.
Tomasz może nie miał uczuć, ale na pewno miał duży popęd seksualny, odkąd tylko zaczął dojrzewać. Jego więź z Michałem była już ugruntowana, kiedy się to zaczęło. Razem wyszukiwali kolejnych materiałów, żeby się nigdy nie powtórzyć, ale Michał nigdy nie dołączył. Dopiero lata później, mieszkając w Londynie, zrozumiał, że w pewnym sensie wszystkie orgazmy — jak i wszystko inne — przeżywali razem. Być może jako nastolatek wystraszyłby się tego, ale mając dwadzieścia kilka lat, uznał to za praktycznie neutralny fakt.
Sporo eksperymentował w tym zakresie z różnymi technikami. Rozczarowała go legendarna metoda "na obcą rękę", za to polubił coś, co nazywało się edge'owaniem, czyli doprowadzaniem do skraju orgazmu, żeby przestać na chwilę, ochłonąć i wznowić masturbację. I tak przez dłuższy czas. Podobno rekordziści potrafili tak utrzymać ten stan przez wiele godzin, ale on nigdy tak daleko nie zaszedł.
Tak więc kiedy był już w Londynie i dostał propozycję robienia tego samego, tylko za pieniądze, uznał to za dobrą okazję. Nigdy nie wiadomo, który z talentów przyda się w życiu.
Praca na estradzie okazała się mieć nieprzewidziane konsekwencje — w skrócie, jego osobista aktywność prowadząca do samozadowolenia straciła magię. Robił to technicznie coraz lepiej, a jednocześnie przestało być to tylko jego. Z początku liczył, że to "rozchodzi", ale kiedy to nie następowało, poczuł, że musi coś z tym zrobić. A może tylko chce? Co prawda, podkochiwał się w liceum w paru dziewczynach, ale nigdy na tyle, żeby wyjść z jakąś propozycją, nawet na studniówkę pojechał sam. A potem był już zajęty pracą i nie miał do tego głowy. W przeciwieństwie do swoich kolegów, nie traktował swojego dziewictwa jako czegoś wstydliwego czy wymagającego jak najszybszej naprawy. Praca jako sex worker odczarowała dla niego trochę ten zawód, więc kiedy nagle onanizm stracił dla niego magię, postanowił skorzystać z usługi prostytutki, jakby nigdy nic. W wieku 23 lat przeżył swój pierwszy raz i stwierdził, że to o wiele lepsze do masturbacji. Nie rzucił się jednak w wir nowych aktywności, tylko przeszedł w tryb hybrydowy — bardzo często był zbyt zmęczony, żeby gdziekolwiek wychodzić, więc wolał załatwić temat samemu.
Ostrożne podejście do tematu bynajmniej nie oznaczało, że nie eksperymentował. W ciągu kilku pierwszych miesięcy odwiedził kilka prostytutek oferujących różnego rodzaju usługi. Z niejakim zdziwieniem, zważywszy na swoją niechęć do dotykania kogokolwiek, odkrył, że czerpie dużo przyjemności z bólu. Intensywność tego doznania w erotycznym kontekście wynosiła go na jakieś wyżyny, na których czuł się poza wszystkim. Trochę inaczej zaczął myśleć o średniowiecznych biczownikach. I tak, zacząwszy od normalnych stosunków, skończył na nietypowych seansach, podczas których często nie tylko nie dotykał kobiety, ale wręcz w ogóle nie widział jej rozebranej. Z rozbawieniem stwierdził, że udało mu się na nowo odnaleźć radość z masturbacji.
Wraz z końcem pracy w teatrze i ponownej materializacji Michaela, jego potrzeby spotykania się z ludźmi w celach seksualnych już były ucichły. Może edge'owanie się na oczach skrytych w cieniu obserwatorów nie wyczerpywało tego, co potrafił wycisnąć dla siebie z masturbacji, a może hurtowa rzeź w odludnych miejscach zapełniała tę pustkę w jego duszy, ale na jakiś czas dał sobie spokój i tylko sporadycznie zaspokajał się do snu.
Sytuacja uległa zmianie, kiedy wyjechał do Włoch. Nagle był sam w obcym mieście, gdzie co prawda ludzie byli zachowawczo mili, ale obchodzili go z daleka. Przez większość czasu bardzo mu to odpowiadało, ale po kilku miesiącach takiego relaksowania się zaczął odczuwać narastającą pustkę. Zrozumiał, że praca w barze dawała mu dużo okazji do interakcji z ludźmi — interakcji, które były z jednej strony intensywne, ponieważ było ich dużo, a z drugiej strony nie wymagały wielkiego zaangażowania, ponieważ były płytkie. Teraz odkrywał, że jednak przyzwyczaił się do obecności ludzi i jednak mu ich brakowało. Czując, że zaczyna świrować, postanowił coś z tym zrobić. Jako tajna broń jednej z lokalnych rodzin mafijnych, miał przykazane siedzieć cicho i nie rzucać się w oczy. Oficjalnie pracował więc z domu w branży internetowej, choć czuł, że ludzie tylko udają, że to kupują. Coś w rodzaju wersji oficjalnej dla wszystkich, gdyby ktoś pytał. Na pewno nie pomagało to, że mafiozi przyjeżdżali po niego samochodem w środku nocy i odstawiali kilka godzin później. Niezależnie jak dyskretni by nie byli, ludzie widzieli wszystko zza zamkniętych okiennic i potem sobie przekazali jako uzupełnienie wersji oficjalnej.
W ramach rozrywki zapisał się na naukę języka włoskiego i trochę ułatwiło mu to życie. Brak znajomości języka jednak jest sporą barierą. Nie został nagle lubianą we wsi osobą, ale trochę odczarował swój wizerunek, nawet zaczął żartować. Podtrzymywał wizerunek, że pracuje "w internetach", ale starał się mgliście wyrażać o swoim stanowisku. Może pisał artykuły na strony, a może był kierownikiem projektu — ciężko by to było komukolwiek stwierdzić. Zrobił prawo jazdy, kupił używanego fiata i zaczął jeździć po bliższej i dalszej okolicy. Tam, gdzie go nie znano, udawało mu się stworzyć dobre pierwsze wrażenie. Na południu Włoch znajomość angielskiego była niewielka, więc ze swoim włoskim oraz pochwałami dla ich kuchni mógł nawiązać trochę tej płytkiej więzi, jakiej potrzebował. Zaczął nawet rozmawiać ze swoimi kontaktami w mafii, że mógłby się przeprowadzić gdzie indziej, ale dostał jednoznaczną odpowiedź, że nie wybrali mu miejsca zamieszkania przypadkowo — miasteczko, w którym przebywał, było pod ich ścisłą kontrolą i tam mogli go nie tylko chronić, ale i szybko schować. Nie było wielkiego ryzyka, ale jego zajmowanie się "problemami konkurencyjnych grup" — nikt nigdy na głos nie nazywał tego, czym Tom i Michael się zajmowali — było bardzo w cenie, ponieważ miało stuprocentową skuteczność i wysyłało mocny sygnał do potencjalnych adresatów. Dodatkowo był człowiekiem z zewnątrz, więc nie można było go sterroryzować za pośrednictwem rodziny. (Był to jedyny moment od lat, w którym pomyślał o rodzicach. W międzyczasie jego ojciec zaczął odczuwać coś w rodzaju poczucia winy i próbował nawiązać kontakt, ale Tom bardzo chłodno podjął temat i po jakimś czasie wygasł całkiem. Zaczął sam się zastanawiać, czy gangsterzy mogliby dotrzeć w ten sposób "do niego").
Pornografia nie potrafi nauczyć wiele na temat seksu, za to pozwala odkryć wiele na temat własnej seksualności. Wraz z otwarciem się na ludzi Tom poczuł, że narasta w nim potrzeba czyjegoś ciała. Kiedy korzystał z usług prostytutek (oraz jednego prostytutka, ale odkrył jedynie, że to nie jego rzecz i po paru nieudanych podejściach przegadali resztę wieczoru), nie zdążył sprawdzić jednej rzeczy. Być może alghedonia go pochłonęła bez reszty, a może jednak coś go blokowało, ale teraz postanowił znaleźć transseksualną dziewczynę przed pełną operacją zmiany płci — doświadczenie, które chodziło za nim od dawna. Na szczęście nie miał z tym problemu i znalazł stosowną osobę w Neapolu. Umówił się, wsiadł w swojego fiata i ruszył w półtoragodzinną trasę.
Nazywała się Natalie i kiedy była już naga, miała raczej androgyniczną sylwetkę z ledwie zarysowanymi piersiami i płaskim tyłkiem, ale na ogół ubierała się w sposób, który nadawał jej bardziej kobiecych kształtów. Było w tym coś z docierania do sedna sprawy — kiedy odarło się ją z wszystkich warstw iluzji, czekała na niego żywa istota. Ale to było później, dużo później. Za pierwszym razem nie potrafił dokładnie opisać, czego by od niej oczekiwał. Przerabiał wcześniej w głowie różne scenariusze, które chciałby odtworzyć, ale w starciu z rzeczywistością wydały mu się jakieś sztuczne i niewłaściwe. Oznajmił więc, że jest otwarty na propozycje, ponieważ sam nie bardzo wie, czego chce. Natalie zaśmiała się i wywiązała się rozmowa, podczas której wyciągnęła z niego wszystko — również rzeczy, o których nie miał pojęcia, że w nim siedzą. Ten bardzo ludzki początek, ku jego wielkiemu zdziwieniu, pchnął go ku czemuś w rodzaju jego pierwszego związku w życiu. Nie nazwałby jej swoją dziewczyną czy nawet kochanką i fakt, że płacił za to, sprawiał, że czuł, że ma to bardziej pod kontrolą, ale z czasem odwiedzał ją co tydzień. Wypracowali sobie również cały wachlarz przeróżnych praktyk, jakich się dopuszczali; Natalie okazała się bardzo wszechstronna, potrafiąc być i uległą, i dominującą, i zadającą ból dość precyzyjnie, jak i edge'ując go bez najmniejszych wskazówek, kiedy pauzować i wznawiać stymulację. Z jakiegoś powodu nigdy nie wpadł na pomysł, żeby ktoś to robił za niego.
Aż pewnego dnia stało się coś, czego obawiał się przez całe życie: że ktoś zobaczy Michaela. Nie przygotował się nigdy na tę sytuację, nie miał żadnego scenariusza. Dochodził do siebie świeżo po orgazmie, kiedy nagle Natalie zapytała go — tylko trochę czujniejsza niż normalnie — czy zna tego osobnika, który siedzi z nimi w pomieszczeniu. Wciąż w stanie lekko euforycznego odurzenia, nie pomyślał nawet, że mogło chodzić o jego cichego wspólnika. Tymczasem Michael, ubrany w kombinezon roboczy, chudy i z długimi zielonymi włosami, przyglądał im się z bezpiecznej pozycji fotela stojącego w rogu pokoju. Zawsze miał coś z seksualnych doznań Toma — jak i wszystkich innych, choć nie było ich wielu — ale nigdy dotąd nie pojawił się osobiście w tych sytuacjach. Stan, w którym się znajdował, bardzo pomógł Tomowi zachować spokój. Oznajmił Natalie, że to jego partner biznesowy i że czasami towarzyszy mu w jego eskapadach. Natalie zaśmiała się, że nie wiedziała, kiedy wszedł i stanowczym tonem oznajmiła, że obserwowanie kosztuje ekstra. Od tamtej pory Michael pojawiał się dość regularnie, choć nie zawsze, podczas ich sesji i między całą trójką wytworzyła się więź.
Po raz pierwszy w życiu Tom czuł się dobrze. Starał się nie zastanawiać, co będzie potem, ponieważ po pierwsze, nie miał planu, a po drugie, nie wierzył, że można wiele zaplanować w tym świecie. Jak przeczytał kiedyś w humorystycznym tekście w internecie, kiedy uczeni mówią o błękitnym niebie, za horyzontem już czają się chmury.
Ostatnie zlecenie
Zlecenie nie odznaczało się niczym niezwykłym. Kierowca miał po niego przyjechać po zmroku i zabrać go na miejsce. Po wszystkim miał go odwieźć, po drodze zawożąc na kieliszek wina do restauracji nieopodal — w ten sposób miał alibi, gdyby ktoś szukał, choć do tej pory się to nie zdarzyło. Jak w przypadku wielu ostatnich wydarzeń, Tom nie zwracał większej uwagi na detale tego dnia; dopiero później, rekonstruując ten dzień w głowie, wydedukował różne szczegóły, jak np. z jakiej filiżanki pił kawę lub co zjadł na śniadanie.
Kierowca pojawił się, kiedy było jeszcze jasno, ale już po lunchu. Następnie jechali godzinę. Tom dostał klucze do domu, którego okna wychodziły na nieczynne kino, w którym po zmroku miało dojść do spotkania, które miał nawiedzić i "zrobić swoją rzecz". Siadł na pierwszym piętrze i przyglądał się miejscu zza uchylonej okiennicy. Wyglądało na to, że jacyś bezdomni lub skwaterzy pomieszkiwali tu jakiś czas temu: pod ścianami leżały dawno nie używane materace, a z rogu sąsiedniego pokoju było mocno czuć starym moczem. Po zastanowieniu Tom usiadł na krześle, podczas gdy Michael stał oparty o futrynę. Pozostali w tej pozycji przez cały czas, zastygli w oczekiwaniu na nadchodzącą krwawą ofiarę. Tom wypalił trzy papierosy w międzyczasie.
W pewnym momencie, kiedy było już ciemno, przed budynkiem zatrzymały się dwie luksusowe limuzyny, dwa vany oraz furgonetka, z których to pojazdów powysiadało dużo ludzi, którzy dosłownie wlali się do budynku, zostawiając przed wejściem dwóch zakapiorów. Tom wstał i podszedł bliżej okna, żeby widzieć lepiej. Przed kinem przejechał samochód karabinierów i na moment zwolnił, ale zdawszy sobie sprawę z tego, co się dzieje, kierowca przyspieszył. Michael dał znać, że scena jest gotowa na nich. Tom skinął, upuścił papieros na podłogę, przydeptał go i wyszli.
Strażnicy przed drzwiami zrobili się lekko niespokojni. W warunkach brytyjskich Tom nie rzucał się tak w oczy, ale tutaj jego bledsza skóra nie pozwalała wtopić się tak w tło. Po okolicy krążyły też prawdopodobnie różne opowieści i legendy miejskie. Strażnik wyciągnął rękę, żeby go powstrzymać. Tom zatrzymał się i zaczął patrzeć mu w oczy. Z tej odległości było to trudne, ale chciał ściągnąć na siebie całą jego uwagę. Korzystając z tego, Michael skręcił kark drugiemu strażnikowi. Wtedy pierwszy strażnik odwrócił się w tamtą stronę, ale Michael był już za nim i powtarzał manewr. Tom był w stanie usłyszeć chrupnięcie kręgów. Rozejrzał się dookoła, ale nie wyglądało na to, że ktokolwiek patrzy. Tom ułożył ciała za dużymi kolumnami na froncie budynku, żeby się nie rzucały w oczy z daleka.
Drzwi wejściowe otworzył delikatnie i szybko wszedł do środka. Tam, zgodnie z oczekiwaniami, został zauważony przez kolejnych strażników. Było ich dwóch i pilnowali kolejnych drzwi, co oznaczało, że jeżeli Tom i Michael załatwią sprawę cicho, to będą mogli się dostać do samego szefostwa za drzwiami bez rzeźni na małej przestrzeni. Jeden ze strażników podszedł do Toma, celując do niego z karabinu, i kazał podnieść ręce do góry. Skupienie jego uwagi na sobie było w tej sytuacji prostsze. Kątem oka Tom widział, jak Michael chwyta krtań drugiego strażnika i wyrywa, a następnie rozpływa się powietrzu. Drugi strażnik celował to w stronę Toma, to w stronę drugiego mężczyzny, próbując pod napływem adrenaliny ustalić, co się stało. Tom widział ten błysk w jego oku, kiedy zapadka w jego głowie zaskoczyła i zrozumiał, że jest z nimi ktoś jeszcze i powinien mieć oczy dookoła głowy, a nie jedynie na odcinku między kolegą, a intruzem. Wszystko to jednak działo się zbyt wolno i następną rzeczą, jaką słyszeli — oprócz bulgotania krwi — było kolejne tego wieczoru chrupnięcie kręgu szyjnego.
Tom wyjął papierosa z paczki i wsadził go sobie do ust, a następnie zrobił duży krok nad zwłokami strażnika, który chciał go zrewidować, i delikatnie nacisnął klamkę. Wnętrze zaskoczyło Toma, bowiem okazało się, że wszystkie krzesła kinowe zostały usunięte i są w ogromnej pustej sali. Przed ekranem była niewielka scena, na której stało dwóch żołnierzy mafijnych z karabinami. Poniżej, na podłodze, która nie była już pochyła, stał dobrze oświetlony stół, przy którym siedziało dwóch szefów — nie było wątpliwości co do ich statusu. Dookoła sali stali kolejni uzbrojeni osobnicy. Michael musiał być gdzieś bliżej stolika, ponieważ Tom bardzo dobrze słyszał, jak jeden z bossów pyta, o co tu chodzi. Tom musiał teraz podejść do stolika jak najszybciej, jak się da, ale bez wzbudzania alarmu. Lada moment ktoś pójdzie sprawdzić, co ze strażnikami, i sprawa się sypnie. Tom złapał jedną ręką papierosa przy ustach, a drugą ręką strzelał zapalniczką. Nie chciał go jeszcze zapalać, ale też nie chciał dawać sygnału Michaelowi. Przy stoliku było mniejsze ryzyko, że otworzą do niego ogień, jeżeli będzie zachowywał się bezbronnie.
Z jakiegoś powodu był tym razem zdenerwowany. Nie zdarzało mu się to wcześniej. Z tego powodu trochę spanikował i drążącą ręką odpalił papierosa. W tym samym momencie ktoś zawołał z tyłu, że "oni nie żyją". Michael zajął się w pierwszej kolejności strażnikami w cieniu i na balkonie, który szedł dookoła sali, choć tam nie było ich wielu. Dwóch ochroniarzy zeskoczyło ze sceny i stłoczyli między sobą obydwu bossów, rozglądając się nerwowo dookoła i całkiem przy tym ignorując Toma. Dopiero jeden z szefów zapytał go, co się dzieje, czego chce. Tom stał jednak tylko sparaliżowany, czekając aż Michael skończy z wszystkimi. Zmaterializował się przed jednym z ochroniarzy, ku jego przerażeniu, ale zdążył zniknąć nim ten otworzył ogień. Drugi ochroniarz, sądząc zapewne, że tam odbywa się cała akcja, odwrócił się w tę samą stronę i wtedy Michael pojawił się za nim, wbijając palce w ciało pomiędzy jego łopatkami i rozrywając go — Tom wywrócił w tym momencie oczami — na dwie połowy. Nieludzki krzyk dotarł do pozostałego przy życiu ochroniarza, który przestał strzelać przed siebie i obejrzał się. Wcięło go na moment, ale to wystarczyło Michaelowi, żeby z dużą prędkością wbiec w mężczyznę, objąć go za szyję i pociągnąć mocno, przerywając kręgosłup. Szefowie najwidoczniej nie byli uzbrojeni. Ten siedzący od strony pierwszego zabitego ochroniarza zerwał się i zaczął biec do wyjścia, ale Michael dobiegł do niego, skoczył przed siebie, złapał głowę w locie i obracając się z dużą prędkością wokół niego jak wokół słupa, skręcił mu kark. Ostatni pozostały przy życiu mężczyzna zerknął w stronę sceny, a następnie zaczął składać kolejne oferty i obietnice. Tom nie zdążył się nawet na nich skupić, kiedy Michael wyrwał mężczyźnie serce. Tom drżącą ręką wyjął papierosa z ust i obydwaj z Michaelem przyjrzeli mu się — Michael po raz kolejny wyrobił się.
Wtedy usłyszeli odgłos na scenie. Po bokach ekranu było coś w rodzaju kurtyny, co zapewne miało nadawać kinu bardziej teatralny charakter. Tom wspiął się na scenę i podszedł tam, a następnie odgarnął gwałtownie materiał. I stanął jak wryty, ponieważ klęczał tam chłopiec, na oko dziesięcioletni. Spojrzał zdawkowo na Toma, a potem rzucił się w stronę stolika, wołając przy tym ojca. Tom zdążył go złapać i popchnąć z powrotem w stronę ekranu, gdzie dzieciak został, płacząc. Tom momentalnie zaczął myśleć nad następnymi krokami. Gdyby nie odsłonił kurtyny i wyszedł, prawdopodobnie nie mógłby być zidentyfikowany. Ale wyglądając inaczej niż okoliczni ludzie, równie dobrze mógł zostać i zapalić drugiego papierosa. Myśl o tym, co można zrobić, przyszła momentalnie. Jego umysł szybko oprawił pomysł w ramy konieczności. Musieli pozbyć się wszystkich świadków. Tom obejrzał się za Michaelem. Ten klęczał po słowiańsku kawałek dalej. Jeszcze przed chwilą będący dwumetrową górą mięśni, teraz był najchudszy od lat, a jego włosy wydawały się w tym świetle seledynowe. Przypominał teraz Tomowi narkomanów, których zaatakowali kiedyś w Londynie. Patrzył na niego, kręcąc głową szybko i nerwowo. To nie była dobra wiadomość.
Oznaczało to, że jeżeli Tom nie chce mieć świadków, sam musi się tym zająć. Po latach biernego oglądania kolejnych mniej lub bardziej brutalnych śmierci sam teraz musiał się przyłożyć do kolejnej. Fizycznie nie wydawało się to trudne, ale Tom zamarł w oczekiwaniu na nie wiadomo co. Michael wypadł z gry, a zaraz przyjadą po niego kierowca z obstawą. A chłopiec zaraz znowu będzie chciał uciec. Tom postanowił załatwić to jak najszybciej. Zrzucił płaszcz, żeby mieć większą swobodę ruchu, podszedł szybko do chłopca i zacisnął dłonie na jego szyi. Mały był wystraszony i nie zdążył wydać z siebie krzyku. Chwilę się szarpał i próbował kopać Toma, ale ten był w jakimś transie i z racji na to, co zrobił później tego dnia, nie był w stanie ustalić w następnych latach, czy został jakoś mocniej kopnięty. A potem nagle zdał sobie sprawę, że jest po wszystkim. Wstał i spojrzał na swoje dłonie trochę z odrazą. Po Michaelu nie było nigdzie śladu. Tom podniósł płaszcz i wyszedł.
Samochód już czekał. Wsiadł w milczeniu i dał się zawieść do swojego mieszkania, gdzie zrzucił całe ubranie i wziął długi prysznic, ale nie pomogło to, więc wsiadł w swój samochód i pojechał do Natalie. Była już późna godzina, ale zgodziła się go przyjąć, widząc, w jakim jest stanie. Uznała, że przyszedł po czułość, ale kazał się wychłostać najmocniej jak tylko potrafi. Do utraty świadomości nawet, powiedział. Ta prośba trochę ją wystraszyła, ale potrafił jej wyjaśnić, że miał trudny dzień i chce tylko przeciążyć swój układ nerwowy i powrócić jutro do życia zrelaksowany. Zmrużyła oczy na moment i się zgodziła, ale wymusiła na nim, że ma protestować, kiedy będzie miał dość. Przykuła go do wielkiego X-a pod ścianą i zaczęła. Z początku bez przekonania, potem coraz mocniej i mocniej.
Następne co wiedział, to że jest dzień, a on leży w łóżku. Zerwał się nagle i poczuł, że jest cały obolały, a w tyłku ma korek analny. Postanowił go usunąć i przy okazji zobaczyć się w lustrze. Wstał powoli i ostrożnie i ujrzał, że na podłodze leżą dwa ciała. Sądząc z wyglądu, byli to gangsterzy. W następnej chwili po środku stał Michael, cały zaskoczony i wystraszony. Tom nigdy nie widział go takim. Nawet kiedy znikał na jego oczach w tamtym pokoju w Londynie, wydawał się być w lepszym stanie. Tom, poruszając się powoli, choć jednocześnie czerpiąc sporo euforii z każdego bolesnego kroku, udał się do łazienki, gdzie pozbył się niespodziewanego gadżetu, a następnie zaczął oglądać się w lustrze. Wyglądało na to, że Natalie przyłożyła się do roboty. Analiza ciała wykazała, że chłostała głównie batem i po plecach oraz pośladkach, ale nie przykładała się do celności, więc wiele śladów wywijało się na brzuch i klatkę piersiową. Nie oszczędziła również nóg. Tom usiadł na wannie i zaczął zastanawiać się, jak się czuje, ponieważ fizycznie był lekko wyczerpany, jak po całym dniu uprawiania wysiłku fizycznego, ale psychicznie był tak samo pusty jak zawsze. Czy jego plan z przeciążeniem się bólem powiódł się? A może to jednak Michael wyssał jego moralnego kaca, tak samo jak przez lata zasysał wszystko inne? Jeżeli to drugie, myślał Tom, miał nadzieję, że nie przesiądą się z gangsterów na polowanie na dzieci.
Na razie jednak pasowało ustalić, co się stało i gdzie są. Wyszedł z łazienki i zaczął zbierać swoje ubranie z podłogi i bardzo ostrożnie zakładać je na siebie. Wrażenie materiału szorującego po świeżych śladach od pejcza było iście euforyczne. Aż został tak na środku pokoju, delektując się tym. Z transu wyrwał go telefon. Nie jego. Podszedł do ciała jednego z mężczyzn — Michael cały czas stał zdezorientowany na środku spokoju — i wyjął aparat i odebrał go. Jego włoski był już wtedy całkiem niezły, ale nawet nie miał co myśleć o udawaniu Włocha. Kiedy się odezwał, w pierwszej chwili odpowiedziała mu długa cisza, a potem chyba rozmówca się zmienił. Tom cały czas zakładał, że gang, który wykończyli wyśledził go w jakiś sposób i próbował wyrównać rachunki, kiedy Michael im przeszkodził; jakież było jego zdziwienie, kiedy usłyszał w słuchawce swojego szefa. Ten wyjaśnił mu, że zabicie chłopca było błędem i jego szef zażądał wyciągnięcia konsekwencji. Szef przedstawił mu jego sytuację, która nie wyglądała dobrze i powiedział, że wszelka ucieczka nie ma szans, ponieważ nie dotrze nawet do lotniska. Jedyne, co może zrobić, to przyjechać do nich. Miał zostać przyprowadzony przez dwóch zakapiorów, którzy leżeli teraz na podłodze, ale z braku innych opcji, sam będzie musiał się pofatygować. Na koniec szef dodał, że mają dziewczynę i że jeżeli mu na niej zależy, to zrobi "co należy". Tom rozłączył się, ponieważ poziom detali sprawił, że poczuł się, jakby mówiono do niego jak do dziecka albo idioty. Telefon zadzwonił znowu, ale odrzucił rozmowę i wysłał SMS-a z prośbą o adres.
W pierwszej chwili pomyślał o kupieniu sobie czasu i ucieczce. Oficjalnie nie było go tutaj, pieniądze trzymał w banku w odległym kraju wyspiarskim, więc musiał tylko wyjść i zniknąć jeszcze bardziej. Ale jak tylko spojrzał Michaelowi w oczy, wiedział, że co innego się stanie: pojadą po Natalie. Michael nie chciał słuchać nawet, że może już nie żyć. Być może nawet wiedział w jakiś swój sposób. Tom namyślił się i zgodził. Błogość i spokój, które go przepełniały, ułatwiły podjęcie mu decyzji. Przeszukał kieszenie denatów na podłodze i zabrał kluczyki od samochodu. Uznał, że jego już im się nie przyda.
Pod wskazanym adresem była oddalona od pozostałych zabudowań willa. Na bramce stało dwóch ochroniarzy, którzy kazali mu wysiąść z pojazdu i zrewidowali go i, upewniwszy się, że nie ma na sobie żadnej broni, wpuścili go do środka. Zaparkował przed domem i spojrzał na niego z dołu. Było w nim coś imponującego. Z jakiegoś powodu uznał, że lepiej będzie wejść od tyłu, więc obszedł budynek i zaszedł od ogrodu. Tam czekał na niego szef, który trzymał w ręku filiżankę kawy. Powitał Toma bardzo jowialnie, jakby ten wpadł z przyjacielską wizytą, a następnie oddał filiżankę młodszemu gangsterowi i zaprosił Toma do środka.
Tam, w fotelu, siedziała Natalie, która wyglądała na przerażoną, ale poza tym nienaruszoną fizycznie. Obok siedział starszy mężczyzna w garniturze. Tom domyślił się, że jest to szef wszystkich szefów. Przy stoliku były jeszcze dwa fotele. W jednym usiadł jego szef, a w drugim nakazał usiąść jemu. Z akcentem, który sprawiał Tomowi trochę trudności, starszy mężczyzna wyraził swoją dezaprobatę dla zabicia chłopca, argumentując to, że sprawiło to, iż ich rodzina źle wygląda i zagroziło bardziej otwartą wojną. Tom, bez przekonania w skuteczność swoich słów, odpowiedział, że znali zasady, że zawsze giną wszyscy na miejscu i że zgodzili się na ten warunek. Szef Toma próbował podejścia "tak, ale", podczas gdy jego szef oznajmił po prostu, że granica została przekroczona i Tom musi zginąć. Z jakiegoś powodu nie zrobiło to na nim wrażenia. Lata bycia w sytuacji, kiedy wydawać by się mogło, że zginie, a on nawet nie był zadraśnięty, a może wypranie z uczuć — a może jedno i drugie — zrobiły swoje. Właściwie poczuł się znudzony. Umościł się w fotelu, żeby poczuć lepiej stan, w jakim znajdowały się jego plecy i ciało, po czym zapytał, co z Natalie. Natalie musiała oczywiście zginąć, odpowiedział mu stary szef. Za dużo widziała i nie mogli ryzykować. Nic osobistego. Wtedy dołączył się szef Toma, dodając, że ten chyba rozumie do podejście aż za dobrze.
Tom nie zdążył nic odpowiedzieć. Ujrzał, jak za szefem wszystkich szefów stoi Michael, który zdecydowanym ruchem nachylił się do przodu, wbił palce jednej dłoni w ramię mężczyzny, a drugą rękę wsadził mu do ust i pociągnął do góry, odrywając górną część głowy. Natalie pisnęła przerażona, a ochroniarze wyciągnęli broń i wycelowali w Michaela. Tom nachylił się do przodu i powiedział Natalie, żeby się nie bała. Szef Toma spytał go, co to ma znaczyć, na co Tom wyjaśnił, że patrzą na osobnika, który wykonywał dla nich krwawe robótki przez ostatnie lata. Szef Toma był w pierwszej chwili wstrząśnięty tym, co się stało, ale zaraz potem kazał wszystkim wziąć na wstrzymanie i oznajmił, że to nie jest problem, tylko szansa na przejęcie kierownictwa. Szef spojrzał na Toma z nadzieją i chytrością w spojrzeniu, ale w tym samym czasie Michael zaczął likwidować kolejne osoby. Ponieważ na środku tej sceny siedział ich szef, ochroniarze obchodzili fotele dookoła, tracąc cenny czas. Tom zaczął się zastanawiać, czy Michaela można w ogóle zranić, ponieważ zdał sobie sprawę, że nie widział go nigdy krwawiącego ani nic. Szef spojrzał na Toma i zaczął błagać, żeby ten powstrzymał Michaela. Tom wyjaśnił mu, że nic nie da się zrobić, ponieważ po pierwsze, musieli się ich wszystkich pozbyć, a po drugie, Michael nie wybaczyłby ręki podniesionej na Natalie. W odpowiedzi na to, szef doskoczył do najbliższego trupa i chwycił jego pistolet, ale nie zdążył go nawet podnieść, ponieważ Michael zastosował chwyt, którym jednocześnie wykręcił mu rękę z pistoletem i wystawił do ciosu w krtań, od którego szef Toma zaczął się krztusić i dusić. Upuścił pistolet, a następnie opadł na kolana z głośnym tupnięciem i złapał się z krtań. Tom spojrzał na Michaela z pytaniem, czy nie dałoby się tego przyspieszyć, wskazując znacząco na Natalie, która siedziała blada i w szoku. Michael szybko dokończył sprawę, skręcając kark szefowi. W tym momencie Michael zniknął na oczach Toma i zaatakował dwóch strażników, którzy byli wcześniej przy bramie, a teraz pojawili się sprawdzić, co się dzieje.
Tom wstał i zrobił rozeznanie: wszyscy byli martwi. Spojrzał na Natalie. Zgodnie z ich własną polityką, powinni się jej pozbyć, ale jak tylko pomyślał o tym, nawet bez takowego zamiaru, poczuł, że stojący za nim Michael zaciska pięści. Tom spojrzał na niego. Czy mógłby przeżyć bez niego? Czy był gotów poświęcić się dla Natalie? Były to czysto teoretyczne pytanie, ponieważ pomimo iż Tom doszedł do siebie emocjonalnie po morderstwie chłopca, tak nie był gotów na kolejne; na ten moment czuł wręcz, że już nigdy się do tego nie będzie umiał zmusić. Podszedł do Natalie, klęknął i oznajmił, że muszą wyjechać z kraju, ponieważ nie jest bezpiecznie. Tom powiedział jej, że ma dość pieniędzy, żeby pokryć ich podróż i kryjówkę, dopóki nie ustalą dalszego planu działania, ale być może wszystkiego tego było za dużo dla niej, bo zatrzasnęła się w sobie i nie odpowiadała. Tom pomógł jej wstać i wyprowadził frontowymi drzwiami do samochodu, gdzie posadził ją na miejscu pasażera i zapiął pasy. Michael już był na tylnym siedzeniu. Musieli wyjechać jak najszybciej i za jakiś czas zmienić samochód albo może złapać pociąg i w ten sposób opuścić kraj.
Jadąc do bramy, Tom zastanawiał się, czy nie nadszedł jednak moment na rozdzielenie się z Michaelem. Ich współpraca, trwająca grubo ponad dwie dekady, pozostawiła Toma doszczętnie zmęczonego. Do tego ten chłopiec. Miał przed oczami jego obraz, jak wierzgał nogami i czuł się z tym źle. Czy przejdzie mu to? Czy Natalie zechce z nimi zostać? Czy dochowa tajemnicy? Więcej było tu pytań niż odpowiedzi. Jednocześnie czuł coś w rodzaju ekscytacji.