Aubrey De Los Destinos prezentuje

Ludzki dywan

Karol oddychał miarowo i był spokojny. Powoli wyjął nóż z kieszeni. Zwyczajny scyzoryk z dwoma ostrzami, otwieraczem do butelek i śrubokrętem. Otworzył większe z ostrz i przyjrzał mu się, dostrzegając niedomyte ślady po obieraniu gruszki dwa dni wcześniej. Zabawne, co umysł zauważa w takich chwilach.

Następnie wychylił się ostrożnie i zza węgła dostrzegł mężczyznę z pistoletem, który trzymał na muszce sprzedawcę i wykrzykiwał pretensje oraz oskarżenia. Karol wiedział, że będzie miał jeden strzał, jedną szansę, jak to mówią na amerykańskich filmach.

2

Otwiera oczy. Jest w ciemnym, ciasnym miejscu. Nie jest to pomieszczenie, bardziej jak skrzynia albo… bagażnik. Tak, jest w samochodzie: wyczuwa dłonią oponę, a także koc, klucz do śrub i wciąż ofoliowaną apteczkę. Ustaliwszy gdzie jest, rozluźnia się i postanawia jeszcze przez chwilę nie myśleć.

Boli go głowa.

Przed oczami staje mu scena w telewizji widziana wiele lat temu: leci „Big Brother Bitwa” — trzecia edycja programu — i z domu Wielkiego Brata wyszedł właśnie komandos; ten, który ubierał się na czarno. Andrzej Sołtysik wypytuje go o kolejnych domowników, aż w końcu dochodzi do Kena. Komandos mówi wtedy: „Ten gość jest dla mnie pusty jak bęben”. Najzabawniejsza jest przy tym mina matki Kena, która siedzi na widowni zaraz za komandosem. Dlaczego przypomina sobie akurat to? I jak nazywał się komandos? I w ogóle to cholernie boli go głowa.

III

Wszystko zaczęło się, kiedy podczas surfowania po sieci natknął się na pewną stronę. Nazywała się Świat Socjopaty i przybliżała czytelnikom zjawisko socjopatii. Właściwie był to blog i długo zajęło Karolowi odkrycie, że prowadzi go kobieta, a nie mężczyzna. Po przeczytaniu artykułu, który sprowadził go na bloga — o domniemanej socjopatii Sherlocka Holmesa — wrócił do początku i z ciekawości przeczytał pierwszą notkę. A potem drugą. I trzecią. I czwartą, i piątą, i szóstą… Sześć miesięcy później miał za sobą lekturę czterech lat wrzucanych codziennie artykułów, a w wielu przypadkach także komentarzy pod nimi. Szczególnie dużo było tam listów od czytelników, którzy dzielili się doświadczeniami z odkrywania po latach, że sami są socjopatami. Gdzieś po drodze zaczęło do niego docierać, że czyta również o sobie. Zrozumiał, że też jest socjopatą.

Z jednej strony odkrycie to miało dla niego posmak wyzwolenia, z drugiej jednak poczuł się samotny, ponieważ nie był to temat na niedzielny obiad z rodziną ani na pogawędkę w firmowej kuchni. Musiał to przepracować sam. Zresztą nie chciał działać pochopnie. Po pierwsze, z lektury Świata Socjopaty wyłaniał się niejednolity wizerunek socjopatii — ludzie opisywali u siebie różne objawy, które często na pozór się wykluczały. Przez chwilę wiedział, kim (a raczej czym) jest, a chwilę później znowu błądził. Postanowił więc przeprowadzić serię eksperymentów na swoim życiu, żeby ustalić, czy hipoteza się utrzyma. Chcesz coś udowodnić, spróbuj to obalić.

Zaczął przekraczać kolejne granice moralne, nie czując się z tym źle. Podskórnie miał lekki niepokój związany z możliwością zostania złapanym, ale same czyny nie budziły wewnętrznego oporu. Okłamywał ludzi, podkradał im różne przedmioty, nielubianej koleżance z pracy nawet podrzucił szkło do sałatki (na szczęście zauważyła zanim zaczęła jeść) i nie miał w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Przypominało mu to scenę z „Niezniszczalnego”, w której Bruce Willis podnosi coraz większe ciężary i żaden kolejny nie stanowi dla niego wyzwania. Tak właśnie czuł się na płaszczyźnie moralności ludzkiej — jakby kolejne granice zostały mu wmówione.

Jak te pchły w słoiku. Przeczytał kiedyś, że pchły wsadzone do słoika po pewnym czasie uczą się, na jakiej wysokości jest zakrętka, i przestają skakać wyżej. W tym momencie można odkręcić słoik i pchły nie wyskoczą. Karol ku swojemu zaskoczeniu odkrywał, że nie było żadnej zakrętki. Ale czy to był dowód ostateczny? Czy to w ogóle był dowód?

4

W końcu zbiera się i bez rezultatu próbuje odepchnąć rękami klapę bagażnika. Następnie rozważa, czy lepiej będzie naprzeć nogami z pozycji leżącej, czy obrócić się i oprzeć plecami o spód klapy, a następnie wstać. Dochodzi do wniosku, że jeżeli na zewnątrz czekają z bronią, to będzie trudniejszym celem, jeżeli tylko wystawi nogi. Opiera kości piszczelowe o klapę i napiera, lecz również bez rezultatu. Wtedy próbuje tego samego na tylnych fotelach i udaje mu się wyłamać zaczepy, a siedzenie składa się ładnie do wnętrza pojazdu.

Zamiera w bezruchu i czeka na reakcję świata zewnętrznego, ale żadna nie nadchodzi, więc ostrożnie wczołguje się do wnętrza kabiny, wychyla przez okno i rozgląda dookoła. Jest na złomowisku. Nie dostrzega nikogo (z bronią ani bez), więc przedostaje się na przednie siedzenie, a stamtąd na zewnątrz, gdzie przeciąga się z ulgą. Dotyka tyłu głowy: ma tam guza sporych rozmiarów. Ogląda się na pojazd, w którym siedział.

— Szkoda.

V

Po miesiącach poszukiwań doszedł do wniosku, że socjopatia nie została właściwie rozpoznana. Większość teorii bazowała na badaniach przeprowadzanych na populacji więźniów, którzy z różnych powodów, jak chociażby nudy, zgadzali się na wywiady, w których opowiadali o sobie różne rzeczy. Na Świecie Socjopaty zostali uznani jednak raczej za odpad selekcji naturalnej, podczas gdy ci, którzy odnieśli sukces, z powodzeniem wtopili się w tło. Może był to twój szef, a może kolega z pracy, ale chętni do rozmów nie byli. Bo i nie było po co. Z tego powodu wizerunek socjopaty był pełen przekłamań, fantazji i założeń badaczy. Zrozumiawszy to, Karol bezpowrotnie porzucił Świat Socjopaty.

Ale wprawiona w ruch machina poszukiwań nie została zatrzymana czy nawet spowolniona. Karol porzucił tylko dociekanie formalnej klasyfikacji swojego typu osobowości. Niezależnie od etykietki uznał, że musi poznać swoje granice. (A może tylko chce — to planował ustalić później). Lekturę na temat socjopatii uzupełniał filmami. Ich twórcy nie zawsze byli wierni czemukolwiek, ale pewna zasadnicza koncepcja przebijała z wszystkich źródeł filmowych: prędzej czy później socjopaci zabijali, dodatkowo czerpiąc z tego satysfakcję. Naturalnym było zatem pytanie: czy potrafiłby zabić człowieka i nadal nie mieć z tego powodu poczucia winy? A jeżeli nie, to czy również da mu kopa?

Tylko czym było poczucie winy? Być może nie miał pojęcia. Założył, że rozpozna je, kiedy się pojawi. Jego plan narodził się wypowiedzi, którą kiedyś przeczytał: „nie potrafię zdefiniować pornografii, ale wiem, kiedy się na nią natykam”. Liczył, że z poczuciem winy zadziała ten sam mechanizm.

Pozostawało znaleźć ofiarę.

6

Zostawia škodę za sobą i przygląda się uważniej miejscu: jest jedynie placem, na którym trzymane są stare samochody — faktyczne złomowisko miałoby sprzęt do miażdżenia pojazdów, a pojazdy piętrzyłyby się stosami. To jest, jeżeli wierzyć amerykańskim filmom, dodaje w duchu; w Polsce stare samochody rozbiera się z wszystkiego co możliwe, sprzedaje się to dalej, a następnie rozbiera się z tego co niemożliwe i to też się sprzedaje. Pozostały szkielet może się zgniata. Ale to nie jest ani polskie, ani filmowe złomowisko. To jest plac, na którym zgromadzono stare samochody. Są porzucone i zardzewiałe. Nikt niczego z nimi nie robi: nie rozbiera ich i nie miażdży. Nie wymontowano nawet cenniejszych elementów. To jest coś innego.

Pojazdy pochodzą z różnych okresów. Najstarsze, nieliczne modele pochodzą z lat osiemdziesiątych, potem jest trochę z lat dziewięćdziesiątych i nowszych. W większości powypadkowe, choć nie skasowane. Poustawiane jeden obok drugiego. Wysoka trawa sugeruje, że nikt tu regularnie nie bywa. Wchodzi na dach jednego z samochodów zobaczyć jak duże przedsięwzięcie tu mają, ale prawie od razu dociera do niego, że wystawia się do odstrzału, jeżeli jest tu strażnik. Pada płasko na dach i schodzi z powrotem na ziemię. Ogląda się na boki, ale — i to kolejna rzecz warta uwagi — nic nie zakłóca ciszy. Z tego, co udało mu się zobaczyć z góry, aut jest aż po metalową siatkę kilkaset metrów dalej. (Z drugiej strony, nigdy nie miał wyczucia odległości). Nie było żadnej budki strażniczej. Ogólnie nie było wiele więcej — dookoła ściernisko, a całkiem daleko mały lasek.

Opuszczone pseudozłomowisko na jeszcze większym pustkowiu. Tłumacząc dosłownie z angielska: „środek nigdzia”.

VII

Tamtego dnia pojechał na małą stację benzynową niedaleko domu, z której rzadko korzystał, ponieważ paliwo mieli średniej jakości: cena była niska, ale pomimo wlewania większej ilości benzyny niż na renomowanej stacji, przejeżdżał tyle samo kilometrów. To budziło jego nieufność. Wtedy jednak musiał udać się właśnie tam.

Po zatankowaniu wszedł do budynku stacji, gdzie można było kupić dobra typowe dla tych miejsc: alkohole różnej mocy, przekąski, artykuły samochodowe, przenośne grille czy prezerwatywy. Wszystko w cenach wyższych niż gdziekolwiek indziej, a jednak w weekendy, święta, a niejednokrotnie i w środku nocy — dla wielu zbawienie. Znudzony sprzedawca zaczął obsługiwać Karola od niechcenia. Karol miał już zapłacić, kiedy przypomniał sobie, że musi wymienić wycieraczki. Sprzedawca skierował go do regału w głębi.

Wybierał odpowiedni model — rozważając między innymi wariant ze spojlerem — kiedy do pomieszczenia ktoś wbiegł.

— Złodzieje! Pozabijam was wszystkich, skurwysyny jebane!

Niezauważony i z samochodem przy dystrybutorze nie wzbudzającym podejrzeń mężczyzny, Karol pozostał w ukryciu. Nie skupiał się na krzykach — które nie sprawiały wrażenia bardzo spójnych — lecz rozważał sytuację pod kątem swoich celów; była to bowiem okoliczność, która mogła się nie powtórzyć w najbliższym czasie. Oczywiście, marzył o czymś bardziej w stylu „Dextera” — z wyborem ofiary o wątpliwej reputacji i zorganizowaniem kill roomu — ale to się tylko fajnie ogląda na filmach, w rzeczywistości to dużo pracy i Karol cały czas nie mógł się za to zabrać. Zauważył wcześniej, że stacja nie ma monitoringu. Ułożył na poczekaniu plan, w którym zabija mężczyznę i razem ze sprzedawcą wymyślają wytłumaczenie, najprawdopodobniej działanie w obronie własnej.

Następnie wyciągnął scyzoryk, otworzył dłuższe ostrze (z niedomytymi śladami gruszki sprzed dwóch dni), wyskoczył zza regału i wbił nóż w szyję mężczyzny z pistoletem.

8

W pierwszej chwili, w reakcji walki lub ucieczki, chce uciekać. Już, teraz, natychmiast — aż jego serce zaczyna szybciej bić. W drugiej chwili zamyka jednak oczy i bierze głęboki wdech. Takie działanie, uznaje, miałoby w sobie coś z paniki, a wtedy ludzie popełniają błędy. Nauka wyciągnięta z filmów podpowiada mu, że jeżeli jest pośrodku „nigdzia”, to są szanse na spotkanie w drodze powrotnej dokładnie tych ludzi, którzy go tu przywieźli. Poza tym, na tyle na ile się zorientował, może nie być stąd łatwego transportu. Postanawia więc zostać i poznać teren.

Pierwszą rzeczą wzbudzającą jego zainteresowanie są cztery metalowe beczki, które stoją ustawione w półkolu pod blaszanym dachem na czterech słupach. Wszystkie nakryte są drewnianymi deskami. Przesuwa pierwszą i aż go cofa od żrącego zapachu. Bierze wdech i zbliża się, żeby zajrzeć do środka: jest tam gęsta breja. W drugiej i trzeciej beczce podobnie, ale czwarta wyjaśnia w czym rzecz — pływają w niej jeszcze nie całkiem rozpuszczone zwłoki. Prawdopodobnie spotkałoby to również jego, gdyby został w bagażniku. A właściwie, wciąż go to może jeszcze spotkać. Nie powinien o tym zapominać.

Przypomina mu się artykuł o zbieraniu dowodów z miejsca zbrodni. Taki sposób potraktowania zwłok powoduje brak zainteresowania ze strony much, czyni je niemożliwymi do rozpoznania, a jeżeli się je jeszcze potem zakopie, to temat w ogóle zamknięty. Rozgląda się z uznaniem na boki. Złomowisko jest miejscem utylizacji zwłok. Możliwe, że ładują ciało do samochodu rzekomo do zezłomowania i pod tym pretekstem przywożą tutaj. Może wydawać się to zbytnim zachodem, ale Karol się na tym nie zna. Równie dobrze mógłby się wypowiadać na temat katastrof lotniczych lub skoków narciarskich. Ocena sensowności nie ma znaczenia w obliczu faktu, że musi przeżyć.

IX

Zaraz po zatopieniu noża w szyi wyszarpnął go z powrotem, dzięki czemu nie czopował rany oraz uniemożliwiał (potencjalne) przejęcie broni. Mężczyzna upuścił pistolet i złapał się za ranę, ale broczył tak obficie, że zdążył stracił dużo krwi. Zachwiał się na nogach i upadł do przodu, klękając w ostatniej chwili. Oparł się lewą ręką o podłogę, podczas gdy prawą dociskał ranę. Obrócił się i spojrzał na Karola z żalem. Nie była to wściekłość, ale właśnie żal, jakby Karol nie zaatakował go, lecz wyrządził przykrość. Stracił przytomność na ułamek sekundy i poślizgnął się na własnej krwi. Zamrugał otumaniony. W tym samym ułamku sekundy odzyskał przytomność, ale krew, która trysnęła w tym krótkim międzyczasie, dokonała dzieła. Mężczyzna zmarł.

Karol obserwował całe zajście w bezruchu. Kiedy jakaś sytuacja przydarza mu się po raz pierwszy, zawsze czuje się zaskoczony i nie wie jak postąpić. Dopiero po fakcie studiuje sytuację i wyciąga wnioski na przyszłość. Czasami brak reakcji jest źródłem pretensji, ale na ogół wystarczy powiedzieć „Byłem zaskoczony” albo „Nie wiedziałem, co zrobić” i ludzie porzucają pretensje. Być może chodzi o fakt podania jakiegokolwiek wyjaśnienia.

Spojrzał na sprzedawcę.

— Co teraz?

Właściciel stacji benzynowej wyjrzał przez okno i powiedział:

— Uciekaj.

— A-ale…

— Zajmę się wszystkim. Dobrze zrobiłeś, ratując mi życie, ale nie ma potrzeby wciągania cię w policyjne procedury. System cię stłamsi. Uciekaj i nie wracaj tutaj nigdy więcej i zapomnij o sprawie.

Przytomność umysłu zaczęła wracać Karolowi.

— Jest pan pewien?

Niby pytał, ale jednocześnie kierował się do wyjścia.

— Tak! Ale idź już!

Wyszedł, wsiadł w samochód i odjechał, wybierając kierunek tak, żeby sprzedawca widział go jak najmniej. Nie chodziło nawet o tablicę rejestracyjną, ale również model i kolor. Jego samochód nie był bardzo oryginalny — turkusowa mazda 323F — ale im mniej, tym lepiej.

Z samochodu wysiadł pod domem. Najpierw poszedł umyć ręce i zmienić ubranie, po czym wrócił z Domestosem i umył kierownicę oraz wszystko, czego mógł dotknąć rękami. Następnie wziął nóż leżący na gumowym dywaniku po stronie pasażera i również go umył. Na koniec zrobił to z dywanikiem. Ubranie postanowił spalić.

10

Po porzuceniu beczek natyka się na samochód, z którego bagażnika wystają kobiece palce, sądząc po bordowym lakierze do paznokci. A może to burgund? Klapa jest trochę wybrzuszona. Na więcej nie było stać osoby w środku. Karol napiera butem na klapę, ale ta nie chce drgnąć. Znajduje drążek obok siedzenia kierowcy i otwiera bagażnik. Zgodnie z przewidywaniami, w środku leży ciało Dziewczyny. Ma na sobie pończochy i krótką sukienkę. Poszła na imprezę i wyszła z niewłaściwym typem? A może była prostytutką, która znalazła się w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim czasie? Albo jakiś gangster zrobił się agresywny pod wpływem alkoholu? Można by zgadywać cały dzień.

Leży tu niedługo, ponieważ proces rozkładu jest wczesny, właściwie niewidoczny, ale Karol i tak unika dotykania jej podczas oględzin. Na głowie ma zaschniętą plamę krwi — najprawdopodobniej to ją zabiło. Karol dochodzi do wniosku, że mogła tu przyjechać w tym samym transporcie co i on. Rozgląda się po samochodach dookoła i zastanawia się, ile jeszcze może tu być zwłok. Co ciekawe, pojazd jest w znacznym oddaleniu od miejsca, w którym on się obudził. Może mają wyznaczone miejscówki, z których korzystają różne gangi i mafie? Opłaca się abonament i podrzuca ciało, a raz na tydzień przyjeżdża typ, który pozbywa się ich ze wskazanych bagażników, umieszcza je w beczkach i tak dalej.

Co za degeneraci, dochodzi do wniosku Karol. Tym bardziej musi się przygotować na ich przyjazd.

XI

Pierwszy trup z jego ręki nosił cechy charakterystyczne dla wszystkich pierwszych razów: był byle jaki, wykonany w pośpiechu i bez zastanowienia. Pewnie dlatego Dexter miał rytuał: unikanie policji to jedno, ale on tworzył sobie czas i miejsce na intensyfikację doznań. A tutaj było szast, prast i trup. Sama śmierć — jakkolwiek dramatyczna — nie dała Karolowi żadnego kopa, a zaraz potem pracownik stacji go poganiał.

Zaczął się zastanawiać, czy taki jest sens zbierania pamiątek ze swoich morderstw: że dopiero one pozwalają przeżyć całą sytuację w bezpiecznych warunkach. Pamiątki oznaczają jednak również ryzyko. Pomimo wysyłania swoich pamiątek do prasy, Zodiac nie został nigdy złapany, ale to był wyjątek — może nie jedyny, ale wyjątek. To przedsięwzięcie logistyczne: trzeba trzymać pamiątki w bezpiecznym miejscu i najlepiej mieć zabezpieczenie w postaci systemu autodestrukcji, ponieważ technicy potrafią wyciągnąć niesamowite ilości informacji nawet ze szczątkowych materiałów. Musiałby mieć jakąś bombę, a to już wyższa szkoła jazdy. (Prawdopodobnie sam by się wysadził podczas odwiedzania swojej skrytki). Zresztą jakie pamiątki? Nie planował niczego więcej.

Dopiero po fakcie zaczął przyglądać się reakcji sprzedawcy i zrozumiał, że mężczyzna nie chciał wezwać policji. Był właśnie świadkiem zabójstwa, człowiek wykrwawił się na jego oczach, a on nie jest w szoku. Karol rozumiał ten brak afektu i dlatego umknęło mu, że mężczyzna właśnie powinien być poruszony, tymczasem on był bardziej przejęty, że ktoś może się pojawić.

12

Postanawia zaczekać w okolicy beczek. Mógłby zostać przy Dziewczynie Z Bagażnika, ale Usuwacz — jak go roboczo ochrzcił Karol — może nią nie być zainteresowany, gdy w beczkach są jeszcze ciała. Poza tym nie chce jej oglądać, ponieważ wciąż wygląda żywo i go to z jakiegoś powodu zasmuca.

Znalezienie poręcznej broni jest kwestią czasu przy całym żelastwie i wymontowanych elementach wokół. Rozważa coś ostrego, ale ostatecznie znajduje trochę większy niż standardowy klucz do odkręcania kół. Paradoksalnie, mógł należeć do kobiety, ponieważ dłuższy uchwyt zmniejsza siłę potrzebną do odkręcenia śruby.

Z miejsca odrzuca pomysł schowania się w samochodzie, gdyż wydostanie się na zewnątrz może zająć za dużo czasu i spowodować hałas. Jest ładna pogoda, więc może zostać na zewnątrz. Usuwacz prawdopodobnie nie działa po ciemku, ponieważ mógłby sobie zrobić krzywdę kwasem; teoretycznie mógłby oświetlić plac, ale wtedy będzie się rzucał w oczy bardziej niż w dzień. Karol znajduje bezpieczne miejsce.

Bez zegarka nie potrafi powiedzieć dokładnie, ale około godziny później nadjeżdża pickup z kolejnymi beczkami na pace. Z samochodu wysiada niepozornie wyglądający człowiek (choć pewnie to samo można powiedzieć i o Karolu): ma rude włosy i zniszczoną twarz; jest niski, ale dobrze sobie radzi w pojedynkę z zestawianiem (raczej pustych) beczek z pickupa. Przetacza je kolejno do pozostałych i wraca do samochodu. To dobry moment na atak — zanim się zorientował, że brakuje jednego ciała — ale Karol się wstrzymuje, ponieważ Usuwacz może mieć broń i jeżeli zaskoczenie się nie powiedzie, Karol będzie trupem. (Przynajmniej byłby przy beczkach, co trochę ułatwiłoby Usuwaczowi pracę. Karol nie widzi sensu wrogiego nastawienia — osobnik może mieć rodzinę na utrzymaniu).

Mężczyzna ubiera się w kombinezon z kapturem i rękawice, a twarz zasłania maską i przezroczystymi okularami. Następnie wyciąga duży smartfon i wyklikuje coś przy użyciu piórka, po czym rusza w kierunku — chwila napięcia — Dziewczyny. Karol oddycha z ulgą. Zakrada się do pickupa, kiedy Usuwacza nie ma w zasięgu wzroku. Na pace są narzędzia, między innymi przenośna pompa. Karol zabiera garść opasek zaciskowych i wraca do kryjówki.

Po chwili Usuwacz wraca, ciągnąc ciało Dziewczyny, która gubi jedynego buta, jakiego miała. Mężczyzna otwiera jedną z beczek, unosi Dziewczynę i wrzuca ją do środka. Ciało uderza o wnętrze beczki jakby było twardym przedmiotem. Usuwacz podchodzi do pickupa, wskakuje na pakę, kuca na chwilę i silnik zaczyna pracować. Wraca do beczki ze szlauchem w ręce, zapina koniec węża metalowym uchwytem do beczki i zaczyna wypełniać ją płynem. Cały czas jest skupiony, choć jednocześnie nie ma w nim napięcia — widać, że robi to od dawna. Teraz jest lepszy moment na atak: Usuwacz jest zajęty i nie spodziewa się żadnych gości.

Karol ma trampki na miękkiej podeszwie, więc zakrada się bez szelestu. Dodatkowo Usuwacz ma kaptur, w którym prawdopodobnie nie słyszy dobrze; nie mówiąc już o plusku nalewanego kwasu. Na ostatnim odcinku Karol chwyta mocno klucz i przyspiesza kroku, zrywa Usuwaczowi kaptur, a następnie uderza z całej siły w głowę. Mężczyzna puszcza węża i kwas przestaje się lać. Usuwacz jest nadal oszołomiony, kiedy dostaje kolejne uderzenie. Upada i próbuje się odczołgać, ale Karol wskakuje na niego i zaciska mu opaski na nadgarstkach oraz w kostkach. Upewniwszy się, że mężczyzna się nie wyswobodzi, idzie po wymontowany fotel samochodowy. Sadza na nim mężczyznę i przywiązuje kablem.

Czeka chwilę aż Usuwaczowi wróci przytomność. Mężczyzna patrzy na niego zaskoczony.

— Kim jesteś? Nie wiem, czy wiesz, ale wdepnąłeś w niezłe gówno, przychodząc tutaj.

Karol odczekuje kolejną chwilę zanim odpowiada, powoli odmierzając słowa.

— Obudziłem się w bagażniku.

Usuwacz parska ze śmiechu i kręci głową.

— Jebani amatorzy.

— Gdzie jestem?

— Na końcu swojego życia, przyjacielu.

Karola irytuje protekcjonalny ton mężczyzny. W pierwszej chwili ma ochotę kopnąć go w twarz z całej siły, wgniatając ją do wewnątrz, ale ta myśl — ten błysk zaledwie — nie przechodzi do fazy realizacji; ma wizje krzywdzenia ludzi od tak dawna, być może nawet „od zawsze”, że nie poświęca im dodatkowej uwagi.

Usuwacz zaśmiewa się. Karol zamyślił się na zbyt długo.

— Skoro się obudziłeś przede mną, to trzeba było spierdalać, co sił w nogach. Teraz wiem jak wyglądasz.

Znowu ta przesadna pewność siebie.

— Myślę, że zabiję cię i wezmę twój samochód.

Usuwacz śmieje się na głos.

— To są niebezpieczni ludzie, chłopczyku. Nie chcesz z nimi zadzierać.

— A tutaj nie trafia się za zadzieranie z nimi?

Po tym pytaniu Usuwacz przestaje się śmiać na chwilę, ale gładko odzyskuje pewność siebie.

— No dobra, słuchaj. Zrobimy tak: podwiozę cię do miasta, a im powiem, że pozbyłem się wszystkich ciał, których miałem się pozbyć. E? To jak będzie?

Karol widzi przed oczami, jak kluczem do kół okłada jego twarz, aż zamienia się w bezkształtną, krwawą papkę.

— Mam ochotę zatłuc cię tu żywcem, ale pobrudziłbym ci ubranie, a chcę je wykorzystać do wydostania się stąd.

Mężczyzna nagle poważnieje.

— Poczekaj, kolego. Poczekaj! Nie ma potrzeby się denerwować. Ja jestem takim gościem, co tu zamiata podłogi, nie stanowię dla ciebie żadnego zagrożenia.

Karol czuje lekkie ukłucie satysfakcji. O to tu chodzi? O władzę nad drugim człowiekiem? Ona go nakręca? Czy w ogóle jest nakręcony? Raz po raz spogląda w milczeniu na mężczyznę, szukając foliowego worka. Nie ma mu nic do powiedzenia. Dochodzi do wniosku, że musi nauczyć się improwizować. Gdyby go rozebrał, kiedy był nieprzytomny, mógłby go teraz zatłuc na śmierć i przekonać się, czy to jest coś, co lubi. Nie każda okazja będzie mu się przydarzać po ileś razy, żeby mógł na spokojnie wyciągać wnioski.

— Co jest, jesteś debilem?!

Karol zatrzymuje się i zaczyna na niego patrzeć.

— Przestań. Nie ma w tym godności.

Podnosi opakowanie po śrubach i przygląda mu się: jest rozerwane tylko z jednej strony i zmieści się do niego głowa. Mężczyzna zaczyna się miotać w fotelu.

— Zrobię co chcesz!

Karol wzdycha i nie odpowiada. Staje za Usuwaczem, naciąga mu worek na głowę i czeka aż ten się udusi. Mężczyzna szarpie się od samego początku, ale jego wysiłek jest daremny; w pewnym momencie zaczyna szarpać się jeszcze bardziej, aż w końcu — „nagle” — napina się na moment i opada na fotel bez ruchu. Cała szarpanina trwała znacznie dłużej niż Karol przewidywał. Czeka jeszcze chwilę, trzymając zaciśnięty worek na głowie, po czym zdejmuje go i przygląda się mężczyźnie, czy nie udaje. Jest martwy. Po raz kolejny Karol nie ma czasu zastanawiać się nad swoimi reakcjami, ponieważ musi rozebrać mężczyznę, zanim jego zwieracze puszczą i zapaskudzi kombinezon.

Zamienia ich ubrania — na szczęście kombinezon jest dość świeży — i zaczyna przeglądać portfel. Jest tam dowód osobisty, prawo jazdy, karta debetowa, gotówka i różne śmieci, jak wizytówka z burdelu czy rachunek ze sklepu. Podchodzi do samochodu i przygląda się swojemu odbiciu w szybie, porównując ze zdjęciem w dowodzie i uznaje, że przy rzucaniu okiem może nie wzbudzić podejrzeń. Gdyby doszło do kontroli.

Ściąga kolejną beczkę z paki i przytacza ją do pozostałych. Przy okazji zagląda do tej, do której Usuwacz wrzucił Dziewczynę. Była głową w dół, więc nie ma już twarzy; pewnie stąd też był hałas: uderzyła czaszką w blachę. Podnosi Usuwacza i odkrywa, że martwe ciało zachowuje się inaczej niż żywe. Na szczęście ma rękawiczki, więc nie musi myśleć o tym, że dotyka trupa. Nie ma problemu z tym, że to człowiek, którego przed chwilą pozbawił życia; podobnie brzydzi się tłuszczu w mięsie — zawsze je wycina. Chwiejąc się, dociera do beczki i wrzuca ciało podobnie jak dziewczynę z bagażnika: głową w dół. Z praktycznego punktu widzenia, wrzucając nogami przodem, ryzykuje się, że jedna zostanie na zewnątrz, a potem jeszcze że ręce się zahaczą. Bierze szlauch i przypina do beczki, a następnie naciska spust i kwas zaczyna zalewać zwłoki. Nadal nie sprawdził danych mężczyzny. Musi to zrobić zanim stąd wyjedzie. Ciekawe jak się będzie nazywał? Mariusz? Tomek? Wincenty? Ma nadzieję, że jednak nie Mariusz. Kwas leje się powoli. Będzie musiał niestety skończyć z Dziewczyną po Usuwaczu, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi. Niespecjalnie mu się to uśmiecha, ponieważ nic mu nie zawiniła, ale z koniecznością się nie dyskutuje. Ciekawe, czy ktoś jej szuka?

Kończy z Usuwaczem, kiedy dociera do niego odgłos samochodu (w tym kapturze faktycznie nic nie słychać).

XIII

Na jakiś czas zapomniał o sprawie, ponieważ zajęło go życie: Helena wróciła z delegacji, w pracy miał nowy projekt i zaczął oglądać serial po rekomendacji na Świecie Socjopaty (który nadal czytał). Aż pewnego razu, robiąc kawę w firmowej kuchni, usłyszał rozmowę trzech współpracowników o małżeństwie, które wyrzucono z własnej ziemi, żeby postawić tam stację benzynową. Postanowili walczyć drogą sądową, ale wtedy zaczęli pojawiać się nieprzyjemni ludzie i grozić im oraz ich dzieciom i wnukom. Małżeństwo nie złożyło broni i wkrótce groźby stały się jeszcze bardziej nachalne. Aż pewnego dnia mężczyzna przepadł jak kamień w wodę. Wszelki słuch po nim zaginął. W tym momencie koledzy skończyli przerwę i rozeszli się do swoich biurek. Karol wrócił do swojego komputera i znalazł ciąg dalszy na internecie: żona zeznała, że mąż, doprowadzony do ostateczności, kupił broń i wyszedł z domu i nigdy więcej go nie widziała. Policja nic nie ustaliła. Po tym wydarzeniu całkiem się załamała i zrezygnowała z dalszych roszczeń.

Po przeczytaniu tego opadł tępo na oparcie. Bezimienna ofiara stała się człowiekiem z tragiczną historią, a jego śmierć wpłynęła na innych ludzi. Może na tym polega sens wybierania sobie ofiary: można ją poznać, jej zwyczaje, a także oswoić się z jej człowieczeństwem (lub jego brakiem). Potem morderca oszczędza sobie odkryć. Zaczął się zastanawiać, czy są ludzie, których to nie rusza? Z drugiej strony nie czuł się mordercą — choć miał na koncie życie tego człowieka, to traktował to bardziej jako eksperyment.

W domu przejrzał dokładnie wszystkie dostępne materiały. Rzadko zastanawiał się nad tymi, którzy w życiu mieli gorzej od niego, był więc zaskoczony ogromem nieszczęść, jakie mogą spaść na ludzi; i to tylko dlatego, że mieszkali w miejscu, które upatrzył sobie ktoś bezwzględny i z odpowiednimi środkami. A do tego bezduszność — a może tylko nieudolność — policji oraz sądów. Karola aż zmroziło na samą świadomość machiny, która potrafiła tak przemielić człowieka i doprowadzić do ostateczności. Im dłużej o tym myślał, tym większa rosła w nim wściekłość na system. A także na to, że nieświadomie stał się jego częścią.

Uznał, że jest coś tym ludziom winien.

Tak doszło do decyzji, żeby wybrać się na stację benzynową. Dużo o tym myślał i za każdym razem docierał do tego samego momentu w rozumowaniu, w którym się blokował: konfrontacji ze sprzedawcą. Nie potrafił przeskoczyć do następnego etapu. I tak za każdym razem. Żeby to w końcu przerwać, postanowił tam pojechać. Na jakimś poziomie czuł, że to głupie — może nawet bardzo — ale był tym już zmęczony, a Helena akurat wyjechała na kilka dni i dryfował bez celu.

Napędzała go może obsesja, ale nie wchodziła w drogę logice: samochód zaparkował parę ulic dalej, zostawił w nim osobiste rzeczy, kluczyki przyczepił pod tylnym błotnikiem, a następnie poszedł na piechotę. Kiedy stanął przed sprzedawcą, ten był trochę zaskoczony, ale jego reakcja szybko przeszła w rozbawienie.

— Chyba ochujałeś.

Karol zignorował jego słowa.

— Zabiłem dla was tamtego człowieka. Odwaliłem za was brudną robotę.

Mężczyzna zaśmiał się w głos.

— Powiedz mi coś, czego nie wiem.

— Nie podoba mi się to.

Wtedy właśnie pojął, że nie miał żadnego planu dalszego działania. Oczekiwał chyba, że zjawienie się na miejscu pchnie sprawę na właściwe tory, ale nic takiego nie nastąpiło. Tylko się wystawił. Zrobił krok do tyłu. Nie chciał tracić sprzedawcy z oczu, więc nie odwracał się. Wtedy poczuł uderzenie z tyłu głowy i stracił przytomność.

14

Szybko rozważa kwestię, czy uciekać. Jeżeli zacznie biec teraz, zaczną go gonić, a nie zna terenu na tyle, żeby rozegrać to na swoją korzyść. (Może mu się udać, ale to właśnie byłoby coś takiego: udałoby mu się). Jeżeli zostanie, ma szansę uśpić ich czujność na tyle, żeby móc ich obezwładnić. Po części decyduje się na drugie wyjście, ale po części decyzja zapada sama, ponieważ za długo myślał.

Mężczyźni wysiadają z samochodu. Jeden z nich macha do Karola, który w odpowiedzi tylko kiwa głową; w końcu jest zajęty. Stara sobie przypomnieć, w jaki sposób mówił Usuwacz; nie jest to na szczęście aż tak istotne, ponieważ ma maskę na twarzy — może mówić niewyraźnie i nie wzbudzić podejrzeń. Nie w pierwszej chwili przynajmniej, ale na więcej nie liczy. Mężczyźni się zbliżają. Nie ma wśród nich sprzedawcy ze stacji benzynowej. Ciekawe, czy to oni go tu przywieźli? Czy w ogóle są związani ze sprawą? Równie dobrze mogli przyjechać upewnić się, że dziewczyna nie jest już problemem. Skąd założenie, że chodzi o niego? No cóż, myśli, jeżeli się mylić, to na korzyść — lepiej przygotować się na pojedynek i obejść smakiem, niż zrelaksować i polec. Jeżeli ktoś ma tu być zaskoczony, to oni. „Będą nas chcieli zabić. My zabijemy ich pierwsi”, oznajmia James Bond w ostatnim filmie o swoich przygodach.

Jest ich trzech. Za kierownicą siedział koleżka w błyszczącym dresie, okularach przeciwsłonecznych do jazdy na rowerze oraz z ogoloną głową. Tym, co zwraca uwagę, są skórzane rękawiczki do jazdy samochodem: z wycięciami na knykcie i odsłaniające wierzch dłoni. W pierwszej chwili sprawia wrażenie dresa, ale Karol nie chce go bagatelizować na podstawie pozorów. Na plusy musi mu zaliczyć skupienie, które okazuje: po wyjściu z pojazdu przeistacza się w czujkę. Karol postanawia ochrzcić go Kierowcą. Drugim mężczyzną jest pasażer z przedniego siedzenia. Ten — i tutaj Karol jest daleki od jakiegokolwiek lekceważenia jego kompetencji — nie zdradza swoim zachowaniem większej inteligencji. Trochę tępym i przestraszonym spojrzeniem spogląda to w lewo, to w prawo. Kiedy się obraca, Karolowi udaje się dostrzec pod skórzaną kurtką wsadzony w spodnie pistolet. Postanawia nazwać go Ochroniarzem. (Pierwszą myślą był Goryl, ale wtedy — znowu — mógłby być skłonny do zlekceważenia go, a jak miał powiedzieć Juliusz Cezar: „Największy wróg czai się tam, gdzie się go najmniej spodziewasz”. Ciekawe, czy zlekceważył choć odrobinę Brutusa?). Staje więc na Ochroniarzu, jako słowie neutralnym. Trzeci z mężczyzn jest najstarszy. Ubrany w zmięty garnitur i rozpiętą pod szyją koszulę bez krawatu. Sprawia wrażenie, jakby spał co najmniej kilka nocy bez zdejmowania ubrania. Nie pozostawia jednak żadnych wątpliwości, że to on tu rządzi. Będzie nazywał się więc Szefem.

Cała trójka rusza w stronę Karola. Ochroniarz idzie, jakby chciał wyglądać groźnie, ale wychodzi mu to nieco komicznie. Kierowca, przeciwnie, jest o wiele bardziej skoncentrowany niż jego kolega. Karol napomina się jednak, że równie dobrze to Ochroniarz może być niebezpieczny i udawać przygłupa, a Kierowca skutecznie zgrywać twardziela — może temu służą skórzane rękawiczki i ciemne okulary. Szef zachowuje się, jakby był właścicielem całego interesu.

— Hej, Karol!

Karolowi przechodzą ciarki po plecach. Jakie są szanse, że Usuwacz miał na imię Karol? Czyżby jego rodzice też nazwali syna na cześć Jana Pawła II? Karol postanawia przyjąć taki wariant. W końcu papież Polak taki wielki, cytując Pieseła.

Szef zagaja:

— Jak sprawy?

— Okej.

— No, to dobrze. Chcieliśmy się upewnić, że pozbyłeś się jednego ciała.

— Dziewczyny?

W odpowiedzi Szef zaczyna się śmiać, autentycznie rozbawiony. W następnej chwili jego uśmiech jednak znika, jak nożem uciął.

— Dobre, dobre. Ale nie, nie dziewczyny. Tego typa w skodzie.

Karol uderza wolną dłonią — w drugiej cały czas trzyma węża z kwasem — w metalową beczkę z Usuwaczem i mówi:

— Gulasz.

— To świetnie, świetnie.

Karol czuje, że pot dosłownie z niego ścieka: ubranie lepi się, jakby było wysmarowane od wewnątrz miodem.

Szef obraca się i rusza do samochodu, ale zatrzymuje go Kierowca, który szepcze krótkie zdanie do ucha oraz wskazuje głową w stronę Karola. Szef daje znać Ochroniarzowi, który przybiera groźną minę, i Kierowcy, który był już czujny, i teraz tylko kiwa głową z potwierdzeniem. Zaczyna się gonitwa myśli — gdzie Karol popełnił błąd?

— Ładne buty.

Karol patrzy w dół: ma na stopach swoje trampki.

— Nie odpowiesz nic?

Karol odzywa się bez przekonania:

— Converse’y.

— Nie rozumiem! Mógłbyś zdjąć maskę?

— Nie teraz. No wiecie, wyziewy.

(Prawie powiedział „no wiesz”, podczas gdy nie zna relacji między Usuwaczem i Szefem).

Szef patrzy na swoich pomagierów i upewniwszy się, że czuwają nad nim, podchodzi do Karola.

— Mój kierowca był łaskaw zauważyć, że masz buty typa, którego tu przywieźliśmy. To pewnie nic takiego, ale wolałem się upewnić.

Karol odpowiada z jednej strony poirytowanym tonem, a z drugiej stara się mówić cicho, żeby ukryć inny głos.

— No przecież mówiłem, że converse’y.

— Nic mi to nie mówi.

— Markowe trampki. W całkiem dobrym stanie były.

— Od kiedy cię to interesuje?

— Widziałem o nich program w telewizji.

Karol udziela odpowiedzi, ale nie potrafi określić, czy Szef go nadal sprawdza, czy tylko się z nim droczy. Napięcie go rozsadza. Ma ochotę krzyknąć: „Tak, zabiłem go!”, ale — podobnie jak z wizjami krzywdzenia innych ludzi — impuls nie przechodzi do etapu realizacji.

Szef robi smutną minę.

— Muszę cię prosić o zdjęcie maski.

W tym momencie Karol orientuje się, że za nim stoi Ochroniarz. W okularach, kapturze i masce na twarzy ciężko obserwuje się, co się dzieje dookoła, ale zauważa, że mężczyzna pręży się groźne. Nie widzi nigdzie Kierowcy, ale nie chce prowokować żadnej reakcji rozglądaniem się na boki.

Postanawia grać na zwłokę. Mówi:

— Oczywiście.

Jednocześnie puszcza spust przy szlauchu i wyszarpuje go do góry, a w powietrzu wciska spust z powrotem i sika Ochroniarzowi żrącą substancją prosto w twarz. Ten drze się jak żywcem obdzierany ze skóry — co jest chyba niedalekie od tego, co faktycznie doświadcza — i zasłaniając twarz cofa się do tyłu. Potyka się o coś i upada. Karol kieruje pistolet przy wężu w stronę Szefa, ale mężczyzna ucieka. Karol rzuca węża i biegnie w stronę Ochroniarza. Zabiera jego broń i wbiega między samochody.

Kuca za jednym z pojazdów i nasłuchuje. Ochroniarz cały czas drze się, jakby mu to miało pomóc. Podobno krzyk pozwala ulżyć w bólu, ale Karol nic przez niego nie słyszy. Sprawdza broń, ale nie przygotowuje jej jeszcze do strzału — mógłby się postrzelić podczas biegu.

— Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale masz moje uznanie!

Głos dochodzi mniej więcej z kierunku, w którym Karol widział go biegnącego. A to oznacza, że Szef zachował się podobnie jak Karol i schował za pierwszym pojazdem.

Karol jest zbyt skoncentrowany na byciu uważnym, żeby odpowiadać. Serce wali mu jak szalone. Podobne uczucie miał podczas grania na komputerze, kiedy uciekał przed potworami z resztką zdrowia i bez amunicji. Uspokaja się i zaczyna rozważać, co odpyskować Szefowi, kiedy nachodzi go myśl, że to pułapka: chcą, żeby się wystawił. Zawoła, a Kierowca, który krąży gdzieś po placu z bronią, korzystając z tego, że to niby Szef się „wystawia”, czeka na odzew Karola.

Zastanawia się, czy nie wczołgać się pod samochód i nie strzelić w nogi przechodzącemu Kierowcy. Tak trafiony przeciwnik może by i upadł, ale nadal mógłby strzelać, a do tego wiedziałby gdzie; sam Karol byłby z kolei uwięziony pod pojazdem. Odrzuca ten pomysł.

Ochroniarz skomle głośniej i boleśniej niż do tej pory, po czym nagle cichnie. Karol kładzie się i próbuje zobaczyć coś przez przestrzeń pod samochodem. Ochroniarz leży nieprzytomny, a obok niego stoi Kierowca (dres nie kłamie). Karol zaczyna się zastanawiać. Ma wystawionego Kierowcę, a Szef jest jeszcze dalej, więc nikt nie zajdzie go od tyłu. Patrzy na broń. Wystarczy wybiec tam i zastrzelić Kierowcę, a następnie szybko schować się za samochód, zanim stary się połapie. Istnieje ryzyko, że jeżeli będzie zwlekał, to jeden z mężczyzn wsiądzie do samochodu i odjedzie, żeby wrócić z odsieczą (typowa taktyka osiedlowo-dresiarska: po wpierdolu wrócić z kolegami). Karol postanawia obejść szerokim łukiem plac z beczkami i zajść Szefa z drugiej strony.

Trochę niepokoi go cisza.

Na jednym z samochodów dostrzega coś ciekawego: wodę zebraną we wgięciu maski starego forda mondeo. Zatrzymuje się chwilę przy tym znalezisku. Wodę blokuje jakaś szmata rzucona na zagięcie klapy. Rozgląda się na boki, czy nikt nie idzie, i odkłada pistolet na beton. Następnie bierze pustą puszkę po jakimś oleju, cegłówkę oraz deskę. Ustawia cegłę, a na niej wybalansowuje deskę z puszką z jednej strony. Następnie odchyla trochę szmaty tak, że woda zaczyna sączyć się do puszki. Za chwilę ciężar wody w puszce zwali konstrukcję z hukiem, a w tym czasie Karol będzie gdzie indziej. Bierze pistolet i rusza dalej.

Krąży ciasnymi przesmykami pomiędzy pojazdami i czuje się z tym wszystkim wspaniale: akcją, niebezpieczeństwem, odkrywaniem własnych granic. Zabijanie jest tylko przy okazji. To nie najlepszy moment na podejmowanie życiowych zobowiązań, ale mimo wszystko decyduje, że w przyszłości będzie jednak unikał tego typu sytuacji.

Dociera do miejsca, z którego widzi Szefa, siedzącego ze zmęczeniem na twarzy za samochodem. Prawdopodobnie miała być to lekka robótka, szybki wypad za miasto celem upewnienia się, że Usuwacz zajął się kim trzeba, a tu — jak to mówią Amerykanie na filmach — sytuacja wybrała się na południe.

W tym momencie puszka kawałek dalej robi hałas i Szef zrywa się, po czym daje znak Kierowcy, a sam tylko wychyla się zza samochodu — zeszłorocznej hondy accord, która wbiła się maską w jakiś słup lub drzewo — skąd nadzoruje sytuację. Jest cały spocony, pewnie nie tylko od pogody, a jego włosy są w nieładzie. Karol nie ma chwili do stracenia. Podrywa się i najciszej jak to możliwe podbiega do Szefa.

— Masz coś?

Kierowca nie odpowiada, prawdopodobnie nie chcąc zdradzić swojego położenia. Karolowi przelatuje przez myśl, że byłoby śmiesznie, gdyby Kierowca skradał się w tym momencie za nim. Odwraca się na ułamek sekundy, ale nie stwierdza tam nikogo.

Dopada Szefa i kładzie mu dłoń na ramieniu, a lufę broni wciska mocno w tył głowy.

— Bądź cicho.

— T-tak jest.

— Oddaj broń, tylko powoli.

Mężczyzna podaje mu pistolet bez oglądania się. Karol chowa ją do bocznej kieszeni kombinezonu.

— A teraz wstań powoli i idziemy na środek.

Wychodzą na środek placu, skąd Karol krzyczy:

— Hej!

Widzi Kierowcę chowającego się za polonezem atu. Karolowi przypomina się, że ten model miał wadę konstrukcyjną, która była — a przynajmniej powinna być — wstydliwa dla jego projektantów. Jaka to była wada? Skup się, poucza się.

— Każ mu wyjść zza samochodu.

— Leszek, wyjdź zza samochodu.

Kierowca — Leszek — wychodzi zza samochodu, trzymając ręce na widoku. Na palcu wskazującym prawej dłoni wisi mu pistolet. Staje na środku i patrzy w stronę Karola, choć ciężko powiedzieć przez okulary.

Szef pyta:

— I co teraz?

Karol strzela w stronę Leszka, trafiając go w brzuch. Leszek upada. Karol robi krok do tyłu i wyciąga pistolet Szefa, którym bierze go na cel.

— Podejdźmy do niego, tylko trzymaj się przede mną, nie za blisko i nie za daleko. Jeżeli dystans mnie nie zadowoli, zastrzelę cię.

Mówiąc to, wydaje mu się, że drży mu głos. Wolałby tego uniknąć, ponieważ zdradzałoby to, że przeżywa sytuację bardziej niż powinien, a wymyślił sobie, że pozbawiony emocji powinien być dla nich straszniejszy. Przypomina sobie jednak wywiad z jakąś fisią od HR-u na temat przygotowywania się do rozmów kwalifikacyjnych, z którego dowiedział się, że w większości przypadków drżenie głosu jest wewnątrz głowy i że na zewnątrz głos brzmi normalnie; stara się więc zignorować wrażenie.

Tworzą teraz trójkąt równoramienny: Karol, Szef i wykrwawiający się Leszek. Karol strzela Leszkowi w głowę, a jego ciało upada. Prawie od razu zaczyna się pod nim powiększać kałuża krwi.

Szef przygląda się Karolowi z mieszanką przerażenia i pogardy.

— Kim ty, kurwa, jesteś?

Karol odpowiada pierwszymi słowami, które przychodzą mu do głowy.

— Jestem pusty jak bęben.

— Co to ma w ogóle znaczyć?

— Dość już o mnie. Dlaczego chcieliście mnie zabić?

— Mogłeś nas powiązać z typem ze stacji benzynowej. Nie wiem, po co na nią wróciłeś. Mogłeś więcej się tam nie pojawić i wieść dalej swoje nędzne życie. W całym zamieszaniu Bebzonowi nie udało się zapamiętać nic związanego z tobą. A jednak wróciłeś.

— Było w tym coś niewłaściwego. Coś, co chciałem naprostować. Spytam teraz jednak o coś innego. Czy powiedziałeś o moim życiu, że jest nędzne, żeby wyprowadzić mnie z równowagi?

— Pierdol się!

— W ten sposób się nie dogadamy. Czas chyba zakończyć grę wstępną. Kto jeszcze o mnie wie?

Szef zaśmiewa się nerwowo.

— I tak mnie zabijesz. Widziałem, do czego jesteś zdolny. W innych okolicznościach mogłoby dojść do wspaniałej współpracy, wiesz, z twoimi…

Karol strzela mu w klatkę piersiową. Mężczyzna upada na plecy i zaczyna rzęzić, podczas gdy z jego ust wydobywa się czerwona piana. Karol staje nad nim i celuje z pistoletu Ochroniarza. Szef zaczyna mówić, więc Karol opuszcza broń.

— Ten pistolet, który mi zabrałeś… Należał do tego mężczyzny… ze stacji benzynowej… Okazało się, że kupił go od handlarza, z którym współpracujemy… Był czysty, więc go sobie wziąłem… Po „Brudnym Harrym” polubiłem rewol…

Karol zabija mężczyznę, ponieważ nie obchodzi go część o „Brudnym Harrym”. Podnosi rewolwer do góry i przygląda mu się raz jeszcze. Czyż to nie zaskakujący zbieg okoliczności, że broń trafia akurat w jego ręce? Karol nie wierzy w przeznaczenie, ale w chwili takiej jak jego brak wiary zostaje wystawiony na próbę.

Upewnia się, że Szef i Leszek nie żyją, a następnie staje nad nieprzytomnym Ochroniarzem. Kto by pomyślał, że przeżyje najdłużej z wszystkich? Na pewno nie Karol. Pasowałoby go dobić, ale w pierwszej chwili jego bezbronność zbija Karola z tropu. Mężczyzna nie stanowi bezpośredniego zagrożenia i pewnie nawet mu się dobrze nie przyjrzał, ale Karol powinien uczyć się obchodzenia z tymi ludźmi od nich samych. Był dla nich luźnym końcem, więc nie wahali się go pozbyć. To wszystko część interesu, nic więcej. I tak dalej. Zaaranżuje sytuację tak, żeby wyglądało to na to, że Usuwaczowi (nie chciał nazywać go swoim własnym imieniem) odbiło i zabił współpracowników, a następnie pozbył się ich ciał w beczkach — to wciąż przed Karolem — i pojechał w pizdu.

Dobija Ochroniarza i rzuca pistolet na ziemię, ale w zasięgu wzroku, żeby nie zapomnieć zutylizować przed odjazdem, ponieważ są na nim odciski jego palców. Chyba powinno wystarczyć, jeśli utopi go w kwasie. Wzdycha ciężko, ponieważ jest co prawda po akcji, ale — czego w filmach najczęściej nie pokazują albo wspominają tylko pokrótce — teraz trzeba to wszystko posprzątać.

Bierze trzy dodatkowe beczki z paki. Dobrze, że przyjechali tylko we trójkę, ponieważ więcej beczek nie ma. Ma nadzieję, że nikt więcej się nie pojawi.

Jest głodny. W samochodzie Usuwacza znajduje drugie śniadanie, które zjada łapczywie. W oplu gangsterów nic nie ma, poza opakowaniem po paluszkach w posypce cebulowo-pikantnej.

Wrzuca ciała do beczek i zaczyna zalewać je kwasem. Z ich portfeli wyciąga gotówkę, ale je same odkłada z powrotem do kieszeni. Nie ma w tym nic z szacunku dla zmarłych, po prostu nie chce zostać złapany z dowodem osobistym jakiegoś denata. Dopełnia również beczkę z Usuwaczem, żeby kwas strawił buty. To niesamowite, że z tego powodu o mało nie zginął.

Wsiada do białego opla vectry trzech mężczyzn i zastanawia się. Mógłby pojechać autem gdzieś dalej i wrócić tu na piechotę, skąd następnie odjedzie pickupem. Ale to za dużo chodzenia, a już i tak pada z nóg; no i pochłonęłoby to więcej czasu, a on chce się stąd wyrwać jak najszybciej. Odkrywa, że dookoła złomowiska — po wewnętrznej stronie ogrodzenia — jest miejsca na szerokość jednego samochodu. Najprawdopodobniej wjeżdżają tą drogą nowymi samochodami. W ten sposób umieszczone w centralnym miejscu beczki są osłonięte wrakami pojazdów dookoła. Rusza na koniec i wjeżdża z rozpędu w jakiś wrak — zawsze chciał coś takiego zrobić — a następnie podpala opla. Nie ma czasu niszczyć samochodu doszczętnie — choć byłoby to miłe — ale chce chociaż postarzyć pojazd; jak z meblami, tylko w wykonaniu ekstremalnym. Na piechotę wraca do pickupa (jednak spacer go nie ominął). Wrzuca do kwasu pistolet, z którego strzelał, a zabiera rewolwer. Ma już pomysł, co z nim zrobić.

Siada za kierownicą. Pada z nóg i powinien się zdrzemnąć, ale nie ma na to czasu. Przypomina mu się historia opowiedziana przez instruktora prawa jazdy. Jego znajomy, również instruktor jazdy, miał jechać na wakacje gdzieś do Włoch. Zaplanował sobie podróż przez noc, ale tego samego dnia miał zaplanowany cały grafik kursantów. „Dziesięć godzin zajęć”, podkreślił instruktor; z jakiegoś powodu było to dla niego najbardziej oburzające. Po dziesięciu godzinach zajęć wsiadł w samochód z żoną oraz dzieckiem i pojechali. Oczywiście nie dojechali do celu — mężczyzna dostał zawału po drodze i stracił panowanie nad samochodem. Zginął na miejscu. Żona i dziecko przeżyli, ale główny żywiciel rodziny usunął się z równania. Smutna historia. Karol nie chciał, żeby go spotkało coś takiego. A wystarczyło, żeby mężczyzna się zdrzemnął…

Otwiera oczy i z przerażeniem stwierdza, że jednak zasnął. Jest wpół do pierwszej w nocy.

— Kurwa mać.

Rozgląda się. Niebo jest czarne jak kawa agenta Coopera (to źle), ale nikt więcej się nie pojawił (to dobrze). Uruchamia silnik samochodu i zawraca, starając się nie uderzyć w nic po ciemku. Usuwacz ma w samochodzie radio nastawione na stację disco-polową. Karol wzdycha i próbuje znaleźć muzykę klasyczną, ale jest kiepski zasięg i w końcu staje na złotych przebojach. Ogląda się jeszcze raz na złomowisko i myśli, że pewnie zostało tam mnóstwo śladów jego obecności, ale że raczej nie przyprowadzą tu techników od miejsc zbrodni, którzy pozbierają pozostawione przez niego włosy, ślinę, odciski palców i co tam jeszcze. (Swoją drogą, to miejsce musi być koszmarem takiego technika). Olewa więc sprawę i rusza.

Mija bramę i przejeżdża drogą z betonowych podkładów do drogi głównej, już z asfaltową nawierzchnią, gdzie przypomina sobie o dokumentach Usuwacza. Postanawia je przejrzeć na wypadek, gdyby został skontrolowany — powinien wiedzieć, jak się nazywa. Bierze dowód do ręki i zapala lampkę samochodową. Karol Mitygowski. Mogło być gorzej. Przygląda się zdjęciu oraz sobie w małym lusterku w osłonie przeciwsłonecznej pod dachem. Jest ciemnawo, ale tak samo będzie na drodze w razie kontroli. Gdyby Usuwacz miał jakieś problemy z prawem i wzięliby Karola do radiowozu, będzie skończony, ale nie ma sensu wymyślać czarnych scenariuszy; równie dobrze może zostać potrącony przez samochód i zginąć (ciężko ocenić, co ma w Polsce większe prawdopodobieństwo). Wrzuca bieg i wyjeżdża na drogę, gdzie wybiera skręt w prawo.

Dojeżdża do pierwszego drogowskazu i okazuje się, że jedzie w przeciwnym kierunku niż powinien, więc zawraca. Jedzie przez ciemną noc, nie mając pojęcia, gdzie jest, ale liczba kilometrów do celu sukcesywnie się zmniejsza. Zaczyna się cieszyć, że się jednak zdrzemnął, inaczej podróż powrotna byłaby koszmarem. Monotonia widocznego w zasięgu świateł kawałka drogi mogłaby go zmorzyć. Zginąłby wbity cudzym samochodem i w cudzym ubraniu w przydrożne drzewo, słup lub inny samochód. A tak idzie mu nawet sprawnie.

W końcu wjeżdża w lepiej oświetloną okolicę, gdzie z jednej strony czuje się lepiej, ponieważ jest już blisko, z drugiej jednak ma nieznośne wrażenie bycia na widoku. W ciemności otaczającej jego pojazd było coś kojącego. Wjechawszy do miasta, robi rozpoznanie sytuacji: jest po drugiej stronie i musi przejechać całe do stacji benzynowej. Na szczęście jest noc i nie powinno być to kłopotliwe. Musi tylko jechać ostrożnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi żadnego patrolu. Ma nadzieję, że Usuwacz nie ma na przykład rozbitego światła z tyłu. Nie pomyślał, żeby to sprawdzić.

15

Jest czwarta rano, kiedy parkuje naprzeciwko stacji benzynowej, z której uprowadzono go rano. Sprawdza rewolwer i chowa go do kieszeni. Ubiera kaptur, a na czoło gogle ochronne i maskę, która zasłania mu dolną szczękę. Chce wyglądać nie jakby ukrywał swoją twarz, tylko akurat miał na sobie elementy, które ją zasłaniają. Gasi silnik. Muzyka cichnie. Rusza w stronę stacji benzynowej.

Sprzedawca dostrzega go przez okno i przygląda mu się w miarę zbliżania się bez nerwowości — jego postawa wyraża znużenie, prawdopodobnie bezczynnością nocnej zmiany. Karol sięga ręką do kieszeni i przygotowuje rewolwer do strzału. Popycha drzwi i stara się ustawić głowę tak, żeby sprzedawca widział jego twarz jak najmniej, co podejrzał na filmie „The International” Toma Tykwera (wyjątkowo był to film europejski). Wyciąga pistolet — ręce zasłania mu kontuar — i odchyla głowę do tyłu. Ich spotkania spotykają się. Sprzedawca patrzy na Karola ponurym spojrzeniem, ale w tym momencie mina mu rzednie.

— O kurwa.

Sprzedawca rzuca się pod ladę. Karol strzela szybko i trafia go w bark. Mężczyzna upada najpierw do tyłu, a potem na podłogę. Karol obiega kasę i uniemożliwia sprzedawcy podniesienie się z ziemi poprzez dociśnięcie go butem w miejscu postrzału. Okazuje się, że pod blatem mężczyzna miał przyklejony pistolet. Karol uśmiecha się do mężczyzny i kiwa palcem.

— Nu, nu.

Ciągnie go podłodze i opiera o ścianę, znacząc przebytą drogę krwawym śladem, doskonale widocznym na białych kafelkach. Sprzedawca mówi groźnym tonem:

— Zgrywasz jakiegoś kowboja, czy co?

— Uczę się od was. Chcieliście pozbyć się mnie, ponieważ byłem luźnym końcem, ale teraz to ty jesteś luźnym końcem. Potraktuję was tak, jak wy traktujecie innych ludzi.

— Znajdą cię!

Mężczyzna patrzy nerwowo w stronę drzwi.

— Pewnie nie masz tu dużego ruchu o tej porze. Jeździłem tędy wielokrotnie nocą i nigdy nie widziałem, żeby ktoś tankował. Bo i nie o to tutaj chodzi, prawda?

Karol puszcza oko do rozmówcy. Ten nie odpuszcza.

— Nie wiesz, z kim zadzierasz.

Próbuje się podnieść do siadu, ponieważ zjeżdża na podłogę, ale na jego twarzy pojawia się grymas bólu. Odpuszcza i zjeżdża jeszcze bardziej. Kiedy Karol ma znowu jego uwagę, mówi:

— Jakbyś ty jeszcze wiedział, kto z wami zadziera. Wielka szkoda, że nie miałem przy sobie dokumentów, co?

— I co, zabijesz mnie?

— Widzisz, co mam na sobie? Jakie ubranie? CZYJE ubranie?

— Kombinezon.

— Macie takiego gościa, który zajmuje się pozbywaniem ciał. Wywozicie na złomowisko zwłoki w bagażniku samochodu, a tam przyjeżdża koleś, który je utylizuje.

— Nie znam szczegółów. Wiem, że ciała znikają i nigdy nie ma z nimi potem problemów.

Mężczyzna sprawia wrażenie mówiącego prawdę, choć jednocześnie waży każde wypowiadane słowo.

— Mam na sobie ubranie waszego usuwacza ciał. Jemu nie było już potrzebne.

— Było ich więcej.

— Masz na myśli Leszka, tego starzejącego się gangstera i jełopa w skórzanej kurtce?

Karol uważnie obserwuje twarz mężczyzny. Chce z niej wyczytać, czy był ktoś jeszcze. Sprzedawcy rzednie mina i jakby opada z sił. Karol pozwala sobie na odrobinę satysfakcji.

— Doskonale.

Mężczyzna budzi się z otępienia.

— Nie! Czekaj! Możemy się dogadać. Słuchaj, mam rodzinę…

— Twoich mocodawców jakoś nie powstrzymało, że ktoś miał rodzinę. Jak na przykład poprzedni, choć może raczej powinienem powiedzieć: prawowity, właściciel tej ziemi.

— To jakaś twoja rodzina?

— Nie.

— Znajomy?

— Nie. Nie znałem go, dopóki nie zatopiłem w jego szyi ostrza scyzoryka.

— Ha, widzisz. Też masz w tym udział.

— Próbujesz przemówić do mojego poczucia winy? Nie mam go. Zresztą, to by miało sens, gdybym przyszedł go pomścić, tymczasem od początku mówiłem, że jesteś luźnym końcem.

— Moi szefowie nie przebaczają.

— Podejrzewam, że twoi mocodawcy nie kierują się uczuciami. Jeżeli będą chcieli mnie dorwać, nie będzie to miało nic wspólnego z przebaczeniem lub jego brakiem — to będzie decyzja biznesowa. Obstawiam, co następuje. Po pierwsze, nie powiedziałeś o mnie za pierwszym razem. A jak powiedział agent Cooper, tajemnice są niebezpieczne. Po drugie, nie wiem, co stało się potem, ale ci trzej plus usuwacz byli jedynymi wtajemniczonymi. Dlatego pojechali do niego — upewnić się, że to będzie fucha na boku, bo jemu to pewnie bez różnicy.

Karol milknie i patrzy na sprzedawcę zmagającego się z bólem.

— Ręka mi drętwieje.

Karol nie potrafi sobie wyobrazić, w jakim celu mógł to powiedzieć. Przypomina mu się jednak „Na dobre i na złe” — w niedziele nigdzie nie chodził, a jego matka oglądała każdy odcinek.

— Podobno jest tam jakiś ważny splot nerwów. Bruno z „Na dobre i na złe” został tam postrzelony i wypadł z serialu na jakiś czas. Aktor chciał zrobić sobie przerwę i konsultanci medyczni zaproponowali takie rozwiązanie. Ale nie o tym miałem.

— Taa?

Karol postanawia dać mu nadzieję, ponieważ inaczej mężczyzna może stracić zainteresowanie rozmową, a Karol jeszcze nie przeszedł do zasadniczego celu. Zaczyna chodzić po pomieszczeniu, niby tracąc sprzedawcę z oczu. Oby to wystarczyło.

— Byłem kiedyś na mszy protestantów. Nie wiem których, ale to nieistotne. To było jak murzyńska msza z amerykańskiego filmu: ludzie śpiewali, wstawali, krzyczeli, że wielbią Jezusa, i tak dalej. Coś niesamowitego. Nie rozumiałem zjawiska, ale byłem nim oczarowany. W pewnym momencie nowi mieli wyjść na środek i dać swoje świadectwo wiary. Na przykład, wychodzi gość i mówi, że dużo się masturbował, ale dzięki Jezusowi przestał; mówi, że dzięki Panu jest silny i tym podobne. Tłum wiwatuje. Niektórzy zrywają się i krzyczą: „Alleluja!”. Pełna ekstaza. W końcu ta krocząca śmierć, jak mówią coachowie na szkoleniach z asertywności, dociera i do mnie: mam wstać i dać świadectwo. Tylko że nie mam świadectwa, ponieważ jestem niewierzący. Nie chcę jednak wyjść na środek i powiedzieć coś w stylu: „Słuchajcie, to stek bzdur jest”. Muszę wymyślić coś innego, chociażby dlatego, że w tym stanie mogliby to źle znieść. Staję więc przed nakręconym tłumem i mówię, że nie mogę powiedzieć, żebym wierzył, ale że być może bóg wybrał dla mnie taką ścieżkę. (Jak z Jonaszem w brzuchu ryby. Kojarzysz? Nie szkodzi). W każdym razie udało się, nawet ktoś po moim świadectwie zawołał: „Alleluja!”.

— To wzruszająca historia, ale nie widzę związku.

— Czysty w zamierzeniu wybieg dyplomatyczny może mieć tak naprawdę dużo sensu. Tak między nami, męczą mnie dyskusje, czy bóg istnieje, czy nie istnieje, bo nie ma dowodów na żadne z tych stanowisk; już pomijając kwestię, że dowody na nieistnienie są wyższym poziomem abstrakcji. A wojujący ateiści to już w ogóle, powinni się wstydzić. Ja po prostu nie mam w sobie wiary. Zero negacji, nic, pustka. Okej, dla dobra mojego wywodu przyjmijmy, że bóg jednak istnieje. No więc fakt, że w niego nie wierzę, nie musi oznaczać, że nie wykorzystuje mnie w swoim planie, nawet wbrew mojej woli.

Sprzedawca syczy z bólu.

— Myślisz, że jesteś narzędziem w rękach boga? Człowieku, lecz się.

— Skup się, to tylko pewna konstrukcja myślowa. Ale odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie w rękach boga. Sprawiedliwości. W nią też nie wierzę, ale moja wiara nie jest potrzebna. To jak karma u buddystów: zrobiliście coś, przy okazji wciągając mnie w to…

— W nic cię nie wciągaliśmy! Przyjechałeś tu i zadźgałeś człowieka, który miał problem z tym, że nie chciał sprzedać swojej ziemi większemu graczowi. Sorry, taki klimat.

Karol czeka w milczeniu aż sprzedawca się wykrzyczy.

— Nieświadomie, ale wciągnęliście mnie w to, bo gdybyście nie prowadzili całej tej działalności przestępczej, nie doszłoby do tej sytuacji. Nieważne, stało się. Potem chcieliście się mnie pozbyć i to też rozumiem, bo z biznesowego punktu widzenia ma to dużo sensu, ale na innej płaszczyźnie rzeczywistości zadziałała kosmiczna sprawiedliwość.

Sprzedawca przełącza się w tryb sarkazmu.

— Myślałem, że jestem luźnym końcem.

— To mój osobisty motyw, nie koncentruj się na nim. Wiesz, czyja to broń?

To mówiąc, Karol pokazuje mężczyźnie rewolwer.

— Pewnie kolesia od usuwania ciał.

— On nie miał żadnej broni przy sobie. Nie, to pistolet, który odebrałem szefowi ekipy, która przyjechała potem. A wiesz skąd on ją miał?

Sprzedawca zaśmiewa się w urywany sposób, charakterystyczny dla osób stojących w obliczu nieuniknionego.

— Od typa od ziemi. Pamiętam, że mu się spodobała.

— Tak jest. Broń, z którą przyszedł tu „typ od ziemi”, wróciła bez żadnego szukania sprawiedliwości z mojej strony, wręcz przeciwnie — mam to wszystko gdzieś, a sprawiedliwość i tak działa. Czy to nie wspaniałe?

— Jak tak dalej pójdzie, to zagadasz mnie na śmierć.

— But there’s one more thing. „Typ od ziemi” miał imię. Nazywał się Bogusław Wołucki i zadeptaliście swoją działalnością jego oraz jego rodzinę. Sprawiedliwość wymaga nazwania tego po imieniu.

Mężczyzna spluwa niezdarnie.

— Pierdol się.

Karol uznaje, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Staje nad sprzedawcą i strzela mu najpierw w kolana, a potem w łokcie. Mężczyzna przy każdym strzale drze się coraz bardziej. Następnie Karol bierze plastikowy kanister i idzie do dystrybutora, z którego nalewa benzyny i wraca do budynku. Sprzedawca w tym czasie próbował doczołgać się do pistoletu. Karol zaczyna polewać pomieszczenie benzyną.

— Co ty robisz?

— Spalę cię żywcem. Po prawdzie, umrzesz raczej z uduszenia, ale to już technikalia.

— Nie, czekaj! Błagam! Kazali mi! Ja naprawdę mam rodzinę!

— Nadal jesteś luźnym końcem. Nie robię tego ze złości czy żalu. Jeżeli chcę mieć święty spokój od twoich mocodawców, jeżeli chociaż mam mieć szanse na to, to muszę się ciebie pozbyć. Nie wierzę, że zrewanżowałbyś mi się milczeniem.

— Nie! Błagam!

Karol otwiera bębenek rewolweru. Został ostatni nabój. Staje nad mężczyzną i strzela mu w krzyż. Powinno go to uziemić.

— Może nawet umrzesz z wykrwawienia.

Bierze zapałki i staje w drzwiach, gdzie zapala zapałkę i rzuca ją do środka. Pomieszczenie staje w płomieniach. Sprzedawca nadal coś krzyczy, ale nie słychać go przez drzwi. Karol podchodzi do dystrybutora i zaczyna lać benzynę w kierunku budynku stacji. Rozlewa sporą kałużę, a następnie oblewa obydwa dystrybutory.

Rozpina kombinezon i w podkoszulek wyciera rewolwer z odcisków palców, a następnie kładzie go na asfalcie pomiędzy dystrybutorami i budynkiem. Trochę jak Niewidzialna Ręka w harcerstwie. Nigdy nie był harcerzem — spodobały mu się widziane kiedyś na wystawie składnicy harcerskiej czapki z daszkiem, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło — ale idea Niewidzialnej Ręki urzekała go zawsze w jakiś sposób. Chyba ta niewidzialność najbardziej.

Nagle słyszy strzał. W pierwszej chwili chce podbiec, żeby zobaczyć co to, ale najprawdopodobniej sprzedawca popełnił samobójstwo. Czeka chwilę, obserwując płomienie trawiące wnętrze, po czym zaczyna się oddalać. Ktoś może zobaczyć ogień z daleka i powiadomić straż pożarną. Lepiej, żeby go wtedy tu nie było.

Dociera do mazdy, odczepia kluczyki przyklejone pod błotnikiem i wsiada do samochodu, gdzie bierze głęboki wdech i zaciąga się przyjemnie znajomym zapachem wnętrza swojego pojazdu. Jest w tym coś kojącego. Udało mu się. Wywinął się z tego. Najprawdopodobniej. Musi przyznać sam przed sobą, że miał przy tym więcej szczęścia niż rozumu, ale nie pozwala, by popsuło mu to humor. Uruchamia silnik.

Epilog

Karol budzi się i siada na łóżku. Jest cały obolały, ale podoba mu się fizyczna strona uczucia; innej zresztą nie ma. Wstaje z łóżka i schodzi do salonu połączonego z kuchnią, gdzie nastawia ekspres na kawę.

Wczoraj w ostatniej chwili wyjechał z okolic stacji benzynowej. Już z bezpiecznej odległości dostrzegł nadjeżdżające wozy strażackie. To, co miało być największą zaletą lokalizacji — brak sąsiadów w otoczeniu — stało się przyczyną zguby. Pomoc nadeszła za późno.

Karol włącza telewizor. Jarosław Kuźniar właśnie znika i pojawia się materiał o wydarzeniach z nocy. Znaleziono zwłoki jednego człowieka, „najprawdopodobniej właściciela stacji benzynowej”. Policja wyklucza wypadek, ponieważ w ciele mężczyzny znaleziono rany postrzałowe. Dalsze szczegóły nie są znane. Ku rozczarowaniu Karola stacja benzynowa nie wybuchła. Kto wie, gdyby nie straż pożarna… Następnie dziennikarze przypominają tragiczną historię stojącą za przejęciem ziemi. Na ekranie pojawiają się zdjęcia Wołuckich, fragmenty wywiadów z czasów, jak Bogusław Wołucki jeszcze żył, i późniejsze, już po jego „zniknięciu”. Trochę szkoda, że nikt się nie dowie, że zginął — i jak zginął — ani że wydarzenia stacji benzynowej są ściśle powiązane z historią Wołuckich, ale Karol nie może sobie pozwolić wystawianie się. Jeżeli dobrze mu wczoraj poszło, powinien zostać kimś w rodzaju ducha: nikt żyjący go nie widział i nie ma jednoznacznych śladów jego obecności. Materiał się kończy. Pierwszego dnia po zdarzeniu i tak mało wiedzą.

Na ekranie znowu pojawia się Jarosław Kuźniar, więc Karol wyłącza telewizor. Prezenter zobowiązał się kiedyś na antenie, że jeżeli dostanie tysiąc mejli, że ma odejść, to spełni żądanie. Dostał pięć razy tyle wiadomości i skwitował sytuację słowami, że to był tylko żart. Od tamtej pory Karol unikał Jarosława Kuźniara przy każdej okazji. Nie obiecuje się czegoś Internetowi i nie spełnia tego potem. Z perspektywy czasu Karol nie stwierdził jednak, że jego cichy bunt uderzył jakoś w karierę dziennikarza. No cóż, nie można mieć wszystkiego.

Ekspres daje znać, że skończył. W drodze do kuchni Karol mija ścianę ze zdjęciami rodzinnymi. W oko wpada mu dziadek. Zdjęcie zrobione rok przed śmiercią. Siedzi przy stole w ogrodzie i coś opowiada. Ktokolwiek zrobił zdjęcie, uchwycił pewien moment, bez pozowania. Karol wybrał według tego klucza wszystkie zdjęcia w salonie. Patrzy na dziadka i do głowy przychodzi mu pomysł. Obiecał sobie przerwę od dalszego szukania granic, ale pomysł, który przyszedł mu do głowy, będzie wymagał większego przygotowania, zaplanowania, a może nawet rekrutacji pomocnika. Karol idzie po kawę.


Napisane: 14 stycznia–9 lutego 2014

Przepisane: 9 kwietnia–11 listopada 2020