Aubrey De Los Destinos prezentuje

Córka rzeźnika

Rozdział 1

Wszystko zaczęło się, kiedy byłem w odwiedzinach w rodzinnej okolicy i na sam koniec postanowiłem odwiedzić dawno niewidzianego przyjaciela. Nie zastałem go, ale była jego babcia, której dojście do bramki zajęło 7 minut. Szła zgarbiona i o lasce, by na koniec oznajmić mi, że nie widziała Spinacza — choć nie lubiła nigdy tego imienia i od razu poprawiła mnie, że chodzi o Bernarda — już od ponad dekady. Dodała przy tym z przekąsem, że pewnie zmarł z przedawkowania „jak jego matka, narkomanka”, choć nie mogłem się powstrzymać od wrażenia, że próbuje przekonać przede wszystkim siebie.

Istotnie, matka Spinacza nie była nawet złą matką — w ogóle nią nie była, znikając na parę miesięcy, po których wracała na parę tygodni, podczas których dochodziła do siebie, a potem znowu szła w długą. Jako nastolatek miałem teorię, że nie tyle dochodziła do siebie przed wyruszeniem, co w pewnym momencie miała dość gderania swojej matki. Ponieważ spędzałem u Spinacza dużo czasu, miałem okazję obserwować ten powolny upadek. Za każdym razem wracała coraz bardziej zniszczona, chudsza i z bardziej podkrążonymi oczami, ale dla mojej budzącej się seksualności nie były to przeszkody. Istotnie, było w niej coś odpychającego, ale jednocześnie miała jakiś wulgarny magnetyzm, który uruchamiał jakieś receptory mojej chuci. A może je ukształtowała?

Z rozmyślań wyrwała mnie jednak babcia Spinacza, która dalej mówiła bardziej do siebie niż do mnie.

— Wszystko przez tego jego kolegę, miał na niego zły wpływ. Ten cały… Adam.

W ten sposób dotarliśmy do niezręcznej części konwersacji.

— Ja jestem Adam.

Kobieta zamarła w stuporze, zmrużyła oczy i przyjrzała mi się z grozą, po czym bez słowa odwróciła się i ruszyła z powrotem do swojego domu, który był w nie najlepszym stanie: tynk odpadał ze ścian, a farba z okien.

Chciałem coś za nią zawołać, najprawdopodobniej dobierając słowa następująco: „Pragnę zapewnić, że kiedy ostatnio się widzieliśmy, Bernard cieszył się doskonałym zdrowiem”, co z jednej strony było całkowitą prawdą, a z drugiej pomijałem pewne elementy kontekstu, żeby jej nie niepokoić. Niemniej obeszło się bez tego ważenia słów.

Rozdział 2

Całe to wydarzenie miało miejsce w pośpiechu i nie miałem czasu — czyli: nie miałem priorytetu — na roztrząsanie losów Spinacza. Minęło parę miesięcy, życie potoczyło się dalej. Przypadkiem zacząłem oglądać serial o policjancie, który nic nie czuje i nic nie okazuje, aż w pewnym momencie odkrywa, że kariera Dextera Morgana go bardzo bawi. Jako że odczułem — jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało — bliskość emocjonalną z jego brakiem emocji, kontynuowałem oglądanie serialu. Równolegle do wątku z policjantem, toczył się wątek młodego Meksykanina, który działał prężnie w kartelu narkotykowym. Podczas jednej z imprez zorganizowanych przez Meksykanów leciała skoczna piosenka opowiadająca o szybkim numerku dwóch mężczyzn, którzy dopiero co się poznali. Numerek, który sprowadzał się do fistingu. Zabawne, jak działa ludzka pamięć. Zacząłem wspominać różne rzeczy i nagle zrozumiałem, że ze Spinaczem mogło stać się coś strasznego. Ale po kolei.

Tamtego lata ponad dekadę wcześniej — 12 lat, żeby być dokładnym — wylądowaliśmy ze Spinaczem w miejscowości turystycznej, gdzie pomagaliśmy przy pensjonacie. Robotę nagrała nam babcia Spinacza, bo znała właściciela, czy coś. Nie mieliśmy ani sprecyzowanego zakresu obowiązków (więc robiliśmy wszystko), ani czasu pracy (więc zapierdalaliśmy non-stop), ani ustawowe stawki (więc zarobiliśmy grosze, za to jedzenie i miejsce do spania było zapewnione, nawet jeżeli w zatęchłym pomieszczeniu, choć w środku lata to był nie problem). Innymi słowy, właściciel robił niezły deal, a myśmy mieli wakacyjną przygodę, choć — przyznaję — w wieku lat 25 powinienem zapewnić sobie lepsze warunki, ale po trosze robiłem to ze względu na Spinacza, bo niczego lepszego by nie złapał, a sam by poległ w tamtej robocie. Choć nie powiedziałem mu tego jeszcze, po tych wakacjach planowałem wyjechać do większego miasta i nawet już miałem nagraną miejscówkę i robotę. Było to więc nasze pożegnanie. Znałem się na tyle, żeby wiedzieć, że nie będę utrzymywał kontaktu z nikim z miasta.

Wieczorami mieliśmy czasami czas dla siebie, a na pewno soboty, choć właściciel zawsze zachęcał na grilla, ale kto by grillował z szefem w wakacyjnej pracy. Jeździliśmy do lokalnej tancbudy, gdzie zawsze było multum dziewcząt oraz chętnych do bitki z przyjezdnymi chłopaków. Po pierwszych dwóch tygodniach zostaliśmy zaliczeni do grupy miejscowych — nie bez udziału szefa, który zrobił pod sklepem aferę o to, że pobici pracownicy nie będą dla niego wartościowi — ale nie uczyniło to nas atrakcyjnymi w oczach płci pięknej. Podświadomie czułem, że Spinacz obniżał moje szanse, ale jak wspomniałem, był to nasz ostatni wspólnie spędzany czas, więc podjąłem decyzję o nierobieniu mu świństwa. Swój pierwszy raz miałem dawno za sobą, więc byłem wolny od tej charakterystycznej dla prawiczków desperacji.

Tuż przed ostatnim weekendem wyjawiłem Spinaczowi, jakie mam plany i że „nie będziemy się już witać regularnie”. Był zdruzgotany i widać to było po jego twarzy, ale zacisnął zęby i oznajmił, że rozumie.

— Sam bym już dawno wyjechał w pizdu, ale rozumiesz, babcia.

— Pewnie, Spinacz. Pewnie, że rozumiem.

Następnie, mając tę część za nami, przedstawiłem mu swój plan na nasz ostatni weekend. Kręciła się tam taka dziewczyna, która wpadła mi w oko. Nie potrafiłem dokładnie określić, ile ma lat, ale wyglądała na pełnoletnią. Zrobiłem do niej kilka podejść w trakcie wakacji, ale za każdym razem spuszczała mnie po brzytwie, czym tylko dodatkowo mnie zaintrygowała. Sobota była ostatnim dniem miesiąca, co oznaczało, że w niedzielę rano zbieramy się, podwożę Spinacza do jego domu i odjeżdżam ku świetlanej przyszłości. A to z kolei oznaczało, że mogę zaszaleć tej ostatniej nocy, bo nikt mnie potem nie znajdzie.

Krótko po przyjeździe na dyskotekę porzuciłem Spinacza i podążyłem za moją królewną. Była drobna i chuda i nosiła zawsze krótkie sukienki opinające dokładnie jej młode ponętne ciało. Trzeba było widzieć, jak przechadza się po parkingu przed dyskoteką albo nawet idąc w niedzielę do komunii (raz poszedłem do kościoła, żeby przyjrzeć się jej w innych okolicznościach, ponieważ chciałem ją zobaczyć bez tony makijażu, pod jaką się kryła w sobotnie wieczory). Uśmiechała się zalotnie do wszystkich i kręciła biodrami z bezkarnością, na jaką mogła sobie pozwolić, będąc córką rzeźnika i młodszą siostrą spadkobiercy rodzinnego interesu. Choć ona sama spuszczała mnie po brzytwie, ją samą spotykało to z powodu rzeźnickiego cienia jej ojca, który w świetle parkietu tanecznego był widoczny równie dobrze jak normalnie. Widziałem, że w ciągu tych dwóch miesięcy rosła w niej frustracja.

— Hej mała, olewasz mnie całe wakacje, a jutro stąd wyjeżdżam na dobre, więc może spędzimy ten wieczór razem?

Spojrzała na mnie chytrze, a następnie kazała sobie kupić colę, po czym poszliśmy tańczyć na parkiecie, skąd przenieśliśmy się na parking, gdzie zacząłem się do niej dobierać w moim samochodzie, obiecując sobie, że muszę sobie sprawić coś większego na przyszły rok. Kiedy wsunąłem rękę w jej majtki i objąłem najpierw jej pośladek, a następnie zszedłem niżej i powędrowałem palcami wzdłuż ciała, aż nie zatopiły się w jej gorącej i wilgotnej waginie, nagle zaprotestowała. Odskoczyła ode mnie i usiadła po drugiej stronie tylnego siedzenia, co ja. Wąchając swoje palce, zapytałem ją, o co chodzi.

— Nie tu. Przyjedź jutro do mojego domu podczas mszy. Wykręcę się, więc będziemy sami.

Zaśmiałem się i przystałem na jej warunki. Doskoczyła do mnie jeszcze szybko i pocałowała długo z języczkiem, po czym wyskoczyła z samochodu i pobiegła gdzieś.

Spinacz siedział przy barze i pił na smutno. Powitał mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu.

— Gdzie twoja kurewna z drewna?

Postanowiłem zignorować jego dobór słownictwa.

— Jak tylko wybiła dwunasta, pobiegła do swojej karocy i zgubiła przy tym pantofelek. Nie wiem.

— Jaka karoca? O czym w ty w ogóle? Ale może i lepiej, bo jak nie jej ojciec, to prokurator.

— Co?

— Przecież ona ma dopiero 17 lat.

Obejrzałem się dookoła, jakbym chciał ją wyłowić w tłumie, ale jej nie zobaczyłem.

— A to aparatka.

Resztę wieczoru spędziliśmy we własnym towarzystwie, chociaż w powietrzu unosiła się jakaś niewypowiedziana niezręczność. Próbowałem kilku standardowych tematów, ale żaden nie siadł, więc krótko po jedenastej zwinęliśmy się. Nie mogłem zasnąć długo, wąchając czubki swoich palców, chociaż dawno wywietrzały — i to pomimo że paliłem, trzymając papierosy drugą ręką. Zastanawiałem się, co też moja świergotka wymyśliła.

Rano Spinacz nie był zachwycony, że robimy jeszcze jeden przystanek, argumentując, że tylko problemy z tego będą. Starałem się go uspokoić.

— Słuchaj, nie wiem, jaki plan ma, więc jak coś, to zostań w samochodzie jako czujka. Okej?

Spinacz zgodził się niechętnie. Rozbawiło mnie, że nadal nie znam jej imienia.

Zaparkowałem samochód w oddali i obserwowałem, jak jej rodzina pakuje się do samochodu i odjeżdża. Odczekałem jeszcze chwilę na wypadek, gdyby czegoś zapomnieli, po czym wjechaliśmy na podwórze. Smartfony miały dopiero swój początek, więc ryzyko, że ktoś zadzwoni do jej ojca na ryczący wniebogłosy telefon, było niewielkie.

Wysiadłem z samochodu i ruszyłem w kierunku domu, gdzie dziewczyna siedziała na schodach przed drzwiami wejściowymi. Kiedy byłem w połowie drogi, zerwała się i wbiegła do środka.

— Nie wchodź, bo zacznę krzyczeć.

— Zaprosiłaś mnie.

— A ty co, wampir jesteś?

— Mógłbym wrócić wieczorem, kiedy wszyscy będą spali. Musiałbym się nimi najpierw zająć, a po co nam to?

Spojrzała na mnie niepewnie, po czym powiedziała (ale raczej zaczepnie):

— Ale z ciebie psychol. Myślę, że nie miałbyś szans z moim ojcem i bratem.

— Przeciągaj dalej, to się wszyscy będziemy mieli okazję przekonać. Myślę, że pójdę po nóż do samochodu.

To mówiąc, obróciłem się delikatnie w stronę samochodu.

— Nie! Czekaj! Ja żartowałam.

Zrobiłem krok na pierwszy stopień, a potem na drugi i trzeci, ale nie napotkałem na dalszy opór. Przestąpiłem próg i wszedłem do środka. Dziewczyna cofała się w głąb domu, nie tracąc mnie z oczu przez cały czas. Tańcując z ten sposób, dotarliśmy do jej pokoju. Był niewielki i do tego dość ciemny — nawet w południe musiała mieć zapalone światło. Na ścianach wisiały plakaty ówczesnych idoli, kimkolwiek nie byli w tamte wakacje. W środku ledwie mieściło się łóżko, biurko i szafa.

Kiedy stałem w progu, ujęła moją dłoń i wciągnęła mnie do środka. Miała bardzo wyraźne rumieńce na twarzy. Przygryzła wargę i powiedziała:

— Zmarnowaliśmy sporo czasu już.

— My?

— Warto by się pospieszyć.

— Dla oszczędzenia czasu zerwę z ciebie majtki i może zachowam na pamiątkę.

Ująłem ją za szyję, a następnie zsunąłem dłoń na jej klatkę piersiową i popchnąłem bez oporu na łóżko.

— Jesteś pewien?

Wtedy zauważyłem, że pod sukienką nie ma majtek. Następnie włączył się we mnie mój wewnętrzny zwierz, który przyjął kontrolę nad sytuacją. Sprawnym ruchem pozbyłem się podkoszulka i rozpiąłem spodnie, a następnie byłem na dziewczynie. Tak jak podejrzewałem, całe to kokietowanie było picem na wodę — moja nowa partnerka seksualna była w środku gorąca i wilgotna.

Pierwszy raz jest zawsze trochę niezręczny, nawet jeżeli jest to tylko pierwszy raz dwóch osób razem. Ponieważ miałem ponad dwumiesięczną przerwę, poszło dość szybko. Ledwie zacząłem, musiałem założyć prezerwatywę — ojcostwo było mi nie w głowie — i było po ptakach.

Nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwi samochodowych drzwi na zewnątrz i popatrzyłem na zegar ścienny i, trochę z uznaniem, przyznałem, że tak szybko nam nie poszło. Dziewczyna z początku głośno jęczała i zacząłem zatykać jej usta, co ona potraktowała jako część jakiejś gry i trochę się szarpała, co musiało kosztować nas trochę cennego czasu.

— Może jednak trzeba było pójść po ten nóż.

Stwierdziła z przekąsem dziewczyna. Ale była w błędzie. Po pierwsze, pomimo iż przyznawałem to niechętnie, dwóch rzeźników kontra ja, nawet z największym nożem, to nie były równe szanse. Po drugie, nawet gdyby mi się to jakimś cudem udało, musiałbym ukrywać się przed policją. Brak noża mógł być właściwie atutem, ponieważ musiałem wybrnąć z tego sprytniej.

— Nie gadaj bzdur. Chodź.

— Gdzie?

— Przed dom. Wątpię, że Spinacz odjechał, więc uciekanie przez okno mnie nie urządza.

Dziewczyna klęczała na łóżku, wyraźnie zaskoczona obrotem wydarzeń.

— Wiem, że nazwałam cię psycholem, ale mój ojciec to dopiero jest.

Wziąłem głęboki wdech, żeby się zrelaksować, ale poczułem tylko uderzenie adrenaliny we krwi. Spojrzałem na dziewczynę i uśmiechnąłem się.

— No to przekonajmy się, który bardziej.

— Ja na twój pogrzeb nie przyjdę.

Dziewczyna spojrzała na mnie trzeźwo i z politowaniem.

— Możesz ubrać majtki.

Zaśmiała się.

Wyszedłem z domu, zastając dokładnie to, czego oczekiwałem. Obok mojego samochodu stał ojciec dziewczyny i całkiem zesrany Spinacz. Może nie było całkiem tak, jak oczekiwałem, ponieważ nie było nigdzie jej brata. Czy ktoś jednak szepnął rzeźnikowi, że przed jego domem stoi nieznane auto?

Zaraz za mną wyszła dziewczyna. Jej ojciec skinął na nią głową.

— A ty co, już się lepiej czujesz? I co to za rumieńce?

W pierwszej chwili chciałem coś powiedzieć, ale nie wymyśliłem nic sensownego, więc postanowiłem sobie kupić trochę czasu przechadzką do samochodu. Ruszyłem nonszalanckim krokiem na dół. Wsadziłem nawet rękę do kieszeni, tylko po to, żeby znaleźć tam zużytą właśnie prezerwatywę, której nie chciałem porzucać na „miejscu zbrodni”.

Zatrzymałem się w takiej odległości, żeby nie mógł mi odwinąć w razie, gdyby rozmowa przybrała bardziej gwałtowny przebieg.

— No, to co to ma być?

Niespodziewanie odezwała się dziewczyna:

— Wybieramy się na przejażdżkę.

— Doprawdy? Z dorosłym chłopem?

Postanowiłem zagrać kartą mojego młodego wyglądu.

— Mam raptem 21 lat.

— Taa? Właściciel pensjonatu mówił mi, że więcej.

— Mój kolega tutaj ma 25 lat, może ta liczba padła w rozmowie.

Ojciec dziewczyny spojrzał to na mnie, to na Spinacza.

— No, możem go nie zrozumiał.

— Szanowny panie, zapewniam, że nie mam niecnych zamiarów. Pojedziemy się przejechać i obiecuję, że nie tknę jej podczas tej wyprawy. Dziewczyna wróci w takim samym stanie, jak wyjedzie.

Mężczyzna wypuścił gwałtownie powietrze nosem.

— Ja was znam bałamuty.

— Pana reputacja kładzie się cieniem na życiu córki. Żaden z miejscowych chłopaków nie zbliży się do niej.

Dziewczyna postanowiła zareagować na tę zniewagę.

— Tato! Jestem prawie dorosła!

— Pogadamy za trzy miesiące. I nie myl, gówniaro, dorosłości z pełnoletniością.

Dziewczyna się nadąsała. Pora była przejąć kontrolę nad przebiegiem rozmowy.

— Mam pomysł. Zrobimy następująco: pojedziemy na dwie… na jedną godzinę, a potem odstawię ją tu tak, jak stoi. A w międzyczasie mój kolega zostanie tu jako gwarant.

Dziewczyna dodała:

— Tak, proszę.

Wolałem, żeby nie dołączała, ponieważ z jakiegoś powodu był na nią bardziej cięty niż na mnie, ale nie miałem jej pod kontrolą. Z jakiegoś powodu, skoro już padł pomysł przejażdżki — który sam w sobie nie był mi do niczego potrzebny — to czułem, że nie mogę się wycofać. Postanowiłem jednak zdać na decyzję ojca i spierdalać już. Nagle — być może moje milczenie zadziałał jak jakaś presja — stało się coś niespodziewanego, bowiem ojciec powiedział:

— Ale jak mi za godzinę nie będziecie z powrotem, to twojemu koledze powyrywam nogi z dupy! Zrozumiano?

Uśmiechnąłem się spolegliwie.

— Oczywiście.

Spinacz otworzył drzwi samochodu i w pierwszej chwili wystraszyłem się, że chce wsiąść do środka i zepsuć utargowaną przejażdżkę, ale on wyjął swój plecak i spojrzał na mnie z wyrzutem. Przez chwilę wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, ale dziewczyna władowała się do samochodu z rwetesem i zepsuła mu manewr. Wzruszyłem ramionami i też wsiadłem do auta.

Na zewnątrz byłem spokojny, ale serce waliło mi jak młotem. Udało mi się wycofać bez wjeżdżania w nic. Jak tylko ruszyłem na drodze, dziewczyna powiedziała:

— Znam jedno miejsce.

Pojechałem za jej wskazówkami i dojechaliśmy do ruin domku jednorodzinnego. Budynek był w stanie wskazującym na porzucenie wiele lat temu. Obróciłem się w stronę swojej partnerki.

— Nie mam więcej prezerwatyw.

Zaśmiała się rozbawiona.

— Nie dość, że psychol, to i buhaj.

— Wiesz, jak jest.

Nikt nigdy nie wiedział, ale to hasło powodowało, że wszyscy zachowywali się, jakby jednak wiedzieli.

Dziewczyna zbierała się, żeby coś powiedzieć, a ja dałem jej tę chwilę. W końcu wyrzuciła z siebie na jednym wydechu:

— Zabierz mnie stąd.

— Znasz lepsze miejsce?

— Nie w tym sensie, głupku. Stąd. Z tego miasta. Nic mnie tu nie czeka, a ty akurat jesteś na wyjeździe.

Zaskoczyła mnie, ale teraz ja postanowiłem się z nią podroczyć.

— Masz ojca psychola i chcesz powtórzyć to ze mną?

— Czytałam w czasopiśmie kobiecym, że dobiera się partnera, który jest podobny do rodzica przeciwnej płci.

Spojrzałem na swoją szczupłą dłoń i nadgarstek i pomyślałem o niedźwiedziej łapie jej ojca (powiem tak: ciastek ze słoika nie podjadał).

— Mam nadzieję, że nie za bardzo podobny.

Połasiła się do mojego ramienia.

— Jesteś od niego o wiele bardziej przystojny.

— To bardzo miłe, ale jesteś niepełnoletnia.

— Godzinę temu ci to nie przeszkadzało.

Tym razem ja zamarłem, jak babcia Bernarda 12 lat później. Diablica miała mnie w pułapce bardzo ładnie. Do wyboru miałem ojca-rzeźnika albo prokuraturę.

— Nie o to mi chodziło. To się liczy jako uprowadzenie nieletniej.

Moja odpowiedź ją wyraźnie ujęła. Zamyśliła się.

— Musimy schować się tylko na trzy miesiące gdzieś. Potem zawsze mogę powiedzieć, że spotkaliśmy się dopiero po tym, jak skończyłam 18 lat. Błagam, nie chcę żyć z tym chorym pojebem. A właściwie obydwoma, bo mój braciszek wdał się w mojego ojca. Dziedzic, kurwa, ubojni.

Pomysł był jak najbardziej szalony, ale do zrealizowania. Jechałem w nowe miejsce, gdzie mnie nikt nie znał, a ona była barely legal, więc makijażem oraz ubiorem mogła uzupełnić te trzy miesiące. A potem osiemnastka i wszystko zgodnie z prawem. W jakiś sposób podobał mi się pomysł, że byłaby ode mnie zależna i że może nawet ją będę mógł sobie ukształtować do potrzeb i gustów.

— No, i co myślisz? Czas nam się kończy. Jeżeli zamierzasz mnie stąd wywieźć, psycholu, to im wcześniej, tym więcej mamy przewagi nad nimi, a jeżeli tchórzysz, to też nie ma co przeciągać.

Zaśmiałem się. Nie tylko ona wiedziała, ale również Spinacz. Tylko ja się ostatni dowiaduję, co bogowie dla mnie przygotowali. Pomyślałem również, że było coś podniecającego w sposobie, w jaki wymawiała „psycholu”.

Obróciłem się powoli w jej stronę.

— Mam nadzieję, że Spinacz będzie mógł przeżyć bez nóg.

Dziewczyna podskoczyła z radości i rzuciła mi się na szyję.

— Wiedziałam! Dobra, to jedźmy, tylko poczekaj, pójdę po plecak.

— Jaki plecak?

— Byłam gotowa do wyjazdu, odkąd skończyłam 16 lat. Mam spakowany plecak z ubraniami.

Zagwizdałem z uznaniem. Kiedy wróciła, uruchomiłem silnik i spojrzałem na nią jeszcze raz.

— Co tak patrzysz?

— Jak właściwie masz na imię?

Rozdział 3

Nazywała się Andżelika i spędziliśmy razem ponad dwa lata. Pierwsze trzy miesiące zleciały nawet szybko. Moja praca polegała na wywożeniu samochodów na przebitych blachach na Ukrainę, czasem Białoruś, więc właściwie bez większych ogródek poinformowałem mojego nowego szefa, że „moja dupa” jest tylko prawie pełnoletnia, więc musimy się gdzieś skitrać. Na szczęście jesień nie sprzyja kręceniu się na zewnątrz, a i połowę czasu spędzałem w trasach tam i nazad. Przez ten czas nikt nie zapukał do moich drzwi, a nazajutrz po hucznej osiemnastce pojechaliśmy do sąsiedniego województwa, skąd Andżelika wysłała pocztówkę do rodziny, w której wyjaśniła, że jest już pełnoletnia, więc mogą się pierdolić (nie przebierała w słowach znacznie bardziej od niejednego pracownika budowy).

Powoli też dochodzimy do wspomnianej wcześniej piosenki The Leather Nun. Ale nie tak szybko. Mój wykarmiony na niemieckiej oraz japońskiej pornografii mózg pragnął poeksperymentować i tutaj właściwie liczyłem na możliwość ukształtowania jej młodego umysłu do swoich potrzeb. Na ogół kończy się tak z dziewczynami, że z początku się trochę zgodzą albo poprzeciągają, że na potem, a kiedy związek już się uformuje, to etap demo się kończy, jak w tym kawale z Billem Gatesem. A przynajmniej miałem takie doświadczenie. Nie narzekam, ponieważ narzekanie jest żałosne, ale pragnąłem coś z tym zrobić. I nawet się udało. Z Andżeliką przetestowaliśmy kilka rzeczy, które chodziły mi po głowie (niektóre okazały się totalnym niewypałem, ale to opowieść na inny raz), a parę razy opracowaliśmy sami i ani wcześniej, ani później nie spotkałem się z nim na żadnych nagraniach. Ogólnie bardzo miło wspominam tamten okres. Trochę poza czasem, gdyby miał określić bardziej.

Do osobistego przydomka „psychol” dołączył wkrótce „zboczeniec”, choć mógłbym przysiąc, że Andżelika również dobrze się bawiła, a w pewnym momencie — gdzieś po roku ponad znajomości — także „pedofil”. Nie podobało mi się ono ze względów praktycznych, ponieważ o ile psychol czy zboczeniec zasłyszany gdzieś na ulicy, szczególnie wypowiadany w ten jej sposób, mógł ujść za przejaw sympatii, tak z pedofila znacznie trudniej się wytłumaczyć czy obrócić w żart. A poza tym nie uważałem tego określenia za akuratne.

— No jak? Miałam siedemnaście lat, byłam jeszcze dzieckiem.

— Co innego ojcu wtedy opowiadałaś. A poza tym, miałem sam siedemnaście lat i wiem, że wtedy się nie jest dzieckiem. Też straciłem w tym wieku dziewictwo.

— Ile miała lat, dziewięć?

Wybuchnąłem śmiechem.

— Wręcz przeciwnie, była starsza.

Andżelika nagle porzuciła swoje przekomarzania i usiadła na łóżku i zaczęła mi się przyglądać uważnie.

— Koleżanka z klasy maturalnej? Studentka jakaś?

— Lepiej, matka kolegi. Właściwie nie zajmowała się nim, tylko jego babcią, a ona sama relaksowała się w domu w krótkich przerwach między narkotykowymi ciągami, w które wpadała.

— Boże. Raz buhaj, na zawsze buhaj.

— Mam nadzieję. Chcesz, żebym opowiadał czy nie?

Przedrzeźniała mnie przez chwilę.

— No już opowiadaj, opowiadaj.

Opadłem w fotelu i rozmarzyłem się, wracając do wspomnień z domu Spinacza. Do zapachu zup jarzynowych jego babci — Spinacz ich nie znosił, bo wciąż je robiła, ale ja czasami zjadałem je nawet ze smakiem — a także do starych mebli, chyba z lat 50. Spędziłem tam kawałek życia. W tym czasie byłem świadkiem kilku powrotów jego matki.

— Zaczęło się niewinnie, bo od podglądania jej. Właściwie nie wiem, czy to się technicznie nazywało podglądaniem, kiedy ona paradowała w samej bieliźnie albo w takich luźnych podkoszulkach, że widziałem jej cycki. Z czasem zacząłem podejrzewać, że to specjalnie dla mnie, ponieważ Spinacz wybuchnął raz, że mu robi siarę, bo „jak na złość” gubi ubranie akurat, kiedy odwiedza go kumpel. Zaśmiała się wtedy i ukradkiem spojrzała na mnie. Od tamtej pory przeszedłem do frontalnego ataku i gapiłem się na nią, kiedy tylko mogłem. Potem zniknęła na kolejną narkotyczno-seksualną, tego byłem pewien, eskapadę i nie widziałem jej przez jakieś trzy miesiące. Ten jeden powrót nie zastał mnie przy talerzu zupy jarzynowej, jak pozostałe, a za garażami.

— Jakiej zupy jarzynowej? To jakaś metafora, przepraszam?

— Cicho tam, opowiadam, kobieto. Pamiętam, wracałem do domu, kiedy ujrzałem ją opartą o ścianę. Poczuwszy w sobie przypływ odwagi, spytałem ją: „Matka wie, że palisz?”. Zarechotała i złapała mnie za ubranie i przyciągnęła do siebie i wsadziła mi język do ust. Z zaskoczenia połknąłem własną ślinę i wpadła mi do złej dziury i zacząłem się krztusić. Wtedy ktoś się pojawił i przestaliśmy, ale następnego dnia byłem znowu u Spinacza, a akurat nie było jego babci, za to była matka. Stanęła w drzwiach tak, że mogłem ją widzieć, ale nie Spinacz. Spytała, czy by nie skoczył po coś do chleba szybko. Spinacz spojrzał na mnie i powiedział, żebyśmy się zbierali.

— Usłużny syn.

— Nie całkiem o to chodziło. Spinacz czuł się nieswojo w obecności kobiety, której geny dzielił i która go urodziła, ale poza tym miała na niego wyjebane. Imał się więc każdej okoliczności, żeby być gdzieś indziej. No więc, kiedy mi mówił, żeby się zbierać, jego matka odchyliła bluzkę, pokazując mi swojego cycka. Oznajmiłem więc Spinaczowi, że tak mi się chce srać, że nawet nie dam rady zejść po schodach, więc żeby sam szybko obrócił.

— Czasami potrafisz być obrzydliwy.

— Dziękuję.

Andżelika wyglądała na rozbawioną.

— No dobrze, Spinacz poszedł.

— Jak tylko trzasnął drzwiami — jestem pewien, że atmosfera wisząca w powietrzu była dla niego nieznośna — to jego matka ruszyła w moją stronę, zsuwając po drodze majtki i podciągając lekko spódnicę, usiała na mnie okrakiem. Byłem nie tylko sztywny jak drąg, ale się wręcz modliłem, żebym dał radę chociaż wejść w nią. Z opowieści innych kolegów wiedziałem, że różnie to bywa za pierwszym razem. A tu niespodzianka: matka Spinacza jest sucha jak pieprz. Nie powiem, że zacząłem panikować, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła. Uzbierała całe usta śliny, którą wypuściła ciągnącym się glutem na dłoń, a następnie natarła nią mojego członka i szybko nadziała się na mnie. Wtedy ktoś na górze wysłuchał moich modłów i pozwolił wejść w nią, ale na tym się skończyło. Zapamiętaj, mała, nie bój się nigdy modlić śmiało. Matka Spinacza zaśmiała się ze zrozumieniem i wstała. Wsunęła palce w siebie i z moim młodym nasieniem na dłoni poszła do łazienki. Kiedy Spinacz wrócił z zakupów, nie było jej. Nie wiem, co chodziło jej po głowie w związku ze mną, ale zaczęła mnie unikać od tamtej pory, a potem poszła w swoje ostatnie tango, jak się okazało. Znaleźli ją w jakiejś ruderze, gdzie przedawkowała amfetaminę i heroinę.

Andżelika pokiwała głową z politowaniem.

— Nic dziwnego, że jesteś taki zjebany.

— To geny.

Andżelika powoli wstała i ni to się skradając, pomimo iż cały czas patrzyłem w jej kierunku, ni to kołysząc biodrami, ruszyła w moim kierunku. Z każdym krokiem przyspieszała jednak i ostatnim krokiem był sus, którym wylądowała na mnie okrakiem. Wtedy poczułem, że mam zaawansowaną erekcję. Moja erekcja miała chyba nawet doktorat. Całe to gadanie musiało tak na mnie podziałać. Andżelika umościła się na moim penisie.

— Tak mi to wyglądało z daleka.

— To teraz opowiedz o swoim pierwszym razie.

— Byłeś bardzo delikatny.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

— Nie pamiętam żadnej krwi.

— Inną razą. Powiedz, jak wyglądała?

— Była chuda, miała podkrążone oczy i była wulgarna. Wciąż jej szukam w innych kobietach.

Andżelika odepchnęła mnie i wstała szybko.

— Spierdalaj.

Powiedziawszy to, wyszła.

Na swój sposób wyszła na dobre, ponieważ zaczęło wydawać mi się po tej rozmowie, że trzyma się na dystans. A potem nie wydawało mi się, że zaczęła mnie unikać. Tak to jest z ludźmi — wszystko dobrze idzie, a potem nagle się kończy. Koniec końców mieliśmy dobry przebieg i trochę poeksperymentowaliśmy. Ponieważ zaczęła przepadać z domu na całe wieczory, zacząłem brać inne robótki od szefa i trochę się w to wkręciłem. Całe szczęście, ponieważ urwało się z samochodami niedługo potem.

Kiedy wróciłem z jednego z ostatnich kursów, szef wziął mnie na rozmowę. Byłem przekonany, że chodzi o coś związanego z pracą, ale on powiedział:

— Adam, chciałbym porozmawiać o Andżelice.

Nagle sprawa zrobiła się bardzo poważna, ponieważ nie było między nami powodu, żeby o niej rozmawiać. Przyszło mi do głowy, że nagadała mu jakichś bzdur, co było trochę nie w jej stylu, ale może miałem się przekonać, że nie znam jej stylu. Postanowiłem zbagatelizować temat.

— Nie bardzo jest o czym.

— W pewnym sensie o to właśnie chodzi. Andżelika przyszła do mnie, że chciałaby zerwać z tobą.

— I nie przyszła do mnie z tym?

Przyglądałem się szefowi bardzo dokładnie, żeby wyczytać, o co może chodzić, z tego, jak to powie.

— Ja nie wiem, co wy tam wyprawiacie, ale może trochę ją wystraszyłeś? Nie zrozum mnie źle, nie wtrącam się w wasze sprawy, ale zawsze jesteś taki spokojny, więc może w innych sytuacjach musisz to odreagować. Różne rzeczy chłopaki wyprawiały, żeby sobie poradzić ze stresem.

Albo był tak dobry, albo faktycznie nie nawiązywał do żadnego incydentu. A raczej do pewnego konkretnego incydentu.

Otóż krótko po naszej rozmowie na temat mojego pierwszego razu, podczas której ujawniłem, że wiem, że „nawet nie byłem jej pierwszym kochankiem, wysoki sądzie” (a może „ławo przysięgłych”? nie pamiętam w tym momencie), Andżelika nieco otworzyła się na opowiadanie o swoich wcześniejszych doświadczeniach. Może wcześniej bała się jakiejś zazdrości wstecznej? Wiem, że niektórzy ludzie mają problem z poprzednimi partnerami seksualnymi i może tego nie chciała testować. Po tym, jak się jednak przemogła, nadal nie chciała podać personaliów ani nawet przybliżyć jakimś opisem kto, ale po alkoholu zaczęła dzielić się małymi detalami. Raz na przykład powiedziała, że mam mniejszego penisa niż poprzednicy (raczej jeden, sądząc ze strzępów, które mi podsuwała), co „szczególnie czuć podczas analu”. Alkohol nie wpływa na mnie tak jak na innych ludzi — nie opowiadam o tym nikomu, więc wszyscy myślą, że tracę kontrolę jak i wszyscy inni. Poluźniają mi się hamulce nieco, ale bez utraty kontroli. Mam więc przygotowany zestaw tekstów i zachowań na ten stan, ponieważ wtedy wszystkie te rzeczy są mi wybaczone. (Ludzie są dziwni). Kiedy usłyszałem, że mój członek jest mniejszy niż doświadczenie Andżeliki, odparłem, że w takim razie od dziś tylko anal, a „z przodu” będzie fisting. Następnie przyjrzałem się jej reakcji, ale chyba zbyt intensywnie, ponieważ w pierwszej chwili zaśmiała się, a potem nagle spoważniała i zmieniła temat. Prawdopodobnie nie pomogło, że podczas kolejnych pijaństw — w tamtym okresie Andżelika piła więcej, zasmakowawszy w drinkach — faktycznie podjąłem się paru prób. Nie udało mi się z całą pięścią, ale nie chciałem nadużywać alkoholowego immunitetu.

(Oczywiście, kiedy wszystko spisuje się po latach, kropki o wiele łatwiej łączą się w większy obrazek, ale wtedy miałem moment, w którym musiałem raczej orientować się w dyskusji, która nawet mogła skończyć się odstrzeleniem mnie, więc bardziej koncentrowałem się na kolejnej odpowiedzi).

Postanowiłem nie milczeć za długo.

— Przyznaję, że ostatnio się oddaliliśmy od siebie. Właśnie dlatego powiedziałem, że nie ma o czym rozmawiać.

Mój szef wyraźnie odetchnął z ulgą.

— Bardzo mnie cieszy twój rozsądek.

Pozostawało zbadać jego rolę w całej tej sytuacji.

— Nie mam pomysłu, co z nią zrobić. Nie bywam często w domu, ale nie sądzę, że będzie chciała zostać w naszym mieszkaniu.

Szef szybko wtrącił się, mówiąc:

— Nie martw się tym. Andżelika już się wyniosła, kiedy byłeś w trasie. Zostanie u mnie. Na razie.

— Małżonka nie miała nic przeciwko?

Szef wyprostował się, a z jego twarzy zniknął uśmiech.

— Nie, żeby to był twój interes, ale jesteśmy w separacji.

No tak. Coś podpowiadało mi, że inicjatywa — choć przeprowadzona sprytnie — wyszła od Andżeliki. Przeleciało mi przez myśl, żeby zapytać, czy miałby coś przeciwko, gdybym przygarnął jego żonę w zamian, ale to się nie klasyfikowało nawet na listę rzeczy po alkoholu.

Postanowiłem jednak pomilczeć, żeby trochę dyskomfortu sprawić mojemu szefowi. Patrzyliśmy na siebie chwilę, aż w końcu odchrząknął i spytał:

— Czy będziesz miał z tym problem?

Na to pytanie była tylko jedna odpowiedź, która gwarantowała moje przeżycie i wszyscy w pomieszczeniu — ja, mój szef oraz pewien półgłówek z pistoletem — wiedzieli o tym bardzo dobrze. Powoli wyjąłem papierosa, odpaliłem go, zaciągnąłem się, po czym odpowiedziałem, jakby nigdy nic:

— Spoko.

Nigdy więcej nie widziałem Andżeliki. Trzymała się z daleka, a jakiś czas później mój szef zginął w wypadku samochodowym, co ja wykorzystałem do wycofania się z interesu. Z tego, co słyszałem, Andżelika zrobiła to samo i zniknęła krótko potem. Ponieważ były podejrzenia, że to nie był wypadek, ludzie gadali, że go wystawiła. Nigdy nie wybrałem żadnej wersji na swój własny użytek, ponieważ był taki moment, że myślałem, że ją rozumiem, a nawet kontroluję, a okazało się inaczej.

Na pewno nie opowiadam obecnym dziewczynom o poprzednich. Nic dobrego z tego nie wynika.

W każdym razie wszystko to przypomniała mi piosenka „FFA”.

Rozdział 4

Prawdopodobnie mógłbym już zapomnieć o tych wszystkich wydarzeniach i wrócić do teraźniejszości, ale przypomniało mi się coś jeszcze. Podczas tych kilku lat razem Andżelika zapytała mnie parę razy, czy miałem jakiś kontakt ze Spinaczem. Jakkolwiek bym go nie lubił, tak niestety miałem go za przegrywa, więc jeszcze przed wyjazdem założyłem, że mój przyjaciel skończy w jakiejś gównianej robocie albo na bezrobociu, więc niespecjalnie się przejmowałem brakiem wiadomości od niego. Oczywiście, Andżelice odpowiadałem za każdym razem, że nie słyszałem nic, ale że zadzwonię do niego przy okazji, ale zawsze było coś ważniejszego.

Analizując to po latach i będąc trochę lepszy w ludzi, doszedłem do wniosku, że Andżelika była chyba zaniepokojona, kiedy pytała mnie o to. Sprawa nie chciała mi dać spokoju, postanowiłem więc sprawdzić ten trop. Plan był prosty: pojadę do rzeźnika, spytam, co się stało ze Spinaczem, on mi powie, że nie wie, bo zmył się wiele lat temu, a ja wrócę do swojego życia, nie mając więcej tropów do zbadania.

Pensjonat, w którym pracowaliśmy całe wakacje, nadal funkcjonował, ale było po sezonie, więc nie wyglądał na obłożony. Po zmroku nie świeciło się światło w prawie żadnym pokoju. Poza dyrekcją, jak mniemam. Poza banerami reklamowymi i większą liczbą domów, miasteczko wyglądało na niezmienione. Czas zatrzymał się tu z grubsza. Dla większej prywatności wynająłem „na gębę” pokój, gdzie za dodatkową opłatą nie poproszono mnie o dowód ani nic takiego.

Rzeźnia rozrosła się, choć dom stojący obok — nie. Najpierw przejechałem autem wzdłuż, potem za chwilę wróciłem. Potem znalazłem miejsce, z którego mogłem obserwować przybytek przez lornetkę. Wyglądało na to, że brat Andżeliki przejął biznes, podczas gdy ojciec nadzorował to honorowo. Nie był już tym samym rosłym mężczyzną: schudł i poruszał się teraz o kulach. Praktycznie zawsze ktoś był w domu, więc zakradnięcie się tam było mocno utrudnione. Nauczony doświadczeniem postanowiłem pojechać tam w czasie niedzielnej mszy. W razie czego planowałem spytać wprost. Zmodyfikowałem swój plan po tym, jak udało mi się dostrzec betonową oborę i coś w środku podpowiedziało mi, żeby tam sprawdzić. Jeżeli działo się coś złego w ich gospodarstwie, to właśnie tam.

Jak tylko zniknęli za zakrętem w niedzielę, wjechałem jak najdalej w podwórze i zawróciłem samochód do wyjazdu. Wysiadłem z samochodu i rozejrzałem się na boki, ale bardzo zdawkowo — ponieważ teraz albo nigdy. Uznawszy, że warunki są satysfakcjonujące, poszedłem bez żadnego zakradania się do obory. Była zamknięta na kłódkę, ale nie stanowiła ona wyzwania dla mojego zestawu wytrychów. Odpiąłem kłódkę i odsunąłem ciężką bramę.

W środku było nawet przytulnie. Nastawiłem się na jakąś ciemną rzeźnię rodem z taniej produkcji filmowej, ale nie — całość była wykończona białymi kafelkami i porządnie oświetlona. Wewnątrz były głębokie, chociaż nie zamykane boksy. Wszedłem do środka, ponieważ nie chciałem się rzucać w oczy. Pierwszych kilka boksów było pustych. W ostatnim po lewej był mężczyzna na smyczy i w skórzanej masce i dodatkowo zasłoniętymi oczami, tak więc zarejestrował moje pojawienie się, ale nie mógłby mnie potem opisać. Ożywił się i klęknął wyczekująco.

W prawym boksie sytuacja wyglądała inaczej. Był tam również ktoś, ale ubrany w czarny płaszcz przeciwdeszczowy. W pierwszej chwili cofnąłem się i przyjąłem postawę bojową, ale zauważyłem, że wisi na dwóch metalowych linkach zwisających z sufitu. Wisiał przy tym dość apatycznie, więc wyprostowałem się i podszedłem. W miarę zbliżania się nasilał się nieprzyjemny zapach ludzkich odchodów, aż mnie cofnęło. Z wejścia boksu mogłem dostrzec, że spod płaszcza wystaje wiadro. Ale nie nogi i to pomimo zarówno tego, że płaszcz był normalnej długości, a i sam mężczyzna nie był wyżej niż mój punkt widzenia. Wziąłem oddech i podszedłem znowu bliżej i pchnąłem osobnika, a ten zahuśtał się na linach bez żadnego oporu, choć z cichym, acz boleściwym jękiem. Wtedy też zauważyłem, że jego rękawy są puste i majdają swobodnie. Uznawszy, że nie zostanę uderzony pięścią ani kopnięty, rozpiąłem płaszcz i zrzuciłem kaptur i ujrzałem widok, którego się bardzo obawiałem zobaczyć. Przede mną wisiał kadłubek mężczyzny, z zakneblowanymi ustami i hakami wbitymi w plecy tak dawno, że zdążyły obrosnąć ciałem, więc nie było mowy o zdjęciu go. A co gorsza był to Spinacz. Okazało się, że jednak nie bardzo mógł przeżyć bez nóg.

Nie było czasu do stracenia. Nałożyłem mu z powrotem płaszcz i podszedłem i oparłem o swoje ramię, a następnie, już bez napięcia, spróbowałem odczepić liny, ale były mocno zawiązane. Bardzo ostrożnie — aczkolwiek sądząc z cichego sapnięcia, nie aż tak ostrożnie — odwiesiłem go z powrotem i rozejrzałem się po budynku. Na szczęście w okolicy metalowych lin mieli również odpowiednie narzędzia — ogromny sekator. Uznałem, że nie dam rady odciąć Spinacza i jednocześnie go trzymać, więc pozostawał wariant hardcore. Najpierw przeciąłem pierwszą linę, a kadłubek Spinacza zamajdał. Szybko go złapałem i spojrzałem z uznaniem na skórę, za którą wisiał, że się nie urwała. Od razu zacząłem przecinać drugą i tu niestety nie było rady: Spinacz gruchnął na podłogę. Tego było już za wiele i, jakby wybudzony z boleściwego letargu, zawył głośniej. Obejrzałem się. Nikt nie wchodził, ale mężczyzna w boksie naprzeciwko się ożywił. Nie chciałem go okładać sekatorem w głowę, ponieważ mógłby tego nie przeżyć, ale w tej swojej masce nic nie widział. Postanowiłem postawić na czas, bo było mało prawdopodobne, że ma jakiś alarm do uruchomienia.

Odstawiłem sekator, uniosłem Spinacza, który bez kończyn był lżejszy niż podświadomie oczekiwałem, a następnie, ułożywszy go sobie na ramieniu, podniosłem sekator, gdyby przyszło mi jeszcze walczyć. Liczyłem, że nie będzie potrzeby, bo dość już było z rzucaniem Spinaczem na jeden dzień. Wyszliśmy na zewnątrz i… nic, nikogo jeszcze nie było. Dobiegłem do samochodu, otworzyłem drzwi, wpakowałem do środka Spinacza, uważając przy okazji, żeby nie zahaczyć — haha — hakami o nic. Zapiąłem go, obiegłem samochód, wsiadłem i ruszyłem, gratulując sobie, że ustawiłem wcześniej pojazd do drogi, bo na pewno bym w tym pośpiechu wjechał w coś tyłem. Za bramą wjazdową również nikt nie czekał.

Jechałem szybko, ale rozsądnie, ponieważ ostatnie, co chciałem to zostać zatrzymanym przez policję. Szczególnie że miejscowa mogła być w konszachtach z rzeźnikiem. Dwie miejscowości dalej zatrzymałem się w szczerym polu i wyjąłem knebel z ust Spinacza. Bałem się wcześniej, że może nagle zacząć wrzeszczeć albo co.

— Cześć, sorry, że tyle mi zeszło.

Spojrzał na mnie tępym spojrzeniem, prawdopodobnie z bólu. Nie chciałem ruszać haków, żeby nie doszło do krwawienia. Spinacz otworzył usta.

— Zabij mnie. Błagam.

Nie miałem pojęcia, jaką minę zrobić czy jaki ton przyjąć, ponieważ byłem po raz pierwszy w takiej sytuacji. W końcu — ale po bardzo krótkiej chwili — postanowiłem po prostu przekazać wiadomość.

— Zabiorę cię do twojej babci. Niepokoi się o ciebie. To ona powiedziała mi o twoim zniknięciu.

Spinacz zaczął płakać.

— B-babcia? Nie, nie chcę, żeby mnie takim zobaczyła… Ja, ja… o boże, co oni mi zrobili? Co oni mi zrobili!?

— Spokojnie. Nie będę ci wciskał, że wszystko będzie dobrze, ale przeżyłeś. To się liczy.

Następnie spytałem go, czy nie chciałby się załatwić przed drogą (chciał) i pojechaliśmy. Na stacji benzynowej kupiłem mu hot-doga oraz tabletki na sen i przez resztę drogi spał. Pod jego dom podjechaliśmy już w nocy.

Ułożyłem go na ziemi wewnątrz, po czym odjechałem samochodem spory kawałek, a następnie wróciłem z buta i zadzwoniłem do bramki kilka razy, aż nie zapaliło się światło. Na ganek wyszła babcia Spinacza i zawołała:

— Co to za żarty! Spać chcę! Jak się dowiem, kto to, to nogi z dupy powyrywam!

Przez szczelinę między szczebelkami zobaczyłem, że się obraca z powrotem do wejścia, więc znowu zacząłem dzwonić.

— Skurniksynu! Bo zaraz się tam przejdę do bramki!

No to ja dawaj! Znowu cisnę w ten dzwonek. Tym razem się udało i babuleńka ruszyła w naszą stronę. Odczekałem, aż będzie dostatecznie blisko i zacząłem się skradać powoli, z obawy, że jeżeli ucieknę szybko, to po raz kolejny wróci do domu.

— Co tak tam leżysz? Pewnie zalałeś się w trupa i nawet nie wiesz, gdzie jesteś.

A potem musiała go rozpoznać, ponieważ krzyk, jaki z siebie wydała, był nieludzki. Wyprostowałem się i zacząłem iść normalnie, ponieważ uciekanie mogłoby ściągnąć na mnie pościg. Na szczęście sąsiedzi się pobudzili i zainteresowali.

Tak dotarłem do swojego samochodu.

Epilog

Babcia Spinacza, znanego również Bernardem, nie odpuściła tematu i powiadomiła, kogo się da, od policji począwszy, a na prasie kolorowej skończywszy, w efekcie czego rodzina rozrywkowych rzeźników została zatrzymana, a na światło dzienne wyszły nowe fakty. Powiedzmy tylko, że prawdopodobnie powstanie wiele książek i programów o sprawie.

Policja zawitała również do mnie, ale wszystko wskazywało, że z racji na moją rolę w jego zniknięciu (trochę uprościłem historię). I choć zapytali, co robiłem w noc odbicia, to zawczasu zadbałem o alibi i podejrzewam, że babcia Spinacza mnie sprzedała. On albo mnie nie poznał w końcu, albo postanowił uhonorować, że w końcu go uratowałem. Nie wiem, ponieważ podejrzewając, że mógł nie poznać, nie szukałem kontaktu z nim. Mogę sobie tylko wyobrazić, że jego babcia miałaby coś przeciwko.

Ponieważ sprawa była wszędzie, wszyscy mogli się dowiedzieć, jaki los spotkał Spinacza, nad czym, jako osoba wybitnie prywatna, ubolewałem. Rozumiem, że amputacja kończyn była trudna do ukrycia, ale bezmiar zastosowanych tortur, w tym nadużycia seksualne, można było już oszczędzić Spinaczowi.

Jakiemuś dziennikarzowi udało się ustalić miejsce pobytu Andżeliki i nawet pokazali ją z daleka (wyglądała z grubsza tak samo, plus lekki narzut tych 12 lat). Okazało się, że mieszka w Meksyku, gdzie przeniosła się z mężem, rosyjskim gangsterem, który musiał opuścić swój ojczysty kraj.

Tak dobiega końca historia garstki ludzi, których połączyły jedne wakacje.


Hiszpania, 26 grudnia 2020 – 11 stycznia 2021