Aubrey De Los Destinos prezentuje

Beaubourg

Pendrive

Pokój motelowy przywodził na myśl kadr z filmu klasy B. Duża była w tym rola zapaści, która dopadła obszary poza miastami i wstrzymała na dobre wszelkie remonty, uwieczniając pewien moment historii.

James obudził się pół godziny wcześniej i wiedział, że już nie zaśnie. Kobieta, która leżała na boku po jego prawej, spała w najlepsze. Położył rękę na jej udzie i przesunął powoli na wysokość biodra, które ścisnął i lekko potrząsnął. Kobieta musiała mieć płytki sen, ponieważ się przebudziła. Zacisnął palce na jej szyi, trzymając nadal jej biodro i ułożył ją sobie tak, żeby leżała wypięta. Zsunął jej majtki, jak i swoje bokserki tyle, ile potrzebował, oraz odruchowo sięgnął po żel na szafce obok łóżka, by w końcu nieco beznamiętnie przejść do stosunku. Jego ulubioną rzeczą w porannych erekcjach był ich mechaniczny charakter: wykonywane ruchy nie były połączone z żądzami; uprawianie wyłącznie takiego seksu nie bawiłoby go, ale lubił go jako uzupełnienie. Niezależnie od obranej drogi, finał był zawsze równie prawdziwy.

Odczekał w niej chwilę, po czym wstał i ubrał się obok łóżka. Kobieta leżała nieruchomo przez cały czas, podczas którego przyglądał się jej ciału.

Wyszedł z pokoju i poszedł do stojącego przed wejściem do recepcji automatu z kawą. Z napojem w ręce udał się nad basen, pełen zielonkawej wody i niezdatny do korzystania (co tylko dodawało motelowi uroku, za którym James podążał od kilku tygodni; wrażenie dodatkowo pogłębiała podła jakość kawy). Nad basenem były dwa leżaki: jeden był wolny, podczas gdy na drugim siedział starszy mężczyzna ze wzrokiem wlepionym w smartfon. Mężczyzna próbował nawiązać rozmowę, ale James kluczył z całkiem niezłym efektem, nie ujawniając niczego na swój temat. Przełom nastąpił, kiedy jego rozmówca zauważył, że James używa interfejsu neuronowego.

Następnie mężczyzna wyjawił, że jego pobyt nad basenem nie był przypadkowy — okazał być się przedstawicielem jednej z tradycyjno-konserwatywnych grup żyjących poza miastami. Ludzie ci wierzyli, że wystarczy przywrócić dawne wartości, by naprawić świat. James czytał o nich, ale był to pierwszy raz, kiedy się na nich natknął. Jego rozmówca został wysłany z misją przekazania Jamesowi, że utrzymywanie stosunków seksualnych z nieletnimi nie jest mile widziane w tej okolicy, a następnie przyjął z wielką ulgą, choć jednocześnie i lekką dozą niedowierzania, odpowiedź, iż towarzyszka Jamesa jest nie tylko pełnoletnia, ale najprawdopodobniej w ogóle starsza od niego. Mężczyzna wstał, przeprosił za wszelką niedogodność, skłonił się lekko, po czym się oddalił. James zaśmiał się w duchu i wyrzucił kubek do basenu.

Do pokoju wrócił tą samą drogą. Kobieta siedziała na rogu łóżka w czarnej sukience i masce, ze spakowaną walizką oraz kuferkiem na kosmetyki na podłodze obok. James praktycznie nie miał rzeczy w pokoju, ponieważ za jego szafę podróżną służył bagażnik, dał więc tylko sygnał do odjazdu.

Na zewnątrz odblokował samochód i zostawiwszy swoją towarzyszkę podróży, podszedł do automatu z kawą oraz lodówki, w której, zanim wszystko diabli wzięli, był lód. Jednocześnie kątem oka śledził, że właściciel motelu przygląda mu się z okna budynku z recepcją; James nawet zachowywał się nieco zbyt teatralnie. Wyjął taśmę izolacyjną i przykleił pendrive’a do tylnej ścianki automatu.

Na pendrivie znajdowało się kilka materiałów wideo przedstawiających młode dziewczyny, które są najpierw brutalnie torturowane, a potem mordowane przez bliżej niezidentyfikowanego sprawcę. W istocie było to zaproszenie. Bez dostępu do adresata była to jedyna forma, jaką James dysponował.

Kobieta

Kiedy kilka miesięcy wcześniej przyszedł mu do głowy pomysł realizacji starego marzenia, postanowił zabrać ze sobą kogoś do towarzystwa. Zamieścił ogłoszenie na grupie ludzi poszukujących partnerów do niezobowiązującego seksu, w którym zaproponował wyprawę od wschodniego do zachodniego wybrzeża Stanów. W zamian ferował utrzymanie pod warunkiem gotowości do seksu o każdej porze dnia i nocy. Nie interesował go seks non-stop, a raczej, kiedy go najdzie. Nie liczył na wiele i pierwsze odpowiedzi od ludzi preferujących jednorazowy przygodny seks, dogging, orgie i tak dalej były delikatnie odmowne lub wręcz szydercze. Jeden z dyskutantów zasugerował wprost, że ogłoszenie brzmi jak zarzucanie sieci przez seryjnego mordercę.

Po kilku dniach otrzymał jednak prywatną wiadomość od Kobiety (używała takiego nicka zarówno na grupie, jak i w adresie email), w której wyraziła zainteresowanie, choć pod pewnymi warunkami. Po pierwsze, jej twarz miała być zakryta przez cały czas. Noce były wyjątkiem, ale tylko jeżeli była możliwość całkowitego zaciemnienia pokoju (dodatkowo nie wolno było zapalać światła). Po drugie, mieli ze sobą nie rozmawiać. Ten punkt wzbudził jego obawy, ale Kobieta okazała się nie tylko posłuszna, ale i domyślna — zawsze wiedziała, czy powinna iść za nim, usiąść, czy zniknąć z oczu. Po trzecie wreszcie, James miał ją traktować jak przedmiot na użytek własny. Sporządziła przy tym spis różnych ciosów, uderzeń i chwytów, aczkolwiek lista była bardziej sugestią. Twarz była nietykalna, wszędzie indziej miał wolną rękę. Do zgłoszenia dołączyła również dwa zdjęcia swojego ciała nago, z przodu i z tyłu.

Było to zupełnie co innego, niż sobie wyobrażał, ale nikt inny się nie zgłosił (co raczej miało więcej wspólnego z podróżą z nieznajomym niż z nim osobiście), więc przystał na jej warunki. Czekała na niego na lotnisku w czarnej masce chirurgicznej oraz peruce, którą de facto porzuciła dość szybko. Bez słowa udali się do samochodu i ruszyli zwiedzać przestrzenie liminalne oraz spać w przydrożnych motelach, gdzie ciało Kobiety miało zbierać kolejne siniaki.

(Kirscher załatwił mu ponad stuletni krążownik szos ze wstawionym nowym silnikiem. Rzecz wizualnie przedstawiała się doskonale. „Jeżeli jechać od wybrzeża do wybrzeża, to tylko takim cackiem”).

Przestrzenie liminalne

Na estetykę przestrzeni liminalnych natknął się przypadkiem, lecz z miejsca trafiła ona w jego gusta. Było coś pociągającego w opuszczonych biurowcach, hotelach czy obiektach przemysłowych. Przenoszenie produkcji na drugi koniec świata, byleby zwiększyć zysk udziałowców, pozostawiło po sobie mnóstwo pustych budynków, wyzwaniem było zatem nie tyle odnalezienie ich, co wyłowienie tych interesujących. James miał specyficzne wymagania, których jednak nie potrafił zwięźle spisać, sam więc musiał przeprowadzić research. Mając kompletną listę obiektów, umieścił ogłoszenie na forum.

Podróżowanie przez świat, którego już nie było, było podróżowaniem w czasie. Momentami czuł się, jakby odwiedzał interaktywne zdjęcia przeszłości, które ktoś zrobił i zapomniał zabrać z szuflady biurka, a po których James, znalazłszy je, mógł się swobodnie poruszać.

We wszystkich jadłodajniach napotykali te same, zrezygnowane twarze. Młodsze osoby same z siebie zaczynały przy pierwszej sposobności opowiadać o swoich planach wyjechania do którejś z metropolii. Mając sympatię dla ich położenia, James zostawiał im za każdym razem napiwek na tyle hojny, żeby mogli wyjechać, gdzie chcieli i jeszcze mieli na start. Uważał, że nie miało sensu ratowanie żadnych wartości kosztem młodych ludzi. Nie uważał, żeby wartości były złe, a raczej, że były rozwiązaniem problemów, których już nie było.

James rozmawiał z tymi wszystkimi ludźmi, ponieważ Kobieta siadała zawsze w najdalszym kącie lokalu, dodatkowo odwrócona do niego plecami. W ramach zadośćuczynienia ich umowy, James postępował tak samo. Po kilku tygodniach takich podchodów zaczął fantazjować na temat jej twarzy. Paradoksalnie, umocniło to jego postanowienie, by honorować ich umowę jeszcze bardziej, ponieważ wiedział, że w starciu z ugruntowaną fantazją rzeczywistość nie miałaby szans. Kiedy Kobieta kończyła jeść, szła do łazienki, a on regulował rachunek — czasami fundując przy okazji czyjeś nowe życie — po czym czekał na nią w samochodzie.

Przez większą część czasu chłonął jednak kolejne miejsca w towarzystwie milczącej, zamaskowanej i trzymającej się za nim Kobiety — niczym tradycyjnej żony na Bliskim Wschodzie. Z każdego miejsca zostawiał sobie pamiątkę w postaci jednego tylko zdjęcia, ponieważ zmuszało go to do wybrania odpowiedniego ujęcia. Wyobrażał sobie wtedy zawsze, że jest właścicielem polaroidu z drugiej połowy dwudziestego wieku. Zdjęć nigdzie nie publikował, żeby nie zdradzać swojego położenia.

Niektóre miejsca inspirowały go do seksu — najczęściej ułożenie mebli przywodzące na myśl konkretną pozycję seksualną. Znalazłszy inspirację, podchodził do Kobiety i zaczynał rozpinać jej sukienkę — nosiła jedynie sukienki — a następnie prowadził w wybrane miejsce, gdzie ustawiał ją we właściwej pozycji, chyba że sama się domyśliła. Inspiracja inspiracją, ale brzydził się dotykania na ogół brudnych powierzchni, więc w praktyce seks zawsze uprawiali w pozycji stojącej.

Czasami przykuwał ją do rur lub elementów konstrukcyjnych przy pomocy skórzanych kajdan, które zawsze miał w plecaku, najlepiej tak, żeby nie dotykała nogami podłogi. Kiedy brał ją w powietrzu, miał wyjątkową okazję patrzeć jej w oczy. Na ogół tego unikała, ale ta pozycja nie dawała jej opcji. Patrzyła na niego wtedy obojętnym spojrzeniem, nigdy nie wydając z siebie żadnego jęku, podczas gdy on analizował zmarszczki wokół jej oczy, zastanawiając się, czy ma je również wokół ust. A także, czy ma duże usta. Lubił sobie wyobrażać, że ma duże, pełne usta. Z każdym takim tripem utwierdzał się w przekonaniu, że dotrzymanie ich umowy leży w jego interesie.

Większość zbliżeń miała jednak miejsce w pokojach motelowych. Miał wtedy dostęp nie tylko do skórzanych kajdan, ale również zestawu pasków, którymi spinał jej ciało w wymyślne pozy. Lubił odkrywać, które pozycje — wbrew temu, co obiecywały różnego rodzaju zdjęcia erotyczne, na których się wzorował — tylko dobrze wyglądały.

Lista

A jednak. Użytkownik, który zasugerował na forum, że James jest seryjnym mordercą, w zasadzie trafił, myląc się tylko w jednym: towarzyszka podróży Jamesa była bezpieczna. Oprócz miejsc liminalnych Kirscher załatwił Jamesowi listę przestępców, którzy uciekli z miast do miejsc, gdzie nikt się nimi nie interesował. Część z nich wiodła normalne życie, de facto pokutując najczęściej za morderstwo popełnione w afekcie — tych James zostawiał w spokoju. Pozostałych odwiedzał bez skrupułów.

Nałożył znane miejsca ich pobytu na lokalizacje miejsc liminalnych, planując upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Miejsca z obydwu list rzadko się pokrywały, ale mitygowała to prawidłowo zaplanowana trasa.

Lista istniała, ponieważ służby bezpieczeństwa miały oko na morderców. Każda próba powrotu kończyła się aresztowaniem. Budżetu na łapanie prewencyjne nie było. Nie od razu było to jasne, ale z czasem stało się tajemnicą Poliszynela, więc większość ludzi w tej sytuacji odetchnęła z ulgą, a część nawet się ustatkowała. Niektórzy próbowali wrócić, ponieważ życie poza wielkimi miastami nie należało do najłatwiejszych, ale nie słyszało się o udanych powrotach (choć może było to nieodłączną częścią udanego powrotu).

Co ciekawe, nieliczny odsetek celowo wybierał życie poza bezpiecznym parasolem miast jako bliższy „prawdziwemu życiu”. W praktyce nikt jednak nie zostawał na dobre: część od początku traktowała to jako „epizod budujący charakter”, niejednokrotnie streamowany w czasie rzeczywistym swoim subskrybentom, reszta w końcu podwijała ogon i wracała. Byli też turyści pokroju Jamesa, którzy wpadali na chwilę albo przejeżdżali bez nadawania swojej wyprawie pozorów czegoś na stałe.

Aresztowanie

James nie wypracował sobie żadnego rytuału, specjalnego stroju czy jednej i tej samej broni; jego modus operandi było proste: najczęściej pozorował napaść rabunkową i po wszystkim zabierał zabitym portfel. Papierowe pieniądze zatrzymywał dla siebie (poza miastami papierowy pieniądz wciąż miał wartość), a reszty pozbywał się w przenośnej niszczarce, którą woził w bagażniku. Nie chciał, żeby przypadkowy podcaster od true crime ruszył śladem porzuconych portfeli i go znalazł.

Zupełnie nie obawiał się za to policji, jednej z ostatnich pozostałości po państwie, ruiny którego obecnie przemierzał. Policja nie pilnowała porządku — od tego autonomiczne miasteczka mogły i najczęściej organizowały sobie szeryfów. Policja trzymała oko na ludzi „z listy”, a ich morderstwa były wielkim miastom zasadniczo na rękę. James przemierzał więc kolejne obszary, na przemian oglądając opuszczone miejsca, uprawiając seks z Kobietą w coraz to nowych pozycjach oraz mordując ludzi, za którymi nikt nie płakał. Kilka razy zresztą zrezygnował z wybranego celu, ponieważ osobnik miał rodzinę, która mogłaby zacząć robić zamieszanie.

Pomimo ostrożności i przygotowań nadal powinęła mu się noga. Cel wybrał starannie: pedofil, który znalazł zatrudnienie w domu poprawczym dla dzieci z obrzeży jednego z wielkich miast, a który wyjechał, nie czekając na policję, kiedy grupa aktywistów go zwęszyła i zdoxowała. Całkiem otwarcie mówiło się, że w niektórych przypadkach opieszałość policji była celowa, żeby zmotywować delikwenta do ucieczki, co było o wiele oszczędniejszą opcją niż zajmowanie się nim. James podejrzewał, że tak było i w tym przypadku. Cel nie miał bogatej rodziny; de facto nie miał żadnej rodziny, z którą utrzymywałby kontakt. Dodatkowo James podejrzewał, że mężczyzna korzystał z dziecięcej prostytucji, która kwitła w wielu miasteczkach, w których „nie dbano o dawne wartości”.

James miał na te okazje buty na miękkiej podeszwie, dzięki czemu mógł się poruszać bezgłośnie. Zaszedł mężczyznę obok jego samochodu zaparkowanego w ślepym zaułku, a następnie pchnął nożem w plecy. Mężczyzna odwinął mu się, odpychając go, a następnie wyszarpnął nóż z rany i ruszył na Jamesa. Wtedy nagle zrobiło się jasno w alejce i padły strzały, a mężczyzna upadł nieruchomo na ziemię. Światła należały do stojącego przodem do nich radiowozu.

Szybko zmienił przy użyciu interfejsu neuronowego swoją tożsamość na prawdziwą. Modyfikacja pozwalająca to robić była nielegalna w wielkich miastach, ale nie sprawdzano tego aktywnie, więc bez używania nie ryzykowało się wiele, szczególnie kiedy było się zamożnym. James używał podczas podróży fałszywej tożsamości, jako wzbudzającej mniej podejrzeń, ale Kobieta z kolei swoją zakłócała całkowicie. Wcześniejszy research pozwolił Jamesowi ustalić, że policji „na zewnątrz” jest to obojętne i prawdopodobnie ten pośpiech nie był potrzebny.

Został aresztowany i zamknięty w pojedynczej celi. Spędził tam niecałą godzinę (analizując popełnione błędy i zastanawiając się, czy jest w głębokich tarapatach), a następnie zabrano go do gabinetu szefa policji — nie pokoju przesłuchań. Szef policji był bardzo uprzejmy i wyjaśnił, że „James miał dużo szczęścia, że akurat w okolicy był patrol, ponieważ mężczyzna, który go zaatakował, był uciekinierem przed prawem”. Przeprosił również za czas spędzony w celi, do czego „doszło na skutek pomyłki w systemie”. Wszystko to było nowomową na przyznanie, że ludzie tacy jak siedzący przed Jamesem szef policji nie są do pilnowania prawa, tylko świętego spokoju ludzi pokroju Jamesa. Na koniec doradzono mu, żeby sprawił sobie jakiś smartfon, ponieważ jego interfejs neuronowy przyciąga uwagę nieodpowiednich ludzi, „a nie zawsze będzie patrol na miejscu”. (James był zaskoczony, jak bardzo interfejs neuronowy, który miał za dyskretny, rzuca się w oczy).

Zmienił tożsamość na kolejną i poszedł znaleźć radiowóz, który go „uratował”. Przyczepił do niego pendrive z kolejnym wideo przedstawiającym morderstwo młodej dziewczyny. Przyjrzał się jeszcze tylko nośnikowi pamięci i pomyślał rozbawiony, że nawet w dobie zdalnych przestrzeni do przechowywania danych trzeba czasami czegoś spoza systemu.

Po powrocie rozważał obudzenie Kobiety i przelecenie jej, ale następnego dnia mieli jechać zobaczyć Święty Graal przestrzeni liminalnych, osobistą Mekkę Jamesa, i nie chciał być niewyspany. Upiekło jej się.

Śledztwo

Beaubourg był wspaniały, Beaubourg był wyjątkowy, Beaubourg był jedyny w swoim rodzaju — James sporo o nim przeczytał na grupach dyskusyjnych poświęconych przestrzeniom liminalnym. Dowcip polegał na tym, że nikt nie potrafił tego miejsca ani zlokalizować, ani nawet opisać. Całość bazowała na serii postów napisanych dawno temu przez użytkownika, który usunął swoje konto, więc nie było nawet wiadomo, jak się nazywał. Obszerny research skłaniał Jamesa ku wnioskowi, że była to jedyna rzecz, jaką popełniono z tego konta. Część ludzi była zdania, że to tylko żart albo fantazja. Pozostali szukali jednak dalej.

Opisy Beaubourga były liczne, lecz trudno je było streścić w sposób, który można by przekazać rysownikowi. Był to większy kompleks równocześnie przemysłowy, jak i rezydencyjny. I w odosobnionym miejscu. Większość zainteresowanych tematem typowała wojskowy obiekt badawczy.

Przeczesywanie nieskończonych połaci miejsc opuszczonych na długo przed ostateczną zapaścią nie przyniosło jednakże żadnych efektów. Pomimo obiecanej sutej premii, Kirscher nie był w stanie w żaden sposób pomóc. Przełom przyszedł przypadkiem. Porzuciwszy poszukiwanie faktycznego obiektu widocznego z satelity, skupił się na odizolowanych obiektach, niekoniecznie dużych. Tak dotarł do osobliwego budynku pośrodku niczego.

Dwie rzeczy wzbudziły podejrzenia Jamesa. Po pierwsze, budynek należał do firmy, która rzekomo coś produkowała, ale żaden dokument nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, co takiego. Samo w sobie nie dziwiłoby to może tak bardzo, gdyby nie fakt, że firma krzak dekady później opłacała dzierżawę ziemi, a zakład był zarejestrowany jako działający. Nie było mowy o dokładniejszym przyjrzeniu się finansom, ponieważ tego typu zainteresowanie nie uchodziło uwagi sprawdzanego podmiotu. Czy był to wehikuł prawny mający na celu optymalizację podatkową, czy — co gorsza — tajny eksperyment wojskowy, James im by się wystawił. Po drugie, budynek nie był nie tyle pośrodku niczego, co otoczony był terenem wykupionym przez inny podmiot. Ten z kolei miał dość charakterystyczny charakter działalności: nabywał na własność spore obszary na całym świecie celem anonimowej dzierżawy kolejnym podmiotom (w tym osobom prywatnym czy organizacjom przestępczym). Na papierze kupowali tereny w celach inwestycyjnych („ziemi nie przybywa”), które w międzyczasie użyczali. Te dwie informacje skłoniły Jamesa do wyobrażenia sobie podziemnego kompleksu, do którego dostawało się „przez fabrykę”. Dokumenty, które udało mu się zdobyć, pochodziły z anonimowego repozytorium używanego przez podcasterów do swoich śledztw bez ryzyka wykrycia. Była możliwość złożenia zamówienia na więcej, ale taka operacja długo trwała ze względów bezpieczeństwa oraz była płatna, a gdziekolwiek pieniądze zmieniały ręce, była opcja wyśledzenia Jamesa.

Pozostawała więc jedna możliwość: sprawdzić osobiście. James miał, jak mu się wydawało, całkiem dobre alibi: od kilku tygodni odwiedzał tego typu miejsca. Dobre oczywiście, jeżeli byli tam strażnicy stojący na bramie, a nie drony, które odstrzelą ich bez zadawania pytań. James nie chciał dzielić się swoim odkryciem z nikim: po pierwsze, nie chciał zwracać uwagi operatorów Beaubourga, jeżeli miał rację, a po drugie, chciał być tam pierwszy.

Wyprawa

Dzień zaczął od przygotowania pojazdu. Zostawiwszy Kobietę w motelu, pojechał z rana do zakładu wulkanizacyjnego w mieście, gdzie przebywali, i kazał założyć znacznie większe koła. Wulkanizator był pod wrażeniem jego samochodu do momentu, kiedy się okazało, że to tylko karoseria wokół de facto współczesnego samochodu. Zawieszenie pozwalało unieść samochód znacznie wyżej niż normalnie, robiąc z niego terenówkę, z napędem na cztery koła włącznie. James (a właściwie Kirscher) zamówił zestaw opon zawczasu, więc operacja zajęła dosłownie chwilę.

Z naładowanymi bateriami i zaopatrzeni w wodę, jedzenie na kilka dnia oraz sprzęt do przetrwania burzy piaskowej ruszyli w drogę. Jeżeli był to Beaubourg i jeżeli był to obiekt wojskowy (lub podobnego charakteru korporacyjny projekt), wyprawa mogła być niebezpieczna. James rozważał przez chwilę, czy nie zostawić Kobiety w motelu, ale ostatecznie zdecydował, że jeżeli ma zginąć, to nie chce być wtedy sam. Kobieta wyglądała na lekko zaskoczoną, kiedy zobaczyła opony terenowe, ale szybko odzyskała swoje obojętne spojrzenie i wsiadła po stronie pasażera.

Długo prowadziła ich normalna, nawet jeżeli dziurawa droga, ale od pewnego momentu im bardziej zbliżali się do budynku, tym bardziej robiła się zaniedbana. Momentami zanikała całkiem, przysypana piaskiem i wtedy musiał korzystać z nawigacji. Kilka razy miał wątpliwości, czy aby na pewno są w dobrym miejscu, ale za każdym razem wyłaniała się w końcu spośród wydm. Jazda trwała znacznie dłużej niż przewidywał, ponieważ na opuszczonej drodze w teorii nie było ograniczeń, ale zapiaszczone drogi wymuszały mniejszą prędkość.

Dobrym znakiem był brak szlabanu oraz strażników, jak również kamer — gdzie wzrok nie sięgał, był tylko piasek i droga; żadnych słupów ani nawet kamieni, w których można by je ukryć. Cały czas istniała możliwość satelitów, ale nie miał tego jak sprawdzić, więc się tym nie martwił — zresztą, wyobrażał sobie, że gdyby wystrzelili w ich kierunku rakietę, spotkałaby ich bezbolesna śmierć.

Co jakiś czas robili sobie przerwy. Podczas ostatniej, kiedy byli już blisko, James uznał, że jeżeli ma umrzeć, to chce jeszcze raz zaznać seksu. Oparł kobietę o maskę samochodu — obniżając zawieszenie maksymalnie — i wziął ją od tyłu. Nie spieszył się przy tym: wykonywał bardzo powolne ruchy i delektował się doznaniami, które potęgował klapsami (z jakiegoś powodu odgłos klapsa potęgował jego wrażenia). Stosunek nie trwał długo, ale James stracił całkiem rachubę czasu. Oddychając ciężko i czując oblewającą jego ciało błogość, stwierdził, że jest gotowy na śmierć.

Choć wolał jeszcze nie umierać.

Fabryka

Budynek sam w sobie nie wzbudzałby podejrzeń — co innego lokalizacja daleko od drogi. Był dość niepozorny jak na to, czego James od niego oczekiwał: duża hala pełna okien, w większości niewybitych, kilka przybudówek, a także dużych rozmiarów rur ciągnących się po zewnętrznych ścianach. Zgodnie z dokumentami fabryka istniała od 63 lat, a wnosząc ze zniszczenia od wiatru oraz zapylenia, stała porzucona już od dłuższego czasu. James wielokrotnie używał obecnych na miejscu sprzętów do ustalenia, w którym moment dane miejsce funkcjonowało po raz ostatni, i nie inaczej było tym razem — najnowszy element wyposażenia ocenił na 40 lat. Niezależnie od tego, czy odnalazł swój Święty Graal, czy nie, trafił w niewątpliwie interesujące miejsce. Liminalność pełną gębą.

Wyjął z bagażnika plecak, w którym miał wodę i prowiant dla astronautów (zajmował niewiele miejsca w stosunku do dostarczanych wartości odżywczych), dwie latarki (jedna dająca dużo światła dookoła oraz druga, punktowa, za to mocniejsza), zapasowe baterie, a także nóż myśliwski i pistolet. Ten ostatni zwrócił uwagę Kobiety i James odniósł wrażenie, że po raz pierwszy w czasie ich eskapady okazała zaniepokojenie, ale zignorował jej reakcję. Wręczył jej za to parę butów wojskowych, które kupił wcześniej (numer buta poznał ze szpilek, które zostawiła na podłodze, kiedy poszła wziąć prysznic). Wyglądała dość ciekawie w eleganckiej sukience oraz butach wojskowych, ale był to fetysz, którego nie zamierzał na razie zgłębiać.

Wnętrze potwierdzało, że obiekt nie był używany od dłuższego czasu. Puste miejsca po ciężkiej maszynerii pokryte były taką samą warstwą nietkniętego pyłu, jak cała reszta. Pomieszczenie było czysto liminalną ekstazą, ale James nie potrafił się tym cieszyć, ponieważ szukał zejścia na dół. Nic oczywistego nie rzucało się w oczy, co mogło oznaczać dwie rzeczy: albo nie był to Beaubourg, albo faktycznie mieli do czynienia z tajnym kompleksem. James liczył, że jeżeli to drugie, to ma czystko mechaniczny zamek, ponieważ wszystko wskazywało nato, że nie było elektryczności.

Szukając wymyślnego wejścia, prawie przeoczył zwykły właz w podłodze: był zamykany na kłódkę i przykryty dywanem. Kłódka ustąpiła pod naporem metalowego prętu znalezionego na hali. Zejście prowadziło długim szybem w dół. James spojrzał na Kobietę, postanawiając dać jej wybór — jeżeli zechciałaby zostać, pozwoliłby jej zaczekać na górze, ale kiedy cały był już na drabince, ujrzał, że mu towarzyszy. W ciemności odruchowo próbował zajrzeć jej pod sukienkę.

Podziemne miasto

W całkowitej ciemności, rozjaśnianej światłem latarek, odkryli korytarz z kilkoma zakrętami, na którego końcu były drzwi chronione zamkiem z klawiaturą numeryczną. Na szczęście była również możliwość otworzenia ich kluczem. James wyjął zestaw wytrychów i otworzył go bez problemu.

Za drzwiami było pomieszczenie z komputerami stacjonarnymi, których wszystkie panele dotykowe były zgaszone i nie szło nawet się domyślić, kontrolę czego zapewniały. James podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz, gdzie w wątłym świetle latarni mógł rozpoznać kolejne obiekty. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że patrzy na… miasto?

Z dyżurki można było wyjść drugimi drzwiami — również chronionymi klawiaturą numeryczną oraz zamkiem (który za drugim razem zajął mniej czasu) — na metalową kładę z barierką. Tam dał Kobiecie latarnię, a sam wziął szperacz, którym doświetlał problematyczne fragmenty. Nie musiał łamać umowy, którą zawarli, ponieważ bez wymiany zdań czy nawet spojrzeń robiła to, czego od niej oczekiwał.

Na końcu kładki były schody tworzące klatkę schodową, ciągnącą się nie wiadomo ile pięter w dół. James nawet nie próbował liczyć. Gdzieś musiała znajdować się przemysłowa winda, którą zjechali na dół całym ciężkim sprzętem, jaki był potrzebny do zbudowania tego wszystkiego. Z poziomu kontrolki na górze widać było dachy budynków, ale dość szybko zeszli poniżej ich poziomu. Dopiero na dole mieli okazję podejść do najbliższych zabudowań i dotknąć je. Okazały się wykonane z betonu. Tutaj też zrobili sobie przerwę i zjedli pierwszą rację żywnościową.

James, nie spodziewając się takich rozmiarów miejsca, nie zabrał niczego, co mógłby wykorzystać do znaczenia drogi, zaczął więc zapisywać w aplikacji z notatkami obrane skręty i liczbę budynków, które minęli w międzyczasie, planując powrót tą samą drogą. Pobieżny skan otoczenia — na więcej nie mógł sobie pozwolić w trybie offline, a zasięg stracił dawno temu — nie wykazał niczego niepokojącego. Byli w miejscu opuszczonym od dekad i praktycznie niemożliwe było, że ktoś (lub coś) przeżyło tu w międzyczasie.

„Budynki” z bliska okazały się nie być budynkami, a betonowymi odlewami udającymi miasto: pomalowane były w sposób, który miał z daleka imitować różne materiały: cegłę, metal, drewno, a nawet nieprzezroczyste szkło, choć siłą rzeczy iluzja pryskała w miarę zbliżania się do nich. James rzucił plastikową butelkę w jedno z „okien”, żeby przetestować swoją teorię, i przedmiot odbił się z takim samym odgłosem, jak i od pozostałych powierzchni. James nie rozpoznawał układu ulic, nie potrafił więc powiedzieć, czy próbowano tu coś odtworzyć. Przyszło mu do głowy, że gdyby wojsko chciało ćwiczyć manewry, mogłoby pokusić się o takie odtworzenie jakiegoś istniejącego celu militarnego. Teoria jednak nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego nie ma żadnych śladów ostrzału. W istocie nie było tu żadnego śladu ludzkiej działalności: papierków po batonikach, plastikowych butelek po napojach czy innych tego typu śmieci. Tak jakby całość odlano z betonu, pomalowano i porzucono.

Włóczenie się po „ulicach” znudziło mu się po pewnym czasie. Mieli minimalne ilości zapasów, a do tego James nie chciał zużyć baterii w latarkach. No i zakładał, że w którymś momencie się mogą zgubić. Wolał wrócić, kiedy jeszcze jego notatki na temat drogi układały się w coś użytecznego.

Monolit

Wtedy zauważył coś niepasującego do reszty: jeden z budynków (z braku lepszego określenia postanowił je tak mimo wszystko nazywać) miał drzwi. A nawet nie tyle drzwi, co otwór rozmiarów drzwi. Postanowił, że sprawdzą jeszcze tylko to i wracają. Przed wejściem zaczął świecić po budynku, żeby sprawdzić, czy jego powierzchnia nie ma żadnej historii do opowiedzenia, ale nie było tu niczego szczególnego. Co innego za to zwróciło jego uwagę: nie do końca był pewien przy świetle, którym dysponował, ale ściany sięgały sufitu, w przeciwieństwie do innych bloków betonu, które miały coś w rodzaju dachu. Jamesowi przyszło na myśl, że może pozostałe bloki również są puste w środku.

Myślał, że nie ma oczekiwań co do wnętrza, ale bardzo go zaskoczyło, jak wysoko umiejscowiony był sufit — sięgał tak wysoko, jak i na zewnątrz. Wnętrze było praktycznie puste poza jednym elementem: pośrodku stał czarny monolit, który zdawał się pochłaniać całe światło kierowane w jego stronę. James wraz z Kobietą zaczęli zbliżać się powoli w jego kierunku. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to kwadratowa kolumna, ale podchodzili okrążając go jednocześnie, co ujawniło kształt prostopadłościanu. Byli jakieś 10 metrów od obiektu, kiedy latarka Kobiety zamrugała, jakby doszło do zakłócenia z innym urządzeniem. James obrócił się powoli w jej stronę — nie chcąc tracić nagle monolitu z oczu — i zobaczył, że za Kobietą zaczyna się unosić… coś. Gdyby miał to jakoś opisać, porównałby to do oleistej substancji. Na początku przypominała kałużę, ale potem zaczęła się unosić jak wąż baczenie obserwujący flet zaklinacza na arabskim bazarze. Następnie uformował się w coś, co mogłoby uchodzić za bardzo chudą osobę wijącą się jak w narkotycznym transie. A potem nagle zamieniło się w płachtę, która skoczyła na Kobietę, otulając ją szczelnie, i wystrzeliło jak z procy w kierunku monolitu.

Wszystko to stało się w mgnieniu oka. Kiedy James skierował swoją uwagę z powrotem na monolit, nie było ani Kobiety, ani oleistego tworu. Po drodze Kobieta upuściła latarnię, która teraz leżała na podłodze, oświetlając statyczną na powrót scenę.

Na krótki moment zamarł w całkowitym bezruchu, zastanawiając się, co powinien zrobić następnie. Chłodna logika nakazywała wycofanie się. A jednak, po raz pierwszy od dłuższego czasu, James czuł coś w rodzaju powinności. Relacja, którą wytworzyli, zdawała się obligować go do ruszenia Kobiecie na ratunek. Zabrał ją w to miejsce bez informowania o ryzyku i była to jedynie jego odpowiedzialność. Do tego dochodziła ciekawość. Chciał zobaczyć, co znajdowało się po drugiej stronie. W efekcie postanowił nie uciekać.

Podniósł latarnię i ruszył w stronę monolitu. Im bliżej podchodził, tym lepiej dostrzegał lekką, czarną mgłę unoszącą się nad powierzchnią, jak nad blokiem lodu wyciągniętego do temperatury pokojowej. Doszedłszy na wyciągnięcie ręki, mógł jasno stwierdzić, że nie ma przed sobą żadnego otworu. Zastanawiało go teraz, jaki jest w dotyku monolit. Okazało się, że nie jest żaden, bowiem wyciągnięta dłoń jednak nie napotkała na opór. Zrobił krok przed siebie i wszedł w mrok przed nim. Monolit, który przez cały czas wydawał się wypukłym obiektem, okazywał się teraz kolejnym otworem wejściowym.

W „środku” pomieszczenie, które zostawił za sobą, było o wiele jaśniejsze, niż kiedy był „po drugiej stronie”, jakby na obraz nałożony był jakiś filtr. Próba dotknięcia ścian po bokach zakończyła się niepowodzeniem: ich również tam nie było. Latarnia była widoczna, ale nie rozświetlała niczego wokół, nawet kiedy postawił ją na podłodze. Podłoga była jedynym, co mógł tutaj dotknąć, ale nawet wtedy nie potrafił opisać, co dotyka. Podłoże było twarde, ale kiedy zapukał w nie, nie wydawało żadnego odgłosu. Nie potrafił też opisać ani faktury materiału, ani jego temperatury.

James obejrzał się za siebie i zobaczył miejsce, z którego wszedł, założył więc (bardziej dla własnego spokoju), że może w każdej chwili wrócić. Ważniejsze było jednak pytanie, dokąd iść? Kiedy jego oczy przywykły do ciemności, był w stanie dostrzec jaśniejszy punkt w oddali. Postanowił zbadać to. Nie umiał określić odległości, jaką miał do przejścia, ale co jakiś czas zatrzymywał się i patrzył za siebie, na drogę powrotną. Za każdym razem „drzwi” tam były, choć coraz dalej i coraz bardziej rozmyte. Wykorzystywał je do utrzymywania kierunku, przy czym bazował na kolejnym założeniu, że punkt docelowy się nie porusza. W końcu osiągnął punkt, w którym zarówno drzwi za nim, jak i jasny punkt przed nim, wyglądały tak samo. Wtedy zaczął podejrzewać, co się dzieje i dalsza wędrówka potwierdziła jego domysł: jasnym punktem, do którego zmierzał, były takie same drzwi, jakie zostawił za sobą.

Dalsza wędrówka była dość monotonna i pozbawiona niespodzianek. Zgodnie z oczekiwaniami na końcu czekał go taki sam otwór, jakim się tu dostał. Gdziekolwiek „tu” było. Przeszedł przez drzwi bez większych deliberacji, ponieważ na dobrą sprawę nie miał nad czym rozmyślać — sytuacja była zbyt dziwna jak na narzędzia, którymi dysponował jako człowiek. Przejściu towarzyszyło wrażenie lekkiej bryzy na twarzy. Poczuł też zapach. Nie był żaden konkretny, ale był: wtedy zauważył, że w czarnej przestrzeni przejściowej nie odczuwał żadnego zapachu, choć nie miał świadomości tego.

Rozejrzał się na boki. Był w tym samym miejscu, choć wyglądało inaczej. Przede wszystkim nie było ciemno. A raczej było, ale jednocześnie mógł wszystko widzieć, jakby przez niebiesko-metaliczny filtr nałożony na obraz. Dopiero wtedy dostrzegł dość przerażającą rzecz: w pomieszczeniu leżały zwłoki wielu osób. Jak mu to umknęło z wnętrza mrocznego przejścia, nie potrafił pojąć w tym momencie. Wszystkie zwłoki były zasuszone i w pozach jakby odeszli we śnie. Ubrania można było zaklasyfikować do czterech grup: żołnierzy, ludzi w białych kitlach, ludzi w kombinezonach środowiskowych oraz współcześnie ubranych młodych ludzi. Ostatnia grupa świadczyłaby o tym, że James nie był tu pierwszym podróżnikiem do przestrzeni liminalnych. Zaczął sprawdzać kolejne ciała. Dowody osobiste znalezione przy domniemanych młodych ludziach potwierdziły jego teorię. Żołnierze z kolei pochodzili sprzed 40 lat, podobnie jak i naukowcy.

Wszystkie ciała były w pozycji leżącej, poza jednym, które siedziało po turecku. Było lekko zgarbione i pochylone do przodu, ale Jamesowi zaimponowało, że ktoś zdołał umrzeć w tej pozycji. Nagle naszła go upiorna myśl, że może ten jeden nie był martwy, tylko w jakimś stanie na granicy życia i śmierci. Od razu rozejrzał się dookoła, czy aby na pewno nikt się nie rusza. Nie ruszał, ale może nie mieli sił? Zdał sobie sprawę, że tylko się nakręca, i szybko doprowadził się do porządku. Ponownie skupił swoją uwagę na siedzącym trupie. Na kolanach miał zeszyt lub dziennik, a przed nim leżało pióro. Sądząc z białego kitla, miał do czynienia z naukowcem.

Dlaczego tu zostali? Dlaczego nie wrócili? Powędrował wzrokiem w kierunku miejsca, gdzie znajdował się monolit, ale go tam nie było. Poczuł, że oblewa go zimny pot.

James miał wody i prowiantu dla dwóch osób, ale zamierzał uratować Kobietę, więc ostatecznie wypadało po porcji na osobę. Czując, że zaczyna tracić panowanie nad sytuacją, chciał uruchomić aplikację do zarządzania funkcjami organizmu i wymusić wyciszenie się, ale dopiero wtedy odkrył, że system operacyjny przełączył się w tryb wegetatywny. Działo się tak zawsze, kiedy tracił kontakt z Internetem — miało to na celu oszczędzanie energii. Tryb ten nie włączał się od po prostu dlatego, że stracił zasięg, ale kiedy nie wykrywał w ogóle żadnych sygnałów. Reaktywował ręcznie system i wymusił uspokojenie się.

Efekt był odczuwalny w momencie. Wróciła mu jasność myślenia i zaczął analizować sytuację. Monolitu nie było, więc postanowił tu nie czekać. Sądząc ze stanu ciał zalegających wokół niego, nic nie atakowało tu ludzi. Pozbierał buty wszystkich żołnierzy, wziął pamiętnik z siedzącego po turecku trupa i wyszedł na zewnątrz, gdzie również była dobra widoczność. W powietrzu latały jakieś paprochy, jak popiół, ale James nie czuł wiatru na twarzy.

Postanowił dostać się do dyżurki, żeby sprawdzić stamtąd, czy czegoś nie zobaczy (chyba, że natknie się na coś lepszego po drodze). Starał się iść jak najprostszą drogą, zostawiając but na każdym zakręcie, żeby nie musieć zapamiętywać drogi. Po drodze nie natknął się na nic nowego, był w tym samym miejscu, tylko z nałożonym filtrem. Nie natknął się też na inne ciała.

Doszedłszy do schodów prowadzących na samą górę, zauważył kolejną osobliwość, dziwiąc się jednocześnie, że umknęła mu wcześniej: całe miejsce było lustrzanym odbiciem tego, z którego tu przybył. I nie tylko miejsce — na poziomie mentalnym również doszło do lustrzanego odbicia i używał teraz drugiej ręki jako dominującej, ale dlatego, że była on teraz z drugiej strony. Podobnie jak i serce. Jak w jakimś narkotycznym tripie. Dopiero widok schodów w „złym” miejscu uświadomiły to Jamesowi, ponieważ z jakiegoś powodu wspomnienia nie uległy wpływowi miejsca.

Droga do góry zajęła dłużej niż w dół, co dało Jamesowi czas na myślenie. Zdał sobie sprawę, że nie odczuwa pragnienia ani głodu. Czy nadal ma te potrzeby? Na wszelki wypadek napił się trochę wody, ale nie odczuł, żeby robiło to jakąś różnicę. Postanowił sprawdzić za jakiś czas.

Na górze znalazł jedno ciało. Mężczyzna w mundurze siedział oparty o ścianę obok drzwi prowadzących do korytarza, którym się tu dostali. Drzwi zostały wyłamane leżącym obok łomem (elektronika nie działała również tutaj). James wszedł do korytarza i odkrył, dlaczego mężczyzna nie dotarł dalej — nie było żadnego dalej: korytarz kończył się idealnie gładką ścianą. Wrócił do stanowiska dowodzenia i na spokojnie zadał sobie pytanie, czy to już koniec. Czy umrze z głodu, a jego ciało ulegnie mumifikacji? Aż dziw, że dało się tu oddychać.

Pozostało mu szukać Kobiety na oślep. Już miał zejść na dół, kiedy przypomniał sobie o pamiętniku. Usiadł na krześle, które nie sprawiało wrażenia wykonanego przez człowieka i dla człowieka: było za twarde i za sztywne. Co ciekawe, na oko wyglądało dobrze. Nie mając innych opcji, został w nim na czas lektury.

Notatnik

Zabranie dziennika ze sobą okazało się dobrą decyzją, ponieważ opisano w nim miejsce, w którym się znalazł.

Wszystko zaczęło się od niezidentyfikowanego obiektu, który rozbił się na pustyni w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, z którego wraku wydobyto czarną, oleistą substancję. Zabrano ją oczywiście do badań. Początkowo wszystko przebiegało bez problemów, przestrzegano protokołów i trzymano substancję w odizolowanych warunkach, w pewnym momencie jednak, podczas próby pobrania próbki, substancja zwiększyła nagle swoją powierzchnię i pochłonęła pierwszą ofiarę w osobie naukowca, który właśnie pobierał próbkę.

Zdarzyło się to potem jeszcze kilkakrotnie.

Równolegle z badaniami przeprowadzanymi nad substancją ona sama zdawała się uczyć ludzi: przyjmowała kształty, które coraz bardziej przypominały humanoida. Podobieństwo było z jednej strony odległe i na które nikt by się nie nabrał, a z drugiej — postęp był wyraźny.

W końcu udało się skopiować strukturę substancji. Uzyskany produkt nie przypominał oryginału, nadal jednak miał ciekawe własności, na przykład nie odbijał w ogóle światła. W toku kolejnych eksperymentów — naświetlania różnymi rodzajami promieniowania, uderzania z dużą siłą, ostrzeliwania różnego rodzaju pociskami czy podpalania — nie udało się znaleźć praktycznego zastosowania dla materiału.

Do niepożądanego przełomu doszło, kiedy kostkę wykonaną z nowego materiału umieszczono w jednym pomieszczeniu z oryginałem. Od tego momentu substancja pobrana z rozbitego pojazdu stała się agresywna i atakowała oraz pochłaniała każdą osobę, która zbliżyła się do kostki, co uniemożliwiło rozdzielenie obydwu artefaktów. Wyglądało na to, że oleista istota składała kolejnych ludzi w ofierze, ponieważ kostka powiększała się wraz z każdą kolejną osobą, w końcu osiągając kształt i rozmiar bliższy temu, co James zastał.

W końcu wojsko, które finansowało całe przedsięwzięcie, kazało sobie pokazać wymierne efekty, a tych po prostu nie było. Wbrew ostrzeżeniom zespołu naukowców, do akcji wkroczyli żołnierze i tak oto cały pluton został pochłonięty na raz — największa ofiara znana autorowi zapisków. Tak doszło do istotnego odkrycia, ponieważ po raz pierwszy i jedyny ktoś wrócił: niższy rangą żołnierz, który w akcie paniki zaczął strzelać i „nagle był z powrotem”. A to nie wszystko. Wrócił trzy miesiące później, choć zegarek, który miał na ręce, wskazywał tylko 3 dni różnicy.

Żołnierz opowiedział o miejscu „po drugiej stronie”, które było takie samo, jeśli chodzi o pomieszczenia, ale „wyglądało dziwnie”. Zespół naukowców oraz wojskowych doszedł do wniosku, że pozostali na miejscu żołnierze najprawdopodobniej przestali strzelać do oleistej substancji po zniknięciu pierwszego żołnierza, nie wiedząc, że to sposób na powrót.

Jeden z naukowców zgłosił się na ochotnika z propozycją przekazania oddziałowi żołnierzy ich ustaleń. Niestety po raz pierwszy próba sprowokowania oleistej substancji nie powiodła się, nie było bowiem kogo prowokować: substancja nie była obecna w pomieszczeniu. Podczas podchodów wokół monolitu naukowiec odkrył ten sam sposób dostania się „na drugą stronę”, co James. Na miejscu odkrył straszną prawdę o różnicach w upływie czasu: wszyscy żołnierze byli dawno martwi. Nigdzie nie znalazł ich broni, a i oleista substancja się nie pojawiła.

Domyślając się, że to jego koniec, naukowiec siadł i spisał bez zdradzania personaliów i nazw, co wiedział: ogólny zarys sytuacji oraz że można się stąd wydostać przez strzelenie do substancji. Być może, teoretyzował, była to jakaś forma komunikacji, po nawiązaniu której — w mniemaniu istoty — zaprzestała pochłaniać Innych? Wszelkie gdybanie było tylko i wyłącznie gdybaniem. Główna część zapisków kończyła się opisem, co autor zrobi następnie: usiądzie po turecku z notatnikiem, żeby zwrócić na siebie uwagę kolejnych przybyszy.

Być może nudziło mu się przed nieuchronną śmiercią, ponieważ potem dopisał kilka luźnych uwag. Odkryto na przykład, że z jakiegoś powodu istota nie lubi betonu i jeszcze przed wyruszeniem autora tekstu zaczęto budować betonową barierę wokół monolitu, którego siłą rzeczy nie można było tknąć (nie było jednak żadnych wzmianek nt. fałszywego miasta). Był jeszcze jeden ciekawy fragment: autor zapisków teoretyzował, że substancja stworzyła kopię świata, jaki znała lub potrzebowała. Takie kieszonkowe światy na własność pozwoliłyby trzymać kosztowności bez zdradzania lokalizacji, trzeba by tylko pilnować monolitu.

Powrót

Schował dziennik do plecaka i wyjrzał przez okno. Poczekał, aż wzrok dostosuje się do specyficznej palety kolorów, żeby wyłapać odstępstwa od normy. Po chwili dostrzegł słabe pulsowania w jednej części, które dodatkowo uwydatniało pustkę w miejscu, gdzie powinien być budynek. Teraz James miał dwa problemy. Po pierwsze, jak tam dotrzeć z poziomu ulicy. Po drugie, co jeżeli znajdzie oleistą substancję, ale nie Kobietę? Miał nadzieję, że odstęp czasowy pomiędzy przejściem jej a jego nie był zbyt odległy w tym świecie.

Ponownie spojrzał na dachy budynków przed nimi i udało mu się tym razem dostrzec budynek, w którym wylądował (jako jedyny sięgał sufitu). Od niego z kolei było niedaleko do pulsującego placu. Dzięki butom mógł trafić do miejsca, skąd było już niedaleko. Położył dłoń na kaburze pistoletu z tyłu paska (była tam), dla pewności sprawdził żołnierza (nie miał przy sobie broni) i ruszył z powrotem na dół.

Fascynowało go, że nie potrzebuje odpoczywać po drodze. Wypił trochę wody tylko i wyłącznie ze świadomego wyboru. Jak na ogół bywa, droga powrotna była krótsza (zarówno na dół, jak do pomieszczenia po monolicie). Nie wchodził do środka, tylko zajrzał z zewnątrz, żeby sprawdzić, czy nic się nie zmieniło, ale scena wyglądała tak samo. Wytyczając mniej więcej w głowie azymut, ruszył dalej.

Miejsce, gdzie powinien znajdować się budynek, okazało się placem pełnym alejek i ławeczek — wszystko oczywiście odlane z betonu, nawet „trawniki” — oraz osobliwego monumentu, który mógłby uchodzić za ołtarz. Szczególnie że leżała na nim Kobieta. Czy była to pułapka na Jamesa? Czy Kobieta jeszcze żyła? Czy położyła ją tam oleista substancja, czy sama tam poszła — i po co?

Rozglądał się chwilę w bezruchu, ale plac był statyczny jak zdjęcie, James ruszył więc spokojnie w kierunku Kobiety. Choć nie miało to większego uzasadnienia, uszanował trawniki i do monumentu w centrum placu doszedł wytyczonymi alejkami. Sam monument wyglądał trochę jak żart w tym skądinąd poważnym i nudnym miejscu, przypominał bowiem… waginę, gdzie ołtarz znajdował się w centralnym miejscu między „wargami sromowymi”. Stojąc już na płycie monumentu, James obejrzał się na plac. Gdyby zapełnić go ludźmi i umieścić pod gołym niebem, na pewno byłby przyjemnym miejscem na niedzielne popołudnie, jeżeli ktoś lubił takie klimaty.

James stanął nad Kobietą, która leżała na wznak. Miała zamknięte oczy, ale kiedy zaczął się nachylać, nagle je otworzyła. Po tygodniach traktowania jej jak przedmiotu poczuł się nagle bardzo intymnie. Choć nie zdradzała żadnej ekscytacji, przyłożył palec do swoich ust. Zrobił to chyba z niezręczności. To miejsce wyciągało z niego dziwne zachowania. Pomógł zejść Kobiecie z ołtarza, ale jak tylko stanęła obydwoma nogami na ziemi, wyrwała mu się z ręki, jakby dotknięta jego zachowaniem.

Wyprostował się i ponownie rozejrzał na boki. Teraz, kiedy już uratował swoją księżniczkę, pasowałoby natknąć się na gospodarza tego całego interesu. Uznał, że najlepiej będzie wrócić do miejsca, gdzie się to wszystko zaczęło. Po zrobieniu kilku kroków zorientował się, że Kobieta nie idzie za nim, zatrzymał się więc i patrzył na nią kątem oka, aż nie ruszyła w jego ślady. Pozwolił jej iść dwa kroki za nim, ale nie więcej, żeby mógł ją szybko złapać. Siłą rzeczy nie wiedział dokładnie, jak to całe podróżowanie z powrotem działało. Nikt dokładnie nie wiedział.

Stanął w miejscu monolitu, zastanawiając się, ile to potrwa i czy musi czekać na następnego podróżnika, kiedy przypomniał sobie o dzienniku. Zdjął plecak, żeby go wyjąć, gdy za siedzącym po turecku trupie zaczął falować, niczym kobra wyłaniająca z kosza na targu w kraju arabskim, sprawca całego zamieszania.

Nie było czasu do stracenia. James narzucił plecak na jedno ramię i doskoczył do Kobiety, obejmując ją w pasie. Wydobył szybko pistolet z kabury i strzelił, ale chybił. (Huk broni miał nieco osobliwy pogłos w tym świecie). Strzał zdawał się zainteresować substancję, która — jak opisano w dzienniku — przyjęła kształt, który od biedy można by zaklasyfikować jako próbę odwzorowania humanoidalnego kształtu, choć jednocześnie nie przypominała takiego ani trochę. Istota zaczęła sunąć powoli w ich kierunku. Nie robiła kroków, choć wyglądało to, jakby właśnie je próbowała imitować. Nie było czasu na odpalenie aplikacji do kontrolowania nastroju, więc wstrzymał oddech na chwilę i zaczął celować, starając się opanować drżenie ręki. Zrobił wydech i wdech i pociągnął za spust, choć naszła go myśl, że bardziej przypominało to zgniatanie czegoś.

Tym razem pocisk nie poleciał szybko, jak poprzedni, tylko płynął powoli w powietrzu, wytwarzając widoczny ślad. Ślad był czarny i w swoim rdzeniu dokładnie odwzorowywał tor pocisku, wytwarzając jednak odnogi, które rozchodziły się co jakiś czas na boki podobnie do korzeni drzewa. Pocisk zaczął bardzo powoli, ale z każdym przebytym odcinkiem przyspieszał, a „korzenie” miały coraz szerszy promień. Kiedy pocisk w końcu dosięgnął oleistą substancję, ta rozstąpiła się na moment, jakby ustępując miejsca, ale w następnej chwili opatuliła łapczywie pocisk, a cała istota skurczyła się do rozmiarów pocisku i wystrzeliła w ich kierunku, podróżując śladem wytyczonym właśnie przez pocisk.

Następnie nastąpił błysk — albo całkowita ciemność — James tak naprawdę nie umiał powiedzieć — i przez chwilę nie umiał powiedzieć — i przez chwilę nie potrafił powiedzieć, gdzie się znajduje. A raczej znajdują, ponieważ czuł, że w całym tym zamieszaniu obejmuje mocno Kobietę. Początkowe zawieszenie w próżni, które jednocześnie przypominało zanurzenie w gęstej substancji, przeszło powoli najpierw w delikatne kłucie, a potem całkiem mocne połączone z szumem, a potem wręcz hukiem wiatru. Jamesowi było ciężko oddychać.

A potem wszystko w momencie ucichło i się uspokoiło.

Stali przed wejściem głównym do hali fabrycznej, która kryła pod sobą Beaubourga. Na rękach trzymał zwiniętą i obejmującą jego szyję Kobietę. Wydostali się na zewnątrz. W całym tym zamieszaniu zgubił gdzieś pistolet. Postawił Kobietę na ziemi i próbował zorientować się, jaka jest pora dnia.

Nagle wyrósł przed nim starszy mężczyzna, którego James nie rozpoznał. Miał na głowie słomkowy kapelusz i ubrany był jak na polowanie, z kamizelką z mnóstwem kieszeni włącznie. Mężczyzna przywitał go i zaczął tłumaczyć, że pora się zbierać. Zachowywał się, jakby znał Jamesa.

James odepchnął go i podszedł do samochodu, który był przysypany piaskiem do jednej trzeciej wysokości drzwi. Ciekawiło go, czy byli „po drugiej stronie” dni czy tygodnie. Samochód nie chciał się otworzyć, ponieważ baterie całkiem padły. Żeby się dostać do środka, musiał użyć kluczyka; chyba po raz pierwszy w życiu. Trochę szkoda było pojazdu, ponieważ — jak zgadzał się z Kirscherem — miał swój charakter, ale nie było mowy o pomocy drogowej na tym odludziu. Otworzył bagażnik i wyjął torbę sportową, do której zapakował tyle ubrań, ile się dało, i rozejrzał się za samochodem tajemniczego mężczyzny. Rozbawiło Jamesa, że wcześniej go nie zauważył — co potwierdzało tylko, w jakim był stanie — okazało się bowiem, że ich transportem powrotnym był stojący pod samym nosem kamper.

Kobieta, która była zawsze spakowana, po prostu wzięła swoje bagaże i dołączyła.

Jechali w milczeniu. Mężczyzna próbował zagadywać z początku, ale James był w lekkim stuporze, czuł się trochę, jakby był wystawiony na bardzo duży hałas i teraz dochodził do siebie po tym przeciążeniu sensorycznym; Kobieta wydawała się bardziej kontaktowa, ale i tak milczała. Po chwili mężczyzna dał sobie spokój i włączył folkową muzykę.

Zabrał ich do położonego niedaleko motelu, o ile poczucie czasu nie zawodziło Jamesa, ale liczba odsłuchanych piosenek potwierdzałaby jego wrażenie. Na miejscu James wziął prysznic i padł.

Madison

Spał snem głębokim i pomimo przejść poprzedniego dnia, nie tylko bez koszmarów, ale w ogóle bez snów. Obudził się z ciężkim bólem głowy, jakby był na mega kacu, co sugerowałoby odwodnienie. Sięgał po wodę do plecaka, kiedy nagle go uderzyło, skąd znał mężczyznę — sygnał, który wysyłał po drodze, dotarł do adresata.

Wypił duszkiem butelkę wody i wstał z łóżka. Kobiety nigdzie nie było i w pierwszej chwili nie był w stanie w ogóle powiedzieć, czy spędzili noc w tym samym pokoju, znalazł jednak jej rzeczy. Była to bardzo osobliwa myśl, że mógł spać sam — jakby od zawsze byli razem, a czasy, kiedy kładł się do łóżka sam lub z kimś innym, należały do czegoś w rodzaju czasu przed czasem.

Lekko chwiejnym krokiem ruszył do łazienki. Drzwi były uchylone, ale w środku było ciemno, więc w odbiciu w lustrze nad umywalką ujrzał tylko swój kontur, który wyglądał… obco, jak nie on. Zapalił światło w łazience i ujrzał bardzo wyraźnie, że schudł. Wkładał dużo pracy w regularne ćwiczenia, szczególnie że wiedział, że będzie seryjnie pozbawiał ludzi życia, i wszystko przepadło. Nie miał wątpliwości, że sprawił to pobyt „po drugiej stronie” i nawet nie był zły, zaimponowało mu wręcz, że skóra nie wisiała w żadnym miejscu; jakby proces odbywał się bardzo powoli. Lusterko było niestety małe, musiał więc trochę pokombinować, żeby zobaczyć się z różnych stron. W jego zmianie było coś jeszcze, czego nie potrafił ująć słowami.

Poczuł głód, ubrał się więc i wyszedł na zewnątrz. (W pierwszej chwili złapał odruchowo ubranie, które miał na sobie dzień wcześniej, ale pachniało nieprzyjemnie; w jakiś chemiczny sposób, którego nie potrafił skojarzyć z niczym). Słońce było już wysoko na niebie. Kobieta odpoczywała na leżaku obok basenu, paląc papierosa, którego odłożyła na widok Jamesa, żeby ubrać maskę. Była za daleko, żeby dostrzec, czy ma pełne usta, aczkolwiek na tym etapie fantazjowania na ich temat raczej nie było szans wstrzelić się w rozdmuchane wyobrażenia, jakie sobie wyrobił na ich temat. Dopiero w drodze do budynku z recepcją i restauracją zauważył, że na stoliku obok leżaka znajduje się dziennik, który James zabrał ze sobą w zamieszczeniu, a nie zostawił dla innych, jak planował pierwotnie.

Jedno musiał oddać ich wybawicielowi: motel spełniał specyficzne wymagania estetyczne Jamesa.

Detektyw Richard Wilbur (choć prawdopodobnie w międzyczasie awansował) siedział przy stoliku nad filiżanką kawy i wyglądał Jamesa z pogodną miną. James usiał i zamówił jajka na bekonie oraz czarną kawę. Wilbur pozwolił zjeść w milczeniu mu śniadanie. Pomimo iż Wilbur przyglądał się Jamesowi przez cały czas, sytuacja nie była niezręczna. Kiedy James doszedł do kawy — która fantastycznie przepłukiwała tłusty i słony smak bekonu — Wilbur uniósł leżącą przed nim gazetę, odkrywając siedemnaście pendrive’ów. Brakowało tylko jednego, co James uznał za bardzo dobry wynik.

Bez żadnej zachęty (lub „zachęty”) James zaczął opowiadać historię swojej kuzynki, Madison, z którą nagrania zostawiał po drodze. Byli ze sobą względnie blisko, choć zaczęło się to dość późno, ponieważ obydwoje byli prawie pełnoletni. Mówiąc, że byli blisko, niekoniecznie miał na myśli jakąś emocjonalną zażyłość, a czysto fizyczną bliskość — Madison tolerowała towarzystwo nieszkodliwego nerda. Ich rodzice uznali, że skłonna do wybryków Madison będzie mniej szaleć w towarzystwie Jamesa. Na pozór tak było, ponieważ Madison, jako lepiej zorientowana w ludzkich relacjach, zorientowała się, że jeżeli będzie trzymać Jamesa blisko i nie wychylać się, to może sobie pozwolić na więcej. On przystał na ten układ z ciekawości. Wielu ludzi prawdopodobnie uznałoby, że wykorzystywała go, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Przyjął zakład z samym sobą, że się to szybko zawali i ich przyłapią. Planował grać wtedy rolę wiejskiego głupka, którego wykorzystała niedobra kuzynka. Stało się jednak coś innego.

Madison została zamordowana. Była policja i mnóstwo pytań, a ponieważ jego kuzynka nie żyła, James uznał, że ich pakt nie obowiązuje, więc chętnie odpowiedział na większość pytań, przemilczając kilka szczegółów, jak na przykład nazwisko mężczyzny, z którym się spotykała: Frederick Jordan Dottenweiss. Madison poznała go na przyjęciu zorganizowanym przez jej rodziców, kiedy kręciła się między gośćmi (choć miała zakaz). Prawie od razu rozpoczęli romans, podczas którego Freddy — jak go nazywała — okazał się nie tylko dominującym, ale również lekko sadystycznym kochankiem. Madison traktowała Jamesa jako czarną skrzynkę i opowiadała mu różne szczegóły, chociaż podejrzewał, że niektórych mu oszczędziła. Madison brała za pewnik, że nie była jedyna, ale twierdziła, że nie ma z tym problemu. James zastanawiał się czasem, czy nie słyszał w jej głosie strachu, ale zostawiał konfrontację na później. Później, które nigdy nie nadeszło.

James nie podał nazwiska mężczyzny, ale zdradził dostatecznie dużo szczegółów, żeby policja mogła go wyśledzić. Nikt jednak nie został aresztowany. Temat na chwilę ucichł, ale pustka po nim nie wyglądała na przypadkową — obejmowała zbyt wiele osób i instytucji. Dottenweiss był nietykalny.

Wtedy znalazł się morderca: przypadkowy mężczyzna, niepasujący nijak do tego, co James przekazał o nim policji. Mężczyzna przyznał się i dostał dożywocie. Potem został zadźgany w więzieniu. Zrobili z morderstwa Madison coś przypadkowego: morderca jej nie znał i nie planował tego. (Z tym ostatnim James mógł się nawet zgodzić: nie wyglądało na to, że Frederick to planował). Towarzystwo jednak odetchnęło. Imprezy wróciły, Dottenweiss znowu był zapraszany, a Madison nikt więcej nie wspominał.

Jamesowi to wszystko nie pasowało do siebie, a ponieważ nie potrafił wskazać dokładnie co, rozpoczął własne śledztwo. Przełamał się i zaczął prowadzić życie towarzyskie. Na początek, żeby zbudować sobie opinię imprezowicza, potem — żeby zataczać coraz mniejsze kręgi wokół Dottenweissa.

Z czasem utracił przekonanie, że morderstwo Madison było niezaplanowane. Wokół Dottenweissa zawsze kręciło się dużo dziewczyn, które potem znikały bez śladu. Było to nawet źródłem żartów o otoczeniu. Tak, Freddy pewnie ma piwnicę pełną trupów. Ha ha.

James nawiązał wtedy po raz pierwszy współpracę z Kirscherem, który skompletował mu dokumentację najpierw ze śledztwa w sprawie Madison, a następnie z bieżących spraw. Były zasadniczo dwie różnice między jego kuzynką a wszystkimi pozostałymi. Po pierwsze, miały różne obrażenia: dziewczyny, których nikt nie szukał, miały zniszczony dłonie i twarze nie do poznania, podczas gdy Madison miała jakieś pseudoartystyczne nacięcia na ciele. Po drugie, Madison pochodziła z bogatej rodziny, podczas gdy cała reszta była znikąd i bez rodziny. Ofiary doskonałe.

James uznał, że następny etap to sprawdzić u źródła. Nie miał dość zdolności, żeby zrobić to w pojedynkę, więc wynajął grupę najemników, która miała mu pomóc włamać się do głównej posiadłości Dottenweissa podczas jego wizyty handlowej w Chinach. Jak tego dokonali, było tu bez związku, James odłożył więc tę historię na inną okazję. Clou było takie, że udało się znaleźć sekretny pokój pełen narzędzi tortur, a także zaszyfrowany dysk, który co prawda miał wojskowy poziom zabezpieczeń, ale nie do końca wykorzystywany (czyżby pokłosie ciągnącej się dekadami bezkarności?). Na napędzie znajdowały się nagrania z tortur kolejnych dziewczyn. Na najnowszych nagraniach James rozpoznał dziewczyny, które osobiście widział z Dottenweissem.

Znalazł również filmik z Madison, który zaczynał się podobnie jak wszystkie inne: Madison siedzi przywiązana do krzesła, gdzie dowiaduje się, co ją czeka, ale jej reakcja jest inna niż pozostałych — nie błaga i nie grozi, tylko na chłodno informuje osobę za kamerą, w jakie gówno wdepnął. (Oglądając to, James poczuł coś w rodzaju dumy). Potem jednak wideo nagle się kończyło.

To mu wystarczyło.

Tajne pomieszczenie, które najprawdopodobniej zaczęło swoje istnienie jako panic room, miało toaletę i zapas żywności, a jednocześnie było odcięte od Internetu; nawet stojące tam kamery zapisywały obraz i dźwięk na fizycznym napędzie, który trzeba było podpiąć potem do komputera. James kazał ekipie zamknąć się w środku, gdzie zamierzał poczekać na Dottenweissa. Przywódca najemników miał już zapłacone, upewnił się więc tylko dwa razy, po czym zaproponował broń. James poprosił o pistolet na usypiające strzałki.

Odcięty od świata czekał jedenaście dni, aż w końcu, z nową dziewczyną, pojawił się Frederick Jordan Dottenweiss. James najpierw strzelił do niepodejrzewającego nic Dottenweissa, a następnie do dziewczyny, którą wyniósł na zewnątrz, ale dopiero kiedy przywiązał Dottenweissa do tego samego krzesła, które widział na nagraniach. Krzesło było przymocowane do podłogi i nie do ruszenia.

Kiedy Dottenweiss się ocknął, zastał stojącego przed nim Jamesa. Jako że ten miał chustę na twarzy, Dottenweiss podejrzewał zrazu żądania finansowe, a kiedy dowiedział się, że chodzi o konkretną dziewczynę, zaproponował pieniądze sam z siebie, aczkolwiek w kwocie, którą James uznał za obraźliwą. Ale też Dottenweiss nie wiedział, z kim ma do czynienia. Dopiero kiedy James pokazał swoją twarz i poinformował Dottenweissa, że chodzi o Madison, mina mu zrzedła. Zaczął krzyczeć, że to nie tak miało być i zwalać winę na kogoś innego, którego imię wyjawi, kiedy będzie wolny. Słysząc to, James parsknął ze śmiechu i wbił Dottenweissowi nóż prosto w serce. Chwilę trwa, zanim ktoś umrze w ten sposób, co Dottenweiss dodatkowo ubogacił nieartykułowanym krzykiem pełnym przede wszystkim wściekłości.

James wytaszczył zwłoki do salonu, ciągnąc za sobą przy tym krwawy ślad, żeby dodatkowo ujawnić sekretny pokój. W piwnicy znalazł setki czystych pendrive’ów, prawdopodobnie do handlu wymiennego z sobie podobnymi (co dodatkowo tłumaczyłoby skórzaną maskę i strój, który nosił mężczyzna na nagraniach). James nagrał na nie ile się dało materiałów — jak dowiedział się lata później, takiego słowa-klucza używano — i część użył do ułożenia korony wokół głowy Dottenweissa leżącego w salonie. A potem zmył się i na piechotę wrócił do domu.

(Być może zostawienie dziewczyny na górze nie było najmądrzejsze, ponieważ nie było jej, kiedy skończył, ale był to jego pierwszy raz, a te są z reguły niezdarne).

A potem okazało się, że bezkarność Fredericka Jordana Dottenweissa nie kończy się wraz z jego życiem. Jego śmierć została uznana za wynik włamania do domu, podczas którego gospodarz odmówił podania szyfru do sejfu. Ani słowa o nagraniach, ani słowa o pokoju tortur, ani słowa o dziewczynie. Ani słowa o Madison. James postanowił skorzystać z okazji i nie drążył więcej tematu. Zastanawiał się, co prawda, czy była to robota jakiegoś bliskiego kręgu Dottenweissa, czy na przykład jego rodziców, którzy mieli teraz — z martwym Dottenweissem — więcej pieniędzy niż on, ale nigdy nie natknął się informacje, które rzuciłyby na to jakieś światło.

W swoim odczuciu pomścił Madison.

Łowcy

Wydarzenie to odcisnęło jednak na nim swoje piętno, bowiem zaczął zastanawiać się, jak by to było zabić więcej osób. Cała sytuacja z Dottenweissem była trochę nie do końca zaplanowana, a także jego zabicie nie było oryginalnym zamysłem Jamesa. Nawet nie miał okazji zastanowić się, co robi. Przez kolejne lata zastanawiał się nad tym, przetwarzał w głowie kolejne scenariusze, rozgrywał rozmowę i całe włamanie do domu inaczej: tak, jakby przyszedł tam dokładnie w celu zamordowania Dottenweissa. Długo myślał, że to chwilowe i że mu w końcu przejdzie. Na pewno nie zamierzał ryzykować tego, co miał — aż tak nim jego żadze nie targały. A jednak. Lata mijały, a on nadal fantazjował o zabijaniu. Po części była to ciekawość, czy tamten jeden raz nie był trochę przypadkiem i że tak naprawdę nie byłby w stanie tego powtórzyć.

Pomysł na realizację jego fantazji przyszedł przypadkiem, kiedy usłyszał przypadkiem rozmowę, w której plotkowano nt. „tych zepsutych bogaczy”, którzy jeździli poza miasta, żeby bezpiecznie polować na przypadkowych ludzi. Status materialny sytuował go pomiędzy bogaczami, ale miał opory wewnętrzne przeciwko zabijaniu kogokolwiek. Nie wydawało mu się to fair. Na szczęście był już wtedy wiedział o „dzianych uciekinierach”, więc uznał, że mógłby wziąć ich na celownik. Listę dostarczył mu Kirscher.

James skończył, a Richard Wilbur zaśmiał się dobrotliwie i wyjaśnił, że polowanie na ludzi stało się na tyle popularne, że nieoficjalnie je uregulowano. Zabijanie przypadkowych osób wprowadzało zamęt oraz zaburzało równowagę i tak nie całkiem stabilnego systemu, więc gdzieś po drodze ktoś zaproponował, że równie dobrze „miastowi” mogliby zająć się „degeneratami” na interiorze. Zabójca odchodziłby wolny, a miejscowa ludność zachowywałaby cały majątek (poza miastami najczęściej posługiwano się fizycznym pieniądzem, którego na szczęście nadrukowano wystarczająco swego czasu, więc odbywało się to bez żadnego śladu). Częścią pakietu było doglądanie, czy takiemu zabójcy nic się nie stało, ponieważ zagrażałoby to funkcjonowaniu całego układu.

Kiedy więc Kirscher pozyskiwał listę potencjalnych celów, zostali oni przypisani anonimowo do nowego „agenta” w terenie (Jamesa w tym przypadku) i system ewidencji śledził, czy osobnicy znikają. Śmierć każdego takiego celu oznaczana była jako przewidziana. James otworzył usta w uznaniu dla systemu tak kompletnego, że nawet ucieczka z jego ram mieściła się w tych ramach.

Zresztą — kontynuował swoją opowieść Wilbur, nie zważając na stupor Jamesa — sam praktykował to od lat. Jak tylko mógł przejść na emeryturę, skorzystał z tej możliwości, sprawił sobie kampera, a następnie zaczął polować na gagatków, którzy wywinęli mu się w czasach, kiedy był detektywem. Nie podobał mu się świat, w którym przyszło mu żyć, ale zaakceptował, że tak jest. Jego działalność prawdopodobnie pomogła w dużym stopniu skodyfikować to, co James uprawiał nieświadomie od kilku tygodni.

Sprawa Fredericka Jordana Dottenweissa od początku nie pasowała Wilburowi. (Przede wszystkim, wyjaśnił na start, kiedy dotarli na miejsce zbrodni, nie było żadnej korony z pendrive’ów). Całe miejsce było wywrócone na lewą stronę, ale Wilburowi wydawało się to zainscenizowane, bo widział miejsca przetrząśnięte podczas włamania i to nie było to. Jako zaprawiony stróż prawa wiedział jednak, że zanim w ogóle może zacząć mówić o oskarżeniu kogoś kalibru Dottenweissa, musi mieć mocne dowody, a jedyne, co udało mu się znaleźć, to samotny pendrive w sekretnym pokoju.

Przez lata prowadził prywatne śledztwo i udało mu się ustalić kilka rzeczy oraz kilka osób, ale temat drgnął, dopiero kiedy zaczął docierać na emeryturze do pierwszych osób z siatki, do której należał Dottenweiss, a następnie zadawać im pytania w warunkach, w których nie mogli mu odmówić odpowiedzi. Okazało się, że parę osób uciekło z miast i kryją się w miejscach, gdzie przymykano na nich oko w zamian za różne lokalne inwestycje, jak chociażby kanalizacja czy szkoła. Było to problematyczne, ponieważ takie dojne krowy cieszyły się specjalną ochroną. Ale każdy plan, kiedy podzielić go na mniejsze części, są osiągalne.

Udało mu się dotrzeć między innymi do faktycznego mordercy Madison, którego imieniem próbował się targować Dottenweiss. (James uznał w tym momencie, że jego zemsta jednak się nie dopełniła. I to z powodu młodzieńczego narwania). Otóż jej śmierć faktycznie była nieplanowana. Dottenweiss chciał ożenić się z nią, żeby otworzyć sobie drzwi do robienia interesów z jej ojcem. Morderca, który akurat był wtedy w domu Dottenweissa, pomylił ją niestety z armią pozostałych dziewczyn i podał środek nasenny, a następnie zabrał do piwnicy, gdzie opowiedział o wszystkim, jak miał w zwyczaju z innymi. Nie chcieli ryzykować, więc poświęcili ją, a morderca się zmył.

Kiedy jego kontakt w policji powiadomił go o pierwszym znalezionym pendrivie, Wilbur wiedział, że ma do czynienia z kimś, kto wie więcej o sprawie. Wiedział, że nie ma do czynienia z mordercą, ponieważ nim zajął się sam. A kiedy ustalił, że trasa pendrive’ów pokrywa się z celami oznaczonymi przez system jako zwierzyna łowna tego samego agenta, Wilbur poczuł, że nadarza mu się wspaniała okazja rozwiązania jednej z większych zagadek w jego karierze. James nigdy nie był traktowany poważnie w śledztwie w sprawie Madison, gdzie był nawet nie świadkiem, a przypisem w wywiadzie środowiskowym, a było to jedyne miejsce, gdzie w ogóle figurował w jakiejkolwiek roli. Udało mu się całkiem dobrze zamaskować swoją tożsamość i Wilbur musiał skorzystać z danych linii lotniczych, żeby skorelować jego nazwisko. A i wtedy było to zgadywanie.

Nie udało mu się dotrzeć do Jamesa na czas. Dostał ostrzeżenie od swoich kontaktów, że teren tajemniczego obiektu, przed którym zaparkowali swój samochód, należy do wojska i żeby nawet się tam nie fatygował. Pociągnął za kilka sznurków i pozwolili mu zaczekać na nich, ale bez wchodzenia do środka. Podobno „kto tam wchodził, zostawał tam już na dobre”. Wilbur dał sobie kilka tygodni, żeby przy okazji nadrobić zaległości w książkach, a następnie czekał. Kiedy zerwała się burza piaskowa, ostatnie, czego się spodziewał, to ich dwoje.

Wtedy przeszedł do części właściwej spotkania. Upewniwszy się, z kim ma do czynienia, zaproponował współpracę w samozwańczej działalności, zwłaszcza że kolejny cel był bardzo ostrożny i Wilbur nie miał możliwości zbliżenia się do niego przy zastosowaniu swoich normalnych metod. Celem był Dorian Francis Booth, co do którego Wilbur miał podejrzenia, że jest kimś w rodzaju szefa siatki, do której należał Dottenweiss oraz morderca Madison. Tego typu organizacje najczęściej nie mają hierarchicznej struktury, ale zawsze jest ktoś, kto organizuje formę wymiany materiałów czy informacji. Booth był zmuszony z tego powodu uciekać z miasta już dawno temu, a jednak — a może właśnie dzięki temu — udało mu się utrzymać swoją pozycję i kierować grupą z wygnania.

Jego system bezpieczeństwa opierał się na warownym ogrodzeniu wokół sporego terenu oraz ochroniarzach na miejscu. Był jednak słaby punkt: Booth regularnie korzystał z usług lokalnego alfonsa. Plan Wilbura zasadzał się na dotarciu do alfonsa i „przekonaniu” go, żeby wysłał z prostytutką Jamesa jako swojego człowieka. W środku James będzie mógł go zabić, podczas gdy Wilbur zajmie się ochroną na zewnątrz (miał w tym celu karabin snajperski oraz zestaw dronów). Wilbur zauważył, że za każdym razem, kiedy zdejmował kogoś z siatki, Booth wzmacniał ochronę. Nikt nie zginął, kiedy Wilbur czekał na Jamesa, więc ochrona została zredukowana do czterech osób. Jedyne ryzyko, jakie widział, było dla dziewczyny, która będzie z nimi i może dostać się w krzyżowy ogień albo zostać wzięta jako zakładniczka.

W tym momencie Kobieta wstała od stolika za Jamesem i podeszła do ich, a następnie spojrzała wyczekująco na Jamesa, aż ten nie ustąpił jej miejsca, przesuwając się pod okno. James nie zorientował się, kiedy dołączyła do nich.

Kobieta usiadła, poprawiła maskę i zaczęła mówić. Przez cały ten czas James ani razu nie słyszał jej głosu — poza okazjonalnym dyszeniem nie wydawała żadnych odgłosów nawet podczas seksu — co napędzało jego fantazję na temat tego, jak brzmiałaby, gdyby nie ich układ. W głowie przerobił wiele wariantów, ale nie zdecydował nigdy, jaki życzyłby sobie usłyszeć najbardziej, gdyby miał coś do powiedzenia w tej kwestii. Wiedział natomiast, co by oznaczało dla niego koniec dalszej podróży: skrzeczący, piskliwy głosik. Na szczęście los oszczędził mu tego, ponieważ Kobieta miała dość niski głos, który podziałał na Jamesa elektryzująco. Prawie przeoczył, co miała do powiedzenia.

Zaproponowała mianowicie, że to ona powinna pójść zamiast jakiejś przypadkowej dziewczyny. Na argument, że nie była uwzględniona w oryginalnym planie, odparła, że to bez znaczenia, ponieważ teraz zgadza się na niego świadoma ryzyka — coś, czego inna osoba nie będzie miała. James miał odruch obronny, ale ugryzł się w język, wziął przysłowiowy krok wstecz i uznał, że jej propozycja jest bardzo logiczna. Spojrzał na Wilbura, który wciąż się wahał, choć nie potrafił kontrargumentować więcej. Jamesy pomyślał, że to szarmanckość starej daty, co było, co prawda, ujmujące, ale nie pomagało im w tej sytuacji. Kobieta przerwała impas wyznaniem, że zostało jej może kilka tygodni życia i że jeżeli może pomóc dorwać „jakiegoś bydlaka”, to chciałaby zrobić coś takiego przed śmiercią.

Klub

Booth korzystał z usług alfonsa znanego jako Don Pepinillo, który prowadził bar ze striptizem, skąd wysyłał również swoich ludzi razem z dziewczynami. Zostawiwszy Kobietę w kamperze, James i Wilbur weszli do lokalu. James był zawsze ujęty rozrzutem pomiędzy tym, jak wyglądają takie miejsca w kulturze popularnej, a jak w życiu: bar był prawie pusty — nie żeby lokalizacja pomagała — choć muzyka rżnęła, jakby lada moment miała zjawić się grupa młodych byczków z jakiegoś akademiku.

Siedli przy stoliku z dala od sceny i obserwowali, jak kolejne dziewczyny wychodziły, odstawiały krótki i pozbawiony energii taniec na rurze, po którym schodziły. W pożądanych warunkach część mężczyzn wsadziłaby banknoty za gumkę ich stringów, a część zabrała dziewczynę na prywatny taniec, ale z Jamesem i Wilburem jako jedynymi osobami na sali nie było dla kogo się starać. Jak zresztą ustalił Wilbur, cała ta działalność była wizytówką i bazą dla usług z dowozem. Don Pepinillo, jak dodał Wilbur, kupił miejsce w takim stanie i lekko odremontował.

Ustaliwszy szczegóły obchodu ochroniarzy, Wilbur wstał we właściwym momencie i ruszył niespiesznie w kierunku drzwi z napisem „TYLKO DLA PERSONELU”. Akurat był tam tylko jeden ochroniarz, ponieważ drugi poszedł na papierosa. Mężczyzna próbował zrazu powstrzymać Wilbura, ale kiedy ten zignorował pytanie, przeszedł do rękoczynów, co skończyło się złamaną ręką. Ochroniarza, nie Wilbura. James wyjął nóż i przyłożył go ochroniarzowi do szyi, a następnie wyjął jego pistolet z kabury i wziął go na muszkę. Tak zjawili się w biurze zaskoczonego Don Pepinillo.

Pomimo okoliczności Don Pepinillo zachował spokój i zapytał wprost, o co chodzi. Wiedział doskonale, że skoro nie zabili go do tej pory, to przyszli w innym celu. Wilbur nie owijał w bawełnę i przedstawił swoje żądania prostymi słowy. Don Pepinillo zaśmiał się i wyjaśnił, że ich plan jest samobójczy, ponieważ Booth jest znany z dobrej ochrony. Następnie przyznał, że jeżeli sam Don Pepinillo się nie zjawi z dziewczyną, to wzbudzi to podejrzenia. Wilbur odparł tylko, że ma plan i będzie to jego zmartwienie.

Następnie dali znać Kobiecie, żeby weszła do środka. Don Pepinillo przedstawił im wszystkie informacje potrzebne do wykonania zlecenia pt. przywiezienie dziewczyny do Bootha. Na zapleczu znaleźli różne stroje dla dziewczyn, z których Kobieta wybrała kostium dominy, który pozwolił jej zachować maskę (chociaż zamieniła swoją chirurgiczną na skórzaną zasłaniającą podobny obszar); dobrała również kilka gadżetów. Don Pepinillo ostrzegł ich, że Booth na to nie pójdzie, ale Wilbur po raz kolejny dał mu do zrozumienia, że to ich problem. Pozyskali jeszcze tylko kluczyki do samochodu Don Pepinillo i byli gotowi do drogi.

James wbił adres posiadłości Bootha w nawigację samochodu i ruszyli. Czekało ich 25 minut drogi. Jeździli razem od wielu tygodni, a jednak w tej przejażdżce było coś innego.

Historia Kobiety

Jak tylko budynek zniknął za nimi, Kobieta powiedziała z ociąganiem:

— Wiem, że według umowy mamy nie rozmawiać…

— Umowy można zmieniać za zgodą wszystkich stron — odpowiedział James.

Kobieta odetchnęła z ulgą i zaczęła opowiadać o sobie. Zaczęła od tego, że rok temu zdiagnozowano u niej raka (choć nie sprecyzowała jakiego) i po krótkotrwałej terapii, która nie przyniosła żadnych efektów, zarzuciła dalsze leczenie. Przyjmowała tylko leki uśmierzające ból, choć przyprawiały ją czasami o mdłości. Zaakceptowawszy, że koniec jest bliski, postanowiła spróbować czegoś szalonego. Od koleżanki dowiedziała się przypadkiem o ofercie Jamesa. Koleżanka od początku była zdania, że „to musi być jakiś psychol”, i opowiedziała Kobiecie o tym jako zabawną historię. Kobieta uznała jednak, że to dobry pomysł na odejście z tego świata. Nie przeszkadzała jej myśl, że James może okazać się mordercą, ponieważ i tak zakładała, że nie wróci. Dywagacje lekarzy na temat tego, ile komuś zostało, to zawsze zgadywanka, ale uznała, że będą jechać na tyle długo, że nie wróci do poprzedniego życia — rok czy maniak z nożem, to już nie robiło takiej różnicy.

Wiele razy myślała, że James poczyni krok przeciwko niej, kiedy odwiedzali kolejne opuszczone miejsca, ale prawie zawsze kończyło się to seksem. Z drugiej strony, kiedy znikał nocami, wiedziała, że nic dobrego się wtedy nie dzieje. Sprawdzała newsy, ale tylko pod kątem znikającym dziewczyn, więc przegapiła ślady faktycznej działalności.

A potem trafili do Beaubourga i dziwna oleista istota porwała ją, a następnie porzuciła pośrodku walających się ciał w różnych stadiach mumifikacji. Tam uznała, że do dobre miejsce na śmierć. Włóczyła się chwilę po okolicy, aż nie dotarła całkiem przypadkiem do betonowego skweru z czymś, co wyglądało jak ołtarz. Nie była nigdy religijna, ale myśl o wyzionięciu ducha na ołtarzu, jak ofiara jakichś dawno zapomnianych bogów, wydała jej się pociągająca. Poczuła, że w jakiś sposób nadałoby to jej śmierci pozoru sensu, więc położyła się i leżała tak, nie śpiąc i nie ruszając się, nie odczuwając ni głodu, ni pragnienia i myślała o swoim życiu i o tym, co mogła zrobić inaczej, a co prawdopodobnie potoczyłoby się tak samo.

Leżąc długo bez ruchu i zwalczywszy odruch drapania się, który organizm ludzki używa, żeby testować własną świadomość, nałożyła na swoje ciało tak zwaną klatkę i przestała odczuwać swoje ciało. Nagle była lekka i nawet wydawało jej się,że unosi się nad swoim własnym ciałem, ale zawsze uważała to za pretensjonalne brednie, więc tylko skupiła się na tym, jak się z tym czuła. A wrażenie było niesamowite.

Wtedy nagle poczuła czyjąś obecność. Podejrzewała, że to tajemnicza plama, więc otworzyła oczy, chcąc świadomie i w pełni doświadczyć swojego końca. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu i jakiemuś rozczarowaniu ujrzała nad sobą Jamesa. Na świadomym poziomie zdawała sobie sprawę, że powinna być wdzięczna, ponieważ poszedł za nią w nieznane i potencjalnie niebezpieczne miejsce, ale na emocjonalnym poziomie była na niego zła o zepsucie jej końca. Z jakiegoś jednak powodu — i w zaskoczeniu — podążyła za nim, zamiast upierać się przy swoim pomyśle.

Nawet w motelu obudziła się nie w sosie. Nie tylko została pozbawiona „rytualnego” końca, ale też nie było wątpliwości, że James jej nie zabije. Widziała swój koniec gdzieś w obskurnym hotelowym pokoju, śliniąca się i słaba. Żałosna. Z ciekawości wzięła książkę, którą James zabrał „stamtąd”, a następnie pochłonęła ją nad zasyfionym basenem wraz z substytutem kawy podłej jakości i połową paczki papierosów, które kupiła przed podróżą. Podczas lektury coś zmieniło się w jej percepcji i zaczęła postrzegać czyn Jamesa w lepszym świetle. A potem był diner i teraz samochód.

James miał wrażenie, że powinien coś odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Traktowanie innych jak przedmioty jest zdecydowanie łatwiejsze. Na szczęście dojechali na miejsce zanim zrobiło się niezręcznie. Zresztą, kto wie, może po prostu chciała opowiedzieć swoją historię — jego prawdopodobnie słyszała, kiedy opowiadał ją Wilburowi.

Willa

Podjechali pod bramę zamykającą kamienny mur. Apatycznie wyglądający, rosły mężczyzna w czarnym ubraniu bojowym powitał ich oschle, a być może nawet z lekką wrogością. Nie był przekonany do historii o wypadku Don Pepinillo, ale James pokazał samochód — stary sedan, który byłby nudny, gdyby nie pomalowano go na jaskrawo seledynowy kolor i nie obito pastelowo różową tapicerką w środku — i powiedział, że mogą zadzwonić upewnić się i że Don Pepinillo miał to zrobić. Ostatnie zdanie James dodał poirytowanym głosem. Mężczyzna odparł niechętnie, że jeżeli James będzie coś kombinował, to nie wyjdzie stąd żywy i żeby uważał tak czy siak. Potem ich wpuścił.

Dom znajdował się kawałek od bramy. Przy drzwiach stało dwóch kolejnych mężczyzn w czarnych ubraniach taktycznych. Wysiadłszy z samochodu, James zauważył snajpera na wieży dawnego budynku kościoła stojącego naprzeciw domu. (Dawno temu ktoś miał własny kościół. Ciekawe, czy ksiądz przyjeżdżał, czy też ktoś miał go na własność?). Jeden ze strażników przeszukał obydwoje i nie znalazłszy nic, wpuścił do środka.

James stracił połączenie z Internetem, kiedy tylko weszli. Była to informacja, której Don Pepinillo nie był łaskaw im przekazać, ale nie zmieniało to w niczym planu. James regularnie wysyłał Wilburowi krótkie wiadomości tekstowe z bieżącymi statusami, więc ten wiedział, że weszli do środka. Przygotowali plan offline, ponieważ wiedzieli, że drugiego strzału mieć nie będą.

Dorian Francis Booth powitał ich w domowym ubraniu: miał na sobie lniane spodnie i koszulę wypuszczoną na spodnie. Zaczął od poinformowania ich, iż dostał wiadomość o wypadku Don Pepinillo. Następnie spytał, gdzie jest Lona, na co James odpowiedział zdawkowo, że Lona jest niedysponowana. Booth wtedy staksował Kobietę wzrokiem z góry na dół i skomentował, że normalnie woli „młodszy towar”, ale lubi eksperymentować. No i że Kobieta wygląda dobrze.

James miał zostać w domu razem z ochroniarzem, podczas gdy Booth weźmie Kobietę do „drugiego budynku” — jak nazwał kościół — gdzie ma „wszystko przygotowane”. James skinął tylko głową z apatią i usiadł na kanapie. Booth i Kobieta wyszli. Puścił ją przodem, ale nie wziął jej torby z gadżetami erotycznymi.

James usiadł tak, żeby widzieć snajpera na wieży kościelnej. Po piętnastu minutach mężczyzna przechylił się przez barierkę i spadł. Zwróciło to uwagę ochroniarzy przy drzwiach, którzy opuścili swoje stanowiska. James wstał wtedy i podszedł do okna, żeby lepiej widzieć, co z kolei zwróciło uwagę ochroniarza, który był z nim w domu. Zanim kazał mu odejść od okna, James zdążył zauważyć, że strażnicy stoją nad zwłokami snajpera. Ochroniarz przyłożył palec do ucha i spytał, jak sytuacja, po czym wyjął pistolet i kazał wycofać się Jamesowi jeszcze bardziej.

Znajdowali się w ogromnym salonie z wyspą kuchenną. Ciężko było powiedzieć, czy Booth lubił gotować dla swoich gości, czy — podobnie jak kościółek — była to inwencja jednego z poprzednich właścicieli. Tak czy siak, powinien był się tam znajdować nóż, duży nóż szefa kuchni: ciężki i z hartowanej stali. James powoli podchodził do części kuchennej, kiedy zauważył kominek i pogrzebacz i zdecydował, że to jeszcze lepsze. Ochroniarz cały czas wyglądał przez okno, kiedy James podszedł tyłem, złapał pogrzebacz i zahaczył o pasek, układając go wzdłuż nogi.

Wtedy ochroniarz odwrócił się, wycelował w Jamesa i kazał mu jednak podejść. James szedł powoli, żeby nie rozhuśtać pogrzebacza, co zirytowało ochroniarza, ale najwyraźniej potraktował to tylko jako granie na zwłokę. Będąc już w zasięgu pogrzebacza, James zapytał, czy to na zewnątrz to dron wojskowy, co skłoniło strażnika do obrócenia się. Korzystając z tego momentu nieuwagi, James złapał pogrzebacz i odwinął ochroniarzowi w szyję z całej siły. Mężczyzną rzuciło na podłogę, gdzie James uderzył najpierw w dłoń z pistoletem, a potem zaczął okładać go po głowie, aż jego twarz nie zapadła się w sobie.

James podszedł do okna. Obydwaj strażnicy oraz snajper leżeli martwi. James wyjął słuchawkę z ucha ochroniarza oraz zdjął jego ubranie i założył je, zostawiając sobie tylko buty, nie mogąc się przemóc, a następnie wyszedł z domu, używając karty magnetycznej. Był to jeden z powodów, dla których podszedł do okna i zaczął się zachowywać podejrzanie: nie chciał, żeby ochroniarz wyszedł, zostawiając go w środku.

Na zewnątrz odzyskał połączenie z Internetem i dowiedział się z zaległych wiadomości, że cała ochrona została zneutralizowana. Podszedł do jednego ze strażników i podniósł jego karabin, a następnie obszedł ciało, jak gdyby spodziewał się, że może zostać zaatakowany. Wtedy usłyszał w słuchawce Bootha, który informował swoich ludzi, że w powietrzu krąży dron i żeby uważali. James oddał kilka strzałów w powietrze i wysłał wiadomość Wilburowi, żeby odleciał. Następnie obrócił się w stronę kościoła, gdzie zobaczył Bootha stojącego w oknie, i pokazał mu kciuk wzniesiony w górę. Ten skinął głową i kazał Jamesowi wejść do kościoła.

Podchodząc do drzwi, James wyjął zza pleców nóż, który był na wyposażeniu ochroniarza. Booth uchylił drzwi i spytał, jak sytuacja, a James w odpowiedzi rzucił się do przodu i dźgnął Bootha w brzuch, a następnie wepchnął go do środka i wziął na cel. Odradził usuwanie noża z rany, nawet jeżeli mogłoby mu się wydawać, że mógłby się przydać jako broń. Booth westchnął ciężko i spojrzał na niego ze wściekłością, ale pozostał na swoim miejscu.

Mając go cały czas na oku, James podszedł do Kobiety, która była przykuta do dwóch kolumn w okolicach miejsca, gdzie dawniej musiał stać ołtarz. Była całkiem naga, a jej ciało poznaczone było siniakami i śladami bata: czerwone pręgi, w paru miejscach skóra była nawet przecięta. Linki były napięte tak mocno, że pomimo iż na wpół zwisała na nich, to nadal właściwie stała. Wciąż miała na sobie maskę, ale także opaskę na oczy i słuchawki bezprzewodowe, całkowicie odcięta od otoczenia. James zdjął jej słuchawki z głowy oraz opaskę. Tym razem przywitała go spojrzeniem pełnym ulgi i być może nawet radości. Po odpięciu jednej ręki Kobieta opadła bez sił na podłogę. Westchnęła, zebrała się w sobie, odpięła drugą kajdanę i wstała.

Masując nadgarstki, powtórzyła, co Booth zdążył jej opowiedzieć zanim — i tu pokazała ślady na skórze — zaczął ją „przygotowywać”. Okazało się, że miał swojego szpiega w załodze baru, który od razu powiadomił go, kiedy się tam pojawili. Booth planował najpierw „zająć się” Kobietą, a potem przesłuchać Jamesa i dowiedzieć się, czy to on jest tym tajemniczym mścicielem, który dopada jego kumpli od miesięcy, czy „ten stary”.

James spojrzał na Kobietę, nie mogąc wyjść z podziwu, jak sprawnie Booth zajął się nią, zważywszy na to, iż zdążył jeszcze wyjawić swój plan, niczym komiksowy łotr. Zdecydowanie lepiej dla koncentracji Jamesa byłoby, gdyby Kobieta była ubrana.

W kaplicy również nie było łączności (musieli używać jakiegoś innego systemu do komunikowania się za pomocą słuchawek), a to oznaczało powrót do planu offline. Jamesa kusiło, żeby zabrać Bootha na zewnątrz i włączyć w sprawę Wilbura, ale nie znali terenu, a Booth mógł mieć jeszcze jakiegoś asa w rękawie. A zatem pozostawała egzekucja na miejscu. Wyciągnął pistolet i obrócił głowę w stronę Kobiety, a następnie wyciągnął rękę z bronią w jej kierunku. Uznał, że koniec końców zasługiwała na zaszczyt pociągnięcia za spust, jeżeli tylko chciała. Przed śmiercią warto spróbować wszystkiego.

Kobieta wzuła buty na wysokim obcasie i nieco chwiejnym krokiem podeszła do Jamesa i wzięła od niego pistolet. Miała jednak problem z utrzymaniem broni prosto. Booth, który był cały czas dość cicho, wykrwawiając się po cichu, parsknął teraz ze śmiechu. James wycelował w niego z karabinu i zaproponował Kobiecie, żeby spróbowała z bliższa.

Strzał zachwiał nią, ale rozsmarował mózg Bootha po posadzce. Jamesowi spodobała się akustyka tego miejsca. Był przekonany, że razy zadawane batem brzmiały równie smakowicie. Ba, same klapsy.

Kobieta oddała pistolet Jamesowi i poszła się ubrać.

Propozycje

Wilbur czekał na nich w samochodzie przed wejściem do budynku. James opowiedział mu pokrótce, co zaszło w kościele, po czym oznajmił, że musi się przebrać w swoje rzeczy. Kiedy wyszedł z willi, Kobieta rozmawiała o czymś z Wilburem.

James wsiadł do samochodu i objechał plac wokół studni. Zatrzymał samochód i spojrzał pytająco na Kobietę. Postanowił, że jeżeli nie będzie chciała kontynuować, zostawi ją w spokoju. Nie byli sobie niczego winni. Kobieta odwróciła się jednak do Wilbura, powiedziała coś krótkiego i ruszyła w stronę samochodu Jamesa.

Kiedy wsiadła i James ruszył powoli, podbiegł do niego Wilbur i zaproponował trwałą współpracę. James odpowiedział, że się zastanowi, po czym odjechał na dobre.

Wjechali na drogę główną, kiedy Kobieta się odezwała:

— Prawdopodobnie myliłam się w dinerze. Kiedy obudziłam się w hotelu, czułam się inaczej… zdrowo. Podejrzewam, że tamto miejsce wyciągnęło ze mnie chorobę. A że pozbyłam się całego majątku na cele charytatywne, to równie dobrze mogę kontynuować podróż z tobą, jeżeli jesteś nadal zainteresowany. Zanim jednak odpowiesz, będę miała dalsze zmiany do naszej umowy.

To powiedziawszy, zdjęła maskę.