2010-02-14

Żeglując po śniegu

Wracałem do domu samochodem i w sąsiedniej wsi nie było poodśnieżane. Ani chodniki, ani drogi, jeśli nie liczyć kolein zrobionych przed mnie podobnych podróżników. Jechałem więc niczym pociąg po wytyczonych szynach, kiedy ujrzałem zaparkowany na mej drodze biały furgon. Przez chwilę poczułem się jak Titanic, który ma zaraz napotkać na swej drodze morderczą górę lodową (zwróćcie uwagę na kolor furgonu!). Nie chcąc powtarzać tamtej tragedii — co mi po samochodzie przełamanym na dwie części — wykonałem manewr omijający. Koła samochodu wyrzucone ze stosunkowo bezpiecznych kolein znalazły się w oceanie śniegu i poczułem, że bardzo śmiesznie mi się kieruje pojazdem, trochę jakbym pływał. Na szczęście przeczytałem w zeszłym roku pół książki Josepha Conrada i mam pewne pojęcie o żeglowaniu, toteż nie czekając na dalsze wydarzenia, zawołałem:

— Halsujemy!

W tym momencie zorientowałem się, że w samochodzie nie ma załogi! Ani pół majtka. Nawet na sobie miałem bokserki. Na szczęście nie zachowywałem się jak gówniarz w golfie i nie prułem przez śnieg jak głupi, pomimo iż tak sympatycznie się rozbryzguje na boki, toteż szybko udało mi się zapanować nad sytuacją. Z przyjemnością zamieniłem statek na pociąg i koleinami powróciłem do domu.

A Wy, jakie mieliściy przygody związane z aktualną pogodą?