2010-01-19

Wariaci i terroryści

Przypomnijmy trzy wydarzenia:

  • Na lotnisko w Polsce wdziera się mężczyzna z pistoletem. Nikt go nie zauważył, nikt nie zatrzymał. Chciał w wysublimowany sposób popełnić samobójstwo: liczył, że zostanie rozpoznany jako terrorysta i zastrzelony. Nie udało się. Ochrona zorientowała się, że coś jest nie tak.
  • Podczas noworocznej mszy do papieża Benedykta XVI podchodzi kobieta, żeby go dotknąć. Ochrona nie reaguje na czas, więc kobiecie udaje się dostać w bezpośrednią bliskość Jego Świątobliwości Papa Ratziego. Potem ochrona już zadziałała, ale zaowocowało to wywróceniem papieża.
  • Mężczyzna zgadza się przemycić do Chin narkotyki po tym, jak przestępcy obiecują mu, że nagrają mu płytę z jego muzyką. Na zachętę nagrywają jedną piosenkę (gdzieś krąży po YouTube’ach). Nieszczęśnik został złapany, (podobno) osądzony i skazany na śmierć.

Co łączy te 3 wydarzenia? Wszyscy ci ludzie byli wariatami. To skrót myślowy, rażące oraz niesprawiedliwe i mało konkretne uogólnienie — tak, jak najbardziej, lecz pójdźmy dalej. W 2 pierwszych przypadkach osobom udało się sforsować ochronę. Jak to się stało? Przecież lotniska mają tak ciasną ochronę, żeby żaden terrorysta się nie przeciśnie. Chwila. Terrorysta. No właśnie, tutaj jest pies pogrzebany. Świat sfiksował na punkcie terroryzmu tak bardzo, że się w tym kierunku wyspecjalizował — rozpracowują pasażerów pod kątem tego, do jakich organizacji należą, jak się poruszają, co mają na sobie, co w bagażu oraz jak się zachowują. Tymczasem nasz wariat zachowuje się zupełnie nie według tego klucza. Ba, o ile terroryści będą mieli pewne cechy wspólne, tak wariaci raczej będą mieli wspólne to, że nie zachowują się według żadnego konkretnego wzorca.

Można więc powiedzieć, że największa siła niedoszłego samobójcy okazała się jego największą słabością. Dzięki niepodobieństwie do terrorysty wszedł na lotnisko, ale oszczędzono mu zastrzelenia. (Miał przy sobie atrapę pistoletu.) Niemniej kobiecie już udało się podejść do papieża. Dowcip polega na tym, że rok wcześniej chciała zrobić to samo. Wtedy ją powstrzymano, w tym roku już nie, a najlepsze jest to, że była ubrana tak samo w obydwu przypadkach! I przeszła. Bo nie należy do Hamasu ani OWP. Za to przez ostatnie miesiące leczyła się psychiatrycznie.

Trzeci przypadek jest pozornie inny, ale tak naprawdę mamy do czynienia z ludźmi, którzy wykorzystali chorego psychicznie do swoich interesów. Może był on podpuchą, która miała pomóc przejść innym przemytnikom, a może liczyli, że zostanie łagodniej potraktowany. Nie wiem. Natomiast jeżeli ochrona różnych osób oraz obiektów będzie lekceważyć kwestię wszelakiej maści szaleńców, to terroryści zaczną to wykorzystywać.

Przypomina mi się pierwsza książka Thomasa Harrisa, pt. „Czarna niedziela”, która nie jest tak znana, ponieważ nie pojawia się tam Hannibal Lecter (tak! on napisał coś bez tego kanibala). Opowiadała ona o weteranie z Wietnamu, który postanawia zabić prezydenta w dość niekonwencjonalny sposób i pomaga mu islamska organizacja. Pozostają w cieniu, a wystawiony człowiek o niestabilnej mentalności usypia czujność wszelakiej maści służb.

Następnym razem osoba chcąca dotknąć papieża może mieć w sobie ukrytą bombę i nawet nie będzie o tym wiedzieć (via „Mroczny rycerz” i Joker, który zrobił taki numer). Dowie się, kiedy głowa Kościoła wyparuje z powierzchni ziemi.