Uwodzenie jaszczurki
Siedzieliśmy ze Stevem „Jaszczurze Oczy” Lizardem na patio luksusowego hotelu. Właściwie na wpół leżeliśmy na wygodnych ratanowych leżakach. Słońce na szczęście nie było duże, bo by się chłopak zaparzył w swoim czarnym golfie i znoszonych dżinsach. Leniwie sączyłem modżajto, przeglądając od niechcenia kolorowe czasopismo, jakie obsługa hotelowa podrzuciła na dolnej półce wiklinowego stolika ze szklanym blatem. Nic ciekawego, myślałem przebiegając wzrokiem po krótkich artykułach służących za parawan dla całostronnicowych reklam, które zapełniały jakieś 60% czasopisma. Kupując takie czasopismo, ludzie nie płacili za kontent, lecz pewien styl życia. Jeśli o mnie chodzi, nie miałem pożytku z tego tytułu — papier, na którym był drukowany, był zbyt śliski jak na papier toaletowy (nie był nawet do dupy) oraz zbyt sztuczny, żeby go użyć do rozpalenia w kominku. Nagle w oczy rzuciła mi się kolorowa reklama jednego z flagowych produktów firmy Steve’a. Pokazałem mu reklamę.
— Jak ty to robisz, Stevie? — spytałem. — Jeden produkt na średnich podzespołach, a sprzedaje się tak, że firma ma więcej kasy niż wynosi budżet tego kraju, do tego zamiast o klientach powinno się mówić o wyznawcach. Właściwie to się mówi.
Steve napił się łyk wody z lodem, którą zamówił (podobnie jak prezydent Rosji, nie spożywał alkoholu, nawet modżajto) i uśmiechnął się dobrotliwie, trochę jak stary mędrzec, który żyjąc w leśnej pustelni przez ostatnie 10 lat zrozumiał sens życia, a trochę jak bezwględny dyktator, który ma przed sobą dysydenta w jego ostatnich 10 minutach życia, więc łaskawie pozwala mu na odrobinę więcej swobody.
— Zrozumiałem jak funkcjonuje mózg ludzki — odpowiedział.
— I jak funkcjonuje? — spytałem zaintrygowany.
— Można go podzielić na trzy warstwy, trochę jak kręgi na Google+: ludzką, ssaczą oraz gadzią. Najgłębiej jest gadzia, jest najprostsza i jest odpowiedzialna za najniezbędniejsze funkcje życie, przeżycie i przekazanie dalej genów, w skrócie: zjeść i poruchać.
— To jak większość ludzkości — zauważyłem.
— To prawda.
— A jednak to nie z pośród tych jaszczurów rekrutują się twoi klien… wyznawcy.
— Pozwól, że skończę mą opowieść, Aubreyu.
— Naturalnie, Stevie.
— Gadzi mózg — kontynuował — obudowany jest ssaczym, który rozumie już więcej rzeczy, aczkolwiek nadal jest na poziomie zwierzęcia, mądrzejszego, ale jednak. Ten mózg dopiero okala ludzka część, która reprezentuje wyższe funkcje jak miłość, kultura czy zamiłowanie do telefonów z ekranem dotykowym. Teraz: cała sztuczka polega na tym, żeby przemówić do człowieka tak, żeby pobudzić tę jaszczurkę w środku. Gad przejmuje kontrolę nad mózgiem i wysyła człowiekowi krótką informację: to jest to, co musisz mieć; to jak spanie albo ruchanie. I człowiek skłania się do tego. Kupuje smartfona ode mnie, a ponieważ nie bardzo rozumie ten jaszczurzy imperatyw, to powstaje zjawisko dysonansu poznawczego, który zostaje przekuty w wyznaniowe podejście do produktu. Dla mnie to świetna sprawa, bo nikt tak jak gorliwcy wiary nie krzewi mojej technologicznej ewangelii. Są lepsi od tych reklam w tym czymś, co tam przeglądałeś, a co nie nadaje się ani do podtarcia dupy, ani na podpałkę. I owszem, większość ludzkości porusza się na poziomie jaszczurki, ale oni są biedni, więc mnie nie interesują. Owszem, czasem jakieś chińskie dziecko sprzeda nerkę albo swoje dziewictwo, ale to za mało, żeby przebić budżet mocarstwa. Dlatego przemawiam do bogatych ludzi, którzy mają mnóstwo kasy. Ale przemawiam do tych ludzi przez jaszczurkę. Mają dużo rezerw, to im zbywa.
— Jesteś geniuszem zbrodni, Stevie! — zawołałem będąc pod wielkim wrażeniem przebiegłości mego rozmówcy.
— Marketingu, Aubreyu, marketingu — odparł, znowu uśmiechając się dobrotliwie.
— Na jedno wychodzi — odparłem z kolei ja. — Mówisz ludziom to, co chcą usłyszeć. Trochę jak Hitler, nie sądzisz?
— Touché — odparł Steve. — Ale jednocześnie złamałeś prawo Godwina.
— Cholera — przekląłem. Złamanie prawa Godwina oznaczało koniec dalszej rozmowy. — Rozumiem, że z seksu również nici? — spytałem, ale Steve obrócił tylko głowę w drugą stronę. Czasami był jak dzieciuch, stwierdziłem w duchu, wypijając ostatni łyk modżajto. — W takim razie pójdę na masaż — powiedziałem, żeby mu dopiec i opuściłem patio.