Sełdonimy: Kontratak
Po chwilowym pobycie na Google+ usunąłem stamtąd przed chwilą konto.
Jak wiadomo, regulamin rzecz święta. Tenże święty dokument zabrania posługiwania się tam pseudonimem, co w moim przypadku oznaczało, że musiałem się stamtąd usunąć, ponieważ jestem czysto wirtualnym bytem i nie mam prawdziwego imienia i nazwiska. Z tego, co zrozumiałem z komentarzy niektórych owieczek Google’a — moja obecność tam stanowi zamach na ich bezpieczeństwo. Reszta ludzi była spoko, niestety to ludzie o mentalności ww. owieczek nadają dyskurs regulaminowi, a bronią go przy tym jak fanboye anteny Iphone’a 4, który rozłączał rozmowy, kiedy brało się go do ręki w sposób nieautoryzowany przez Steve’a Jaszczurze Oczy. Neofici są chyba gorsi od ludzi z poczuciem misji, bez kitu.
Bycie Czarnym Ludem to zajebista sprawa (te sportowe samochody z silnikami V8, laski na pęczki czy narkotyki), ale nie ma sensu spędzać czasu na portalu, z którego w każdej chwili można wylecieć z hukiem. I tak trzeba by robić kopie umieszczanych tam tekstów, więc równie dobrze mogę to umieszczać tu czy na Twitterze. Niektórzy postępują zgodnie z tym poradnikiem i (i)grają z Googlem, ale ja nie podlegam takiemu imperatywowi.
It is not my custom to go where I am not wanted. *
Cybergandhi II
Podczas usuwania konta zostałem zapytany przez Wszechgoogle o powód. Nawet chyba napisali, że im przykro (manipulanckie świnie), na co napisałem jedno krótkie zdanie: ponieważ nie mogę tu funkcjonować pod pseudonimem. Tyle. Bez elaboratów. Pomyślałem wtedy, że może to jest sposób. Zamiast drzeć szaty, pisać żarliwe artykuły — wziąć i się wynieść. Jeżeli ludzi chcących posługiwać się pseudonimem byłoby dużo, to może zadziałały efekt skali. Rozumiecie, nie można zbudować potężnej sieci socjalnej, jeśli część ludzi po prostu powie non serviam i się wycofa — w tej sieci nigdy nie znajdą się niektórzy znajomi. Zakaz stosowania pseudonimu może jest bardziej życiowy i odzwierciedla real, ale heloł, tu jest Internet.
(Tak naprawdę nie sądzę, by to się udało, bo pomimo iż pomysł jest dobry, to podejrzewam, że potencjalni non-serviam-cyber-gandyści nie osiągną masy krytycznej. A jeżeli tak, to znaczy, że stanowimy na tyle małoliczną/-liczącą się grupą, że nie warto traktować poważnie naszych oczekiwań).