2010-06-08

Pułapka wyborów

Dość popularną dewizą powtarzaną w związku z wyborami są słowa:

Jeżeli nie zagłosowałem, to nie mam prawa krytykować rządu.

Sam w to wierzyłem, ale najwyższa pora powiedzieć sobie jasno: to nieprawda. Więcej: to kłamstwo, a nawet: to podłe kłamstwo.

Prawda wygląda tak, że ja np. nie mogę pośród kandydatami znaleźć nikogo, kto by mnie reprezentował. Nie ma kogoś takiego. Powiedzmy, że jeden kandydat mi trochę pasuje, ale reszta to już bida z nędzą. A jednak powyższe hasło nakłada na mnie przymus oddania głosu, bo to szansa na zmianę. A jeśli nie? Jeśli uważam, że żaden z kandydatów się nie nadaje? Wtedy — zgodnie z procedurami — mam siedzieć cicho. Sprytne.

Tylko że rząd utrzymuje się z pieniędzy, jakie płyną m.in. z moich podatków. Co miesiąc ZUS oszwabia moją pensję z pieniędzy, których nie potrafi wykorzystać. Taki system, trudno. Niemniej to mój wkład w niego i w ten sposób zyskuję prawo krytykowania działań rządu, na który nawet nie głosowałem. Ja go utrzymuję.

Oczywiście, to piękna sprawa, kiedy człowiek idzie zagłosować, nie przeczę. Triumf demokracji i takie tam pierdoły. Lecz musi być spełnionych kilka warunków, takich jak np. obecność na liście odpowiedniego kandydata. Po drugie: znajomość w temacie samego oddającego głos. Tak wszystkich uprawniliśmy do decydowania o wyborze, że również ludzi nie interesujących się polityką oraz idiotów. I ci ludzie idą oddać głos na kogoś przypadkowego lub do oddania głosu na kogo zostali urobieni (np. przez rozpolitykowaną pseudoreligijną radiostację). A potem się okazuje, że wygrali populiści. No cóż, dopóki wybory przypominają plebiscyt na to, kto ma ładniejszy spot wyborczy lub kto był lepszy dla zwierząt (podczas gdy pod względem np. ekonomicznym ich poglądy się niczym specjalnie nie różnią), to będziemy mieli mniejszą lub — raczej — większą liczbę populistów w sejmie czy rządzie.

Nie zamierzam tu teraz obalać demokracji. Musiałbym zaproponować jakąś rozsądną grupę ludzi, która by dokonywała wyborów (teoretycznie powinien to robić rząd, żeby o każdą głupotę nie przeprowadzano referendum, choć jak technika pójdzie do przodu, to być może nie byłoby to takie nierealne), a to z kolei pachnie pewnie jakąś oligarchią lub czymś, czego średnio zainteresowani tymi sprawami ludzie nie kupią. Demokrację mamy i system, jaki mamy. Trudno. Chodzi mi tylko o to, iż nieprawdą jest, że nie oddając głosu w wyborach nie mam prawa potem wypowiadać się w tematach politycznych.

Skutkiem ubocznym tego parcia na urnę jest wrażenie, że rządzący mają przyzwolenie swoich obywateli na różne przewałki, a tymczasem niektórzy ludzie w ogóle oddali głos na kogokolwiek, żeby móc swój rząd krytykować. Błędne koło. Może rozwiązaniem jest oddanie nieważnego głosu? Gdyby dużo ludzi oddało takowe, to byłby to komunikat dla rządzących, że wcale nie jest tak różowo?

W każdym razie jeśli nie znacie się na polityce i Was to nie interesuje, a nie chce się Wam zagłębić w to, co oferują poszczególni kandydaci — nie głosujcie. Wbrew pozorom nie musicie.