2013-04-14

Przygody Jarosława: W restauracji

Jarosław wszedł do restauracji i bujając się niczym pierdolony krezus dotarł do stolika, sam, bez udziału kelnera. Jego śmiałość wzbudziła falę ściszonych rozmów pośród pozostałych, które poniosły się szmerem po lokalu, niczym pieniste bałwany na wzburzonym morzu. Miał na sobie szare spodnie, biały podkoszulek i turkusową koszulę. Każdy jego krok pozostawiał w uszach zebranych gości dźwiękowy stempel, a to za sprawą dębowych obcasów typu kubańskiego (ścięte) brązowych kowbojek ze skóry strusia, które Jarosław miał na stopach. Szedł powoli, niczym metronom odmierzając kolejne kroki w równych odstępach czasu; obecny na sali duchowny katolicki przyrównał ten dźwięk podczas późniejszych opowieści do nadchodzącej apokalipsy. Jarosław zasiadł za stolikiem na środku sali, a następnie niespiesznym ruchem zdjął ciemne awiatory o złotych zausznikach i skórzanej oprawce wokół szkieł, po czym złożył zauszniki i położył na stole obok pustego talerza oraz sztućców czekających na głodnego wędrowca.

Przez chwilę czas jakby się zatrzymał w restauracji. Jedynie ciche tykanie starego zegara pod ścianą niezbicie dowodziło, że jest to jedynie wrażenie; zegar jednak był w świadomości zebranych zagłuszony echem stukotu dębowych obcasów. Pierwszy rezon odzyskał maître d’, który podejmował już różnych dostojników oraz zbrodniarzy oraz wykolejeńców oraz gwiazdorów estrady. Lekki uderzeniem dłoni w tył głowy zmotywował stojącego obok młodego, lecz już doświadczonego kelnera, do podjęcia działań, do których był zatrudniony. Młodzieniec podszedł na lekko chwiejnych nogach do stolika i odezwał się drżącym głosem:

— Dzień dobry, nazywam się Grzegorz i będę dzisiaj pana kelnerem.

Drżenie w głosie było w przeważającej mierze wrażeniem, jakie odnosił sam Grzegorz. Na zewnątrz jego głos był czysty. W pamięci świadków całego zajścia młody kelner pozostawił wrażenie profesjonalizmu, może nawet wielkiej śmiałości.

— W takim razie ja będę dzisiaj pana klientem — odpowiedział spokojnie, choć z lekką nutką zaczepności Jarosław.

Młody kelner przypomniał sobie jedno z pierwszych szkoleń i to, czego go nauczył stojący kawałek dalej maître d’.

— Muszę zaprotestować, ale nie jest pan naszym klientem, lecz gościem — odparł delikatnie i grzecznie, acz stanowczo.

Maître d’ uśmiechnął się delikatnie pod nosem, choć w głębi serca rozpierała go duma. Dobrze go nauczyłem, myślał. Gdyby zadowolenie z siebie emanowało światłem, Jarosław musiałby założyć w tym momencie z powrotem swoje awiatory.

Insistent terminology — powiedział do siebie Jarosław, ale zanim młody kelner zdążył spytać, o co mu chodziło, postanowił przejść dalej. — Napiłbym się czegoś. Co może mi pan zaproponować?

— Mamy najlepsze widelce sprowadzane prosto z Francji — zaproponował miękkim głosem młody kelner.

— Widelce już mnie nie bawią — mruknął Jarosław, jakby bardziej do siebie.

— Noże? — spytał młody kelner, a nie widząc oporu ze strony swojego gościa, jak sam upierał się go nazywać, jął opowiadać dalej: — Wyborne noże prosto ze Szwajcarii. Ostre niczym krytyka mistrzyni Magdy Gessler, która swego czasu pomagała przydać naszej restauracji jeszcze większego blichtru oraz splendoru.

— Pociąłbym sobie język — odparł jednak Jarosław. — Myślę, że mam ochotę na łyżki.

— Łyżki? — spytał dla upewnienia młody kelner.

— Tak. Łyżki z lodem.