Produkt strachu
Nazywam się Grzegorz Tuteć-Zwoliński i jestem produktem strachu, który podąża za mną z wiernością własnego cienia, jeśli nie większą. Mój strach paraliżuje mnie przed podejmowaniem różnych decyzji. Boję się wieść samodzielne życie. Pracuję w dużej firmie, gdzie pomiatają mną, ale boję się odejść. Boję się również wejść w korporacyjne procedury i stać się wrednym wyzyskiwaczem ludzi niższych stopniem lub stażem, więc tkwię w tej sytuacji patowej i zaczynam się coraz bardziej nienawidzić.
Moja nienawiść potęgowana jest każdym przypadkiem czyjegoś powodzenia. Każdy awans kolegi czy ktoś, kogo widzę w telewizji, prasie lub Internecie, a kto osiąga sukces, powoduje u mnie tylko wzrost nienawiści. Zimnej nienawiści, która przeraża również mnie. Dawniej, gdy docierałem do punktu, w którym zaczynałem się siebie bać, przestawałem nienawidzić, ale granica za każdym razem się delikatnie przesuwała, aż w końcu moje sesje nienawiści trwały na tyle długo, że granica przestała być osiągalna.
Nienawiść to ciekawe zjawisko. Im więcej jej, tym rośnie poczucie siły, ale jednocześnie podskórnego strachu. Nie docierając do momentu krytycznego strach nie znajduje ujścia na zewnątrz, więc pozostaje nieuświadomiony. Podskórny lęk jest o wiele gorszy, bo zmusza ludzki umysł do racjonalizowania swoich wystąpień. Jest to trudne, ponieważ ten sam lęk nie pozwala stawiać zbyt odważny tez, które dotyczą mnie i złość wylewa się na innych. Inni są źli, podstępni, kłamią i kradną. W tym stanie napotkałem na prawdziwe wyzwolenie — radykałów.
Nie mam pojęcia, czy radykałowie też się boją, ale chyba wolałem się nad tym nie zastanawiać, ponieważ obawiałem się, że mógłbym odkryć, że radykałowie niczym nie różnią się ode mnie, małego zagubionego człowieczka napędzanego swoimi demonami — strachem i nienawiścią. Może zresztą strach i nienawiść są moimi jedynymi demonami. Nie wiem i jak mówię: nie chcę wiedzieć. W głosach radykałów słyszę pewność siebie, kiedy rzucają oskarżenia na ludzi, których nienawidzę. Nie zastanawiam się, czy i u nich nie ma podskórnego strachu.
Wspieranie — choćby i poprzez oddanie głosu — radykałów daje mi uczucie spokoju. Przekazuję swoją nienawiść dalej. Na chwilę łapię oddech i nie myślę o tym wszystkim, ale potem włączam telewizor albo biorę gazetę do ręki i czytam o ludziach, którzy nie są radykałami, którzy z nimi walczą i znowu zaczynam się bać. Zaczynam się bać, że ludzie, których popieram, przegrają i znowu zostanę sam ze swoim strachem. To na nowo budzi we mnie nienawiść. Czasami w tym stanie wchodzę na Internet i piszę obraźliwe komentarze o innych. Nie wierzę w ich skuteczność, ale daje mi to ulgę.
Na moim piętrze mieszka taki gość. Stawia sobie z włosów irokeza i wydaje się szczęśliwy. Olewa system, jak sam się wyraża, ale nie w jego buncie nie ma złości i nie ma strachu. Nie ma nienawiści. Tak naprawdę to nie stawia sobie irokeza. Dopowiadam sobie takie rzeczy, ponieważ wtedy mniej się go boję. Właściwie nie boję się jego, ponieważ nie jest agresywny, może nawet chciałbym się z nim zaprzyjaźnić, ale boję się, że odkryje, że ja boję się i nienawidzę. Boję się, że przy nim ja odkryję o sobie to wszystko to, co spycham w głąb, więc trwam na posterunku ze swoimi demonami.
Nazywam się Grzegorz Tuteć-Zwoliński i jestem produktem strachu, który podąża za mną z wiernością własnego cienia.