2010-01-23

Pasja

Kilka lat temu Mel Gibson nakręcił film o ostatnich godzinach życia Jezusa Chrystusa . Film był bardzo brutalny, przebijając większość nowożytnych horrorów, a jednak zyskał aprobatę ojców kościoła i zdobył wielkie uznanie. Emeryci mdleli, a pod kinami ustawiały się całe autobusy wycieczkowe ludzi, którzy chcieli obejrzeć film, jedyny raz, kiedy kojarzę, w kinach pojawiały się całe klasztory. Jednym słowem: pandemonium. Ale nie o tym miałem, przeprowadzono wiele natchnionych analiz, pod ciężarem których ugina się Internet. Jest jeden element wszakże, który wierzący pominęli, celowo bądź też nie.

Szatan. O ile całość pretenduje do bycia wierną ewangeliom, tak postać szatana jest dopisana później. Grany przez kobietę, pojawia się zawsze w tle, nie robiąc nic więcej. Ktoś może powiedzieć, że na początku, podczas modlitwy w ogrodzie nawiązuje rozmowę z synem bożym, ale nie sądzę, żeby liczył na wiele. Zresztą już abstrahując od tego — nic nie zdziałał swoją ingerencją. Można powiedzieć, że raczej tylko ostrzegł, że jest jeszcze czas się wycofać, niezależnie od intencji, jakie nim powodowały; intencji, które pozostają nieznane, ponieważ w historii wszystkich kościołów, jakie znam, szatan nie dostał możliwości wypowiedzenia się w swoim imieniu. Zatem wszystkie relacje na jego temat pozostają jednostronne. W rozumieniu prawa coś takiego jest niedopuszczalne. Po wydarzeniach w ogrodzie jest już tylko tłem, nieomalże dekoracją, przemykając w tle wszystkich wydarzeń. Pod koniec oczywiście drze szatę z rozpaczy, gdyż przegrał. Podejrzewam, że ostatnie zdanie jest to spojrzenie bliskie chrześcijańskiemu, choć uproszczone.

I tutaj wchodzę ja, ponieważ świadomie bądź nie, reżyser dokonał ciekawej analizy ludzkości, której nikt nie wychwycił. Wydaje mi się, że chciał pokazać — albo i nie chciał, ale i tak to zrobił — że ukrzyżowania zbawiciela dokonali ludzie, bez najmniejszej pomocy szatana, ten był tylko obserwatorem; choć nie do końca biernym, to nie pomagał ludziom ani specjalnie nie przeszkadzał swojemu oponentowi. Koniec końców został pokonany, co było dla niego osobistą tragedią, ale dowcip polega na tym, że ci, którzy ukrzyżowali swojego mesjasza, zostali i żyją do dziś (nie dosłownie, ale ich potomkowie). Muszę przyznać, że to bardzo wysublimowana forma żartu z wierzących. Jestem pełen uznania.