Nie mam talentu do robienia programów
W tym sezonie zacząłem oglądać „Mam talent”. Jak to się stało, sam właściwie nie wiem — siedzieliśmy ze znajomymi, piliśmy piwko i szedł telewizor. Dość banalnie. Zacząłem więc oglądać castingi i paru wykonawców mnie oczarowało, serio. Najbardziej Paweł Eizenberg, ale to tak na marginesie. Potem jednak przyszły zdaje się półfinały i doznałem wielu rozczarowań. Przy każdym kolejnym półfinale. Ludzie, którzy zachwycali na castingach, nagle nie zachwycali. Dlaczego?
Ludzie ci sami, ale zmieniła się sceneria. Zamiast jasnego pomieszczenia nagle robi się scena z jakimiś światłami, pochodnie, wizualizacje na wielkim ekranie. A podobno miało chodzić o talent.
Najgorzej wychodzą na tym tancerze czy różni sztukmistrze. Kto wypuszcza ubranych na czarno tancerzy na czarną scenę? Przecież ich nie widać! Do tego dochodzi praca kamery, która pracuje bez koordynacji z występem, cięcia na jurorów (ach ta zdziwiona mina Małgorzaty Foremniak, to i tak dobrze, że nie mówi nic) itd. Na okrasę zdziwiony Szymon Hołownia mówi: „Do tej pory jakoś tak było w naszym programie, że wygrywali śpiewacy”.
Niestety, ktoś odpowiedzialny za oprawę wizualną „Mam talent” dał po prostu dupy.