2010-04-29

Kraju, idź na całość

We śnie malignicznym ujrzałem teleturniej. Prowadzącym był Zygmunt Chajzer, który uśmiechał się, jak to ma w zwyczaju. Zaproszonym do konkursu był człowiek, którego za pomocą badań statystycznych wybrano najwierniejszym reprezentantem Polski. Był bardziej rozdarty na pół niż można sobie wyobrazić. Z ojcem solidarnościowcem i matką, która donosiła na swojego męża. Kryptożydogejomurzyn i jednocześnie ksenofob. Stoi na środku studia i czeka aż Chajzer skończy reklamować proszek. I oto jest, skończył.

— Janie Grzegorzu Tuteć-Zwoliński, wybieraj bramkę — mówi jowialnie Zygmunt Chajzer, choć jednocześnie rzuca wyzwanie. Widząc jednak roztargnienie na twarzy Jana Grzegorza Tuteć-Zwolińskiego, wręcz zagubienie, rzec można, kontynuuje. — Zatem może opowiem, jaka jest stawka. Za dwoma bramkami stoją potencjalne panie prezydentowe, w skrócie PPP. — To mówiąc, zaśmiał się ze swojego żarciku sam do siebie, choć tak naprawdę cały czas patrzył na kawałek sera, który wisiał na sznurku ponad przestrzenią pokazywaną przez kamery. — Za jedną z bramek: pani Komorowska wzrok wytęża, przyozdobiona futrami ze zwierząt upolowanych przez męża. Za drugą z bramek: seksi szprycha Napieralska, jej mężowi napiera gdzie trzeba, gdy ona się w nic nie przyodziewa. — Zygmunt Chajzer znowu się zaśmiał ze swojej rymowanki, aż mu się zsunęła peruka, odsłaniając zielone włosy. Prawie nikt tego nie zauważył, może poza ubranym na czarno mężczyzną w ostatnim rzędzie widowni. Na razie jednak nie reagował. — Za trzecią z bramek jest nasz ulubieniec zonk. Zatem wybieraj, tylko pamiętaj, że twój wybór zadecyduje na tym, kto będzie prezydentem Polski przez najbliższe 5 lat.

Jan Grzegorz Tuteć-Zwoliński z nerwów puścił dźwięcznego bąka. Zygmunt Chajzer dostał głupawki i całkiem zgubił perukę. Mężczyzna w czarnym ubraniu podniósł się i zaczął dyskretnie schodzić na dół. Ktoś z obsługi chciał go zawrócić, ale mężczyzna pierdyknął mu z karata raz. Całość szła na żywo, więc nie mogli sobie pozwolić na burdę w studiu, zwłaszcza, że stawką były losy małego, nadwiślańskiego kraiku podzielonego jak logo Pepsi.

— Wybieram bramkę numer 1 — powiedział niespodziewanie Jan Grzegorz Tuteć-Zwoliński.

— Doskonale! — zawołał Zygmunt Chajzer śmiejąc się głupkowato. — Najpierw zobaczmy, kogo nie wybrałeś. Oto bramka numer 2 — kotara rozsunęła się i wszyscy w studio ujrzeli kobietę w futrze tak wielkim, że w istocie widzieli tylko jedno wielkie furto wijące się jak peleryna Spawna — hahahaha! Wielki Łowczy Komorowski nie będzie prezydentem Polski. Kto za bramką numer 3? — Kotara rozsunęła się i widownia ujrzała kobietę skrywającą się za wielkim czarnym prostokątem cenzury. — No, no, lewicowy Grzegorzu nie porządzi nami tym razem, chociaż — tutaj prowadzący ściszył głos — musi zasłaniać w tej chwili krępujące wybrzuszenia. Hahahaha! — śmiech szaleńczo-histeryczny niósł się po pomieszczeniach socjalnych studia nagraniowego. — Zatem naszą prezydentową będzie…

Kotara rozsunęła się i oczom zebranych ukazał się kot. Prowadzący zaczął skakać i chichrać się obłąkańczo. Nagle ubrany na czarno mężczyzna z widowni pojawił się na środku, rozchylił energicznie poły peleryny okazując wszystkim czarno-żółte logo. Położył rękę na ramieniu prowadzącego i powiedział: — Mam cię, Joker. Pójdziesz ze mną.

— Hej, chwila! — zawołał ktoś z widowni. — To mój kot!

Oczy wszystkich zwróciły się w stronę wypowiadającego te słowa. Również światło reflektora tam powędrowało. Na widowni stał Jarosław Kaczyński, ubrany w czarny błyszczący garnitur, znoszone, choć solidne buty i białą koszulę. Stał w pozie wojownika, choć minę miał pokerową. Triumf dyskretnie wyciekał spod czarnych awiatorów zasłaniających jego twarz i emanował dookoła niczym światło 20-watowej żarówki.

— Co to znaczy? — spytał Batman.

— Wybraliście mnie na prezydenta! — zawołał Prezes Jarosław.

— Prezes Jarosław wygrywa nawet wtedy, kiedy jest Zonk — powiedział Joker, śmiejąc się do rozpuku.

— Przekoleś — powiedział z niekłamanym uznaniem pod nosem Batman.

Wtedy się obudziłem.