2010-02-08

Kodeks mikroblogera

Zainspirowany rozmową z dziewczynką z dynamitami postanowiłem napisać kilka technicznych uwag nt. mikroblogowania. Natykałem się na różne rady czy poradniki, jak tweetować, jeden nawet prowadzony przez dziewczynę z dużym biustem i w obcisłej bluzce, więc pewnie ludzie niewiele z niego zapamiętali. Moja notka jest lepsza, jako że nie ma w niej golizny, a więcej merytoryki.

140 znaków to wyzwanie

Kilka razy spotkałem się z twierdzem, że 140/160 znaków to za mało jest i że ludzie muszą rozbijać swoje wypowiedzi na kilkanaście statusów. To jest złe. Pamiętaj, drogi mikroblogerze, jeżeli nie mieścisz się w limicie, porzuć mikroblogowanie. To nie dla Ciebie. Dlaczego tak?

Wyobraź sobie łańcuszek wypowiedzi składający się z 15 statusów (pozdrowienia dla emo płaczków), i dostajecie link do ósmego z kolei statusu. Nie macie pojęcia ani gdzie jest początek (do którego czasem można dotrzeć, np. na Blipie), ale końcówka pozostaje tajemnicą i zmusza odbiorcę do grzebania po archiwum. Każdy status musi być samodzielny. W przeciwnym wypadku strumień robi się nieczytelny i bełkotliwy. Odważę się nawet powiedzieć, że obraża on odbiorcę.

Na szczęście obecnie Internet oferuje kilka innych typów blogów, jak chociażby tumbleblogi (np. Soup czy Tumblr), gdzie ludzie pragnący wyrazić swoją osobowość mogą pisać długie łzawe teksty, wklejać cytaty czy umieszczać zdjęcia Johnny’ego Deppa z Kate Moss i pisać, jak bardzo ich to boli, i tak dalej i tak dalej — tam to wszystko można.

Jesteśmy w danym miejscu

Kolejnym złem na mikroblogach są generowane strumienie. Bardzo cieszę się, że masz konto na Blipie i Twitterze, czy gdzie tam jeszcze, ale jeżeli zamierzasz przekierować ruch z jednego na drugiego, to jesteś zwykłym leniem i lekceważysz ludzi, którzy mogliby polubić to, co publikujesz. Jeżeli chcesz mieć konto na Twitterze, to bądź tu, a nie odwalaj jakąś bucówę. Zwłaszcza, że najczęściej zapominasz, że status na Twitterze ma 20 znaków mniej i nie przenosi obrazków. Zatem dochodzą niepełne statusy. Kolejna rzecz, to cytowanie — cytowanie na Blipie pozwala szybko podejrzeć tekst, do którego pijesz. Na Twitterze trzeba kliknąć i wywędrować poza serwis, co jest niewygodne. Nie mówiąc już o przekierowaniach z Flakera i innych. Jeżeli zamierzasz tak obchodzić się z kontem na Twitterze, to lepiej tego nie rób. Albo coś się robi porządnie, albo wcale.

To samo tyczy się kanałów RSS. Mam czytnik, głupcze, więc nie udawajmy, że przekierowanie kanału RSS na Twittera to obecność na nim. Traktuj swoich obserwatorów z szacunkiem. Walenie w chuja dość szybko się mści.

Namnożyło się różnych mikroblogów i trzeba przyjąć do wiadomości, że nie da się być na wszystkich. Trzeba wybrać.