2010-07-11

Fren Banklin

(Artykuł sporządzony na podstawie badań fal mózgowych Frena Banklina oraz przy pomocy znanej telepatki, madame Centek.)

Nazywam się Fren Banklin. Mój pseudonim oddaje to, co lubię robić najbardziej: frenetyczne banowanie; „klin” wziął się stąd, że za pierwszym razem zablokowałem kogoś w rewanżu (chociaż osobiście wolę termin z zakresu dyplomacji: „zastosowałem retorsje”). Potem już nie potrzebowałem tego bodźca. Blokowanie ludzi na Twitterze daje mi dużo frajdy, czasami mam takie dni, że zupełnie się zapominam. Ponadto jak zablokuję 5 do 10 osób w jednej sesji, to udaję się do łazienki, spuszczam spodnie (nie uznaję bielizny) i przez chwilę wydaje mi się, że mam większego penisa niż na ogół. Wrażenie jest krótkotrwałe, więc muszę swoje działania powtarzać wciąż i wciąż.

Na szczęście Twitter ma bardzo dużo użytkowników, więc mogę sobie urządzać wręcz banowanie tematyczne. Politycy lewicy, politycy prawicy, ludzie piszący o filmie — do wyboru, do koloru. Miałem mały kryzys w momencie, kiedy poblokowałem wszystkich jak leci z list, które sporządzałem nocami, słuchając „Eleanor Rigby” Beatlesów dla kurażu. Okazało się bowiem, że nie mam kogo zablokować. Przez jakiś czas w mojej działalności panowała posucha, zmuszony byłem tylko do stosowania retorsji, ponieważ dużo ludzi zadawało mi pytania w stylu: „Dlaczego zablokowałeś mojego znajomego?”. Nie, żeby mnie to dotykało, ale nie pamiętałem wszystkich powodów (czasami był to np. krzywy awatar, który potem był zmieniony), więc prowizorycznie banik szedł. Na pewno nakładała się na to ww. posucha. Potem odkryłem, że mogę wejść np. na użytkownika @aplusk, którego obserwują miliony ludzi i jechać całymi stronami. Również prezydent Barack Oba’ma, Shakil O’Neil lub Ofrah Winprey dostarczali mi świeżą krew.

Mój idol? Myślę, że będzie to Higniew Zołdys, dawny rockmen, który po wyrzuceniu z zespołu, nieudanym prowadzeniu sklepu muzycznego i paru innych interesach życia odnalazł wreszcie swoją niszę — komentuje różne wydarzenia w telewizji. Ale to pikuś, właściwie gówno mnie obchodzi, ile paczek czipsów na raz potrafi zjeść. Chodzi o styl jego blokowania. On jest po prostu zajebisty i pozwala zagadywać do siebie ludziom, a wtedy — jebudu! Blok. Muszę przyznać, że z rumieńcami na policzkach śledzę jego poczynania i kolejne bany dla ludzi, którzy zagrażają mu swoją zajebistością. Mnie zresztą też, po cichu więc powtarzam każdy blok po moim idolu. W ten sposób ocieram się o doskonałość, a mój penis robi się jeszcze większy i większy i większy, choć to bez znaczenia, bo i tak nie mam dziewczyny, chłopaka, ani nawet kota. Dobrze, że jest chociaż Red Tube.

Co najbardziej mnie cieszy na Twitterze? Że wciąż przybywają nowi ludzie i nowi i nowi, niczym jakieś zombiaki na filmie Romero.

Co bym usprawnił? Chętnie widziałbym taką opcję, która każdemu zablokowanemu pokazuje wielki napis czerwonymi literami: „YOU’RE BANNED, MOTHERFUCKER”. Pisałem już wielokrotnie do szefa Twittera, ale mnie w końcu zablokował. Oczywiście zastosowałem retorsje.