2010-09-02

Drodzy starzy ludzie*!

(* Starzy nie wiekiem, ale „ustalonym” i zafiksowanym podejściem do rzeczywistości. Polecam książkę Cormaka McCarthy’ego pt. „To nie jest kraj dla starych ludzi”, gdzie można zapoznać się z genezą tego zwrotu.)

Wstęp [prosimy nie komentować, autor ma fetysz polegający na pisaniu nic nie wnoszących wstępów – dop. red.]

Jako polityczny ćpun nie mogłem nie wrócić do tego tematu. Przestałem śmiać się z Prezesa Jarosława, ponieważ wydaje mi się, że całkiem się pogubił (co samo w sobie jeszcze nie jest argumentem, ale postrzegam to w kategoriach choroby, jakiegoś załamania psychicznego, więc odpuszczam; śmianie się z chorych ludzi jest chujowe po maksie). Odkryłem wtedy, że była to dość spora część mojej działalności na tym polu (no ale cóż, serce nie sługa) i dokonało się swoiste wycofanie z tematu polityki. To właściwie nic nowego, bo zawsze doświadczam takich okresowych spadków zainteresowania. Tym razem, niestety, przerwa nie była kompletna, ponieważ mam dalej tych samych ludzi na Twitterze, których zacząłem obserwować podczas fazy politycznej, więc śledziłem różne komentarze nt. spirali, która się coraz bardziej nakręca od dłuższego czasu. I właśnie chciałem się podzielić z szeroko pojętymi starymi moimi obserwacjami. Możecie skorzystać z nich w jakiś sposób albo zapomnieć po przeczytaniu.

Moje obserwacje

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Tknęło mnie to podczas uroczystości z okazji czydziestolecia trzydziestolecia Solidarności. 30. rocznica, okrągła rocznica, mała pompa by nie zaszkodziła. Niestety, zamiast The Scorpions czy Jeana Michela Jarre’a byli nasi politycy. Nie zaśpiewali i nie zatańczyli. Było trochę jak w telenoweli — jednego wygwizdali, drugiego zrugano, rugającą też wygwizdano, część ludzi obwieściła wielki sukces, reszta się obraziła. Co jest nie tak?

Jest takie powiedzenie, że z władzą jest jak z byciem damą — jeżeli trzeba mówić, że się ma władzę/jest damą, to oznacza, że się jej nie ma/nią nie jest. I to samo sobie myślę, kiedy patrzę na cyrki związane z Solidarnością. Nie widzę solidarności w Solidarności, więc mówienie o tym nie zmieni sprawy. W istocie przypomina to przeciąganie liny, czyja Solidarność jest bardziej. Im bardziej się zainteresowani szarpią, tym mniej jej zostaje. Efekt to trwonienie jakiegoś tam kapitału historycznego. Zresztą może już go nie ma. W efekcie coś, co mogłoby być naszą narodową legendą, zawłaszczane jest przez małą grupę i marnowane, a w oczach niektórych bezpowrotnie ośmieszane.

Podczas zawieruchy pod krzyżem słyszałem taki argument, że ci ludzie walczą o jedność czy wspólnotę; nie pamiętam dokładnie. Rzecz w tym, że o to się nie da walczyć protestami, protestami można walczyć z czymś. Wspólnota jest albo nie ma. Jeżeli pojawia się podział, to wspólnoty nie ma i w moim odczuciu nie można tego w żaden sposób zakrzyczeć. A już bezsensowne jest szukanie konkretnego winnego (liberałowie, Ruscy czy kto tam jeszcze), ponieważ sam fakt wietrzenia spisku pokazuje, że o żadnej wspólnocie mowy być nie może. Nie wmówi mi nikt szukający wroga, że szuka pojednania. To po prostu jest sprzeczność.

Odnoszę wrażenie, że niektórzy ludzie traktują symbole jako rodzaj amuletu. Chyba o to chodziło jakimś socjologom, kiedy pisali o pogaństwie pod krzyżem. Amulet, który daje pewny efekt. Bierzemy symbol i zasłaniamy się nim, dzięki temu jesteśmy nietykalni. Takim symbolem podczas uroczystości była Solidarność. Kolejni prelegenci zasłaniali się tym symbolem i całość przypominała małżeńską scenkę łóżkową z udziałem żony, męża i kapinkę za małej kołderki. Tymczasem jest dokładnie na odwrót: coś staje się symbolem, bo wielu ludzi postrzega to coś w ten sam sposób. I to jest ta jedność. Możliwe, że w Polsce jej nie ma. Jest to zresztą jedna ze zdobyczy demokracji — wielogłos. Branie starych symboli i używanie do doraźnych celów nie uwzniośla tychże, lecz powoduje ich dewaluację.

Często spotykam się — jako obserwator — z argumentem „skąd u lemingów taka troska o PiS/krzyż/Solidarność/dowolny inny użyty symbol”. Chciałbym powiedzieć jasno (bo ten tekst może zostać potraktowano jako żalenie się jakiegoś leminga): nie kieruje mną troska o żaden symbol. Po prostu obserwuję i widzę, że coś tu po prostu nie gra. Jeżeli prawdą jest, że obóz rządzący dopuszcza się prowokacji (nie przeczę), a Wy dostrzegacie to, drodzy starzy ludzie, to po kiego grzyba dajecie się wciągać?

Nie musicie mi odpowiadać. Nie potrzebuję słów. Ja tu sobie tylko siedzę i się dziwię temu wszystkiemu. Zróbcie z tym coś, to zauważę to.