Dlaczego zamierzam oddać głos na Jarosława Kaczyńskiego
W momencie, kiedy zaczynam pisać tę notkę jeszcze nie ma oficjalnej wiadomości o kandydowaniu przez Prezesa Jarosława, ale Solidarność zbiera podpisy od soboty, a przed chwilą przeczytałem, kto będzie przewodniczącym kampanii wyborczej (ale już zdążyłem zapomnieć, jakaś facetka).
Zanim przejdę do kwestii postawionej w temacie, wprowadzę Szanownych Czytelników w kontekst, jakim jest mój stosunek do osoby Prezesa Jarosława, jak zwykłem go nazywać. W 2006 roku zacząłem interesować się polityką. Było to już po wyborach prezydenckich, a także po utworzeniu koalicji przez PiS i kogoś tam jeszcze (a może to był rząd mniejszościowy?). Szybko namierzyłem, że głównym rozgrywającym jest tu nie kto inny, jak właśnie Preses Jarosław. Wkrótce potem mój ulubieniec wysiekł skrajną, choć niszową, prawicę oraz populistów. Sytuacja w Sejmie się trochę uprościła, niektórzy wieszczyli, że zbliża się system dwupartyjny i takie tam pierdoły. Nieistotne. Z początku mój stosunek do niego był wrogi, pogardliwy, lecz owo zainteresowanie okazało się to swoistą pułapką. Czytając dużo na jego temat zacząłem odczuwać sympatię do Prezesa Jarosława, zobaczyłem w nim człowieka targanego swoimi namiętnościami, prowadzącego osobistą wojnę z rzeczywistością, aż w końcu pokochałem go uczuciem szczerym, choć platonicznym! Było to dla mnie zaskakujące, choć nie wpłynęło na merytorczną ocenę jego decyzji i postępowania. Czasami, siedząc przy kuchennym stole i wyglądając przez okno na majaczący na horyzoncie szpital, marzyłem o współpracy z Prezesem Jarosławem w charakterze konsultanta. Byłbym doskonałym pomocnikiem — pełnym sympatii, choć nie fanatyzmu, oraz krytycznego spojrzenia na niego. Niestety, nic z tego nie wyszło.
Jako baczny obserwator poczynań Prezesa Jarosława wiem jedno: człowiek ten nie nadaje się na prezydenta. I właśnie dlatego zamierzam oddać na niego głos. (Ha! Wziąłem Was z zaskoczenia!)
Jest to, jak mawia pewna osoba o mnie, podejście taktyczne. Moim zdaniem dobrze jest pozwolić wygrać mu tę bitwę, by wygrać wojnę. Ale, ale czy na pewno „wygrać”? Urząd prezydenta jest w Polsce przeceniany, jego możliwości nie są wielkie, głównie reprezentacyjne plus może wetowanie ustaw. Za resztę musianoby mi dopłacać, żebym się zgodził przyjąć coś takiego. Wystarczy zwrócić uwagę na Donalda Tuska, który będąc premierem nie kwapi się do podejścia do prezydentury. On wie, że jako premier może więcej. Prezes Jarosław też to wiedział, dlatego wysłał na to stanowisko brata.
Będąc prezydentem więc w dużej mierze pozbawi się tego, co najlepiej umie robić, co najlepiej mu wychodzi i co chyba najbardziej lubi. Dlaczego? Domyślam się, że chodzi tu o coś z zakresu symboliki, jakże ważnej dla tego elektoratu. Może także fakt, że jest rozbity po śmierci brata, odgrywa tu pewną rolę w zaburzeniu jego oceny sytuacji? (Nie miałem nigdy bliźniaka, a i sam Prezes Jarosław nie wypowiadał się wiele razy publicznie od tamtej pory — zdaje się, że raz.)
A jednak kandyduje. Przeanalizujmy, jakie będzie to miało skutki dla niego. Po pierwsze: będzie musiał zrezygnować z przywódctwa w partii. Nie wiadomo, czy odbędzie się to tylko formalnie, ale nawet jeśli będzie przesyłał instrukcje swoim ludziom, to siłą rzeczy nie będzie mógł tego robić w takim wymiarze, jak dotąd. Tymczasem w tragicznej katastrofie tupolewa zginęło kilka ważny person z PiS-u, partia jest więc osłabiona. Trzeba tutaj nadto dodać, że jest to paria wodzowska, więc nieobecność Prezesa Jarosława będzie tym dotkliwsza. Po drugie: Prezes Jarosław nie jest zbyt towarzyskim typem, nie przepada za publicznymi wystąpieniami, całą tą dyplomatyczną zabawą, w którą będzie musiał się bawić jako prezydent. Lech Kaczyński miał żonę, która go w tym wspierała i ułatwiała działania na tych polach. Prezes Jarosław jest wojownikiem i zawsze wolał działać, tymczasem tutaj tego działania będzie znacznie mniej. Jako premier wytrzymał niedługo, a przecież miał o wiele większe możliwości, z prezydentury się tak łatwo nie wywinie. Myślę, że zmęczy go to psychicznie, a przecież już jego siły muszą być nadwątlone.
Wydawać by się mogło, że w tym momencie powinienem zaapelować do wszystkich, żeby na niego nie oddawać głosu. Z czysto ludzkich przyczyn. Ale po pierwsze: jego zwolennicy tego nie kupią i posądzą mnie o jakieś próby podejścia ich, a po drugie: jak zauważyła @iszunia — moje motywy są często nieludzkie. A zatem: zagłosujmy na niego, pozwólmy mu popełnić błąd. Jeżeli moje analizy są słuszne, to osłabiony Prezes Jarosław nie sprawdzi się jako prezydent, ponadto prezydentura nie sprawdzi się do jego celów, (aktywny) brak prezesa partii osłabi PiS, a sam Prezes Jarosław może stracić na popularności podczas prezydentury (ale to ostatnie tylko być może).
Zanim Bane skręcił Batmanowi kręgosłup, zmęczył go. Wypuścił wszystkich psychopatów i wariatów z Arkham Asylum i zmusił go do walki z nimi. Kiedy Batman był zmęczony, Bane przypuścił swój atak. Myślę, że jesteśmy w połowie drogi. Prezes Jarosław stracił brata i współpracowników (przyjaciół), a teraz chce się szarpnąć na prezydenturę. Podobno jest uodporniony na ataki na swoją osobę, ale mowa była o normalnych warunkach.
Ponadto oddam na niego głos, ponieważ to chyba jedyna szansa, żeby w ogóle kandydował na prezydenta.
Przeanalizujmy, jakie mogą być skutki dla państwa: wetowanie ustaw, ale przez rządy PO już to mieliśmy, więc nic nowego nas nie czeka. Jeśli chodzi o wtopy za granicą, to może nie być ich wielu, ponieważ Prezes Jarosław podobno boi się podróżować (teraz na pewno). Unikamy monowładzy, której niektórzy się obawiają w konfiguracji PO+Komorowski (choć z drugiej strony — Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński rządzili wespół krajem i przeżyliśmy, więc nie dostawałbym palpitacji serca na miejscu ww. grupy). I na koniec, tytułem przypomnienia, osłabiamy opozycję.
Co się stanie, jeżeli moje szacunki okażą się mylne? No cóż, możemy w ostateczności mieć silnego, zdecydowanego prezydenta, który się sprawdzi. Myślę, że na to liczą jego zwolennicy, którzy widzą w nim kontynuatora dzieła swegoa brata. Moim zdaniem tez całkowicie chybiona, ale skoro tak chcecie, to mogę Was tylko wesprzec, choć gdyby mnie ktoś pytał, to Prezes Jarosław ze znacznie lepszym skutkiem poradziłby sobie na innej pozycji, chociażby wzmacniając swoją partię w tych ciężkich czasach. No ale… z prawicowcami mi się na ogół ciężko dyskutuje, więc róbcie, jak uważacie.
W momencie, kiedy kończę pisać notkę, Prezes Jarosław jest już w grze. A zatem… kości zostały rzucone. Do zo przy urnie.
PS [dopisane dzień później] Kiedy wieczorem leżałem w łóżku i patrzyłem na mój czerwony sufit, przyszła mi dość ciekawa obserwacja, o której nie napisałem powyżej. Prezes Jarosław jest świetnym wojownikiem i doskonale potrafi walczyć, lecz nie potrafi wygrywać. Kiedy w końcu wygrywa, jak w 2005/2006 roku, to nie potrafi się w tym odnaleźć. Żeby go pokonać, trzeba dać mu wygrać.