Cybergandhi
Dzień przed rocznicą zamachu, niestety udanego, na Gandhiego jest dobrą okazją, by opowiedzieć o moim planie pokonania wielkich koncernów audiowizualnych oraz pasożytów pokrewnych w postaci organizacji zarządzania zbiorowego. Jest on w 100% skuteczny, choć jednocześnie wymagający.
Podczas okupacji Indii gdy Indie były kolonią brytyjską Gandhi wymyślił politykę biernego oporu, która zadała Imperium Brytyjskiemu bardzo duże straty finansowe. Była tak skuteczna, że musiał ją sam w końcu odwołać, ponieważ Brytole zaczęli się robić agresywni. Akcja była bardzo prosta w swojej konstrukcji: nie kupować od Brytyjczyków. Hindusi sami robili sobie ubrania itd.
Ten sam pomysł należałoby wprowadzić na linii klient-wytwórnie (wraz z wszystkimi ZAiKS-ami oraz wielkimi sklepami, które windują ceny, zwanymi dalej Nimi), choć z małą modyfikacją. Oni twierdzą, że ściąganie z sieci nadwątla Ich finanse. Na początek musielibyśmy przestać ściągać cokolwiek z sieci, co nie zostało udostępnione oficjalnie za darmo do pobrania, a takich rzeczy jest coraz więcej. Przewidywalny skutek: ludzie poznawaliby znacznie mniej muzyki, więc znacznie mniej by jej potem kupowali. Strata pierwsza. Ja sam tak robię i w ostatnim czasie kupuję tylko stare rzeczy, na które miałem chrapkę lub poznałem w radiu (a na Ich nieszczęście słucham radia grające stare kawałki).
To byłby taki pokaz siły, który miałaby pokazać, że jeżeli nie udostępnią nam taniej i na bardziej otwartej zasadzie materiałów, to mogą na tym tylko stracić. Załóżmy, że się nie zreflektują. (Jeżeli tak, to koniec tematu — wygraliśmy.) Wtedy przestajemy kupować cokolwiek w sklepach. Nie będzie lekko, trzeba będzie obejść się radiami, których oferta jest na ogół uboga (choć z nobliwymi wyjątkami), ale to jest pieprzona wojna, nie spacer po parku. Można będzie słuchać z YouTube’a lub różnych internetowych radyj, których jest w 3 i trochę (przy jednoczesnej rezygnacji z sieci p2p Internet dostanie kopa). Filmy: tylko w telewizji i/lub kinie. Multipleksy niestety nie są już tanie, ale małe kina studyjne mogą być ciekawą alternatywą dla bojowników z audiowizualnym Babilonem. Gry komputerowe, programy — tak samo: zero piractwa. Flashowe gierki też bardzo bardzo dają rady.
Bez naszych pieniędzy zdechną w męczarniach. Zanim do tego dojdzie, może jednak się zreflektują. Jeżeli nie, to nie będzie miał nas kto wyzywać od złodziei i sądzić za ściągnięcie kilkunastu empetrójek, a przemiany modelu dystrybucji tylko przyspieszą. Organizacje zbiorowego zarządzania przejdą do historii.
Tylko kilka warunków musi być spełnionych. Po pierwsze: brak centralnego zarządzania. Ten ruch nie może mieć przywódcy, którego można by aresztować i zastraszać w jakikolwiek sposób. Nasza siła polegałaby na rozproszeniu. Ponieważ nie będziemy robić nic nielegalnego, nie będą mogli nas za nic pozwać. Po drugie: żadnego oszukiwania, ponieważ to nie ma być gra pozorów, tylko faktyczny atak na to, na czym im zależy — pieniądze. Żadnego pobierania cichaczem „jak nikt nie patrzy”. Tylko wtedy może się to udać. Wszystkie inne sposoby zawiodą.
Ja już zacząłem. Zapraszam do dołączenia.