Blokowanie na Twitterze
W dawnych czasach, kiedy nie istniały blogi ani social media, ludzie komunikowali się na inne sposoby. Były znaki dymne (kiedy spaliłem z kuzynem Commodore C-64, może kiedyś to opiszę), były na pewno emaile, ale w pewnym momencie pojawiło się Gadu-Gadu. Z rozżewnieniem rozrzewnieniem patrzę na pierwsze wersje programu, gdzie nie było statusu niedostępny ani statusów opisowych. Zapewne to moje starcze ubarwianie, bo na pewno nie było to wygodniejsze niż obecnie, gdzie można całą ASCII grafikę jakiegoś misia umieścić albo w inny sposób zakomunikować swój nastrój, co na pewno bardzo interesuje wszystkich ludzi, którzy mają mnie na liście. Faktem jest, że Gadu-Gadu na długie lata zdominowało pojęcie komunikatorów internetowych w Polsce. Ale już wtedy istniała możliwość zablokowania delikwenta, który truł nam dupę, był niemiły albo nie chciał pożyczać pieniędzy na papierosy. Dziewczęta używały tego kokieteryjnie, a chłopcy z obawy przed kolegą, który gustuje w kolegach. Zablokowany osobnik nie miał możliwości skontaktowania się z nami. Wspaniała kara np. dla chłopaka, który zapomniał o urodzinach swojej dziewczyny lub migdalił się z jakąś lafiryndą na urodzinach wspólnej kumpeli.
Potem Internet ruszył z posad, pojawiło się w nim więcej pieniędzy, a niektórym udało się wpaść na pomysł, który przyniósł im tyle pieniędzy, że nie musieli już chodzić w bluzie z kapturem i klapkach. Patrząc z tej perspektywy murzyńscy hip-hopowcy chyba wybrali lepiej — jeżdżą superbrykami typu bugatti veyron (które jest brzydkie jak noc, ale w linii prostej jedzie szybciej niż 400 km/h, co się bardzo często przydaje podczas poruszania po mieście) obwieszeni złotem, cali w tatuażach i w otoczeniu seksownych dziewcząt. A z drugiej strony — Mark Zuckerberg, który siedzi sam na kanapie ubrany jak ja w dni, kiedy nie idę do pracy, tylko np. pracuję w ogrodzie (mam taką fajną kosiarkę-traktorek, jeżdżąc na niej wyobrażam sobie, że to quad, co jest o tyle prostsze, że jeden z moich psów ma fioła na punkcie polowania na krety, co kończy się na ogół dziurami, które zasypujemy co prawda, ale wertepy zostają). Jednym z pomysłów dających duże pieniądze, od których zacząłem akapit, był Facebook, który wprowadził pewne zamieszanie w formach komunikacji, o czym nie będę się niepotrzebnie rozpisywał, ale warto nadmienić, że blokowanie innych ludzi nadal tam występuje. Po zablokowaniu kogoś na Facebooku podobno znikamy dla tej osoby, jakbyśmy nie mieli tam konta. Nie wiem, nie spotkało mnie to, ale brzmi wspaniale dla kogoś, kto lubi Batmana. Nie wiem, czy zauważyliście, ale jego rozmowy z komisarzem Gordonem dorobiły się pewnego rytuału: komisarz Gordon siedzi sobie w gabinecie myśląc o tym, jaką ciężką ma robotę i ilu psychopatycznych przestępców ma jeszcze do złapania, kiedy nagle orientuje się, że w pomieszczeniu stoi Batman; następnie rozmawiają chwilę i w pewnym momencie, pod koniec rozmowy, komisarz Gordon zawsze odwraca się w stronę ściany, po czym Batman się ulatnia, co komisarz Gordon zauważa po chwili, najczęściej ciężko wzdychając przy tym. Zawsze ujmowała mnie ta niepisana umowa między obydwoma, według której komisarz Gordon nie stara się w ogóle przyłapać Batmana na bezgłośnym wyślizgiwaniu się w ciężkiej zbroi przez okno. Domyślam się, że na Facebooku Batman na chwilę odblokowywałby komisarza Gordona, pożyczał pieniądze na fajki oraz omawiał plan ujęcia Jokera po raz 4 w tym roku, bo znowu uciekł z Arkham Asylum, po czym znowu by blokował, nim komisarz Gordon by zdążył zareagować. Najpewniej wykorzystywałby fakt, że komisarz Gordon gapi się przez chwilę w ścianę, jak podczas zazen.
Potem pojawił się Twitter, który w przeciwieństwie do Facebooka nie skazywał nas na towarzystwo ludzi, z którymi chodziliśmy do szkoły, ale pozwalał wybrać tych, z którymi chcielibyśmy chodzić do szkoły, lecz nie było nam to dane, bo mowa np. o wokaliście zespołu The Sisters of Mercy czy amerykańskim prezydencie (ale kto by chciał chodzić w Kenii do szkoły?). Twitter również ma możliwość blokowania użytkowników, lecz w tym przypadku należy się zastanowić, czemu to niby ma służyć? W tym celu cofnijmy się do 2 poprzednich przykładów. Gadu-Gadu jest formą komunikacji między 2 osobami. Blokada odcina tę możliwość. Facebook ma charakter pół-zamknięty, tj. trzeba być tam zalogowanym, więc jakby też dlatego to działa. Ale Twitter? Twitter jest zbudowany zupełnie inaczej. Przypomina stację nadawczą. Publikując cokolwiek na Twitterze wysyłam to w mistyczny eter i kto chce, ten przechwyci komunikat. Czemu więc służy blokada? Efekt jest taki, że zablokowany osobnik nie może mnie obserwować (ale może sobie dodać do czytnika RSS) oraz wiadomości, gdzie mnie wspomni, nie zostaną mi pokazane (ale nadal może je pisać, może też nadal retweetować wiadomości, na upartego udając przed całą resztą, że się kumplują). Jednym słowem: bez sensu. Jedyną sytuacją, kiedy ma to sens, to jak jakiś palantunio pisze do nas mnóstwo wiadomości i nie chcemy ich widzieć. W pozostałych sytuacjach wystarczy przestać obserwować delikwenta. Niech sobie nas obserwuje, przecież to i tak jest wszystko publiczne (chyba że mamy strumień pod kłódką, ale to wystarczy wywalić go z obserwujących). Blip jest na poły czatem, więc tam blokowanie ma więcej sensu. Ale na Twitterze ktoś nieobserwowany już nie prześle nam prywatnej wiadomości. Innymi słowy: jesteśmy bezpieczni.
Zatem musi być inny powód blokowania ludzi na Twitterze. Sądzę, że są nim kompleksy, najczęściej na punkcie rozmiarów swojego członka, choć nie tylko — inny użytkownik Twittera może być mądrzejszy i pisać bardziej błyskotliwe wiadomości. Jest spora grupa ludzi, która nie potrafi czegoś takiego znieść. Po prostu skręca ich na samą myśl, że tam oto ktoś jest fajniejszy i to bez wysiłku. W efekcie pojawia się chuligańska chęć niszczenia tego, co lepsze. Zawsze to prostsze niż włożyć wysiłek w rozwój osobisty. Gdybym był bardziej ludzki, to pewnie byłoby mi żal tych biednych ludzi, którym rodzice być może w dzieciństwie przykręcali zabawki do podłogi, ale jestem tylko prostym androidem i nie zamierzam się pochylać nad czyimś emo charakterem.
Zauważyłem, że — o ironio — 2 na 3 osoby (o których wiem) zablokowały mnie w sytuacji, kiedy nie napisałem do nich ani jednej wiadomości. Zarówno @Benfranklin1 (gratuluję szałowego nicka), jak i @marcinek_sz nie odbyli ze mną żadnej rozmowy. Nie było mowy o jakiejść kłótni czy nawet nieporozumieniu. Trzeci to @ZbigniewHołdys, ale jego ulubionym sportem, poza kijkami, jest chyba blokowanie na Twitterze wszystkich, jak leci (spytajcie np. jakiego sprzętu używa w studiu), więc — jak na artystę przystało — tworzy kategorię samą w sobie i nie może mi posłużyć pomocą naukową.
Wnoszę więc z technicznego charakteru blokady, jak i tych kilku przykrych incydentów, jakie mi się przydarzyły, że blokada ma być swoistą formą kary. Ja cię blokuję, więc mam nad tobą władzę. Przykre, lecz dość pospolite. Ja ze swojej strony, jako osobnik pozbawiony kompleksów i świadom swojej wartości, muszę się pochwalić, że nie zablokowałem ani jednej osoby.