2010-08-19

Apostazja

By wypisać się z Kościoła Katolickiego, trzeba opisać swoją sytuację, z której niezbicie wynika, że nasze relacje z Kościołem uległy poluźnieniu. Jakby fakt, że ksiądz nas widzi po raz pierwszy w życiu, nie wystarczał. Trzeba również dostarczyć odpis metryki chrztu i przyprowadzić ze sobą 2 świadków, od znajomej apostatki słyszałem, że najlepiej rodziców, a na pewno znajomych. Z jednej strony można zrozumieć, że ostatni akt na łonie kościoła chcą przeprowadzić po swojemu, z drugiej — skoro nie chcę mieć z nimi do czynienia, to niech się nie wygłupiają, tylko dadzą mi jeden dokument do podpisania.

Wojujący ateiści z portalu Racjonalista dokonali porównania do organizacji (firma, ale również np. klub). Jest taka prawidłowość, że im większą firma ma renomę, tym trudniej się do niej dopisać/dołączyć. Trzeba spełnić szereg wymogów, co podnosi prestiż organizacji, bo widzimy ile to kosztuje zachodu. Wypisanie się jest łatwe. W końcu „To nie my na tym tracimy, tylko wypisujący się”. Firma oszukańcza przyjmuje wszystkich jak leci, a robi schody podczas wypisywania się. Można powiedzieć, że takie instrukcje zostawił Jezus, taki dał przykład. Lecz czy zatrzymywałby przy sobie ludzi poprzez piętrzenie formalności? Nie sądzę. Zatem dlaczego Kościół zachowuje się jak kiepska firma? Trochę śmiesznie wygląda walka o wiernego, kiedy ten przychodzi z informacją, że z „jego” kościołem nic go nie łączy. A gdzie duchowni byli do tej pory? Dlaczego rozbijali się drogimi samochodami, bawili w politykę i utrzymywanie władzy, dlaczego kryli pedofilów po całym świecie? Niszczyli konsekwentnie swój kapitał i budzą się nagle, że trzeba mnie zatrzymać formalnościami. Niby fakt, że muszę pisać długie wypociny na temat dlaczego to nie mam nic wspólnego z Kościołem, ma mnie przekonać do zostania? A sprowadzanie znajomych na świadków? Czyżby Kościół liczył na to, że będę się wstydził powiedzieć w domu, że się wypisuję? Dlatego najchętniej w roli świadków widzieliby rodziców? W ten sposób nie osiągną swojego celu. Zirytują garstkę ludzi i być może spowodują, że formalnie taki ktoś zostanie papierowym, statystycznym członkiem Kościoła. I tyle.

Ale nie o tym miałem. Jeżeli napiszę w uroczystym podaniu, że nie byłem w kościele od x lat, to może to nie chwycić. Duchowny prowadzący moją sprawę może nie być przekonany, że brak jakiegokolwiek żywego i martwego kontaktu z instytucją, której jest urzędnikiem, jest dostatecznym powodem. Zgodnie z prawem, które sobie sami nadali, może w bliżej nieokreślonym terminie podumać nad tym, czy łaskawie mnie wypisać z Kościoła. (Tylko w Polsce, Watykan tylko dość oględnie sprecyzował zasady, szczegóły pozostawiając danym krajom.) Sprowadza mnie to do roli petenta skazanego na dobrą wolę jakiegoś księdza. Pół biedy, jeżeli jest to człowiek do rzeczy, ale można trafić na kogoś nieżyczliwego, który będzie mnożył problemy.

Teraz mieszkam na wsi i mam raczej spoko księdza (się okaże), ale poprzednio mieszkałem w miejscu, o którym nie miałem pojęcia, jacy są urzędnicy kościelni. Obmyśliłem na wszelki wypadek kilka działań, które uwiarygodniłyby moje podanie, które w wersji papierowej mogło nie mieć dość siły przebicia.

In-vitro

Kościół potępił wszystkich opowiadających się za metodą in-vitro, która dla wielu ludzi może być szansą na posiadanie potomstwa. Co prawda, Nelly Rokita stwierdziła kiedyś, że wystarczy pójść na kawę lub na spacer, ale statystyki odnośnie skuteczności jej metody są miażdżące. Walka z in-vitro jest dla mnie tak samo niezrozumiała jak nieuznawanie kondomów, ale w tym przypadku możemy na tym zyskać. Otóż za bycie za in-vitro grozi nam ekskomunika (wykluczenie z Kościoła). Co ciekawe, nie trzeba nic robić, co jest pewną nowością, ponieważ wcześniej KRK potępiał działania, nie przekonania (co budzi obiekcje niektórych wierzących), ale trzeba iść z duchem czasu. Możemy na tym tylko skorzystać. Ponieważ jednak wypowiedź: — Oto moje podanie o apostazję i przypominam, że jestem za in-vitro — może zostać potraktowana jako kokieteria, to najlepiej zorganizować przed własnym kościołem małą manifestację za in-vitro. Może być to manifestacja jednoosobowa, choć można pozbierać chętnych do apostazji z tej samej parafii. Wcześniej przygotowujemy białą tablicę z hasłem wypisanym czerwonymi literami: „ŻĄDAMY IN-VITRO”. Biały kolor oznacza niewinność ludzkich zarodków, a czerwony kolor ich krew (zarodki nie mają krwi, ale nikt na to nie zwróci uwagi), którą przelewa się podczas zabiegu in-vitro. Zaopatrujemy się ponadto w megafon, którym wykrzykujemy różne hasła. Na manifestację zapraszamy prasę lub — jeśli się nie pojawią — miejscowego blogera, który może zrobić kilka zdjęć i wrzucić potem wszystko na platformę Kontakt24, dzięki której TVN24 postanowiła przyspieszyć proces tabloidyzacji, który również moim zdaniem był zbyt wolny (odbiorcy nadal natrafiali na wartościowe informacje). Z wydrukiem artykułu oraz linkiem do YouTube udajemy się złożyć podanie, choć być może w takiej sytuacji wypisanie z ksiąg kościelnych nie wymaga dodatkowych pism, skoro i tak jesteśmy objęci ekskomuniką.

W stylu Marilyna Mansona

Trochę bardziej wymagającą psychologicznego podejścia jest ubranie się jak Marilyn Manson, z rajstopami na rękach, w pełnym mrocznym makijażu i jak najbardziej bluźniercze zachowanie podczas rozmowy z urzędnikiem przeprowadzającym naszą apostazję. W tej metodzie chodzi o barwne unaocznienie, że zasady wpajane przez Kościół a te hołdowane przez nas mają się nijak do siebie. Można kupić od okolicznej baby zdekapitowanego kurczaka i trzymać go pod pachą, a okolice ust posmarować jakimś dżemem truskawkowym, który będzie imitował krew. W końcu Marilyn Manson odgryzał kurczakom głowy na koncertach (są na to świadkowie, podobnie jak np. na współżycie z tuszami wołowymi na scenie).

Siła spokoju

Idziemy do księdza, siadamy u niego w biurze i informujemy, że nie wstaniemy, dopóki nie podpisze nam świstka. Warto mieć ze sobą wałówkę, termos z herbatą oraz jakiś nocnik (uwaga: ten Żuławskiego się nie nadaje). Metoda może okazać się przydatna również podczas zdobywania metryki chrztu, ponieważ jeżeli zdradzimy się z zamiarami, to możemy mieć kłopoty z uzyskaniem takowej. W końcu trzeba rękami i nogami bronić się przed utratą członka Kościoła, jeżeli przespało się bardziej kreatywne metody.

Trik z hostią

Metoda dla prawdziwych hardkorowców, ponieważ może owocować tym, że przepełnieni miłością wierni, którzy pozostaną w szeregach organizacji, będą w nas rzucać różnymi przedmiotami lub będą chcieli uszkodzić pojazd, którym się przemieszczamy. O ile w poprzedniej wersji raczej wyglądaliśmy jak Marilyn Manson, tak w tej zachowamy się jak on. Po przyjęciu komunii świętej wstajemy i plujemy księdzu najlepiej w twarz, żeby trudniej mu się było wyprzeć, że coś takiego miało miejsce (w końcu każda metoda jest dobra, żeby utrudnić formalności związane z wypisaniem się). Dobrze jest mieć przygotowaną drogę ewakuacji, ponieważ wzburzeni ludzie obecni podczas mszy mogą chcieć nas skrzywdzić, realizując w ten sposób przykazanie nadstawiania drugiego policzka, gdyż narażają się na fizyczne obrażenia, jeżeli mamy krzepę.

Epilog

Jeśli ktoś poczuł się oburzony tekstem, to niech zada sobie pytanie: do czego tak naprawdę ma prowadzić zbędne sformalizowanie wypisania się z Kościoła? Dlaczego, żeby załatwić kwestię papierkową między mną a organizacją, mam pisać jakieś spowiedzi i sprowadzać postronne osoby? Nie planuję organizowania manifestacji czy plucia czymkolwiek w kogokolwiek, ale czekam aż Kościół nie będzie próbował powstrzymywać mnie od wypisania z siebie poprzez traktowanie mnie jako petenta. W ten sposób nie ocali się wiary ani jednego człowieka.