The Way: Remastered
“The Way: Remastered” jest być może najlepszym cinematic platformerem od czasów „Another World”. Przynajmniej według jednej recenzj na Steamie.
Historia kosmicznego podróżnika, który po śmierci żony postanawia ją wskrzesić przy pomocy obcej technologii, którą obydwoje odkryli podczas jednej z wypraw.
Gra zaczyna się z grubej rury, bowiem postać przez nas sterowana wykopuje ciało wspoknianej żony z grobu. Potem następuje całkiem niezły rozdział, który można potraktować jako intro, bowiem jako jedyna część dzieje się na Ziemi. Pot już jest tylko pustynna w większości planeta.
Podoba mi się, jak nasz bohater traci w pewnym momencie broń i przez większość gry używa artefaktu obcych. Upływ czasu jest dodatkowo pokazany zmianami w wyglądzie (broda, potem płaszcz, potem siwe włosy).
Trzon gry to zagadki logiczne, ale jest też trochę walki, a także kilka sekwencji zręcznościowych, które mogły zniechęcić kilka osób. Ja sobie poradziłem, ale inni — nie jestem pewien.
Graficznie pixel art pełną gębą, za to muzycznie przypominało mi to Between Intervals. Sterowanie, jak rzadko, respektuje analogowy drążek i lekkie wychylenie porusza postać powoli. Zważywszy na sekwencje platformowe, jest to genialne, bo można poruszać się dość precyzyjnie przy krawędziach.
Świat przedstawiony, szczególnie obca cywilizacja mocno przywodzi na myśl lata 90. w najlepszym znaczeniu. Trochę był vibe, że już takich gier nie robią (paradoksalnie, ponieważ właśnie w jeden taki grałem).
Prawdopodobnie pozycja bardziej dla fanów gatunku, ale na Switcha chodzi po grosze czasami, więc ryzyko niewielkie.