Wilk zrozumienia
Mężczyzna obudził się bez pomocy budzika. Podniósł się i poczuł ciężki ból głowy, w części wynikający z odwodnienia. Usiadł na łóżku i sięgnął po szklankę wody, którą wypił duszkiem, a następnie zaczął się zastanawiać. Obok łóżka stało małe biureczko z włączonym laptopem. Siadł do komputera i włączył YouTube i wpisał tytuł programu, który chciał obejrzeć. Włączył play i na ekranie pojawił się złowieszczy napis: MATERIAŁ NIEDOSTĘPNY W TWOIM KRAJU.
— No żesz! Co to, kurwa, w Narnii jestem?
Jakby w odpowiedzi na to pytanie, drzwi otworzyły się od kopniaka i do środka wszedł Wódz Zagnieżdżony Scope. Miał na sobie ciasne skórzane spodnie i biały podkoszulek bez rękawów. Przez ramię miał przewieszoną małą torebkę albo dużą saszetkę.
— Śpiąca królewna wstała, widzę.
Mężczyzna, którego piżama w kotwice rzucała się teraz w oczy przez kontrast do badassowego wyglądu Wodza Zagnieżdżonego Scope'a, zerwał się na równe nogi i krzyknął tonem nieznoszącym sprzeciwu:
— Czy pan wie, gdzie pan jest!?
Wódz Zagnieżdżony Scope parsknął rozbawiony.
— A ty wiesz?
Mężczyzna już gotował się, żeby wykrzyczeć kolejną odpowiedź, ale w ostatniej chwili zaczął przyglądać się pomieszczeniu. Wyglądało znajomo, nawet bardzo znajomo, ale to nie był jego pokój.
— G-gdzie... ja... jestem?
— Witamy w agencji turystycznej "Pozwolimy to panu doświadczyć hurtowo". Dzisiaj kraj ogarnięty wojną.
Mężczyzna przetwarzał to przez chwilę.
— Nie rozumiem.
— No właśnie, na tym polega problem.
— Jaki problem?
— Że nie rozumiesz. W ogóle to wyłącz komputer, zanim nas ktoś namierzy.
Mężczyzna obejrzał się na biurko za siebie.
— Ale ja go nie włączałem...
Bardziej mówił to do siebie niż do Wodza Zagnieżdżonego Scope'a. Wódz Zagnieżdżony Scope spojrzał z kolei na mnie.
— Włączałeś komputer?
Odbiłem się od ściany i wyłoniłem z cienia w rogu pomieszczenia.
— Oglądałem German femdom facesitting. Branża porno jest o wiele bardziej demokratyczna. Tam nie ma, że jesteś z "niewłaściwego" kraju. Jak chcesz obejrzeć jakiś materiał, to możesz.
Mężczyzna spojrzał na mnie z odrazą. Wódz Zagnieżdżony Scope westchnął i podszedł bez słowa do komputera i zamknął go.
— Dobra, zbieramy się. Widziałem, że lokalna bojówka podchodzi pod nasz budynek. Jak się zasiedzimy, to możemy nie doświadczyć nic nawet w detalu. Heh.
Mężczyzna przyglądał się teraz mnie.
— Zupełnie pana nie widziałem.
Uśmiechnąłem się do niego.
— Czary.
Wódz Zagnieżdżony Scope klęknął przed łóżkiem i wyciągnął walizkę spod niego. Położył walizkę na łóżku i otworzył ją, ale kiedy tylko wskazał na nią i chciał zacząć mówić do mężczyzny, głośny huk uniemożliwił mu to. Rzuciło nas na ścianę, zmiotło laptopa z biurka razem z biurkiem, rozrzuciło wszystkie ubrania z walizki i zerwało sufit. Byliśmy na ostatnim piętrze, więc teraz mogliśmy zobaczyć błękitne niebo nad nami. Podczas gdy ja z pełnym autyzmem podziwiałem odcień niebieskiego, który był o wiele bardziej intensywny niż na północy, mój kompan odzyskał rezon.
— Szybko! Nie ma czasu!
Złapał mężczyznę za rękę i wybiegli otworem drzwiowym, który w dużym stopniu przetrwał. Wtedy ja odzyskałem świadomość momentu. Ten huk musiał mnie wprawić w lekki stupor. Porwałem mokasyny leżące pod łóżkiem i również wybiegłem z pokoju. Jego użyteczność dobiegła końca z co najmniej dwóch powodów.
Zbiegłem schodami na dół, gdzie Wódz Zagnieżdżony Scope i nasz turysta stali przyklejeni do ściany. Wódz Zagnieżdżony Scope wyglądał na ulicę przez uchylone drzwi. Podałem buty mężczyźnie.
— Proszę. Lepiej nie chodzić boso, można jeszcze wdepnąć w jakieś szkło, kawałek gruzu albo wystający pręt od zbrojenia budynku.
Mężczyzna wyraźnie chciał replikować w jakiś jadowity sposób, ale w miarę jak moje zdanie się rozwijało, jego zapał topniał i na koniec wziął ode mnie buty.
— Szkoda, że muszę w piżamie iść przez miasto.
— To jest piżama według standardów zachodnich. Tutaj piżama to dżelaba w innym kolorze. Buty mają wymiar praktyczny, ubranie już tylko estetyczny.
Mężczyzna chciał coś odpowiedzieć, ale sytuacja zaczynała go przytłaczać. Broda mu się trzęsła i oczy lekko zeszkliły.
— Dlaczego tu jestem?
Do dyskusji wkroczył Wódz Zagnieżdżony Scope .
— Ćśśś. Zaraz wszystko wyjaśnimy. Do jakiegoś stopnia sytuacja nie przebiega, jak ją zaplanowałem.
Mężczyzna eksplodował.
— "Zaplanowałem"! Jak...
Nie dokończył, ponieważ cios w splot słoneczny odebrał mu dech. Zgiął się w pół, rozpaczliwie próbując złapać oddech.
— Może nie do końca rozumiesz, ale jak ściągniesz na nas — na siebie! — uwagę w nieodpowiednim momencie, to po prostu zginiesz tutaj w tej zasranej piżamie w pierdolone kotwice. Pomyśl, jak przejebane będzie przeczytać o tym w twoim nekrologu. Jeżeli chcesz żyć, to musisz zacząć mnie słuchać. Rozumiesz?
Mężczyzna pokiwał głową, ponieważ nadal nie mógł mówić.
Wódz Zagnieżdżony Scope porzucił temat, uznawszy, że udało się znaleźć rezolucję, i znowu wyglądał przez szczelinę uchylonych drzwi. W pewnym momencie złapał mężczyznę pod pachą i wydarł na ulicę. Podążyłem za nimi. Biegliśmy schyleni, podczas gdy w oddali słychać było strzały i wybuchy. Dobiegliśmy do wąskiej uliczki po drugiej stronie ulicy. Za plastikowymi beczkami kryła się matka obejmująca z całych sił kilkuletnie dziecko. Zobaczywszy nas, zamarła, ale dałem znak, żeby była cicho i chyba trochę ją to uspokoiło.
Staliśmy schowani za rogiem. Wbrew tym wszystkim wybuchom i strzałom — i zerwanym dachem naszego pokoju przed chwilą — wydawało się, że jesteśmy w raczej bezpiecznym punkcie. Wódz Zagnieżdżony Scope wychylił się lekko za róg i spojrzał w obydwie strony, po czym się wycofał i spojrzał w głąb uliczki.
— Musimy zejść z ulicy. Jak biegliśmy tutaj, to widziałem magazyn, w którym moglibyśmy się schować. Rzecz w tym, że nie wydaje mi się, że nie odstrzelą nam zadków, jak będziemy próbowali dotrzeć tam główną ulicą, więc wolę pójść uliczkami. Ale tutaj z kolei mamy kolejny problem, ponieważ nie znam układu uliczek, a one są jak mała pajęczyna. Uliczki są wąskie, są ślepe i krzyżują się pod każdym możliwym kątem. Przedkładamy więc bezpieczeństwo nad czas.
Wódz Zagnieżdżony Scope był drobiazgowy jak nigdy w swoim opisie sytuacji. Spojrzałem na mężczyznę, który słuchał tego w skupieniu.
— Jeżeli dobrze zapamiętałem układ miasta, to teatrem działań jest plac targowy za nami. Jestem gotów zaryzykować i pójść w uliczki, ponieważ, tak czy siak, oddalamy się od działań zbrojnych.
Wódz Zagnieżdżony Scope kontemplował to przez ułamek sekundy. W końcu pociągnął nosem i splunął.
— Dobra.
Ruszył pierwszy. Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco, ale pokazałem mu dłonią, żeby podążał za nim. Obejrzałem się na kobietę, ale nie potrafiłem ocenić w ułamku sekundy, czy byłaby bezpieczniejsza z nami, czy nie, ale ostatecznie zostawiłem ją. Jako cudzoziemcy moglibyśmy na nią zwracać bardziej uwagę. Trochę żałowałem, że w zamieszaniu zostawiłem swoją dżelabę w pokoju, ponieważ w połączeniu z brodą mogłoby mi to pomóc wtopić się tło. Z drugiej strony, miałbym dwóch giaurów ze sobą, więc...
Krążyliśmy chwilę, starając się skręcać w stronę magazynu, ale kąty, pod którymi krzyżowały się uliczki, faktycznie nie ułatwiały sprawy. Kilka razy musieliśmy się wycofywać z uliczek, które w końcu odbijały nie w tę stronę, a raz rzeczywiście trafiliśmy w ślepy zaułek.
Nawet nie wiem, kiedy Wódz Zagnieżdżony Scope wyciągnął nóż, ale była to dobra decyzja, ponieważ kiedy wyskoczył na nas bojownik z kałasznikowem, to nie byłoby na to czasu. Napastnik miał o wiele więcej zapału do walki niż umiejętności, więc cała seria z karabinu poszła po ścianie. Odłamki żółtych cegieł pryskały wszędzie. Biedak nawet nie zorientował się, kiedy nóż został zatopiony w jego ciele. Wódz Zagnieżdżony Scope zakręcił ostrzem kilka razy w ciele i wyciągnął je. Otarł szybko o ubranie konającego i rzucił mi nóż.
— Nóż to coś bardzo osobistego. Dziękuję.
— Nie wygłupiaj się. Ja wezmę karabin.
Zostaliśmy napadnięci jeszcze dwa razy: raz osobnik miał maczetę, a drugim razem — granat; nie zdążył go nawet odbezpieczyć. Wódz Zagnieżdżony Scope zabronił mi go zabierać, ponieważ pochodził z nieznanego nam źródła i mógł równie dobrze wybuchnąć, zanim coś nim zdziałamy.
I wtedy natknęliśmy się na zgarbionego dziadka w umorusanej dżelabie, spod której kaptura wystawała siwa broda. Wódz Zagnieżdżony Scope prawie pociągnął mu z serii, ale odruchy zadziałały. Mężczyzna zaczął wygrażać nam, że nie powinniśmy tu być i że to haniebne, co wyprawiamy i że powinna spotkać nas za to kara. Albo spotka — trochę nie do końca rozumiałem, co mówi. Posługiwał się jakimś dialektem, który był bardzo podobny, ale niedokładnie mi znany. Chcieliśmy go obejść, ale zachodził nam drogę to z lewej, to z prawej. W końcu Wódz Zagnieżdżony Scope kopniakiem otworzył drzwi obok i wbiegliśmy to budynku.
— Obejdziemy go wnętrzem.
Trochę zdziwiła mnie pewność w jego głosie, ponieważ nie miał dużo doświadczenia w walce w takim terenie, ale wszystko działo się tak szybko, że nie zakwestionowałem jego decyzji. Wewnątrz faktycznie były drugie drzwi za dziadkiem w dżelabie, ale na tym dobre wiadomości się kończyły. Jak tylko znaleźliśmy się w środku, klepisko pod nami załamało się i runęliśmy w dół.
Nie wiem, ile byłem nieprzytomny, ale kiedy odzyskałem przytomność, Wódz Zagnieżdżony Scope stał nade mną. Pod ścianą stał kałasznikow ze zgiętą lufą. Na bloku skalnym obok siedział nasz trzeci towarzysz i trząsł się. Miał przemoczone spodnie w kroku.
— Co się stało?
— Może stary kozioł nas specjalnie tu wmanewrował, nie wiem, ale utknęliśmy na dole. Nic nie można zaplanować na tym świecie.
Wstałem. Byłem trochę roztrzęsiony, więc musiałem wspomóc się ścianą. Byliśmy w jakimś starym pomieszczeniu z wielkich bloków skalnych. Być może była to piwnica. Sądząc z tego, jak rozchodził się głos, wokół było dużo przestrzeni, ale jedyne światło docierało do nas przez dziurę, którą tu wpadliśmy. Kawałek dalej podłoga się kończyła i dalej była już ciemność.
Nagle coś do mnie dotarło.
— Kiedy ten dziadek do nas krzyczał, nazwał nas turystami. Ale tak, wiesz, z pogardą.
Nagle mężczyzna nie wytrzymał.
— Zginę tu przez was!
Wódz Zagnieżdżony Scope obrócił się bardzo powoli w jego stronę.
— Nie, szanowny panie, nie zginiesz. Przeżyjesz w stanie zdolnym do pracy i wrócisz do swojego zajęcia.
Mężczyzna analizował chwilę jego słowa.
— Co? Kim wy w ogóle jesteście? Żądam odpowiedzi!
Wódz Zagnieżdżony Scope zaczął grzebać po bocznych kieszeniach. Spojrzał na mnie.
— Możesz równie dobrze wyłożyć mu cel naszej wizyty. Ja się tu rozejrzę w międzyczasie.
Wódz Zagnieżdżony Scope wyciągnął z saszetki lampkę LED-ową na czoło i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Oderwałem się od ściany. Już się tak nie trząsłem, ale miałem trochę nogi z waty. Siadłem na bloku skalnym naprzeciwko mężczyzny.
— Jesteś kierownikiem w urzędzie do spraw uchodźców. Z racji na wysokie stanowisko, narzucasz nie tylko tempo pracy w swoim otoczeniu, ale również charakter wydawanych decyzji. Nie umknęło to uwagi niektórych. Niedawno odmówiłeś pewnej osobie azylu na podstawie dość naciąganych powodów...
— Chodzi wam o tę kobietę, która skłamała na temat swojego brata w Austrii, i odesłaliśmy ją?
— Tych przypadków było więcej, ale dobrze, że masz świadomość swoich działań.
Wódz Zagnieżdżony Scope kucał na krawędzi i patrzył w dół.
— Coś ci powiem, chłopcze, bo widzę, że twoje własne lewactwo zasłania ci to, co ważne. Gdyby nie ja, to byle kto mógłby się ubiegać o azyl.
Pozwoliłem mu dokończyć, po czym wymierzyłem mu policzek.
— Nie nazywaj mnie lewakiem. Nie opowiadam się po żadnej stronie. Mój kolega jest nieco bardziej umotywowany, więc jeżeli nadal będziesz postrzegał to na płaszczyźnie światopoglądowej, to możesz to sobie z nim wyjaśnić.
Obok mnie pojawił się Wódz Zagnieżdżony Scope.
— Dobra, myślę, że jedynym wyjściem jest iść w dół. Masz drugą lampkę. Hej, co to jest?
Ubrałem lampkę na czoło i włączyłem, a następnie spojrzałem tam, gdzie wskazywał. Na podłodze leżała plastikowa karta.
— To moja karta członkowska Fanklubu Becky Crocker. Dzięki. Dopiero co ją wyrobiłem.
Schowałem kartę do spodni i podszedłem do krawędzi. W dół ciągnęły się schody wokół kwadratowego komina i niknęły w cieniu, więc nie można było stwierdzić, jak nisko schodzą.
Wódz Zagnieżdżony Scope zaczął schodzić.
— Mam nadzieję, że nie musimy schodzić na sam dół, bo nie zdążyłem zjeść porządnego śniadania.
Zagwizdałem z entuzjazmem.
— Największa na świecie klatka schodowa.
Wódz Zagnieżdżony Scope cmoknął po mistrzowsku.
— Wiedziałem, że ci się spodoba.
Pstryknąłem palcami w stronę urzędnika. Podniósł głowę.
— Idziemy.
Poczłapał za nami smutno, ale szybko kazałem mu iść przede mną. Nie obawiałem się, że się na mnie rzuci, ale poruszanie się w ciemności mogło skończyć się dla niego wypadkiem.
Struktura, którą się poruszaliśmy, sprawiała wrażenie starej. Wszystkie materiały i techniki użyte do wybudowania tego miejsca liczyły sobie co najmniej kilka stuleci. Co ciekawe, nie było nigdzie żadnych zdobień ni dekoracji. Zeszliśmy kilka pięter i nadal nie natknęliśmy się na żadne drzwi ani wnękę.
Postanowiłem kontynuować pogadankę z urzędnikiem.
— Ludzie, o których wcześniej wspomniałem, do pewnego stopnia zgadzają się z tobą: twoja praca jest potrzebna. Anarchia nie służyłaby nikomu. To raczej bezduszny aspekt twoich decyzji zwrócił na ciebie uwagę. Weźmy chociażby tę dziewczynę, którą przywołałeś. Kiedy zwróciła się z prośbą o azyl, nie wiedziała, że jej brat gdzieś żyje. Odkryła to dopiero kiedy już była w kraju.
— Bardzo wygodne, prawda?
— Zostały ci przedstawione opinie psychologów.
— Nie wierzę w to.
— Co więcej, zostało przedłożone w jej sprawie, że jeżeli zostanie odesłana, grozi jej śmierć.
— Takich ludzi jest całe mnóstwo!
— Być może. Jak wspomniałem, całokształt twojej pracy jest w porządku. To na pewno trudna sprawa. Dlatego ja oraz mój kompan zostaliśmy wysłani, żeby trochę pomóc ci zrozumieć sytuację wielu spośród ludzi, których sprawy trafiają do ciebie. Nie wiem, czy można nauczyć empatii, ale...
W tym momencie Wódz Zagnieżdżony Scope wtrącił się:
— Ale czasami trzeba tego wilka nakarmić z użyciem siły.
Urzędnik obrócił się w moją stronę i mrużąc oczy, spytał:
— Jakiego wilka?
— Taka tam metafora. Jej zrozumienie nie jest konieczne dla twojej sprawy.
— Chcecie pieniędzy? Zapłacę, jeżeli tylko mnie stąd zabierzecie.
— Nie.
— Doniosę na was! Zamkną was! Nie możecie robić takich rzeczy!
Wódz Zagnieżdżony Scope parsknął ze śmiechu.
— Nawet nie wiesz, jak się nazywamy.
Urzędnik postanowił podjąć grę.
— Opiszę wasz wygląd.
Teraz była moja kolej.
— Zgolę brodę.
— T-tak nie wolno! Obiecuję rozpatrywać wszystkie sprawy na korzyść ludzi, tylko zabierzcie mnie stąd. Błagam!
— Dwie sprawy. Po pierwsze: kiedy wspomniałem niemiecki femdom z siadaniem na twarzy, to spojrzałeś na mnie z odrazą, a tymczasem to były materiały, które znalazłem w historii twojego laptopa. Bardzo mi się to nie spodobało, więc teraz nie licz na wyrazy sympatii. (Nawiasem mówiąc, nie słyszałeś o trybie porno w przeglądarkach?) Po drugie: jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, zabieramy cię stąd. Mój przebiegły towarzysz tak to jednak zaplanował, że żaden skrót nie jest możliwy. Innymi słowy, jeżeli chcesz wyjść z tego cało, to musisz przejść przez to wszystko. The hard way is the only way.
— Zimno mi.
— No cóż, Snowden, nie mamy zapasowej pary spodni, żeby ci ją sprezentować.
Wtedy Wódz Zagnieżdżony Scope powiedział filozoficznym tonem:
— Powinniśmy byli zabrać bojówki, a nie te skórzane spodnie i dżinsy. Wydaje mi się, że czasami za bardzo idziemy w styl.
Zaśmiałem się.
— Przynajmniej buty mam dobre.
Po kilku piętrach podszedłem do krawędzi, kucnąłem i wychyliłem się. W dół nadal ciągnęło się tyle samo klatki schodowej, co wcześniej. Dodatkowo teraz tyle samo ciągnęło się w górę. O co chodziło architektowi? Przez cały czas zastanawiało mnie, czy urzędnik spróbuje mnie zepchnąć, ale nie odkleił się od ściany. Wódz Zagnieżdżony Scope ruszył dalej i dałem znak urzędnikowi, żeby się nie ociągał. Im niżej schodziliśmy, tym było wilgotniej.
W pewnym momencie dotarliśmy do otworu drzwiowego. Nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek znajdowały się tam jakieś drzwi. Po kilku metrach korytarza wyszliśmy w pustkę. Kapanie wody zdradzało, że pomieszczenie było jeszcze przestronniejsze niż komin, którym do tej pory schodziliśmy. Z ciemności wyłaniały się w świetle naszych latarek jedynie kolejne schody. Były szerokości półtorej osoby i prowadziły prosto w górę, z bezdenną pustką po bokach i absolutnie żadnymi barierkami.
Odchrząknąłem.
— To tylko potwierdza moje podejrzenia, że ten budynek nie powstał przed dwudziestym wiekiem.
Wódz Zagnieżdżony Scope zaśmiał się, serdecznie rozbawiony, po czym jął wspinać się po schodach.
— Idziemy.
Urzędnik doszedł do schodów i zamarł. LED-owa biel nadawała twarzom specyficzną bladość, ale nasz gość podbił to jeszcze bardziej.
— Błagam, wróćmy. Nie dam rady.
Obejrzałem się za siebie i bardzo szybko przeleciałem w głowie naszą dotychczasową trasę.
— Nie ma takiej opcji. Wrócimy się do zawalonego klepiska, ale dalej ni chu chu. Trudna droga to jedyna droga.
— Zaczniemy wołać o pomoc.
— Myślałem, że chcesz stąd wyjść żywy. Tak nam tylko granat wrzucą albo co. Słuchaj, myślę, że nie ma wielkiego pośpiechu tutaj, ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach by nie zszedł tak głęboko i wchodził na te schody. Małymi krokami i dojdziemy.
— Mogę chociaż dostać latarkę?
— Wolałbym nie. W razie jakbyś spadł, stracilibyśmy połowę sprzętu. Ale mam pomysł. Hej, tam u góry!
Wódz Zagnieżdżony Scope zatrzymał się i obrócił w naszą stronę.
— No?
— Wróć na chwilę. Musisz świecić na schody za sobą. Nasz gość nie ma w sobie dość biglu, żeby pokonać to, jak ty.
Wódz Zagnieżdżony Scope wrócił.
— To potrwa całą wieczność.
— Co poradzisz? Nic nie poradzisz.
— No dobra.
Wódz Zagnieżdżony Scope opanował w młodości sztukę echolokacji po tym, jak na prywatce w akademiku (gdzie nie był studentem, ponieważ nigdy nie studiował; sprzedawał tam bimber po taniości) stracił wzrok po tym, jak zaczęli odpalać fajerwerki w domu. Nie było wiadomo, czy odzyska wzrok, więc postanowił nauczyć się radzić sobie bez wzroku. Opanował tę sztukę po trzech tygodniach, a po kolejnych trzech odzyskał wzrok, więc nie była to umiejętność pierwszej potrzeby. Czasami jednak, w nagłej ciemności, tworzenie sobie w głowie mapy otoczenia na podstawie tego, jak rozchodzi się w nim dźwięk, okazywało się przydatną umiejętnością. Szedł przed siebie, mlaskając i pstrykając palcami, a lampkę zapiął sobie w pasie i dosłownie świecił dupą na schody przed nami.
Z początku urzędnik próbował iść normalnie, ale nogi mu miękły, więc dość szybko zszedł do czworaków i tak — bardzo powoli, jak Wódz Zagnieżdżony Scope przewidział — dotarliśmy na górę.
A tam niespodzianka. Natknęliśmy się na drewniane drzwi, które nie chciały ustąpić. Wódz Zagnieżdżony Scope kazał nam się wycofać.
— Dobra, dwa lata byłem w strażakach, to wiem jak wykopywać drzwi.
— Raczej wkopywać.
— Żebym sobie tu przez ciebie boków nie oberwał ze śmiechu.
Okazał się człowiekiem swojego słowa i za pierwszym kopniakiem udrożnił drogę. Wszedł do środka, a urzędnik zerwał się na nogi i wbiegł za nim. Odwróciłem się i spojrzałem w dół. Tych schodów było tyle, że nawet w normalnym tempie byśmy szli całą wieczność. Pomieszczenie, do którego dotarliśmy, było niewątpliwie przestrzenią pod podłogą. Wyłączyliśmy latarki i Wódz Zagnieżdżony Scope uniósł lekko klapę w suficie. Po chwili otworzył ją całkiem i wszedł na górę. Byliśmy w jakimś magazynku. Na regałach walały się resztki zapasów jedzenia w puszkach. Zajrzałem do jednego worka — była tam ciecierzyca. Za to w drugim coś, co powinno było ucieszyć urzędnika.
— Ubranie.
Rzucił się i zaczął przeglądać. Lokalny styl, ale to dobrze. Kazał nam się odwrócić i przebrał się w spodnie, koszulę i kamizelkę. Kiedy skończył, wyrzucił obszczaną piżamę w przepaść. Na ten widok Wódz Zagnieżdżony cmoknął.
— Nie pierdoli się.
Drzwi do magazynku już nie były zamknięte. Weszliśmy do porzuconego lokalu gastronomicznego. Wyglądało na to, że ostatnia posiadówka została przerwana w nagły sposób: na stołach leżały powywracane szklanki i metalowe dzbanki z herbatą, a na podłodze było szkło i gruz. Nieopodal słychać było nieregularne strzały. Wódz Zagnieżdżony Scope podszedł do okna i wychylił się.
— Wygląda na to, że podziemna struktura, do której trafiliśmy, miała nieeuklidesową geometrię, ponieważ nie ma mowy, żebyśmy byli tu, gdzie jesteśmy. A jednak.
Urzędnik usiadł przy stole.
— Boże, dobry Boże, kiedy to się skończy?
Wyglądało na to, że poza tym drobnym załamaniem nie zamierzał zrobić nic głupiego, obróciłem się więc z powrotem do mojego kompana.
— Co to oznacza dla naszego planu?
— Bardzo dobre pytanie, wyśmienite. Na mój gust jesteśmy z drugiej strony działań militarnych. Tudzież paramilitarnych, ale to niech już Wikipedia rozsądzi, jak skończą. Są dwie drogi: szybka i bezpieczna.
Urzędnik zerwał się na równe nogi.
— Bezpieczna!
Wódz Zagnieżdżony Scope uniósł palec wskazujący w stanowczym geście.
— Jeszcze raz krzykniesz, to oleję twoje oświecenie i zostawię cię na ulicy.
— Przepraszam.
— No. Proponuję wrócić do piwnicy i zjeść, co tam mają, a następnie ruszyć okrężną drogą to amerykańskiego obozu. Znam się z politycznym, to nam pomogą.
Kiedy wpałaszowaliśmy, co się dało, Wódz Zagnieżdżony Scope wstał i dał sygnał do wyjścia. Wstrzymałem go gestem.
— Najpierw wyskakuj z pieniędzy.
— A bo to dlaczego?
— Przegrałeś zakład.
— Jaki zakład?
— Powiedziałem, że jak ustawimy meble jak u niego w pokoju, to się nie zorientuje w pierwszej chwili, że nie jest w domu.
Wódz Zagnieżdżony Scope żachnął się w odpowiedzi.
Hiszpania, 23–24 listopada 2019