Wolffe
Kucałem na pływaku katamaranu, kiedy łódź wpłynęła do portu. Moim zadaniem było odpychanie łodzi po mojej lewej stronie. Po uwiązaniu wszystkich lin kapitan oznajmił, że musi coś załatwić i zostaniemy na wyspie może nawet kilka dni. Ostatnie trzy tygodnie spędziliśmy na oceanie, więc załoga przyjęła to z rozluźnieniem.
Słońce zachodziło i ktoś zaproponował, żeby skoczyć na drinka, ponieważ znał jedno miejsce z polecenia znajomego. Wszyscy pozostali chcieli się upić, więc nikt nie chciał prowadzić samochodu, a ja nie chciałem być kierowcą męskiego grona, które spędziło sporo czasu w morskim odosobnieniu, więc również zgłosiłem się do picia alkoholu. Zresztą o tej godzinie musielibyśmy dostać się na lotnisko do całodobowej wypożyczalni. Stanęło na taksówce.
Pomimo iż był luty, lokal był pełen. Z drugiej strony lato jest w tym miejscu przez cały rok, a wtedy powinno być więcej turystów. Czyli zawsze. Załoga zajęła podłużny stół pod ścianą i zaczęła zamawiać piwo.
Rozejrzałem się po lokalu i z miejsca go dostrzegłem. Siedział pod ścianą z twarzą schowaną w cieniu drewnianej belki podtrzymującej dach. Ubrany był jak motocyklista, ale żadne tam jednoczęściowe skafandry — miał na sobie czarną skórę z pasem frędzli zwisających z rękawów. Jego szeroka twarz była oprawiona dobrze wyhodowanymi bokobrodami. Na stoliku przed nim stał kufel piwa. Powiodłem wzrokiem za jego wzrokiem. Patrzył na młodą dziewczynę ubraną w dżinsowe szorty, biały top i czerwony kaptur połączony z odciętą górą od jakiejś bluzy. Przypominało to trochę jak cosplay rodem ze średniowiecza. Dziewczyna stała oparta o bar i rozmawiała swobodnie z barmanem, jakby się dobrze znali. Podszedłem do baru i zamówiłem szot tequili, żeby przyjrzeć się jej z bliska. Miała zielone oczy, a spod kaptura wystawał rudy pukiel. Nasze spojrzenia się spotkały. Pomimo młodego wieku sprawiała wrażenie dalekiej od naiwności. Wychyliłem szot i obróciłem się w stronę motocyklisty. Tym razem mnie zauważył. Sądząc z ruchu ust, cmoknął kącikiem ust i odchylił się do tyłu, skąd mierzył się ze mną na spojrzenia. W końcu odpuściłem i dosiadłem się do moich kompanów.
Jeden z nich zagadał do mnie rozemocjonowany.
— Stary! Wiesz, kto to jest? To Lucesita Strongbutt! Aktorka porno. Ciekawe, co tu robi? Właściwie, jak się teraz zastanawiam, to przypominają mi się plotki, że jej matka tu mieszka? Albo... babcia? Jakoś tak śmiesznie. To na pewno dobra wyspa na emeryturę, bo tanio, spokojnie, a dzięki niemieckim i brytyjskim turystom jest tu również służba zdrowia. Coś, czego nie mają te wszystkie urokliwe wysepki na Pacyfiku. Ale co to ja miałem... a tak, Lucesita. No więc wspomniałem już o jej matce i babci, i nasza słodka Strongdupcia, hehe, wrodziła się w to, taki osobliwy interes rodzinny, rozumiesz. Babcia — jak ona miała na pseudonim? chwileczkę — która zaczęła jako Ludgarda Strongbutt, fetyszowa domina. Szkoła niemiecka, solidne łojenie, jeśli wiesz, co mam na myśli, hehe. To musiało być jeszcze w latach siedemdziesiątych, jak się dobrze zastanowić. No w każdym razie jak już była w fazie MILF — chociaż wtedy się to jeszcze tak nie nazywało, musieliśmy poczekać na „American Pie” i matkę Stifflera — to nagle zaczęły kręcić razem z córką, Lenny Strongbutt, niedługo po tym jak osiągnęła pełnoletniość, takie filmiki, że stara uczy młodą, jak traktować niewolnika. No i w zeszłym roku wnuczka dołączyła. To znaczy, wiesz, teraz nie ma już babci, przynajmniej na ekranie. Czasami na forach ludzie żartują, że to by było, jakby wszystkie trzy zagrały. Fapowałbym. Hej, idziesz już?
— To było bardzo informacyjne, dziękuję, ale pora na mnie.
Lucesita skończyła rozmawiać z barmanem i wypruła na zewnątrz z koszykiem przewieszonym przez ramię. Motocyklista zerwał się od razu i ruszył za nią. Przechodząc obok naszego stolika, zignorował mnie. Jak tylko wyszedł z baru, również się zerwałem i w bardzo szybkim czasie dotarłem do drzwi, i już ostrożnie uchyliłem drzwi najpierw lekko, potem bardziej, ale jakaś grupa surferów wychodziła i wylałem się z nimi na zewnątrz. Lucesita zamykała bagażnik czerwonego mini i siadała za kierownicą. Zamieszanie, jakie zrobili surferzy, skłoniło ją do spojrzenia w naszym kierunku. Motocyklista w momencie cofnął się pod ścianę i przylgnął do niej, jakby chciał być niewidzialny. Sądząc z reakcji Lucesity, zadziałało. Dziewczyna odjechała. Motocyklista wsiadł na swoją maszynę i ruszył za nią, zostawiając mnie z dylematem co teraz.
Rozejrzałem się po parkingu i zauważyłem pustynny buggy. Był to jedyny pojazd, do którego mogłem wsiąść. Na szczęście dla mnie, ktoś zostawił kluczyk w stacyjce. Więc i ja dołączyłem do pościgu.
Najpierw jechaliśmy drogą wzdłuż wybrzeża, mijając kolejne ronda, ale w pewnym momencie odbiliśmy w lewo. Chwilę jechaliśmy płaską drogą pośród gładkich, powulkanicznych wzgórz, a potem zaczęły się serpentyny i jazda góra-dół. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że mój buggy jest wolniejszy od ich pojazdów. Ledwo widziałem motocykl. Pocieszało mnie, że cały czas była jedna droga. Do tego zaczynało zmierzchać, a na tej wysokości geograficznej zachód trwa bardzo krótko; nie to, co na północy. Dojechałem do miradora i zatrzymałem pojazd, a następnie podszedłem do krawędzi. Rozciągał się stamtąd bajeczny widok na dolinę. W większości kamienie i skały, ze szczątkową roślinnością oraz kilkoma palmami. Na samym dole stał biały dom w stylu, jaki bardziej kojarzył mi się ze stylem meksykańskim niż hiszpańskim. Obok była stajnia, choć nie było nigdzie śladu koni.
Drogą do domu podjechał czerwony mini, z którego wysiadła Lucesita i weszła do domu. Odruchowo kucnąłem, żeby mnie nie było widać z daleka, choć w następnej chwili zdałem sobie sprawę, że buggy nie pomagał. Motocykl się nie zbliżał. Taktycznie patrząc, miało to sens, ponieważ jeszcze było jasno. Być może zejdzie na piechotę, żeby być ciszej. Nie zostawi śladu opon.
Wzdłuż całej drogi były najpierw barierki, a potem betonowe klocki, więc nie mogłem zjechać tamtędy moim pojazdem. Poza tym nie był mój i przy tym kącie nachylenia mógłby spaść i ulec zniszczeniu. Moje ubranie dalekie było od kamuflażu, ale nie widziałem innej opcji. Schodziłem przykucnięty i starałem się wybierać co większe kamienie, żeby się za nimi chować. Tyle mogłem. Po drodze widziałem dużo pręgowców, co oznaczało, że prawdopodobnie nie ma tu węży. Od czasu do czasu widziałem też kruka.
Na dole było ciemno, kiedy tam dotarłem — po części zachód słońca, po części cień gór. Pływanie po otwartym morzu nauczyło mnie, jak ciemna potrafi być noc, ale mieszczuch we mnie wciąż nie mógł się nadziwić, że noc może być całkowicie czarna. Najpierw podszedłem pod dom i zajrzałem przez okno do wnętrza. Miałem więcej szczęścia niż rozumu, ponieważ motocyklista już tam był. Przeglądał szafki kuchenne i wyrzucał puszki i słoiki na podłogę. Kucnąłem szybko i nasłuchiwałem. Otworzyły się drzwi od strony stodoły. Stodoła! Zamarłem w bezruchu. Widział mnie schodzącego czy nie? Przyjąłem, że nie wie, że jestem tak blisko.
Motocyklista szedł powoli, miarowo odmierzając kroki w stronę stodoły.
— Kici, kici.
Mrok był moim przyjacielem, ale cisza nie. Moje buty chrzęściłyby na drobnych kamieniach. Przemyślałem to spostrzeżenie jeszcze raz i wyciągnąłem nóż myśliwski i wetknąłem za pasek, a następnie zdjąłem buty i zacząłem iść, łukiem obchodząc motocyklistę z tyłu. Czasami kamień wbijał mi się w stopę, ale udało mi się nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Motocyklista dotarł do stodoły szybciej ode mnie.
— Halo, jest tu ktoś?
Wszedł do środka. Stodoła nie miała żadnych okien, więc musiałem dostać się do środka tą samą drogą — nie wiedziałem, czy jest drugie wejście i nie chciałem tracić czasu na przekonanie się, że go nie ma. Na szczęście motocyklista robił sporo hałasu. Prześliznąłem się, kiedy patrzył w drugą stronę.
Ze środka miałem lepszy widok. Wnętrze przypominało z zewnątrz stodołę o tyle, że stały różnego rodzaju drewniane skrzynie, ale okazało się to tłem dla studia filmowego. Poza tym były leżanki i fotele w wymyślnych kształtach, duży X, różnego rodzaju łańcuchy, kajdany, baty, pejcze, palcaty oraz kilka rodzajów skórzanych masek, w tym wzorowana na wilczurze.
Motocyklista cmoknął.
— Komuś się dzisiaj poszczęściło.
Przygotowałem nóż.
Na méridienne — specjalnym szezlongu, popularnym w dziewiętnastym wieku, który miał rzekomo służyć kobietom mdlejącym z powodu noszenia gorsetów — leżała Lucesita. Wyglądała na zrelaksowaną.
— Tak mówisz?
Motocyklista wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— No ba. Wielki, zły Wolffe zajmie się twoimi potrzebami.
— Jesteś pewien, że moimi?
Wolffe zaśmiał się, chrumkając przy tym jak świnia.
— No, może moimi potrzebami.
Lucestia wstała i kołysząc biodrami, podeszła powoli w jego kierunku.
— Czy nie uważasz, że strzała może ci przeszkadzać?
Wolffe nie przestał się śmiać, ale zrobił zaintrygowaną minę.
— Jaka strzała?
W odpowiedzi na pytanie z jego klatki piersiowej przebiła się strzała. Krew prysnęła do przodu drobnymi kropelkami, przyozdabiając twarz Lucesity czerwonym wzorem. Uśmiechnęła się na ułamek sekundy i zrelaksowała, ale Wolffe nie zamierzał się jeszcze poddać. We wnętrzu prawej dłoni miał przycisk, który teraz wcisnął środkowym i serdecznym palcem i w jego dłoni pojawił się mały pistolet, z którego wycelował do dziewczyny. Jej mina pozostała tak samo obojętna jak wcześniej.
— Może umrę, ale zabieram cię ze sobą.
Rzuciłem się pędem w jego kierunku. Jak tylko wyłoniłem się z cienia, zdezorientowany zaczął obracać się w moją stronę, ale ja już byłem za nim. Złapałem go jedną ręką za czoło, a drugą poderżnąłem mu gardło.
— Nie zabierasz.
Najpierw upuścił pistolet, a potem upadł ciężko na drewnianą podłogę. Lucesita spojrzała na mnie zaskoczona.
— Jesteś bezpieczna.
— Znamy się?
— Widziałem cię w barze.
— I dlatego pojechałeś za mną?
— Nie za tobą. Za nim.
— Och.
Czy to było niedowierzanie? Z tyłu głowy miałem, że gdzieś w kącie czai się osoba z kuszą.
— Jak tylko ujrzałem iskrę w jego oku, kiedy patrzył na ciebie, swobodnie rozmawiającą z barmanem, wiedziałem, co zamierza.
Za plecami usłyszałem stukot obcasów. Z cienia wyszła druga kobieta, sądząc z twarzy, matka Lucesity. Ubrana była w czarny gorset, pończochy i lśniące buty. Czarne włosy miała spięte w kucyk, a usta umalowane intensywnie czerwoną szminką.
— Dlaczego „Lenny”?
— Potrzebowałam pseudonimu, a że wtedy słuchałam dużo Leonarda Cohena... Ale widzę, że trafiłyśmy na fana.
— Nie bardzo. Kolega mi opowiadał.
Lenny wybuchnęła perlistym śmiechem.
— Kolega ci opowiadał.
— Domyślam się, że nie ma sensu mówić, że naprawdę.
— Ani trochę.
Rozejrzałem się po studiu i po ubraniach pań, i nagle zrozumiałem.
— Ściągnęłyście go tutaj.
Lenny podeszła bliżej.
— Tak.
Do rozmowy włączyła się Lucesita.
— Ten zwyrol mordował dziewczyny na terenie Europy i Rosji. Był nieuchwytny i nie mogłyśmy uzyskać pomocy ze strony żadnej policji, więc postanowiłyśmy zastawić na niego zasadzkę.
— Mam pełne zrozumienie dla waszych działań. Nie musicie mnie zabijać.
Lenny parsknęła rozbawiona, ale Lucestia nie była udobruchana.
— Poradziłybyśmy sobie, wiesz?
— To była reakcja. Nie analizowałem, czy urażę twoje uczucia.
Lenny położyła dłoń na ramieniu Lucesity.
— No już dobrze. Pozbyłyśmy się niebezpiecznego i bezkarnego człowieka. To najważniejsze.
Jeszcze raz rozejrzałem się po studiu.
— Niezły macie tu ekwipunek.
Lenny uniosła brwi.
— Chcesz wystąpić w filmie?
— Nie wiem, czy się nadaję.
Wtedy na scenę wkroczyła trzecia kobieta, po sześćdziesiątce. Miała na sobie skórzany catsuit z gorsetem. Spojrzała na mnie dobrotliwie i powiedziała:
— To my ocenimy. Ale jutro. Dzisiaj było już wyjątkowo dużo emocji.
Ludgarda zabrała mnie do domu, gdzie pomogłem jej posprzątać kuchnię po wizycie Wolffe'a. Przygotowała mi kolację i upewniwszy się, że nie muszę wracać nigdzie, odesłała mnie z czystym ręcznikiem do pokoju gościnnego. Pod prysznicem zastanawiałem się, czy to nie jakaś kolejna zasadzka, ponieważ byłem luźnym końcem, ale nic się nie stało. Siadłem na łóżku i myślałem chwilę, czy to na pewno bezpieczne zostawać. Mogłem to wybadać, mówiąc jednak, że chcę stanowczo wrócić.
Następne, co wiedziałem, to że jest ranek. To miejsce było tak niesamowicie ciche. Za oknem był już dzień. Na komodzie pod ścianą leżały ubrania poskładane w kostkę, za to mojego nie było. Ubrałem lniane spodnie oraz lnianą koszulę i z pewną dozą niepewności nacisnąłem klamkę. Klamka uległa i drzwi stanęły otworem. W kuchni grało jakieś radio, a na tarasie spotkałem wszystkie trzy kobiety. Siedziały i popijały leniwie kawę. Na stole było przygotowane jedzenie: miska hummusu, koszyk z pitą, posiekane w plasterki pomidor i cebula oraz sól. Siadłem do jedzenia.
— Dziękuję, nie trzeba było.
Lucesita pokręciła nosem.
— Babcia nie wpuszcza obcych do kuchni.
— W takim razie tylko dziękuję.
Dopiero jak zacząłem jeść, to poczułem, jak bardzo byłem głodny. Pomidory były szczególnie dobre: soczyste i czerwone do samego środka. Jedzenie tak mnie pochłonęło, że wyłączyłem się z otoczenia i dopiero po nasyceniu się wróciła mi świadomość. Przy stole siedziała Lenny i mi się przyglądała .
— Patrzenie cię, jak jadłeś było prawdziwym spektaklem. Nie było cię tu z nami w ogóle. Nawet nie zauważyłeś, że do ciebie mówiłam.
— Rób jedną rzecz naraz, ale rób ją dobrze.
— To jakiś filozof czy Paulo Coehlo?
— Programowanie funkcyjne.
— Powtórzę moje pytanie: czy miałbyś ochotę zagrać z nami w filmie?
Przypomniałem sobie coś i chwilę o tym myślałem.
— Jeżeli zagracie wszystkie trzy.
Lenny wybuchnęła śmiechem.
— Przychodzisz do nas do domu, nieproszony, zabijasz człowieka...
— To był zły człowiek.
— ...a następnie stawiasz takie warunki. Podoba mi się ta bezczelność.
Lucesita westchnęła.
— Mamo! Przestań.
Lenny zbyła ją machnięciem ręki i wstała, żeby zabrać mój talerz. Obracając się od stołu, musnęła mnie prześwitującym szlafrokiem, którego wykonanie pełniło jedynie funkcje wizualne. Obejrzałem się i zobaczyłem, jak kołysze biodrami, i zdałem sobie sprawę, że nie widziałem wcześniej jej tyłka, a tymczasem widok był przedni: jej pośladki były duże, krągłe i przyjemnie falowały, kiedy stawiała kolejne kroki. Pod spodem miała koronkowe ni to figi, ni stringi, ale na jej tyłku klasyfikacja nie miała znaczenia. Wyżej miała również koronkowy gorset. Lenny zatrzymała się, a ja powiodłem wzrokiem wyżej. Odwróciła głowę i patrzyła na mnie zalotnie. Moja kolej.
— Jeżeli weźmie udział wszystkich trzech pokoleń Strongbutt.
Lenny kliknęła ustami i powiedziała:
— Lubię to.
Weszła do domu, a ja spojrzałem na Lucesitę.
— Nie znoszę, kiedy się przymila do was. Wydaje mi się to nieprofesjonalne. Zresztą nie przepadam tak za mężczyznami i myślę, że jak mama przejdzie na emeryturę, to będę kręciła sceny tylko z dziewczynami. Właściwie tylko razem z nią tykam facetów.
— Czy rozważasz również transseksualne dziewczyny?
Lucesita otworzyła usta za zdziwienia, ale szybko odzyskała rezon. Z uśmieszkiem w kąciku ust spytała:
— Mogłabym. Twoja rzecz?
Chwilę zwlekałem z odpowiedzią.
— W końcu spytałem. Pójdę się przejść.
Wstałem od stołu i zszedłem z tarasu, a następnie poszedłem przejść się po okolicy, która dzięki swej monotonii działała na mnie dość kojąco. Niestety słońce było za mocne, żeby się kręcić za długo po okolicy bez nakrycia głowy, więc wróciłem.
W ogrodzie — jedynym względnie zielonym obszarze w zasięgu wzroku — spotkałem Ludgardę.
— Wnuczka mówiła mi o twoim warunku.
— To było zanim zobaczyłem tyłek Lenny.
Ludgarda zaśmiała się.
— To nam więcej mówi o tobie niż o niej.
— Ale nie sądzę, że się do czegoś nadam, ponieważ od jakiegoś czasu zaniknął u mnie popęd seksualny.
Ludgarda zmrużyła oczy.
— Mam pewien pomysł, ale pomówmy o tym potem.
— Oczywiście.
Wróciłem do swojego pokoju i poszedłem spać. Całe to żeglowanie nie zostawiało wiele czasu na sen, więc postanowiłem skorzystać. Jak wstałem, to były przygotowane storyboardy dla sceny, w której miałem zagrać. Przejrzałem je, akcja była nieskomplikowana, prawie żadnej fabuły.
Lenny spojrzała na mnie pytająco.
— Okej.
Zabrała mnie do stajni, gdzie wszystko było już gotowe. W centrum sceny stała skrzynia z obitą czarną skórą leżanką. Przy górnej krawędzi były liczne metalowe kółka. Za tło robił ekran z drobnej cegły. Panie były już gotowe: Ludgarda miała lateksowy catsuit i gorset, jak poprzednio, a do tego trzymała w ręce szpicrutę; Lenny miała na sobie lateksowy fartuch, jak rzeźnik, a pod spodem tylko lateksowe pończochy i dopasowany do szyi naszyjnik, który przywodził na myśl obrożę; Lucesita miała martensy, dżinsowe szorty, z których na biodrach łukami wybijały się paski od stringów, u góry zaś miała tylko skórzany X połączony w środku metalowym kółkiem. Wszystkie trzy miały włosy spięte w kucyki. Wszystkie trzy również miały podobny makijaż, z intensywnie czerwonymi ustami i cieniami wokół oczu, które uciekały ostro na boki, przy czym był pewna gradacja: Lucesita miała najbardziej agresywny, punkowy, Lenny była wyzywająca, a Ludgardzie nadawał trochę niedostępny wygląd.
Nigdzie nie było śladu Wolffe'a ani nawet krwi. Podszedłem do miejsca, w którym się wykrwawił.
— Imponujące.
Lucesita prychnęła.
— Nauczyłyśmy się zmywać z tej podłogi wszystkiego rodzaju płyny ustrojowe, jakie człowiek ma w sobie lub jest w stanie wyprodukować.
Być może komunikat, a być może maniera, w jakiej to powiedziała, ale Lenny zaśmiała się w głos. Obróciłem się w jej stronę.
— Śmieszka z ciebie.
Ludgarda podeszła do mnie ze skórzaną maską, ale powstrzymałem ją gestem ręki.
— Dziękuję.
Spojrzała na mnie z uznaniem. A może jak na skończonego głupka.
— Jak chcesz.
— Co mam robić?
— No dobrze, młodzieńcze. Ponieważ jesteś naturszczykiem, będziesz od początku do końca leżał na skrzyni. My zrobimy resztę. Rozbieraj się i wskakuj w rolę.
— Okej.
Zdjąłem ubranie poza kadrem i położyłem się na skrzyni. Ludgarda nakryła mi głowę czarnym materiałem. Kamera poszła w ruch.
Najpierw usłyszałem Lenny.
— Lucesita, nasz dzisiejszy pacjent ma problemy z erekcją.
— Ojej, Lenny, jaką terapię zamierzamy zastosować?
— Myślę, że terapia chłostowo-facesittingowa powinna mu pomóc. Na szczęście nie jesteśmy dzisiaj same.
Usłyszałem stukot obcasów. Odezwała się Ludgarda:
— Dziewczęta, dzisiaj ja poprowadzę kurację.
To mówiąc, podeszła do mnie i odsłoniła moją twarz.
— Lenny, przypnijmy go. Coś czuję, że może być niespokojny za pierwszym razem.
— Jak rozkażesz.
Podeszła do mnie i zaczęła zakładać mi skórzane kajdany na nadgarstki i na kostki, które następnie zapięła do skrzyni. Paski były na tyle krótkie, że nie mogłem unieść rąk ani nóg.
— Zdejmij fartuch.
Lenny wykonała polecenie i w następnej chwili była w samych lateksowych pończochach połączonych z pasem, również lateksowym. Wdrapała się na skrzynię i usiadła mi na klatce piersiowej, gdzie się przez chwilę mościła. Następnie uniosła się do góry i cofnęła. Jej tyłek był teraz nad moją twarzą. Dłonie Ludgardy, wciśnięte w lateksowe rękawiczki, złapały moją głowę po bokach. Niepotrzebnie. Mogłem bardzo dobrze poczuć Lenny nade mną.
Nagle powiedziała:
— Ale może go najpierw rozgrzejemy.
Ludgarda pokiwała głową.
— Słusznie. Lucesita?
Lucesita odpowiedziała głosem pełnym pogardy:
— Nie dotykam jego penisa.
Podeszła do wieszaka z pejczami, batami i tym podobnymi, i zdjęła z niego szpicrutę. Lenny zeszła ze mnie, ale stała tak, że mogłem widzieć doskonale jej tyłek. Nie tylko był duży i krągły sam w sobie, ale lateksowe pończochy były bardzo dopasowane i wypychały go trochę do góry. Lucesita wróciła i zaczęła masować mnie końcówką szpicruty, przyglądając mi się przy tym badawczo. Przesuwała ją po bokach, klatce piersiowej — w jednym gumowa końcówka zahaczyła o mój sztywny sutek i żadne nie chciało ustąpić, więc Lucesita włożyła w to więcej siły i w końcu wygrała — i wreszcie przyłożyła mi do ust.
— Całuj.
Pocałowałem końcówkę raz i bardzo szybko przejechała do nóg, gdzie zaczęła uderzać mnie po udach. Zrazu całkiem znośnie, szybko jednak ból się skumulował. Choć trwało to zaledwie chwilę, czułem się, jakbym wypadł poza czas.
— Jest gotowy.
Na te słowa Ludgarda złapała moją głowę, a Lenny zaczęła się wspinać na mnie. Opadła na moją twarz bez zbędnych ceregieli i na tyle szybko, że nie miałem czasu nabrać oddechu. Jej ciało przywarło na tyle ciasno, że nie mogłem oddychać. Po chwili zacząłem się szamotać. Lenny uniosła się do góry i łapczywie nabrałem powietrza. Chichrała się w swoim stylu. Pochyliła się do przodu i złapała moje sutki palcami, wykręciła je lekko i znowu siadając mi na twarzy, oparła się całym swoim ciężarem. Co prawda udało mi się nie krzyknąć z bólu, ale oddychałem intensywniej, więc znowu nie miałem wiele powietrza.
Wtedy stało się coś niespodziewanego. Poczułem, że dostaję erekcji. Jednocześnie szarpałem się, bo Lenny przetrzymywała mnie dłużej. W końcu się zlitowała. Oparła się jedną ręką o moje udo, a palcem drugiej trącała mojego penisa.
— Wygląda na to, że pacjent wyleczony.
Ludgarda odezwała się:
— Zróbmy próbę.
W moim polu widzenia pojawiła się Lucesita, która ubierała właśnie lateksową rękawiczkę, jakiej normalnie używają lekarze. Naciągnęła i puściła, strzelając w charakterystyczny sposób. A potem drugą. Tym, co mnie najbardziej w niej kręciło w tym momencie, to była jej mina, łącząca zaciętość z niewzruszeniem.
Spojrzała na mnie i przeniósłszy spojrzenie na Ludgardę, powiedziała:
— Ja się tym zajmę.
Kiedy więc Lenny po raz kolejny wykręciła moje sutki i usiadła na mnie, Lucesita zaczęła bardzo mechanicznie mnie brandzlować. Z początku było to trochę nieprzyjemne — choć i tak musiałem walczyć z innymi bodźcami w tamtym momencie — ale w końcu udało nam się wejść w rytm i doszedłem. Lenny zsiadła ze mnie w momencie, klepiąc mnie po klatce piersiowej, a Lucesita zdjęła pokrytą nasieniem rękawiczkę i rzuciła na mnie.
Ludgarda nachyliła się nade mną.
— Zapraszamy za tydzień do kontroli.
Lucesita wyłączyła kamerę. Lenny zaczęła mnie odpinać. Wszystko to było dość surowe i gwałtowne, więc leżałem, przeżywając całą scenę od nowa.
— Nie za krótkie było?
Ludgarda poklepała mnie.
— Było dobrze. Wiedzieliśmy, że nie jesteś zawodowcem.
Usiadłem na skrzyni. Na zewnątrz było już ciemno.
— Myślę, że jutro rano będę się zbierał.
Lenny usłyszała to i podeszła do mnie.
— Będziemy miały do ciebie prośbę w takim razie.
— Okej.
Wróciłem do pokoju i wziąłem prysznic. Potem, siedząc na łóżku, dotykałem tych obszarów, które zostały wychłostane przez Lucesitę. Ożywiało to wciąż we mnie wspomnienia doznań.
Kiedy obudziłem się rano, ubranie, w którym tu przyjechałem, leżało poskładane na kupkę na komodzie. Ubrałem się i wyszedłem z pokoju. Na śniadanie znowu był hummus z warzywami. Z jakiegoś powodu Lucesita poczuła się wywołana do tablicy i sama z siebie powiedziała:
— Nie jadamy tutaj mięsa.
— Rozumiem.
Do stołu dosiadła się Lenny, z kubkiem kawy w ręce. Uśmiechnęła się do mnie.
— Pozbyłyśmy się ciała, ale został jeszcze motocykl. Jeżeli będzie stał za długo przy drodze, to zacznie wzbudzać podejrzenia. Moja córka podjechała nim pod dom, ale chcemy się go pozbyć.
— Mogę go zabrać i zostawić w Puerto de Rosario. To mniej rzucające się w oczy niż buggy. Na szczęście mam ze sobą buty, które wyglądają na motocyklisty.
Lucesita zrobiła wielkie oczy.
— Te kowbojki?
— Technicznie to są buty ochronne. Takie, które robotnik może nosić do fabryki. Nie przewodzą prądu, nie ślizgają się na oleju oraz mają metalową blachę, więc stanięcie na gwoździu nie jest problemem.
Lenny włączyła się do tematu.
— Technicznie kowbojki zaczęły swoją karierę, że tak powiem, jako narzędzie pracy, ponieważ miały służyć ochronie przeciwko grzechotnikom — wysoka cholewa miała chronić przed ugryzieniem. Dopiero potem zaczęto robić wariant elegancki na niedzielę.
Lucesita zaśmiała się.
— Bogu miłe są eleganckie kowbojki. Tak czy siak, dziwnie wyglądają do krótkich spodni.
— Nie planowałem zostać tak długo. Prawdopodobnie ubrałbym się praktyczniej, gdybym wiedział, co mnie czeka.
Wstałem. Lenny przypomniała sobie coś.
— Muszę oddać ci twój nóż. Oczyściłam go z wszelkich śladów DNA.
— Dziękuję.
Buty stały w przedpokoju. Naciągnąłem na stopy skarpetki i wzułem buty. Spojrzałem na Lucesitę. Wyglądała na rozbawioną.
— Klaun.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Skłoniłem się i wyszedłem. Na siodełku motocykla leżała para lateksowych rękawic, jakichś Lucesita użyła podczas nagrywania klipu. Wcisnąłem w nie dłonie i wsiadłem na motocykl, a następnie zacząłem jechać z początku ostrożnie, ponieważ nie znałem maszyny, ale jak wjechałem na drogę asfaltową, to czułem się już pewnie. Bez zbędnej brawury dotarłem do głównej drogi i wróciłem do miasta. Zaparkowałem motocykl w jednej z bocznych alejek i doszedłem na piechotę do mariny. Katamaran nadal był zacumowany.
Na pokładzie było kilku chłopaków.
— Gdzie to się bywało? Wyprułeś z lokalu, jakby cię gonili.
— Miałem sprawę niecierpiącą zwłoki. Kiedy wypływamy?
— Jutro.
— To świetnie.
— Pamiętasz tę laskę z baru?
— Tak.
— Wyobraź sobie, że zrobiły to: nagrały wszystkie trzy klip. Jest dość krótki, bo chyba jakiegoś amatora zaangażowały, ale poza tym super. Może nakręcą więcej.
— Okej.
— Pokazać ci potem?
Poczułem mrowienie w penisie.
— Bardzo chętnie.
Wyciągnąłem telefon komórkowy wciśnięty między materac a koję i sprawdziłem, czy ktoś nie próbował się ze mną skontaktować. Była jedna wiadomość tekstowa od Wodza Zagnieżdżonego Scope'a: „Daj znać jak poszło”. Wyszedłem na zewnątrz i wybrałem numer do niego. Bardzo długo nie podnosił, ale w końcu się odezwał.
— No?
— „Jak poszło”?
Zaśmiał się.
— Nasze stowarzyszenie postanowiło pomóc naszym paniom i daliśmy im znać, kiedy nasz człowiek tam będzie. Ten cały świr jest — a raczej, mam nadzieję, był — niebezpiecznym typem.
— Ja sam nie wiedziałem, kiedy tam będę.
— Skorzystaliśmy z usług agencji holistycznej.
— Rozumiem. No więc poszło dobrze. Jak się obudziłem wczoraj rano, to po Wollfie nie było śladu.
— Wolałbym, żebyś nie używał nazwisk przez telefon.
— Przepraszam.
— Muszę kończyć.
— Pa.
Rozłączyłem się. A więc zostałem człowiekiem ich stowarzyszenia.
Hiszpania, 17–25 sierpnia 2019