aubrey de los destinos prezentuje:

wi[nce]lk

filip marlo-zwoliński otworzył drzwi mojego gabinetu czyli tak naprawdę kanciapy gdzie miałem wszystko czego mi było trzeba: biurko na którym leżał otwarty laptop i fotel biurowy z drewnianym oparciem oraz goła żarówka wisząca z sufitu. dawniej był tutaj schowek na miotły ale od czasów kiedy stawiano budynek sytuacja się zmieniła i firmy sprzątające przyjeżdżały teraz z takimi pakownymi wózeczkami samojezdnymi gdzie miały cały sprzęt potrzebny do pracy. filip z początku oponował przed umieszczeniem mnie tutaj ale w końcu uległ ponieważ w biurze bywałem sporadycznie. początkowo siedziałem u niego na kanapie ale stwierdził że moja obecność nawet jeżeli jest nierzucająca się w oczy to psuje mu flow z różnymi klientkami które nas odwiedzały. tak skończyłem z własnym gabinetem

"chodź. mam dla ciebie małą robótkę" powiedział

schowałem komputer do szuflady w biurku i zamknąłem ją na klucz i wyszedłem ze swojego gabinetu który również zamknąłem na klucz i wyszliśmy na tyły budynku gdzie filip wyjął paczkę papierosów i zaproponował mi jednego a kiedy odmówiłem wyjął dla siebie tylko i odpalił go

"co tam" spytałem

"chodzi o mojego siostrzeńca. zaginął. nazywa się grzegorz tuteć-zwoliński i chciałbym żebyś go odnalazł"

"okej"

"sam bym się tym zajął ale pojawiły się nowego informacje w sprawie amandiego i chcę je sprawdzić jak najszybciej. grzegorz niekoniecznie jest chlubą rodziny i myślę że dawniej dostałby po prostu łatkę wiejskiego głupka i nikt by niczego od niego nie oczekiwał. właściwie nikt nie oczekuje jeśli nie liczyć jego matki która nadal się chyba łudzi ale nikt nie ma serca powiedzieć jej że z tej mąki chleba nie będzie. no więć zadzwoniła do mnie moja matka i mówi że ciotka czyli właśnie jego matka odchodzi od zmysłów i żebym rzucił okiem. podrzuciłem temat jednemu z moich kataryniarzy ale ten poniekąd potwierdził to co ciotka powiedziała: grzegorz przestał dawać znaki jakiegokolwiek życia dwa tygodnie temu i od tamtej pory nie ma żadnego ruchu na jego koncie bankowym ani różnych soszjalmediach. jednocześnie nie znaleziono go nigdzie martwego. ani jego ani żadnego anona który pasowałby do opisu. chciałbym żebyś poszedł do jego mieszkania i sprawdził to osobiście"

"okej"

"wyślę ci jego adres na telefon"

mieszkanie

akurat zaczynało padać kiedy podjechałem pod budynek w którym mieszkał grzegorz tuteć-zwoliński. budynek należał do tak zwanej potocznie incelówki która musiała być inspirowana kowloonem i składała się z samych ciasnych klitek gdzie gig-ekony mogły wynająć miejsce dosłownie do spania w przerwach między kolejnymi wyniszczającymi pracami. przykra sprawa. oczywiście incelówka incelówce nie równa i ta akurat była lepsza: miała nieco przestronniejsze "mieszkania" a do tego położona bliżej bogatych dzielnic niż inne co zwiększało szanse na lepszą pracę chociażby. widziałem w tym rękę filipa

nazwa zaczęła się od żartu że tego typu budynki to gniazda dla inceli bo żadna dziewczyna nie da się zaciągnąć w takie miejsce. była to poniekąd prawda ale jednocześnie istniały żeńskie ekwiwalenty które z kolei miały przede wszystkim taki cel: trzymać wszelakich absztyfikantów z dala. obydwie płcie rozchodziły się we wzajemnym zainteresowaniu sobą przy czym znaczna część zarówno mężczyzn jak i kobiet nie przejawiała pociągu seksualnego a część wręcz stosowała farmaceutyki tłumiące popęd. popularna na przykład była biała tabletka o nazwie asex

wyszedłem z samochodu i podjąłem się próby przebiegnięcia między spadającymi kroplami deszczu ale muszę jeszcze poćwiczyć tę starożytną sztukę. drzwi do budynku były zamknięte ale filip dał mi kopię klucza w postaci karty magnetycznej którą zbliżyłem do czytnika i dostałem się do środka gdzie skorzystałem z klatki schodowej żeby nie dać się zdybać w windzie innemu mieszkańcowi. grzegorz mieszkał na szóstym piętrze. drzwi do mieszkania otwierała ta sama karta

pierwszą rzeczą jaka mnie uderzyła po otworzeniu był zapach: mieszanka potu i taniego jedzenia. na pewno nie pomagało że jedynym oknem był niewielki lufcik pod sufitem który był zamknięty a klimatyzacja prawdopodobnie nie była włączana od dwóch tygodni. kolejny żart mówił że okno tych rozmiarów miało zapobiegać potencjalnym samobójstwom. zanurzyłem się w lepki zapach pomieszczenia i zacząłem je skanować choć po prawdzie nie było za bardzo co skanować. na prawo od wejścia była kabina prysznicowa połączona z tak zwanym tureckim kiblem nad którym się kucało na skoczka narciarskiego. następnie było biurko z dość sporym komputerem który był prawdopodobnie najdroższym przedmiotem w mieszkaniu. na biurku panował rozgardiasz ale w oczy rzucała się butelka jakiegoś żelu i zużyta w połowie rolka papieru toaletowego oraz pozwijane kawałki papieru pod biurkiem. również na biurku leżała sterta kartek urodzinowych z różnymi czarodziejami i życzeniami z okazji trzydziestki. w rogu po lewej stronie pokoju było niskie łóżko. ściany oklejone były plakatami reklamowymi gier komputerowych i samochodów spomiędzy których wyglądały półnagie dziewczęta. czyżby grzegorz zaczął łykać asex dopiero w którymś momencie? na fotelu przy biurku wisiało kilka koszul oraz kurtka a w skrzyni przed łóżkiem była reszta garderoby. pomieszczenie nie miało żadnego aneksu kuchennego. wtedy uderzyło mnie że moje miejsce jest bardzo podobne ale nie było czasu na analizowanie mojego życia. bałem się że ubranie przejdzie mi zapachem tego miejsca i utrudni później pracę w terenie

w mieszkaniu nie było żadnych książek ani papierów więc siadłem do komputera i wyjąłem z kieszeni mały dongiel który wpiąłem w komputer który włączyłem a następnie zadzwoniłem pod kontakt o wdzięcznej nazwie RISINGSON; KATARYNIARZ. w międzyczasie komputer utknął na ekranie logowania

"usługi hakerskie risingson" powiedział nieco radiowo-marketingowym głosem ktoś po drugiej stronie

"myślałem że jesteś kataryniarzem"

"dawno temu i nieprawda" zaśmiał się głośno risingson

"mam cię źle wpisanego do książki adresowej"

"jesteś od filipa co nie?"

"tak. wpiąłem dongiel od ciebie w komputer i chciałbym żebyś dał mi dostęp do maszyny"

"się robi panie kierowniku"

na ekranie podjęto zdalną próbę wielu loginów i po bardzo krótkiej chwili wylądowałem na pulpicie

"login: grzetutzwo, hasło: 4-everLoser" powiedział risingson i dodał: "aczkolwiek typ miał całkiem sensowne zabezpieczenia jak na cywila"

"rachunek wyślij filipowi"

"się rozumie" odparł i rozłączył się

schowałem telefon do kieszeni dżinsów i zacząłem przeglądać zawartość komputera

jak na wiecznego przegrywa za którego miał się grzegorz to jego obecność w sieci była pozbawiona goryczy jaką normalnie widuje się u mieszkanców incelówek. wiem bo ostatnio czytałem szereg artykułów na ten temat. wszyscy mają dużo do powiedzenia na temat szkodliwości zjawiska dla dalszego rozwoju ludzkości ale nikt nie ma sensowengo rozwiązania. klasyk

odniosłem wrażenie że filip przedstawił mi nieco bardziej niekorzystny obraz grzegorza niż faktyczny ale w rodzinie takie rzeczy się zdarzają. po pierwsze grzegorz był pracowity i gig-robótki może nie płaciły dużo ale nadrabiał to ilością. po drugie wolny czas poświęcał na gry komputerowe i postowanie na ich temat w różnych miejscach. nie było w nim jakże częstej niechęci do przedstawicielek płci przeciwnej i nie wydawał się zradykalizowany przez faszystów. far from wiejski głupek drogi filipie

skrzynka mejlowa była trochę bardziej pomocna. przebiwszy się przez automatyzowane mejle dotarłem do dość niepokojącej wiadomości

Drogi Grzegorzu,

zaczynała się wiadomość

Natrafiłam akurat na twój profil na portalu Wojowników Nieskończoności i jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Mam dla ciebie ofertę, która pozwoliłaby zarobić ci dość pieniędzy, żebyś się utrzymać, jednocześnie robiąc to, co tak kochasz: grając w swoją ulubioną grę!

Jeżeli chcesz poznać więcej szczegółów, wyślij mi swój numer telefonu.

🤗

Pozdrawiam,
Loretta Williams

hmm . . . fishy. grzegorz nie odpisał na wiadomość ale zajrzałem na portal na którym miał profil o którym wspomniała loretta i bingo: tam kontynuowali rozmowę. zasadniczo urobili go dość fachowo ale nie podpisał żadnej umowy ani nic więc cały ślad urywał się na spotkaniu które miało się odbyć . . . dwa tygodznie temu

wyjąłem swój dumbfon i wszedłem w opcję tymczasowego numeru telefonu i utworzyłem go i zadzwoniłem pod numer jaki znalazłem w jednej z wiadomości. prawie od razu odebrała rozmowę kobieta o nieco syntetycznym głosie

"dzień dobry. tutaj loot hunters limited. czym mogę służyć?"

"chciałbym rozmawiać z lorettą williams"

(cisza w słuchawce)

"o co chodzi?" spytał głos po chwili. nadal syntetyczny ale coś podpowiadało mi że mam do czynienia z osobą a nie konstruktem AI. może używali scramblera albo coś

"słyszałem że oferuje pracę"

"tak. oczywiście" odpowiedziała kobieta tym razem szybciej i nieco bardziej pewnie. "czy mogłabym spytać gdzie pan o nas słyszał?"

"kolega mi opowiadał"

"i jak kolega się nazywa?"

"grzegorz"

"tak . . . ?"

"no?"

"a dalej?"

"ilu grzegorzy zatrudniliście ostatnio?"

"proszę zrozumieć. mieliśmy różne próby oszustw. chcielibyśmy się upewnić na sto-- nie. na dwieście procent"

jej głos ani razu nie zdradzał irytacji

"grzegorz tuteć-zwoliński"

"dziękuję" odpowiedział głos a następnie usłyszałem stukanie w klawiaturę. "zadzwonimy do pana"

po czym się rozłączyła

"heh" parsknąłem do siebie i już miałem chować telefon do kieszeni kiedy zaczął dzwonić. zatrzeżony numer

"halo?"

"dzień dobry. tutaj loretta williams. słyszałam że jest pan zainteresowany pracą dla nas"

"tak"

rozmowa o pracę

nieśmiało proponowałem spotkanie gdzieś na mieście ale loretta uparła się spotkać u mnie i to dość szybko bo do godziny. udało mi się utargować dwie godziny żeby mieć czas na dojechanie i doprowadzenie swojego miejsca do stanu który krzyczałby PRZEGRYW ŻYCIOWY ale nie za bardzo

na miejscu miałem okazję po raz kolejny porównać swoje miejsce do grzegorzowego. na minus: było o wiele bardziej schludne jak i jasne ponieważ miałem okno od podłogi do sufitu. dodatkowo miałem też własną mini lodówkę którą sprzedał mi jakiś szemrany typ i myślę że zajumał ją jakiegoś hotelu ale nie wnikałem w legalność jej pochodzenia. na plus: było tu o wiele bardziej pusto ponieważ oprócz rzeczonej lodówki miałem jedynie goły materac na podłodze i nawet nie biurko a stolik z jednym krzesłem pod ścianą. mój prysznic nie miał zamkniętej kabiny tylko ścianę z luksfer od strony pokoju żeby mi nie pryskało na pokój. obok materaca leżało kilka książek. no dobra. obok materaca leżał stos książek. nie miałem plakatów ani żadnych innych dekoracji na ścianach. nie potrafiłem powiedzieć czy przekona ją to że jestem incelem czy nie ale miałem jednego asa w rękawie

domofon zadzwonił bardzo punktualnie

"halo? kto tam?" spytałem przejętym głosem

"loretta!" odpowiedział mi głos silący się na radosny. na małym ekranie zobaczyłem elegancką bizneswoman przed czterdziestką chociaż filtry wbudowane w obraz wideo czasami przekłamywały rzeczywistość

droga na dziesiąte piętro do mojego mieszkania zajęło jej chwilę i oczywiście mogła minąć się z windą ale zastanawiałem się czy nie było to trochę specjalnie żeby mnie nieco bardziej podstresować. kiedy w końcu się pojawiła to nie była taka radosna jak na dole tylko spytała oschle czy może wejść i dość surowo ogarnęła mieszkanie wzrokiem a następnie spojrzała na mnie

wyraźnie coś jej nie pasowało ale nie potrafiła tego uchwycić

"to mieszkanie jest w dość dobrej okolicy. jak cię na nie stać?" spytała

"mój szef mi załatwił ale nie wiem ile za nie płaci. odrabiam je"

"czym się pan zajmuje?"

"przewożę paczki z miejsca A do miejsca B"

"i co jest w tych paczkach?"

"nie pytałem nigdy. lepiej nie pytać o takie rzeczy. same kłopoty tylko z tego mogą być"

"hmm" westchnęła loretta i weszła głębiej do mieszkania przyglądając mu się cały czas badawczo

kamera domofonu dość trafnie oddała jej wiek ale jednocześnie wygładziła. nie chodzi nawet o to że miała zmarszczki w rzeczywistości a o to że sama w sobie była trochę zrobiona i wygładzona. wyglądała na zmęczoną. jakby miała za mało wypoczynku. w efekcie sprawiała wrażenie napiętej i jakby mającej wybuchnąć w każdej chwili ale nie z powodu byle czego a bardziej poważniejszej sytuacji. miała na sobie garsonkę i włosy upięte w koński ogon. gruby makijaż trochę pomagał ukryć operacje plastyczne

obróciła się z powrotem do mnie i jednocześnie przyjęła życzliwy uśmiech ale zrobiła to z lekkim opóźnieniem i przyjmowanie tej roli sprawiło że po plecach przebiegł mi dreszcz przerażenia

"dlaczego szukasz nowej pracy?" spytała z tym sztucznym uśmiechem na twarzy

"trochę mnie męczy to jeżdżenie po mieście a do tego nie zawsze są to bezpieczne okolice. chciałbym coś stabilniejszego. grzegorz zawsze mówił że jak znajdzie dobrą robotę to się wyrwie z tego grajdołu i zostawi nas bez słowa więc jak przestał dawać znaki życia to uznałem że sam spróbuję. nawet się gałgan nie pożegnał. a wcześniej imał się różnych zajęć"

loretta ponownie rozejrzała się po mieszkaniu próbując uchwycić się czegoś konkretnego

"nie masz komputera?" spytała w końcu

"zostawiłem laptop w pracy" odpowiedziałem ale od razu zdałem sobie sprawę że zbyt szybko i zbyt płynnie co było o tyle zabawne że mówiłem prawdę LOL

"a lodówka?"

"lubię mieć w domu zapas świeżego hummusu"

(napięcie się zagęszcza)

"nie umiem wskazać nic konkretnego palcem ale muszę spytać: czy na pewno tu mieszkasz?"

"do niedawna miałem tu straszny bajzel ale ze dwa tygodnie temu obejrzałem kilka filmików motywacyjnych i postanowiłem posprzątać swój pokój. wiem że to trochę cheesy ale początkowo człowiek ma motywację do utrzymywania porządku"

"hmm" mruknęła bardziej do siebie nadal nieprzekonana

pora była na asa w rękawie

"okej. jest coś z czego nie jestem dumny ale może pomoże" powiedziałem z udawanym zażenowaniem. "pragnę jednak dodać że pokazuję to jedynie dlatego że zależy mi na tej pracy" dodałem szybko

loretta zwężyła oczy i przyglądała mi się chwilę świdrującym spojrzeniem. podszedłem do materaca i odsunąłem go od ściany i pokazałem jej nazbierane tam od miesięcy obcięte paznkocie których nie chciało mi się nigdy zanosić do kosza. podniosłem wzrok na lorettę i napotkałem jej pełne obrzydzenia spojrzenie które w momencie przeszło w jej sztuczny uśmiech jak tylko zorientowała się że na nią patrzę

"jest pan zatrudniony" powiedziała ze sztucznym entuzjazmem

"uff. co za ulga. gdzie mam się stawić?"

"przyjedziemy po pana"

nadajniki

nie dali mi żadnych wytycznych ale z nagłego zniknięcia grzegorza wywnioskowałem że mogę mieć tyle czasu co robert de niro w 'gorączce'. na szczęście również byłem przygotowany. czego loretcie nie pokazałem to że cała prawa ściana mojego mieszkania to tak naprawdę poukrywane szafy. nie było czasu się przebierać a zresztą i tak miałem to samo ubranie na co dzień ale wyjąłem pudełko z nadajnikami do śledzenia. jeden przyczepiłem do kurtki. drugi wsadziłem do prawego buta. trzeci przyczepiłem pod spodem paska gdzie normalnie jest klamra ale ja mam taki materiałowy z dwoma kółkami więc chyba te kółka podpadają pod klamrę. ostatni schowałem w specjalnym miejscu. anyway--

wyjąłem telefon i zadzwoniłem do filipa i na szczęście go nie było bo gadanie trwałoby więcej a tak mogłem nagrać wiadomość

"cześć filip. wygląda na to że zlokalizowałem grzegorza ale nie wiem na pewno. aktywuję kilka nadajników które mi dałeś więc śledź moją pozycję ale nie wchodź do akcji za szybko. poczekaj aż się upewnisz bo to może być nasza jedyna szansa"

następnie usiadłem przy stole i zacząłem czytać książkę ale dwadzieścia minut później zadzwonił telefon

"dzień dobry" powiedział neutralny męski głos. "proszę być gotowym za kwadrans"

"czy mam być przed budyn--"

(rozłączył się)

wyjąłem z szafy torbę podróżną w której miałem zestaw ubrań gdybym miał 30 sekund na opuszczenie miejsca i z nią zszedłem na dół. przed budynek zajechał biały van za kierownicą którego siedział mężczyzna koło czterdziestki. rozglądał się nerwowo na boki i spojrzał na mnie ponaglająco kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. wsiadłem po stronie pasażera

"dzień dobry"

"nie ma czasu. musimy jechać"

"okej"

ruszył szybko i prowadził dość agresywnie: zmieniał często pasy i niejednokrotnie wpychał się innym kierowcom. większość samochodów i tak była sterowana sztucznymi inteligencjami więc zwalniały dość sprawnie i nikt nie trąbił. jechaliśmy kawałek i opuściliśmy nie tylko moją dzielnicę ale w ogóle pojechaliśmy na obrzeża miasta by w końcu zaparkować przed budynkiem mieszkalnym który lata świetlności miał dawno za sobą. miał pozabijane deskami okna i nie widać było żadnego światła z wewnątrz więc gdybym tu trafił z jakiegoś powodu sam z siebie to nie wymyśliłbym że może się tu coś odbywać

"gotowe" powiedział mężczyzna a ponieważ siedziałem bez ruchu i przyglądałem mu się ten dodał w końcu: "wysiądź i zaraz ktoś po ciebie wyjdzie a ja muszę jechać"

"okej"

tak jak powiedział kierowca zaraz wyszedł ktoś po mnie. tym razem kobieta w kostiumie biznes casual

"witam. nazywam się noreen i pokażę panu pana miejsce pracy" powiedziała uprzejmym głosem. albo tak dobrze grała swoją rolę albo nikt jej nie powiedział żeby na mnie uważała

"dziękuję" odpowiedziałem trochę ulegle

"tędy"

ruszyłem za nią i weszliśmy po schodach do drzwi głównych a tam do pierwszych drzwi po prawej. w środku był stół pod ścianą i dwa krzesła a także drugie drzwi. na ścianie naprzeciwko znajdowało się lustro. położyłem torbę na stole i odwróciłem się do dziewczyny

"teraz podpiszemy dokumenty?"

spojrzała na mnie zaskoczona

"co?" spytała odruchowo po czym odzyskała rezon. "a tak tak. tylko proszę poczekać momencik. muszę coś zrobić najpierw"

wyszła szybko i zamknęła za sobą drzwi. na klucz. obróciłem się szybko i jąłem przyglądać drzwiom zastanawiając się co zrobić następnie kiedy z kratek pod sufitem zaczął wydobywać się gaz. tak to sobie wymyśliliście. uśmiechnąłem się z uznaniem do lustra. nie chciało mi się już udawać zaskoczenia

szefowa

obudziłem się w niewielkim pokoju z łóżkiem oraz kiblem i żadnymi innymi meblami. nie miałem na sobie żadnego ubrania ale na łóżku było ułożone w kostkę coś w rodzaju piżamy albo stroju salowego szpitalnego wykonane z dość szorstkiego materiału. zamiast butów dostałem piankowe chodaki. na szyi namacałem jakąś metalową obrożę która była dość dobrze zamontowana. na ścianie naprzeciwko drzwi było kiedyś okno ale je zamurowano. pod sufitem i poza zasięgiem rąk wisiał plafon dający słabej jakości światło. dokonawszy przeglądu pomieszczenia położyłem się z powrotem. myślałem chwilę o chodzeniu tam i z powrotem jak papillon ale machnąłem na to ręką. albo mnie stąd wyciągną zbiry filipa albo jeszce będzie czas. po położeniu się zobaczyłem kamerę wcisniętą pod sufitem w rogu pokoju

drugim razem obudził mnie odgłos otwierania drzwi. na zewnątrz stało dwóch strażników w kamizelkach kuloodpornych oraz ochraniaczach na udach i kolanach i ramionach jak i hełmach co mi się z miejsca wydało przesadą ale może po prostu traktowali mnie poważnie

"wstawaj!" zawołał jeden z mężczyzn i uderzył pałką w metalowe drzwi

"się robi panie kierowniku" odpowiedziałem jowialnie

"ten jaki wesołek" odparł drugi wyraźnie niezadowolony jakby się jednocześnie przymierzając żeby mnie potraktować pałą przy okazji ale zachowałem neutralność i odpuścił nie znalazłszy pretekstu

wyszedłem z celi i zacząłem iść w kierunku który mi pokazali. wykonywałem polecenie bez ociągania się ale i tak co jakiś czas mnie szturchali i popychali na co nadal nie reagowałem w żaden sposób. plątaniną korytarzy doszliśmy do drzwi wyglądających tak samo jak wszystkie inne. cały budynek wyglądał jak celowo zaprojektowany by mieszać w głowie i utrudniać poruszanie się po nim. jeden z mężczyzn zapukał (ręką) i po chwili kobiecy głos rozkazał bo nawet nie powiedział: "wejść"

w środku był dość przyzwoicie wyglądający gabinet choć sprawiał jednocześnie wrażenie bezdusznego ponieważ wszystko było utrzymane w tonacjach szarości: biurko i ściany i doniczki z sztucznymi kwiatkami i nawet jakieś czarno-białe zdjęcia przedstawiające najprawdopodobniej włoskie miasteczko. za to było okno choć zaklejone matową płachtą do połowy wysokości i w ogóle wysoko jakbyśmy siedzieli gdzieś w piwnicy. za biurkiem siedziała szczupła kobieta na oko po trzydziestce ubrana w czarny lateksowy catsuit oraz średnio dopasowaną skórzaną uprząż połączoną metalowymi kółkami. jej jasne włosy upięte były w kucyk. jeden ze strażników wskazał mi taboret bo nawet nie krzesło naprzeciwko biurka. usiadłem

kobieta przez cały czas bacznie mi się przyglądała. w końcu wstała i obeszła biurko i usiadła na nim i postawiła prawą stopę w wysokim bucie na taborecie prawie zgniatając mi penisa. na szczęście odsunąłem się lekko w porę

"nie udało nam się nic na ciebie znaleźć co oznacza że w normalnym toku nie nawiązalibyśmy z tobą kontaktu" powiedziała. "gdyby twój kolega tyle nie peplał to prawdopodobnie nigdy byśmy nie zwrócili na ciebie uwagę. z braku informacji na twój temat wnoszę że jesteś nielegalnym imigrantem z jakieś ruretanii. nie zrozum mnie źle. przez jakiś czas wyłapywaliśmy element twojego typu ale sporo z nich buntowało się i chciało wciąż uciekać co podnosiło koszty naszej działalności. w pewnym momencie odkryliśmy że incele stanowią o wiele lepszy materiał. są bardziej zrezygnowani. no ale. jesteś tu to możesz coś dla nas zrobić. ale nie miej złudzeń. jeżeli będziesz sprawiał problemy to czeka cię anonimowy grób na obrzeżach miasta"

wzięła nogę i wstała i obeszła biurko i usiadła za nim z powrotem. nie miała bardzo krągłych kształtów przez co lateksowy strój jakby wisiał na niej i w pierwszej chwili nie zrobiło to na mnie wrażenia ale kiedy się ruszała to poszczególne obszary ubrania napinały się wokół fragmentów jej ciała i podkreślały jej kształty. spojrzałem na nią i zorientowałem się że patrzy się na mnie być może już chwilę. uniosła brew pytająco

"okej" odpowiedziałem

w tym momencie poczułem uderzenie w tył głowy aż zobaczyłem mroczki przed oczami

"proszę pani" pouczył mnie ten strażnik który już wcześniej chciał mi lutnąć

"proszę pani" dodałem

kobieta uśmiechnęła się

"pytania?"

"czy to atrani?"

"co?"

"na tych zdjęciach"

"nie. to positano" odparła z wyższością w głosie ale jednocześnie lekkim uznaniem

"też ładne. i wcale nie tak daleko" odpowiedziałem ze znawstwem w głosie i szybko przeszedłem do kolejnego pytania zanim strażnik za mną znowu znajdzie sobie pretekst. "co będę robił?" spytałem

kobieta wychyliła się do tyłu w swoim fotelu

"grzegorz ci nie powiedział?"

"nie zdążył"

kobieta nic nie powiedziała tylko skinęła głową na strażnika. ten uchylił drzwi i powiedział coś cicho do kogoś po drugiej stronie i zamknął je z powrotem. po chwili przyprowadzili grzegorza którego znałem ze zdjęć znalezionych na jego komputerze. wszedł kuląc się lekko ale zasadniczo nie wyglądał na kogoś trzymanego wbrew swojej woli

"twój kolega któremu zdążyłeś opowiedzieć o naszej firmie" powiedziała kobieta

grzegorz spojrzał na mnie zdziwiony. spoglądał to na mnie to na szefową tego interesu

"nie wiem kto to jest" powiedział w końcu

kobieta spojrzała na mnie beznamiętnym lecz jednocześnie świdrującym spojrzeniem

"hmm?"

"grzegorzu wiem że umawialiśmy się trzymać to w tajemnicy ale oni już wiedzą więc to nie ma sensu" powiedziałem do niego nieco wystraszonym i błagalnym tonem

"nie! ja serio widzę go po raz pierwszy w życiu" zaprotestował grzegorz bardziej do kobiety niż do mnie

postanowiłem kontynuować ten cyrk

"no weź. bo nie pozwolą mi zostać"

z pomocą przyszedł mi strażnik przemocowiec który uderzył grzegorza w brzuch aż ten się złożył w pół i upadł

"nie kłam" powiedział

"tak. znam go" wydusił z siebie grzegorz

podniosłem wzrok na strażnika który z miną pełną satysfakcji górował nad grzegorzem

"dziękuję" powiedziała kobieta niewzruszona a może nawet trochę znudzona. "wyprowadzić go"

strażnicy złapali grzegorza pod ramiona i bardziej wynieśli niż wyprowadzili. nagle zostałem sam z kobietą

"niesamowite do czego przyzna się człowiek jeżeli odpowiednio go uderzyć" przyznała ni to rozbawiona ni poruszona tym w jakikolwiek sposób. "oczywiście wierzę że widzi cię po raz pierwszy w życiu ale jednocześnie chcę widzieć u moich podopiecznych posłuszeństwo"

"jestem bardzo łatwy we współpracy" odparłem

"nie przerywaj mi" pouczyła mnie. "znaleźliśmy wszystkie nadajniki które poukrywałeś w ubraniu chyba że ukryłeś gdzieś jeszcze jakiś"

"tak. mam jeden w dupie" odpowiedziałem prowokacyjnym tonem

kobieta zaśmiała się pod nosem

"uważaj bo jeszcze sprawdzimy" odparła z lekkim uśmieszkiem rozbawienia. "nie wiem co planujesz i nie obchodzi mnie to. po tym jak cię tu przywieźliśmy to pojechaliśmy do twojego mieszkania sprawdzić co z ciebie za jeden ale co się okazało? lokal był pusty. ani pół śladu że tam ktokolwiek mieszkał. nawet klucz nie pasował więc musieliśmy się włamać. gdyby nie to że loretta tam była to nie dałabym wiary że miałeś coś wspólnego z tym miejscem. no ale. skoro się tu wepchałeś to teraz możesz dostarczać wartość naszym udziałowcom"

"i co właściwie będę robił?"

"mówiłam już raz żebyś mi nie przerywał. zaraz weźmą cię do twojego biurka i wytłumaczą wszystko. chcę ci tylko przypomnieć że jak będziesz coś kombinował to się ciebie bezceremonialnie pozbędziemy"

"gdyby czekała mnie jakaś ceremonia to może bym jeszcze coś kombinował ale w takiej sytuacji pozostaje mi się zachowywać" powiedziałem

kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem i nacisnęła przycisk który musiała mieć pod blatem biurka ponieważ w momencie drzwi się otwarły i do środka wparowali dwaj strażnicy i zabrali mnie stamtąd

nigdy więcej nie byłem w tym pokoju

farma

strażnicy zaprowadzili mnie z takim samym poszturchiwaniem co poprzednio do dość sporego pomieszczenia pełnego monitorów na wąskich biurkach poustawianych jedno obok drugiego. na każdym monitorze wyświetlona była ta sama gra fantasy rpg i wszyscy w nią grali w milczeniu. pomiędzy biurkami chodził chudy mężczyzna w okularach i nadzorował wszystko z surową miną. zostałem posadzony przy jednym z biurek. spojrzałem na swój setting i powiedziałem:

"przepraszam bo tu jest mysz i klawiatura a ja bardziej gamepadowy jestem"

mężczyzna w okularach przybiegł i żachnął się

"no nie! znowu to samo. strażnik! to już trzeci raz w tym tygodniu. zaprowadźcie go do sekcji gamepadowej"

przenieśli mnie do innego pokoju który wyglądał tak samo poza tym że ludzie grali na padach. gra również była fantasy niestety nie kosmiczne ale gameplay był souls-like'owy. w tym pomieszczeniu był podobnie wyglądający kierownik sali ale nie miał tej nerwowości co poprzedni i dość rzeczowo wyjaśnił mi na czym będzie polegała moja praca. miałem grać w grę jakby nigdy nic i zbierać wszystko co dropnęło i oddawać postaci kierowanej przez kierownika klanu do którego była zapisana postać którą grałem. tenże herszt decydował wtedy co mogę zatrzymać jako pomocne dla dalszego grania i zbierania lepszych przedmiotów a co mam oddać. potem dowiedziałem się że przedmioty te były sprzedawane z niejednokrotnie sporym zyskiem. mój pierwszy naprawdę wartościowy ajtem zgarnąłem trzeciego dnia pracy. był to miecz poszerzony o magiczną zdolność do zadawania większych obrażeń co było wizualizowane wybuchem zielonego gazu. sic. w zamian zaoferowali mi puszkę coli do posiłku którą przyjąłem i oddałem typowi obok mnie ponieważ sam nie piję a była to łatwa metoda zarobienia dodatkowych punktów u ziomali

maszyny chodziły non-stop i grało się non-stop ale traktowano nas dość przyzwoicie jak na miejsce którego nie mogliśmy opuszczać. grało się przez cztery godziny ciurkiem a potem miało cztery godziny przerwy po których znowu były cztery godziny grania i tak w kółko. każda postać miała dwóch graczy którzy się wymieniali co te cztery godziny i dzielnie budowali statystyki. podczas posiłku dowiedziałem się że nie pozwalają rozmawiać ze sobą graczom odpowiedzialnym za tę samą postać ponieważ dochodziło do bójek związanych z nieprawidłową dystrybucją punktów podczas levelowania. kiedy nie graliśmy to mogliśmy oglądać telewizję albo czytać książki. niektórzy korzystali również z siłowni oraz spacerniaka bo inaczej nie sposobna tego dziedzińca nazwać. poza godzinami grania można było swobodnie rozmawiać ale jednocześnie było to ściśle śledzone i kiedy zauważano zwiększającą się zażyłość to osoby były rozdzielane. z tego co zrozumiałem to obiekt podzielony był na wiele identycznych sekcji i nigdy nie zbierano wszystkich w jednym miejscu. z tego powodu nie udało mi się przez długi czas nawet zobaczyć z grzegorzem

podejrzewam że pod pretekstem takich rotacji pozbywano się ludzi bo nie wierzę że przez ten cały czas nikt nie chciał opuścić miejsca. zgaduję że robili research i poza mną ściągano tu ludzi o odpowiednio dopasowanym profilu psychologicznym ale w stuprocentową skuteczność nie uwierzę

granie co cztery godziny brzmi jak męcząca sprawa ale wszyscy funkcjonowali w trybie tak zwanego snu polifazowego gdzie śpi się często ale krótko i po kilku tygodniach idzie się przestawić i nawet potem trudno wrócić do pooprzedniego trybu. skutkiem ubocznym tego jak i braku weekendów było to że czas spędzony w tym miejscu zlewał się w jedno pasmo na pograniczu snu i jawy. kiedy weszło się jednak w rytm to dawało to dziwne poczucie spełnienia i . . . przynależenia do czegoś większego. czegoś wspólnego

menedżment dbał o to żebyśmy żyli dobrze. jedzenie nie było wykwintne ale jednocześnie nie oszczędzano na nas i nikt nie był głodny i niedożywiony i nawet był wybór kilku rodzajów kuchni. gdybym miał zgadywać to część zamawiano ale większość wytwarzano na miejscu. ze smaku wnoszę że dbali o to żebyśmy nie mieli za dużo cukru. ludzie też się nie przejadali bez tych dopaminowych oszustw i zasadniczo wszyscy byli szczupli. raz dziennie zaganiali nas pod prysznic. obowiązkowe było również spacerowanie przez trzydzieści do sześćdziesięciu minut. w ramach zajęć również sprzątaliśmy zarówno nasze pokoje jak i przestrzeń wspólną. nie można było korzystać z sieci i kontaktować się ze światem zewnętrznym ale można było zażyczyć sobie tabletu do konsumpcji pornografii. krew nie woda. wiadomo. a co lepsi gracze byli nagradzani raz w miesiącu wizytą prostytutki

co ciekawe to że ludzie nie buntowali się. było ociąganie się i wielu ogarniał leń ale zewnętrzna motywacja działała. im dłużej ktoś tu był tym bardziej wdrażał się w ten system i motywacja powoli stawała się wewnętrzna. ale może niech wypowiedzą się sami zainteresowani. poniżej garść cytatów mieszkańców

axel:

Taa... na początku było dziwnie, ale potem się przywyczaiłem. Spoko było, że nie musiałem się zajmować praniem itede, jedzenie było zawsze na czas i nawet można było mieć jakieś hobby. Zajawiłem się na te takie łodzie w butelkach i w ciągu kilku miesięcy udało mi się w końcu skończyć jedną. Tak że tego no

hassan:

zanim tu trafiłem, czułem się jakbym dryfował bez celu, co może brzmieć dziwnie, kiedy mówimy o grupowym graniu w mmorpegi na nonstopie, ale dało mi to jakieś poczucie porządku w tym świecie i poznałem tutaj ciekawych ludzi i dzięki ograniczeniom udało mi się zacząć czytać dużo książek i myślę, że to mi bardzo dobrze zrobiło koniec końców, tak że mógłbym polecić to miejsce, choć oczywiście nie jest to dla każdego

gregor (nie mylić z grzegorzem):

Kiedy opowiadałem potem o tym okresie mojego życia, wielu moich znajomych mówiło, że to brzmi jak więzienie albo obóz wojskowy, ale ja osobiście przyrównałbym to do zakonu. A przynajmniej tak sobie zawsze wyobrażałem pobyt w klasztorze: wszystko ma swój czas i miejsce, wszyscy mogą się oddać tej jednej rzeczy, w której są dobrzy. Obsługa obiektu traktowała nas dobrze i nieliczne przypadki złego traktowania nas zawsze kończyły się konsekwencjami, najczęściej pozbywano się obsługi, ponieważ ich było o wiele łatwiej zastąpić, co dodatkowo dawało nam poczucie, że coś znaczymy dla kogoś. Było to bardzo miłe. Na zewnątrz pomiatano mną, patrzono na mnie z góry, jak na jakiegoś przegrywa, i traktowano mnie bez szacunku.

należało przyznać z uznaniem że system działał. aż nie przestał

nalot

akurat schodziłem ze swojej zmiany kiedy usłyszałem głośny huk i zobaczyłem dym. ludzie byli zaskoczeni i to zarówno gracze jak i strażnicy. okazało się wtedy że obiekt nie był przygotowany do obrony przed atakiem z zewnątrz i cała akcja trwała bardzo krótko

zanim jednak do tego doszło postanowiłem odnaleźć grzegorza. w zamieszaniu wszyscy biegali we wszystkie strony i strażnicy szybko odpuścili pilnowanie tego gdzie kto jest ponieważ prawdopodobnie wiedzieli że po ptakach. szukanie grzegorza w obiekcie podzielonym na mniejsze obiekty było jak szukanie igły w stogu siana ale postanowiłem spróbować swojego szczęścia

udało mi się przedostać do drugiej jednostki i okazało się że o ile architektonicznie jest takie samo miejsce to ściany są pomalowane na inny kolor. sprytnie. zacząłem wołać "grzegorz!" ale nikt nie odpowiedział więc ruszyłem dalej i czekała mnie niespodzianka ponieważ miejsce było znacznie większe niż by się mogło wydawać. raczej niemożliwym było że byłem tam gdzie zawiózł mnie kierowca na podpisanie umowy. łącznie przeszedłem szesnaście jednostek wołając w każdej imię grzegorza i to wiele razy bo w tym harmiderze mógł mnie nie usłyszeć

"tu jestem!" zawołał ktoś nagle

odnalazłem go w tłumie ale kiedy mnie zobaczył to zrzedła mu mina

"to ty" powiedział z urazą

"filip mnie przysłał" odpowiedziałem

"ciebie też?" spytał zaskoczony

"jak to też?" spytałem nie mniej zaskoczony

"podobało mi się tutaj. wszystko miało sens i tak dalej. a teraz diabli to wzięli"

w tym momencie podbiegł do nas ubrany na czarno komandos w goglach i masce i kazał nam iść z nim. w jednej ręce trzymał pancerny smartfon który schował po dotarciu do nas. wyprowadził nas na dziedziniec który musiał być otoczony budynkiem w którym byliśmy. był znacznie większy od spacerniaków do których nas zabierali. mężczyzna kazał nam usiąść i został z nami aż do końca

powoli wyprowadzali kolejne fale graczy i usadowiali wszystkich na ziemi. nikt nie sprawiał problemów chociaż widziałem jednego strażnika z zakrwawionym nosem ale niczym więcej. chwilę to trwało ale nad nami krążył helikopter który oświetlał wszystko bardzo jasnym reflektorem. oprócz tego świecili reflektorami ustawionymi w narożnikach dziedzińca. dziwnie było być po przerwie na tak otwartej przestrzeni

wtedy zobaczyłem filipa który wszedł w towarzystwie dwóch uzbrojonych mężczyzn. ubrany był wyraźnie lepiej od wszystkich i miał na sobie niebieską połyskującą kurtkę. wyglądał jak jakiś boss grany przez znanego aktora który nawet nie stara się wejść w rolę a zachowuje się raczej jak na czerwonym dywanie. filip podszedł do nas i powiedział do mężczyzny który nas tu przyprowadził:

"oni idą ze mną"

wstaliśmy i ruszyliśmy za filpiem. inni zgromadzeni na dziedzincu patrzyli na nas zaskoczeni a niektórzy też z wyrzutem ale nikt nie zachowywał się agresywnie i nie poderwał się żeby nas zaatakować pomimo iż wszystko wskazywało na to że stoimy za zniszczeniem ich dobrze prosperującej wspólnoty. ale może to komandosi z karabinami sprawili. nie wiadomo

na zewnątrz czekała szefowa która nadal miała na sobie lateksowy catsuit. popatrzyła na mnie z wyrzutem. po jej bokach stali dwaj przypakowani najemnicy co było raczej niepotrzebne ponieważ szefowa zdawała się operować siłą woli a nie siłą mięśni ale kto wie może miała podaugmentowane ciało? ale też nie mogłoby być za bardzo podrasowane bo by się nie ograniczyli do dwóch dryblasów. innymi słowy bez sensu

lecz był tam ktoś jeszcze. ktoś nowy dla mnie a jednocześnie bardzo w centrum całego zamieszania. stał obok szefowej i pilnujących jej mężczyzn. ubrany był w garnitur z eleganckiego materiału a pod szyją zawiązany miał fular. wiekowo zbliżał się do sześćdziesiątki. na głowie miał dość bujne nawet jeżeli siwe włosy. powitał filipa bardzo przyjacielskim uśmiechem

"udało ci się! udało ci się stary draniu" zawołał mężczyzna. "nie do końca byłem przekonany kiedy powiedziałeś mi cztery miesiące temu że rozwalisz tę jej całą operację"

cztery miesiące? straciłem rachubę czasu i zastanawiałem się w tym momencie czy faktycznie tyle czasu minęło

"w pierwszej chwili wydawało mi się że plan spalił na panewce ale udało się wyprowadzić temat na prostą" odpowiedział filip przyjacielsko ale jednocześnie nieautentycznie. słyszałem go zbyt wiele razy zmieniającego ton w obecności różnych osób żeby wiedzieć że po prostu grał w coś

"brawo" powiedziała szefowa nagle i splunęła im pod nogi. "i co? przejmiesz to teraz?"

starszy mężczyzna popatrzył na nią w pierwszej chwili rozbawiony ale potem spoważniał i podszedł do niej i złapał ją pod brodę i spojrzał na nią z góry

"ostrzegałem cię becky. ostrzegałem cię że jeżeli nie będziesz chciała współpracować to zgniotę cię jak karalucha." w tym momencie filip odchrząknął i mężczyzna spojrzał na niego z niezadowoleniem jak dziecko któremu się czegoś odmawia. "na szczęście dzięki temu tu oto mojemu przyjacielowi daję ci szansę zamiast zabić. puszczę cię wolno ale jeżeli dowiem się że coś kombinujesz to wiesz co cię czeka"

"anonimowy grób na obrzeżach miasta" odpowiedziała beznamiętnie becky co paradoksalnie miało w sobie coś elektryzującego

"dokładnie. jednak umiesz zaakceptować zasady gry. i dlatego właśnie przekażesz nam swoją operację za drobną kwotę która pozwoli ci stanąć na nogi i rozkręcić coś nowego" powiedział i dodał na jednym oddechu: "--co potem też odkupię na tych samych warunkach żebyś nie musiała znowu dupą świecić na kamerkach!"

a potem zaczął rechotać z własnego żartu. filip zaśmiał się zachowawczo ale reszta czyli dwaj komandosi oraz grzegorz oraz ja pozostali niewzruszeni. pozostali spuścili wzrok nie wiedząc jak zareagować ale ja po prostu przyglądałem się badawczo mężczyźnie co spowodowało że nagle uciął swój śmiech

"dobra. idę zrobić spis inwentarza. będziemy w kontakcie" powiedział do filipa

"oczywiście" odpowiedział filip skłaniając się lekko samą głową

wyprowadzka

do miasta wróciliśmy suv-em filipa bowiem okazało się że kompleks gdzie graliśmy w gry również znajdował się na obrzeżach miasta co skłoniło mnie ku refleksji że może jakby mnie tam jednak odstrzelili to by mnie pochowali po prostu obok budynku

"co z nią będzie?" spytałem

"spokojna głowa. becky bondaege sobie poradzi" odpowiedział filip lekkim tonem i jednocześnie dał znać miną żebym zamilkł i wskazał na grzegorza

jechaliśmy chwilę w milczeniu słuchając nijakiej muzyki samochodowej

"podrzucę cię do domu grzesiek" przerwał ciszę filip. "twoja matka odchodziła od zmysłów. gdybym wiedział że tak będzie to bym cię w to nie wciągał. co się w ogóle stało? zostawiłeś nadajnik w domu. przez chwilę odnosiłem wrażenie że chciałeś tam zostać"

"nie zrozumiałbyś tego" odpowiedział grzegorz trochę nadąsanym tonem i patrząc przez okno a nie na grzegorza

"czego bym nie zrozumiał?" dopytywał filip jakby osobiście lekko dotknięty komentarzem grzegorza

"nieważne"

"jak tam chcesz"

wysadziliśmy go pod domem w okolicy rezydencyjnej ale filip nie ruszył póki nie zobaczył na własne oczy że grzegorz wchodzi do domu. otworzyły się drzwi i wyszła z nich kobieta która rzuciła się grzegorzowi na szyję i weszli razem do domu chociaż mowa jego ciała wyraźnie wskazywała że był temu niechętny

filip ruszył

"a ty nie wiesz co go ugryzyło?" spytał po chwili

"no przecież powiedział ci" odparłem

"co? kiedy?" spytał zdziwiony

"że nie zrozumiałbyś tego" odparłem poważnie ale spojrzałem na filipa już z uśmieszkiem na twarzy

"brzmi jak jakaś sekta. dobrze że was wyciągnęliśmy w końcu" powiedział bardziej do siebie

"no właśnie. w końcu. trochę wam zeszło" zauważyłem

filip zrobił grymas jak wtedy kiedy przyłapie się go na czymś

"wyobrażałem sobie że to jest mniejsza operacja" przyznał z ociąganiem. "musieliśmy zebrać więcej ludzi i poobserwować ich z zewnątrz i nauczyć ich rutyny. no i tak zleciały trzy miesiące"

"trzy miesiące. heh. może nie całkiem ale straciłem tam rachubę czasu"

"mówisz tam jakby to było specjalne miejsce"

"trochę było. mogę napisać ci raport ale teraz jestem zmęczony"

"no dobra. muszę powinszować bo udało ci się przemycić jeden nadajnik w jakiś sposób. pozostałe wylądowały w tym budynku do którego przywożą kolejnych typów a potem je zniszczyli"

"mam specjalne miejsce na nadajnik. na szczęście udało mi się odwrócić ich uwagę od niego"

"jesteś najlepszy"

nagle zaparkował przed wejściem do średniej klasy hotelu i popatrzył na mnie wymownie

"odbieramy kogoś jeszcze?" spytałem z fałszywą naiwnością

filip zawahał się po raz kolejny

"przyprowadziłeś ich do mieszkania i nie spodobało się to pozostałym mieszkańcom więc kazali cię usunąć stamtąd"

"szkoda. lubiłem tamto miejsce"

"plus ludzie becky poszli sprawdzić po tobie i musieliśmy na szybkości pozbyć się wszystkiego"

nagle uderzyło mnie to

"moja lodówka z hummusem"

"kupię ci nową. lepszą. niemniej dzisiaj musisz przespać się w hotelu. tu masz nowy telefon to zapłać przy jego pomocy"

"okej"

wysiadłem z samochodu i wszedłem po schodach do hotelu i wynająłem pokój i wszedłem do niego po schodach do małego pokoju gdzie pierwsze co to postanowiłem pozbyć się nadajnika