aubrey de los destinos prezentuje:

wilk własnych warunków

filip siedział za biurkiem kiedy do biura weszła elegancka kobieta która sprawiała wrażenie jakby nie czuła się swobodnie w takich sytuacjach

"w czym mogę pomóc" zagaił filip sympatycznie

"agencja detektywistyczna filipa marlo-zwo-- zwolińskiego?"

"we własnej osobie" odparł filip rozkładając ręce z uśmiechem

"szukam kogoś" wybąkała kobieta prawie że pod nosem

"to doskonale się składa ponieważ jest to dokładnie coś w czym mogę pomóc" odpowiedział filip jowialnie wręcz ale nie zdawało się to wiele pomóc bo kobieta nadal była spięta i skulona i sprawiała wrażenie jakby chciała uciec

"chodzi o mojego ojca" powiedziała szybko jakby chcąc uciec do przodu

reszta spotkania była nudna i sprowadziła się do przedstawienia różnych faktów związanych z ojcem kobiety którego imienia i nazwiska nie chciała powiedzieć na głos i zamiast tego podsunęła filipowi wizytówkę na co filip odparł że tak właśnie podejrzewał i zapewnił ją że kobieta może liczyć na dyskrecję i tak dalej. kiedy tylko wyrzuciła z siebie wszystkie informacje dosłownie wybiegła z biura

filip spojrzał na mnie i powiedział: "spisałem wszystko na kartce to weź tam go znajdź bo ja mam sprawę amandiego"

podszedłem do biurka i wziąłem kartkę i wyszedłem na zewnątrz

nazwisko właściciela nie mówiło mi wiele: joachim aberdnezer. i od tego postanowiłem zacząć całe śledztwo ponieważ cyrki jakie jego córka wyczyniała wokół jego tożsamości sugerowały że powinienem wiedzieć o co kaman. udałem się do domu gdzie odpaliłem komputer i poszperałem trochę w sieci skąd dowiedziałem się że aberdnezer jest jednym z bogatszych ludzi w mieście. gdyby istniała jakaś tajna rada trzęsąca miastem to on by w niej zasiadał. zawsze cenił sobie prywatność i ostatnie newsy bezpośrednio o nim pochodziły sprzed 15 lat co było nie lada wyczynem w tym scyfryzowanym świecie ale ostatnio zniknął z radaru również własnej rodzinie

z kartki od filipa dowiedziałem się że potrzebowali trzech tygodni żeby zgłosić się do nas. no, do niego. wcześniej próbowali szczęścia z innym detektywem ale ten nic nie ustalił. rodzina nie chciała zwracać się ani do większej agencji ani broń boże do policji żeby przypadkiem informacja nie wyciekła do prasy (choć nie wiem czy to nazywają tutaj prasą) co mogłoby wpłynąć m.in. na ceny akcji firm aberdnezera który co prawda od dawna nie działał aktywnie w żadnej ze swoich spółek ale jego osoba działała jako swoista gwarancja płynności operacji. ale i tak. trzy tygodnie to sporo

lokaj

w pierwszej kolejności udałem się do posiadłości aberdnezerów gdzie lokaj w ozdobnej liberii zaprowadził mnie do pokoju zaginionego. posiadłość była spora i szliśmy chwilę i po drodze próbowałem zaglądać do miejsc które mijaliśmy ale wszystkie drzwi były zamknięte a lokaj cały czas narzucał szybkie tempo. na miejscu było nie lepiej i trochę się szarogęsił i zaglądał mi przez ramię

po chwili takiego traktowania odwróciłem się w jego stronę i powiedziałem:

"idź zobacz czy nie ma cię w innym pokoju bo ja nie miałem szansy bo wszystkie były pozamykane"

w pierwszej chwili lokaj nie zaskoczył i widziałem te tryby obracające się w jego głowie podczas myślenia nad jadowitą ripostą ale nagle się uspokoił i odparł:

"inne pokoje są puste. pan aberdnezer zajmował ten jeden i nie miewał gości i nikt z nim nie mieszkał poza minimalną służbą która ma swoje kwatery"

"nie dał wam skorzystać z innych pokoi" zagaiłem

mężczyzna westchnął

"może by i nawet dał ale jego rodzina robiła o to afery bo że nie przystoi i że by się rozniosło i wpłynęło niekorzystnie na ceny akcji więc w efekcie machnął na to ręką bo mu było wszystko jedno w tę czy w tamtą stronę"

"czym się tu zajmował?"

"porządkowaniem spraw. pracuję tu już cztery-- nie. pięć lat. no więc w ciągu tych pięciu lat głównie organizował archiwa swoich spraw. ma duży teren więc również spacerował oraz oddawał się uprawianiu ogrodu. gości nie miewał"

"i nie opuszczał w ogóle terenu posiadłości?"

lokal zamyślił się

"no więc teraz kiedy mię pytasz to faktycznie ostatnio zdarzało mu się wychodzić ale nie wiem gdzie. może szofer będzie wiedział"

"i gdzie go znajdę?"

"w garażu"

"no tak. racja"

raz jeszcze omiotłem spojrzeniem gabinet ale doszedłem do wniosku że wiele tu nie znajdę. rodzina na pewno przetrząsnęła wszystko co się dało a nawet jeśli nie to nie chciałem od tego zaczynać. szofer wydawał się o wiele bardziej atrakcyjnym punktem programu

szofer

szoferem okazała się rosła i muskularna kobieta która akurat czyściła tapicerkę na tylnym siedzeniu dość wystawnej czarnej limuzyny

"zawsze w pogotowiu co?" powiedziałem na powitanie ale odpowiedziało mi zimne spojrzenie zaciętej miny

kobieta wstała i musiałem popatrzeć do góry żeby utrzymać z nią kontakt wzrokowy. była lekko opalona i miała włosy z jasnymi pasemkami upięte w koński ogon. jakby nie dość że była wysoka to miała też szerokie bary. jej ruchy zdradzały wojskowe przeszkolenie i najprawdopodobniej wiele lat służby. dobry wybór na szofera jeśli o mnie chodzi. podeszła i stanęła nade mną żeby prawdopodobnie onieśmielić mnie ale osiągnęła skutek odwrotny do zamierzonego ponieważ zacząłem się podniecać na samą myśl o niej zwłaszcza że z bliska uderzyły mnie jej słodkie perfumy mieszające się z zapachem świeżo wypranego garnituru. musiałem włożyć sporo pracy w to żeby zachować przytomność umysłu

"zmykaj" powiedziała uznając być może że mnie już dość zdominowała (oh boy didn't she)

wdech. wydech. wdech. wydech

"córka twojego szefa wynajęła mnie żebym go znalazł. twojego szefa znaczy się"

to nie zabrzmiało jakbym kontrolował sytuację

"lubomir pokaże ci jego pokój" oznajmiła z jakimś rozbawieniem w głosie

"lubomir?"

"lokaj"

"lokaj lubomir. sprytne. a ty jesteś kierowca--"

"kierowczyni karen"

"karen" powtórzyłem automatycznie z rozbawieniem

"tak. jakiś problem?"

"nie. skąd"

zrobiła pół kroku bliżej choć wydawało się że już bliżej być nie może

"no? to?"

byle tylko nie zrobić kroku w tył. nie oddać pola

"lubomir był bardzo pomocny i powiedział że jochaim aberdnezer jeździł gdzieś ostatnio"

"dla ciebie pan aberdnezer. dlaczego miałabym ci cokolwiek mówić?" spytała nieco wyzywającym tonem

wdech. wydech. wdech. wydech

byłem jak ci starcy od sztaudyngiera co nie bardzo mieli czym postraszyć zuzannę w kąpieli a odniosłem wrażenie że powoływanie się na autorytet czy to córki pana aberdnezera czy filipa może nie odnieść pożądanego skutku. to znaczy może bym i był w stanie wycisnąć z niej jakieś informacje teraz ale zantagonizowałbym na przyszłość i prawdopodobnie nie chciałaby umówić się ze mną gdybym ją--

o kurde. mocno mnie uderzył ten jej magnetyzm

tymczasem była moja kolej coś powiedzieć

"słuchaj. rozumiem że trzymasz ze swoim szefem i fajnie że macie taką relację ale ja też mam swojego szefa i nie oczekuję że zdradzisz pana aberdnezera ale jakbyś rzuciła mi jakąś bezpieczną informację to mógłbym się stąd już zmyć"

karen zmrużyła lekko oczy i bardzo chciałem wierzyć że jej jednak jakoś zaimponowałem. zrobiła krok w tył i obróciła się (marynarka niestety zasłaniała jej tyłek) i wróciła do samochodu

"myślę że są pewne informacje które mógłbyś wyciągnąć z różnych logów i mogę ci w tym trochę ulżyć" powiedziała na głos jakby trochę oficjalnie uzasadnić swoją chęć współpracy. "no więc pan aberdnezer kazał się ostatnimi czasy wozić w jedno tylko miejsce czyli do budynku elektrowni atomowej. jest jeden w mieście"

podjęła przerwane czyszczenie samochodu ale porzuciła tapicerkę na rzecz przedniej szyby a naciągając się do przodu doprowadziła do podciągnięcia marynarki nieco w górę odsłaniając jej pośladki. w przeciwieństwie do marynarki jej spodnie były dość dopasowane. w tym momencie obróciła się i przyłapała mnie na gapieniu się na nią a nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. już zacząłem się mentalnie przygotowywać do wpierdolu kiedy wróciła do czyszczenia szyby i powiedziała:

"musisz już iść"

"tak" zgodziłem się naprędce. nie tylko seksowna ale i potrafi rzucić bliźniemu w opałach złoty most

"ale wiesz gdzie mnie znaleźć" dokończyła

budynek elektrowni atomowej

elektrownia atomowa oficjalnie nie należała do konsorcjum aberdnezerów ale poruszałem się w sferach gdzie nie miało to większego znaczenia. szybki telefon do filipa a następnie jego do aberdnezerówny i mogłem już wejść do środka. a w międzyczasie opierdoliłem kebsa z ostrym sosem. praca dla wpływowych ludzi ma czasem swoje zalety

w elektrowni nie było lokaja więc do towarzystwa znaleźli mi ochroniarza który powinien był być na emeryturze już dawno temu ale tutaj chyba nie mieli tej instytucji. z początku patrzył na mnie nieufnie ale zgodnie z zaleceniami john mulhollanda dla CIA zrobiłem głupią minę i zachowywałem się jakbym z jednej strony nie wiedział co robię ale z drugiej był przy tym nieszkodliwy. może pomyślał po chwili że jestem jakimś trzymanym w tajemnicy dalekim krewnym aberdnezerów który chciał zobaczyć elektrownię ponieważ wkrótce sam zaczął pokazywać mi różne rzeczy a ja uśmiechałem się za każdym razem

"o. zobacz jakie tam są kolorowe światełka"

a potem kazałem sobie pokazać monitoring z dnia kiedy joachim aberdnezer był tu z wizytą. mężczyzna był bardzo niechętny i w pierwszej chwili próbował mówić do mnie jak do dziecka lecz w mig pojął iż pomylił się w ocenie sytuacji więc przeszedł na bardziej oficjalną drogę a kiedy wyjaśniłem że to nie ja tu decyduję i tak samo wykonuję polecenia próbował wziąć mnie na litość. wszystko to jednak spaliło na panewce i zrezygnowany zabrał mnie do pomieszczenia z monitoringiem który był dość imponującym pomieszczeniem ze ścianą monitorów zupełnie jak się widuje na filmach. mężczyzna który zawiadywał całym tym interesem był o wiele bardziej protestujący ale zachowałem nieugiętą postawę i de facto musiałem wprost przypomnieć mu w jakich okolicznościach zostałem tu wpuszczony i że obydwaj nie chcielibyśmy żebym musiał wykonać drugi telefon. jego spojrzenie wyraźnie mówiło mi że nie będę zaproszony na najbliższy grill na jego działce

"nie wiem czy mamy jeszcze to nagranie" powiedział otworzywszy spis nagrań

"wtedy oczywiście sobie pójdę ale wróci tutaj ekipa która sprawi że jednak wolałby pan zaprosić mnie na grill na działce kiedy była ku temu okazja" odparłem niezbity z pantałyku

"jaki grill?" zdziwił się mężczyzna i spojrzał na ochroniarza którego mi wcześniej przydzielono. "miałeś o tym nie opowiadać ludziom"

"ale ja nie--" zaczął ochroniarz

"potem pogadamy" uciął go kierownik i spojrzał na mnie. "więc straszysz mnie ludźmi potężniejszymi ode mnie. tak? więc dlaczego mam w ogóle z tobą rozmawiać?"

"szanowny panie. ja jestem tu tylko gumowym butem który wyszperuje informacje które innym umknęły. mnie się można pozbyć ale to nic nie da na dłuższą metę"

mężczyzna westchnął i odpalił wideo a ja zrozumiałem dlaczego był tak niechętny współpracować. wideo pokazywało joachima aberdnezera który wszedł do ogromnego komina w którym coś robili czego nie potrafię tu przybliżyć ponieważ na działaniu elektrowni atomowych znam się jak na markowych samochodach. chwilę po jego wejściu drzwi prowadzące do środka zostały zablokowane a przez małe szklane okienko można było zobaczyć rozbłysk światła

"chcę tam wejść" powiedziałem

"nie masz uprawnień" powiedział kierownik ale bardziej jakby chciał mnie zastraszyć niż z wewnętrznym przekonaniem

"mam" odparłem pokazując telefon komórkowy

mężczyzna parsknął ze śmiechu

"masz aparat tylko do dzwonienia?"

pozostałem niewzruszony i w końcu skapitulował a ja wiedziałem że nie zaprosi mnie na co najmniej trzy następne grille u siebie ale jednocześnie byłem pod wrażeniem jak potężne jest nazwisko aberdnezer gdzie samo działanie w jego imieniu otwiera mi wszystkie drzwi które napotykam

po raz kolejny wysłał mnie ze starszym mężczyzną który tym razem nie opowiadał nic o światełkach ani w ogóle o niczym tylko prowadził mnie w milczeniu trochę jakbyśmy szli na jego stracenie. rozważałem czy nie uspokoić go jakoś ale uznałem że zdradzałoby to niską pewność siebie i że niczemu by to nie służyło. prawdą było że wszyscy mieli przerąbane i właśnie to ujawniałem

kiedy doszliśmy do drzwi pomyślałem że może to ich ostateczny plan i wpuszczą mnie do środka i skończę jak sam aberdnezer ale mężczyzna wszedł pierwszy. drzwiczki były dość niskie i trzeba było się lekko skłonić podczas wchodzenia. wewnątrz uderzyła mnie ogromna przestrzeń betonowego komina. wokół połowy komina ciągnęła się cienka metalowa kładka prowadząca do kolejnych drzwi. na dole była kwadratowa platforma z takiej samej kratki pod którą była jakaś ciemna woda

mężczyzna ruszył wzdłuż kładki a ja za nim starając się rozglądać za jakimś tropem. aż go nie znalazłem

wiadomość

po powrocie opowiedziałem o wszystkim filipowi który wysłuchał w skupieniu i zadał kilka pytań i podziękował mi a następnie zadzwonił do córki aberdnezera i umówił się z nią na spotkanie w elektrowni

"ona musi to zobaczyć" powiedział do mnie a może do siebie bardziej

w drodze na miejsce filip podzielił się ze mną dodatkowymi informacjami jakie udało się zebrać jednemu z kataryniarzy których miał na abonamencie. okazało się że joachim aberdnezer był umierający. jakaś złośliwa forma raka. jako wpływowej osobie ceniącej sobie prywatność udało mu się to utrzymać w tajemnicy przed wszystkimi. rodzina potwierdziła również to co lubomir mi powiedział a mianowicie że aberdnezer porządkował swoje papiery. a nawet nie tylko porządkował a wręcz uporządkował. wszystko. po tym postanowił usunąć się z równania. nie znałem typa ale z jakiegoś powodu zasmuciłem się kiedy o tym słuchałem

moja druga wizyta odbyła się ze znacznie większą pompą. byli ochroniarze i wierchuszka kompleksu i nie było czasu na kebsa (czasami praca dla wpływowych ludzi ma również swoje mankamenta) ale za to był piękny spektakl gdzie zarząd dwoił się i troił żeby nadrobić fakt że pozwolili Bardzo Bogatej Osobie popełnić samobójstwo z udziałem ich infrastruktury (co prawdopodobnie przebija tego kebsa). córka aberdnezera była jednak spokojna i nie w nastroju do rozliczania kogokolwiek. kazała się od razu zabrać do komina

do środka weszliśmy we trójkę to jest ona i filip i ja. spojrzała w dół i w pierwszej chwili zrobiła odruchowo krok wstecz ale filip ją uspokoił. doszliśmy mniej więcej do środka kładki gdzie na ścianie była wydrapana wiadomość jak sądziłem przez joachima aberdnezera. beton tutaj był twardy więc aberdnezer musiał mieć jakieś specjalne narzędzie i musiało mu to zająć chwilę więc miał szansę się rozmyślić i porzucić pomysł aczkolwiek jego córka mogła sobie nie zdawać z tego sprawy a ja postanowiłem jej tego na razie nie mówić i może umieścić to w końcowym raporcie jeżeli filip uzna to za stosowne. napis na ścianie brzmiał:

KOCHAŁEM WAS

na ten widok córka eberdnezera wybuchnęła płaczem a filip dał mi znak żebym się wycofał podczas gdy on objął ją ramieniem i zaczął pocieszać